wiesława wiesława
719
BLOG

Latem i jesienią 1941 roku w Charkowie

wiesława wiesława Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

W okresie międzywojennym Charków, jedno z głównych miast Ukrainy, liczył ponad 400 tysięcy mieszkańców, z czego ~40% stanowili Ukraińcy, ~ 40% - Rosjanie, a ~ 20% Żydzi. W latach 1932-1933 mieszkańcy Charkowa umierali z głodu („Hołodomor”). Później panował czerwony terror, postępowała sowietyzacja życia. Z tego powodu w lecie 1941 r. wielu mieszkających w Charkowie Ukraińców witało z dużymi nadziejami nadciągający front. Jednym z nich był Jurij Szewelow (ur. 1908 r.), ukraiński slawista i językoznawca.  

Szewelow ukończył uniwersytet w Charkowie w 1931 roku; w 1939 r. obronił pracę doktorską i rozpoczął pracę na stanowisku docenta. W 1943 r. Jurij Szewelow wyjechal do Lwowa, gdzie przebywal do połowy 1944 r. Ze Lwowa dotarł do Niemiec; zamieszkał w Monachium, gdzie pracował na Wolnym Uniwersytecie Ukraińskim (1946-1949). W 1950 r. był wykładowcą na uniwersytecie w Lund (Szwecja). Od 1952 r. przebywał w USA; pracował jako wykładowca uniwersytecki, a także dziennikarz. Zmarł w Nowym Jorku w 2002 r.

W 1987 r. Jurij Szewelow spisał swoje wspomnienia. Opublikował je pod pseudonimem Jurij Szechew (książka „Ja–mene–meni… (i dowkruchy)” [Ja-mnie-mi…(i wokół)]  w USA w 2001 r.  Na Ukrainie książkę Szewelowa opublikowało w 2012 r. charkowskie wydawnictwo "Folio".  

W Polsce fragmenty wspomnień Szewelowa (wybór i przeklad z ukraińskiego Anna Wylęgała) zostały opublikowane w 2013 r. w miesięczniku "Karta" (nr 75, s. 33-49).


„Byłem absolutnie i bezapelacyjnie przekonany, że wojna nie potrwa długo i Związek Sowiecki się rozpadnie. Pogląd taki był konsekwencją wrażenia, jakie zrobiły na mnie błyskawiczne zwycięstwa Niemiec w Polsce, Francji, Jugosławii i Grecji. System sowiecki wydawał mi się na wskroś przegniły i niezdolny do długiej walki. Przejawem jego agonii była dla mnie panika, spotęgowana histerycznym apelem Stalina nie do towarzyszy, ale do „braci i sióstr”, wygłoszonym w lipcu.

Gdy w pierwszych dniach wojny wyszło w Charkowie rozporządzenie, by wszystkie szyby w oknach okleić na krzyż paskami papieru, co podobno miało utrzymać je na miejscu, jeśli w pobliżu wybuchłaby bomba, cale miasto stało przez kilka godzin na parapetach, naklejając te paski – jak gdyby były to krzyże stawiane na grobie władzy sowieckiej. Rozporządzenia nakazujące organizację partyzantki na zajętych przez Niemców terenach, mobilizacja ludności do kopania rowów przeciwczołgowych – wszystko to wydawało mi się bez sensu. We wrześniu [1941 r.] nie mogłem już nie widzieć, że oczekiwany rozpad imperium się odwleka, jednak w swojej ślepocie nawet wówczas myślałem, że jeszcze dwa, najwyżej trzy miesiące – i upadek ten nastąpi. […]

Latem 1941 gazety rzuciły hasło, którego adresatem był każdy obywatel sowiecki, mężczyzna czy kobieta, dorosły czy dziecko: „Zabij Niemca” – straszne w swojej bezpośredniości. Ale to hasło dotyczyło nie tylko wrogów, obejmowało ono również swoich: "daj się zabić!".  Ludzkie życie nic nie znaczyło, nawet nie próbowano go oszczędzać, tak samo jak podczas terroru lat 30. Nie wiem, kiedy wydano prawo mówiące, że każdy żołnierz, wzięty do niewoli w pełni przytomności, jest przestępcą i podlega karze śmierci – obowiązywało już w październiku 1941 r., o czym przekonałem się podczas rozmów z żołnierzami, z którymi leżałem w szpitalu. Prawo nie do pomyślenia w cywilizowanym świecie, gdzie nawet życie pojmanych do niewoli żołnierzy wroga jest święte, tym bardziej zaś – życie własnych jeńców. […]

Życie w Charkowie w lipcu i sierpniu na pozór mało różniło się od okresu wcześniejszego. Jeździły jeszcze tramwaje i trolejbusy, funkcjonowały wodociągi i elektryczność, działały sklepy. Na oknach widać było białe krzyże z papieru. Wieczorem i w nocy nie zapalano świateł, a ulice były prawie puste. W ciągu kilku niemieckich nalotów słychać było z niektórych dachów artylerie przeciwlotniczą, ale z tego co wiem, nie zestrzeliła ona ani jednego samolotu. W budynkach mieszkalnych i siedzibach instytucji utworzono drużyny przeciwlotnicze, które miały trzymać wartę na dachach i zrzucać bomby zapalające na ulicę, aby nie dopuścić do pożaru. Ja byłem w jednej z nich w UKIŻ (Ukraiński Komunistycznyj Instytut Żurnalistyki). […]

Już w w lipcu na ulicach Charkowa zaczęli pojawiać się uciekinierzy z zachodu, przeważnie Żydzi. Wyglądali tragikomicznie w futrzanych płaszczach w środku upalnego lata, ale byli mądrzejsi ode mnie, próbującego uciekać na wschód w październiku w letnim płaszczu! Już na samym początku wojny ludzie wymietli ze sklepów wszystko, co było do zdobycia. Kupowano wszystko, robiąc w miarę możliwości zapasy żywności, mydła, czegokolwiek. Im bardziej sklepy pustoszały, tym dłuższe robiły się kolejki [….]

20 września upadł Kijów, a w ślad za nim Połtawa. Wojsko sowieckie znalazło się w niemieckim kotle. W mieście zaczęła się ewakuacja, choć oficjalnie nikt jej nie ogłaszał – fabryki i zakłady przemysłowe rozmontowywano i wywożono, szpitale były pełne rannych. Nad budynkiem NKWD na Sownarkomskiej, tuż obok uniwersytetu, całymi dniami z kominów szedł dym. Palono dokumenty, które mogłyby skompromitować tę szacowną instytucję, z nią zaś cała władzę sowiecką. Pewnie z tym dymem poszły dokumenty dotyczące rozkułaczania i kolektywizacji, materiały przesłuchań oskarżonych z czasów Bałyckiego* i późniejszej jeżowczyzny, papiery skonfiskowane podczas rewizji, historia ukraińskiej polityki i kultury dwóch dekad, być może niejeden zabroniony utwór. Wówczas mogły zostać spalone utwory Mykoły Chwylowego** i innych pisarzy, listy i dzienniki.

Spisy tajnych współpracowników NKWD wywoziło ze sobą – to nie była historia, to była teraźniejszość. I wszystko to robiono w pełni planowo. […]

(* Wsiewołod Bałycki – funkcjonariusz NKWD, komisarz spraw wewnętrznych ZSRR, odpowiedzialny m.in. za Wielki Głód na Ukrainie. Rozstrzelany w czasie Wielkiego Terroru w 1937 r.)

(**Mykoła Chwylowy – ukraiński pisarz i krytyk literacki, w 1933 r. popełnił samobójstwo, protestując przeciw sowieckiemu terrorowi na Ukrainie)

[…] Zaczynała się ewakuacja działaczy kultury. […] Sposób ewakuacji przypominał technikę aresztów: niespodziewanie, błyskawicznie, potajemnie. Ludzi wywożono jak sprzęty, nie pytając o zdanie, byle nie dostali się wrogowi. Taki był plan. W środowisku naukowym ewakuacja nie obejmowała docentów i niższych kadr, czyli również mnie. Jeśli chcieli wyjechać, musieli zadbać o to sami. […]

Zajęcia na uniwersytecie i UKIŻ, które miały ruszyć pierwszego września, nie rozpoczęły się. Biura jeszcze działały, ale sale wykładowe stały puste i wiadomo było, że kierownictwo uniwersytetu ma się ewakuować – dokąd, nie ogłaszano. […]

Szewelow opisał swoją próbę opuszczenia Charkowa wraz z dwoma kolegami. Udało im się dotrzeć do miasta Krasnyj Łyman na terenie Donieckiego Zagłębia Węglowego, skąd zamierzali złapać jakiś pociąg idący na wschód. Po kilku dniach nieudanych prób wrócili do Charkowa. Szewelow zgłosił się jako pacjent do szpitala na placu Dzierżyńskiego. 25 października 1941 r. usłyszał od jednej z pielęgniarek „W mieście są Niemcy”.

„[…] Wyszedłem na ulicę w ciepły pogodny dzień - 25 pażdziernika. Skończyło się moje sowieckie życie. […]

Koniec. Zacząć się miało moje nowe życie. 469 dni w okupowanym przez Niemców Charkowie. Człowiek potrzebuje tylko 40 dni, by umrzeć z głodu. I tylko kilka godzin, by zamarznąć na śmierć. I tylko kilku chwil, by umrzeć na szubienicy. A wszystkie te możliwości mieliśmy w pełni zagwarantowane w te dni – od 25 pażdziernika 1941 r. do 6 lutego 1943 r. […]

Zaczynało się optymistycznie. Nareszcie białe krzyże na szybach okien wykonały swoje zadanie: reżim sowiecki odszedł. Drzwi na wschód się zamknęły, drzwi na zachód miały się otworzyć. Tak się wydawało. Co prawda Charków leżał w ruinach i raz po raz wybuchały założone przy odwrocie Sowietów miny. Nie było wody. Prąd też przestał płynąć ostatniego wieczoru przed wejściem Niemców. Tramwaje stały pośrodku ulic – tam gdzie zastało je odcięcie prądu. Nie było w nich teraz tłoku, ludzie nie musieli przepychać się ani stać na schodkach – jak wszystko inne, tramwaje stały martwe, nieruchome. Sklepy pozamykano, nie było niczego. Zdawało się jednak, ze to kwestia kilku dni. […]

Charkowianie wyszli na ulice. Cu, którzy ukrywali się przed NKWD, i ci, którzy ukrywali się przed mobilizacją. Czerwonoarmiści, którzy pospiesznie przebrali się w cywilne ubrania trzymane na strychach i w piwnicach, milicjanci, którzy powrzucali rewolwery do Łopani, robotnicy, którzy jeszcze przedwczoraj pomagali w niszczeniu swoich fabryk- ubrani odświętnie, żywi i dlatego radośni. Strumienie ludzi płynęły oboma chodnikami Sumskiej, kiedy wracałem do domu ze szpitala. Chodniki w całym mieście zasłane były kawałkami pobitych szyb. Szkło trzeszczało i wesoło błyszczało. Ruiny wciąż dymiły. Przechodnie w odświętnych ubraniach wypełnili ulice. Nieliczni niemieccy żołnierze tonęli w morzu świętujących. Jesienny dzień był ciepły. Panowała ogólna radość. Stare się skończyło, zacząć się miało nowe… […]

„Zaczęło się”! Własnie, to nie ludzie mieli coś zacząć, a coś miało się zacząć. Ludzie czekali na nakaz, rozporządzenie, choćby zachętę od nowej władzy. Potem rozlegały się wybuchy: pozostawione przez bolszewików miny wysadzały budynki. Niemcy byli wściekli i wieszali na ulicach „zakładników” – przypadkowo złapanych na ulicy ludzi. Wychodzenie na miasto zrobiło się niebezpieczne. Sklepów nie otwierano. Dostaw z zewnątrz nie było, bazary stały puste. Na parkanach porozklejano nakazy nowej władzy – po niemiecku i w strasznym, niezrozumiałym galicyjsko-emigranckim bełkocie, który miał uchodzić za język ukraiński. Mowa w nich była o tym, że nie wolno zajmować własności wojskowej – grozi za to surowa kara; że nie można nie słuchać niemieckiego żołnierza – inaczej surowa kara… Kara, kara… […]

Przynajmniej jeden wielki problem czasów sowieckich – mieszkaniowy – rozwiązał się teraz od ręki. Porzuconych mieszkań i pokojów było teraz bez liku. W naszym dawnym pięciopokojowym mieszkaniu na Czornohłaziwskiej puste stały teraz trzy pokoje – jeden zostawili Bimbatowie, rodzina żydowska, on farmaceuta, ona stomatolog […] kolejne dwa pozostały po wyjeździe rodziny enkawudzisty. Do tych właśnie pokoi się wprowadziliśmy. […]  

Niestety, radość autora okazała się przedwczesna.  

„[...] Przestraszeni doświadczeniem wysadzonego przez bolszewickie miny kijowskiego Chreszczatyku, Niemcy w Charkowie unikali okazałych budynków i zajmowali na swoje potrzeby te gorsze. I to właśnie dom na Czornohłaziwskiej postanowili zając dla swoich żolnierzy. Na początku zakwaterowali ich w opuszczonych mieszkaniach, potem kazali się zabrać w 24 godziny dotychczasowym lokatorom. […]

Latem 1941 roku beztrosko pisałem swoją rozprawę o zdaniu oznajmującym i języku Szewczenki, ale zimą na przełomie 1941 i 1942 roku nie było już o tym mowy. Krótkie dni schodziły przeważnie na dbaniu o zaopatrzenie – czy to w belki na opał, czy to w wodę ze studni daleko za stromym Zjazdem Mordwyniskim, czy bliżej – w śnieg, który miał być roztopiony na wodę ze wszystkimi ulicznymi śmieciami i posmakiem rdzy. […]

Wrogiem gorszym od zimna był głód. Zagroził nam już w pierwsze październikowe dni, a na dobre zapanował w listopadzie. Widziałem wszystkie jego stadia. Na początku człowiek straszliwie chudł, ale nie była to faza śmiertelna. Potem się puchło, co oznaczało bliski koniec. Człowiek nadal chodził, choć niepewnie, i nagle padał, często w niesprzątane oczywiście przez nikogo zaspy śnieżne. Jednych chowano – wywożono ich na małych dziecięcych sankach na cmentarz, innych zasypywał śnieg, a wiosną, podczas odwilży, wynurzała się spod śniegu ręka, noga, twarz, całe ciało … [….]


***

Impulsem do napisania tej notki stał się tekst:

https://www.salon24.pl/u/polityka-od-kuchni/1225851,nawet-najlepsze-studia-nie-zastapia-porzadnej-podstawowki

Możemy tam przeczytać, że

„Charków w czasie drugiej wojny światowej pozostał nietknięty, bo jego mieszkańcy przywitali Niemców CHLEBEM I SOLĄ!!!!”

Jak wyglądały ulice Charkowa jesienią 1941 r., i zimą 1941/1942 r. pokazują zdjęcia zamieszczone w 75 numerze miesięcznika Karta (s. 50 – 63)


****

Przy pisaniu notki autorka wykorzystała publikację:

Jurij Szewelow, Nie moja wojna, przekład z ukraińskiego Anna Wylegała, Karta, nr 75, s. 32-49


wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura