wiesława wiesława
3457
BLOG

Stefan Kisielewski o „marcowych emigrantach”

wiesława wiesława Emigracja Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

W 1967 roku tzw. cała postępowa ludzkość obchodziła 50. rocznicę rewolucji październikowej. Kazimierz Dejmek, ówczesny dyrektor Teatru Narodowego, uznał, że najlepszą formą uczczenia tej rocznicy będzie wystawienie dramatu Dziady. Reżyser długo musiał przekonywać towarzyszy z PZPR do swego pomysłu, bowiem towarzysze bali się tego dzieła wieszcza Adama jak diabeł święconej wody. W końcu jednak ulegli jego elokwencji. Premiera nastąpiła z lekkim poślizgiem, 25 XI 1967 r. Po kilku spektaklach, w lutym 1968 roku, cenzura zdjęła przedstawienie Dziadów z afisza pod zarzutem manifestacyjnej antyrosyjskości  i „świadomego akcentowania tych fragmentów dramatu, które mogły podważać przyjaźń polsko – radziecką”.

Warszawscy literaci zebrali się 29 lutego, aby omówić ten przypadek ingerencji cenzury, traktującej dzieło dziewiętnastowiecznego poety, jako aluzję do PRL-u. Zebranie miało burzliwy przebieg; głos zabrał również Stefan Kisielewski, mówiąc m.in.:

Byłoby oczywiście rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj mówili tylko o sprawie Dziadów. Ja bym tak drastycznie mógł powiedzieć, jeśli ktoś przez 22 lata dostaje po gębie i nagle, w 23 roku się obraził, to jest to coś dziwnego.

Następnie Kisielewski podawał liczne przykłady ingerencji cenzury w polską kulturę i dostosowywania historii polskiej literatury do wytycznych partii komunistycznej:

[…] Spośród poetów Skamandra PRL przejął tylko Iwaszkiewicz, Tuwima i Słonimskiego, ale zniknęli emigranci Kazimierz Wierzyński i Jan Lechoń. Usunięto z polskiej literatury Miłosza i Gombrowicza, nie istnieje krakowska szkoła historyczna z Szymonem Aszkenazym i Józefem Szujskim, a czarną dziurę zapadł się Marian Kukiel, nie ma Stanisława Kota ani Adolfa Nowaczyńskiego. Zamiast prawdziwej historii dzieci uczą się w szkole zupełnych bzdur. […] Dyrygowanie cenzurą jest aktem wandalizmu. To dowód skandalicznej dyktatury ciemniaków, wyposażonych w monopolistyczną władzę. […]

Partyjni literaci, uczestniczący w tym zebraniu warszawskiego oddziału ZLP, poczuli się dotknięci epitetem „ciemniacy”, czemu dali wyraz okrzykami, a także odmową podpisania listu do komunistycznej władzy z apelem o powrót wyreżyserowanego przez Kazimierza Dejmka spektaklu Dziady do repertuaru Teatru Narodowego.  

Jeszcze bardziej obrażeni określeniem „dyktatura ciemniaków” byli decydenci z PZPR, co znalazło odzwierciedlenie w drukowanych we wszystkich gazetach oraz czasopismach licznych artykułach, w których wypróbowani w bojach funkcjonariusze frontu ideologicznego wyjaśniali polskiemu społeczeństwu, kim jest człowiek, który uważa elitę rządząca Polską za ciemniaków. Nie skończyło się jednak na słownej perswazji – wieczorem 11 marca na Starym Mieście, z tyłu Katedry św. Jana, kilku mężczyzn zastąpiło drogę Stefanowi Kisielewskiemu i przystąpiło do jego reedukacji uderzeniami pałek oraz kopniakami. Czynności te były poprzedzone przemówieniem ideologicznym, wygłoszonym przez szefa ekipy, i zakończonym deklaracją: A teraz skurwysynu, za to dostaniesz. Tak wspominał ten incydent Kisielewski, po odzyskaniu przytomności w szpitalu.

Wcześniej, 19 marca 1968 roku I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka, przemawiając do „aktywu partyjnego” stolicy, zebranemu w Sali Kongresowej warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, „udzielił zdecydowanego odporu” wrażym, reakcyjnym siłom, których „ideałem jest restauracja Polski burżuazyjnej, antyradzieckiej”. W transmitowanym przez radio i telewizję przemówieniu tow. I sekretarz odpowiadał Polakom na pytanie: o co chodzi, dlaczego studenci występują przeciwko władzom państwowym?

 Zgodnie z tradycją, odpowiadał szczegółowo, przez ponad 2 godziny, cytując odpowiednie dokumenty i wypowiedzi.

Drodzy i szanowni towarzysze! W ciągu ostatnich 10 dni zaszły w kraju ważne wydarzenia. Niemała część młodzieży studenckiej w Warszawie, a także w innych ośrodkach akademickich w kraju została oszukana i sprowadzona przez wrogie socjalizmowi siły na fałszywą dro­gę. Siły te zasiały wśród studentów ziarna awanturniczej anar­chii, łamania prawa.

[…] Operować będę faktami i dokumentami. Posługując się chronologią, zacytuję główną treść tekstu rezolucji przyjętej większością głosów na zebraniu Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich:

 

„Pisarze polscy, zgromadzeni dnia 29 lutego 1968 r. na wal­nym nadzwyczajnym zebraniu... poruszeni zakazem dalszych przedstawień Dziadów Mickiewicza na scenie Teatru Narodo­wego, stwierdzają:

 

- od dłuższego czasu mnożą się i nasilają ingerencje władz sprawujących zwierzchnictwo nad działalnością kulturalną i twórczością artystyczną; ingerencje dotyczą nie tylko treści utworów literackich, lecz także ich rozpowszechniania i odbioru przez opinię;

 

- ten stan rzeczy zagraża kulturze narodowej, hamuje jej rozwój, odbiera jej autentyczny charakter i skazuje na postępujące wyjałowienie. Zakaz, który dotknął Dziady,  jest szczególnie jaskrawym tego przykładem”.

 

Rezolucja kończy się żądaniem przywrócenia przedstawień Dziadów. Spośród 431 osób, które przybyły na zebranie, w głosowaniu uczestniczyło tylko 356 osób. Za tą rezolucją głosowało 221 osób, za rezolucją zaś przedstawianą przez organizację par­tyjną 124 osoby.

[….]

Przebieg zebrania warszawskich pisarzy trzeba będzie podać do wiadomości publicznej. Atmosferę tego zebrania, jego wydźwięk polityczny najlepiej oddaje przemówienie Kisielew­skiego.

 

Oto wyjątki z jego przemówienia:

 

„Byłoby oczywiście rzeczą śmieszną,  gdybyśmy dzisiaj mówili tylko o sprawie Dziadów. Ja bym tak drastycznie mógł powiedzieć, że jeśli ktoś przez 22 lata dostaje po gębie i nagle w 23 roku się obraził — to jest coś dziwnego... Jakiej historii uczą się dzieci w szkole? Przecież tam są bzdury... Nie istnieje taki historyk,  jak Pobóg-Malinowski... Zaginął Wierzyński i Lechoń... Wyrzekliśmy się Czesława Miłosza... Nic się nie mówi o Stanisławie Kocie... Nie istnieje u nas Marian Kukieł... Nie istnieje taki pisarz jak Nowaczyński, bo to endek... Sprawa dostała się w ręce ciemniaków, wyposażonych wabsolutną, mo­nopolistyczną władzę”.

 

Kisielewski podjął także na tym zebraniu obronę niejakiego Szpotańskiego,  który został skazany na 3 lata więzienia za reak­cyjny paszkwil, ziejący sadystycznym jadem nienawiści do na­szej partii i do organów władzy państwowej. Utwór ten za­wiera jednocześnie pornograficzne obrzydliwości, na jakie może się zdobyć tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoka, czło­wiek o moralności alfonsa.

 

„Byłem mężem zaufania w procesie młodego człowieka, Ja­nusza Szpotańskiego — mówi do pisarzy Kisielewski. — Ten młody człowiek napisał «szopkę», którą recytował w towarzy­stwie przy wódce... Skoro Szpotański otrzymał 3 lata, to tak, jak tu nas 400 osób, to jest 1200 lat więzienia”.

 

Przemówienie zakończył Kisielewski oświadczeniem, że „opo­wiada się za rezolucją kolegi Kijowskiego, która stawia sprawę całościowo na tle tej skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym”.

 

Dla każdego, kto zna nazwiska, działalność, postawę politycz­ną ludzi, których Kisielewski wymienił w swym przemówieniu, jest rzeczą jasną, że jego ideałem jest restauracja Polski burżuazyjnej, antyradzieckiej. Przemówienie to warszawscy pisarze przyjęli spokojnie. […] 

 

Aby wzmocnić efekt działania reedukacyjnego z dnia 11 marca, Stefan Kisielewski został pozbawiony wszystkich możliwości zarobkowania – stracił pracę w wydawnictwie „Synkopa”, zerwano z nim umowy na muzykę do filmu i wydano zakaz wykonywania jego utworów. Pozbawiono również możliwości publikowania felietonów w „Tygodniku Powszechnym”, a także w „Ruchu Muzycznym”. Ponadto został objęty stałą inwigilacją funkcjonariuszy SB, a w mieszkaniu założono podsłuch.

Kisiel, namiętny czytelnik prasy i komentator wydarzeń politycznych, miał nieodpartą potrzebę sporu politycznego i wyrażania swoich opinii. Po powrocie do zdrowia, będąc zakneblowany przez zapis cenzorski, przystąpił do pisania dziennika. Z obawy, aby zeszyty z zapiskami nie wpadły w ręce SB, przechowywał je u zaufanych osób, gdzie doczekały lepszych czasów. Zapisane w dzienniku sądy i opinie po latach nie były korygowane, oddają stan ducha i umysłu autora w czasie, kiedy zostały zapisane.

 

24 marca 1969 roku Kisiel zanotował anegdotę, opowiedzianą przez syna Jerzego;

Breżniew pyta Gomułkę o wypadki marcowe z zeszłego roku:

- Co to, towarzyszu, jakieś tam u was były zamieszki?

- Nic takiego, towarzyszu, po prostu w teatrze grali podburzającą sztukę i musieliśmy ją zdjąć.

- No, a co tam z reżyserem?

- Przeniesiony karnie do innego teatru.

- A autor?

- Autor nie żyje.

- No, towarzyszu, tak nie można, za prędko, za prędko, to już nie te czasy!

 

10 października 1969 roku:

Miałem dzisiaj rozmowę z Dejmkiem, byłym dyrektorem Narodowego – opisał mi historie, jakie miały miejsce przy zdejmowaniu „Dziadów”, historie, których do dziś nie znalem. Była to czysta, na zimno przeprowadzona prowokacja polityczna – aż dziwne, ze ludzie ciemni potrafią być tak perfidni. Poruszyła mnie ta rozmowa, bo i Dejmek zmieniony, nie ma w nim już dawnej władczej pogody, nadgryza go przy tym ohydna sprawa antysemicka (żona, syn). Spodziewa się wszystkiego najgorszego – co i ja myślę. O diabli!

 

14 grudnia 1969 r. Kisiel zanotował:

Siłą ustroju komunistycznego jest to, że buduje się w nim aparat władzy, którym posługiwać się mogą tylko komuniści. […] Widziałem w telewizji jednego z wirtuozów tego aparatu - sekretarza KW w Rzeszowie, K. [Władysław Kruczek]. Smutny to widok: oto człowiek twardy, jak to się mówi „nieugięty”, a zupełnie pozbawiony jakichkolwiek kwalifikacji umysłowych i wiedzy. Po prostu ilustracja do pewnego określenia, które mi się kiedyś wypsnęło, smutne powodując konsekwencje. (Boję się napisać – co za czasy!)

 

W „Dziennikach” Kisielewski uporczywie wraca do kwestii relacji polsko-żydowskich w PRL-u. W drugiej połowie 1968 r. i w 1969 r. Kisielewski odnotowuje wyjazdy różnych prominentnych postaci życia politycznego i artystycznego. Ubolewa nad emigrowaniem artystów i naukowców, ale w wyjazdy urzędników i osób „robiących politykę” opatruje komentarzami o jednoznacznej wymowie – Tu l’as voulu, Georges Dandin.

 

6 września 1969 r.

[…] przylazł Adaś Wiernik, stary mój kolega z konserwatorium, ruchliwy muzykant, spryciarz komik i frant, że - wyjeżdża i to już jutro. Jakżeż ta Polska bez Żydów będzie wyglądać. A swoją drogą, szlag mnie trochę na nich trafia – jak mieli sytuację wyjątkową, uprzywilejowaną, to siedzieli, a teraz nie odpowiada im życie, które jest tu udziałem milionów ludzi. Adasia W. to może nie dotyczy, ale wyjechać chce podobno Staszewski, mój sąsiad, o którym było tyle szumu w marcu 1968. Jeden z twórców komunizmu w Polsce, dostojnik państwowo-partyjny, jak go wylali, to chce wyjeżdżać. […]

 

9 września 1969

[...]Adaś W. opowiadał jak to jego syn, emigrując nie mógł w żaden sposób udowodnić swego żydowskiego pochodzenia (matka Rosjanka!), latał do gminy żydowskiej, do różnych miejsc i nic, bo chłop jest z wyglądu aryjski blondyn i byk. Co za paradoksy stwarza rzeczywistość, że za Hitlera trzeba było udowadniać, że się nie jest Żydem, a teraz przeciwnie, że się jest Żydem. I to w ciągu zaledwie ćwierćwiecza wszystko całkiem staje na głowie.

 

2 października 1969 r.

[…] Umarł Antoni Alster, były wiceminister UB, postać raczej niemiła, choć w rozmowie gładki (byłem kiedyś u niego jako poseł, gdy aresztowano Hanię Rudzińską). Po wylaniu z UB (był pewnie niewiele lepszy od Różańskiego) przez pewien czas tkwił w Ministerstwie Gospodarki Komunalnej, teraz już nigdzie nie był, jak nic kojfnął na serce. No cóż – dla takich to już rzeczywiście wyjścia nie było. Odwalili dla komunizmu czarną robotę, potem ich kopnięto i odcięto się od nich. Zwykła kolei rzeczy w komunizmie.

 

12 października 1969 r.

[….] Inną formą przyjętego powszechnie obłędu jest codzienny u nas ostatnio… rasizm. Co chwila ktoś w Warszawie wynajduje sobie babkę Żydówkę, składa podanie o wyjazd i emigruje, a na Zachodzie dostaje od razu dobrą posadę, mieszkanie, rentę etc. Chciałoby się powiedzieć, że w tym szaleństwie jest metoda, tyle że nie wiem jaka, bo wyzbywanie się za bezdurno wykształconych ludzi, to idiotyzm […]

 

Sam Kisielewski też rozważał możliwość emigracji. 22 sierpnia 1968 roku zapisał:

Wyjechać? Na obcy pusty świat, którego Polska nic nie obchodzi?  Na emigrancki chleb? Brrr – i w ogóle za późno. Co prawda tu już też nie niedługo nie będę miał chleba – blokada działa. Naprawdę sytuacja bez wyjścia, oni tu zniszczą człowieka, jak zechcą. Diabli – beznadzieja. W dodatku zniszczą cale nasze środowisko, skoro probierzem prawomyślności (a raczej lewomyślności) stał się dla piszących obowiązek kłamstwa.

Jednak pomysł wyemigrowania odrzucił, mimo że starania o cofnięcie zakazu publikacji podejmowane przez przyjaciół (Stomma, Turowicz) nie powiodły się (6 marca 1970 roku)..

Tak czy owak wydaje mi się, że nie będę już publicystą Polski Ludowej. Szkoda czy wręcz przeciwnie? Ale emigrantem też nie będę – nie ułatwię komuchom sytuacji! Tylko że swoją drogą, powtórne moje pisywanie w „Tygodniku: dałoby mi alibi i skonfundowało przeróżne amatorskie psy gończe. Więc po trochu szkoda!

 

18 października 1969 r.

W „Walce Młodych” ukazało się sprawozdanie owego nieocenionego Gontarza z procesu jednego z aresztowanych studentów, Krzysztofa Topolskiego (ojciec jego był pełnomocnikiem rządu ds. deglomeracji przemysłu). Główny punkt oskarżenia, że obraził naród polski twierdząc, że ….wszyscy zdolni ludzie byli pochodzenia żydowskiego i oni powinni rządzić, oraz że Polacy pomagali Niemcom mordować Żydów. Głupie to okropnie i nieprawdopodobne, jak ze „Stūrmera”, ale facet dostał „za obrazę narodu” półtora roku. Urodzony w 1947 – a więc tak się mszczą grzechy ojców.

A swoją drogą ja jestem prorokiem tyle, ze nikt mnie nie słucha. Dwadzieścia lat temu powiedziałem Ważykowi, że to co robią Żydzi, zemści się kiedyś na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało kto chciał się tego podjąć z „gojów” (poza gorliwcem Gomułką). Społeczeństwo było wtedy jednolicie antykomunistyczne, więc nienawidzono ich. Teraz społeczeństwo jest nowe, niewiele z tamtego pamięta, opór się rozchwiał i rozładował, ale nienawiść została, co wykorzystał Moczar dla swoich celów personalnych, oskarżając ich o „błędy i wypaczenia” (w których zresztą sam brał udział).

Bo Żydzi nie rozumieją jednej rzeczy: gdy są małą grupą, jak po wojnie, to zachowują się wobec siebie solidarnie, negując jednocześnie, jakoby była to solidarność narodowa, odrzekając się od jakiejkolwiek odpowiedzialności zbiorowej. Tymczasem skoro się działa solidarnie (oczywiście nie wszyscy, ale ci co robili politykę), to można się spodziewać, że ktoś to kiedyś wyzyska.  No i rzeczywiście – sprawa Izraela dala pretekst do potraktowania wszystkich (prawie – Starewicz się trzyma) Żydów jednolicie, jako naród – skutek wiadomy. Tragiczny jest tylko los Żydów-Polaków, artystów, pisarzy którzy biorą w łeb za winy tamtych – tamci zaś sami sobie piwo warzyli. Sytuacja powikłana – a któż ją dziś rozwikła? Zaś kultura polska traci, obraz polski widziany z Zachodu staje się ohydny, ale kogóż z walczących o władze to obchodzi? A Gomułka nic z tego nie rozumie, klepie te swoje (a raczej nie swoje, ale podsunięte) pacierze o rewizjonizmie i tyle. Jak się zbudzi, będzie za późno (”i obudził się z ręką w nocniku”).

 

5 stycznia 1970 r.

Widziałem w telewizji noworoczną szopkę polityczną, a raczej bezpolityczną, czysta to w gruncie rzeczy hagiografia, czyli wazelina , nawet Moczar otoczony boską aureolą, choć to Marianowicz jest jednym z trzech autorów. A w ogóle Żydzi odgryzają się z powrotem – oczywiście ci, co pozostali.

Ciekawym, jak długo to potrwa, bo przecież huśtawka trwa. […] Żydzi ubecy i komuniści dawno drapnęli, została ich tylko odrobinka. Dzisiaj Staszewski (sąsiad) pokazywał mi odmowę z biura paszportowego. Mówiłem, ze tylko wariat by go wypuścił, ale on zdaje się liczy jednak na takiego wariata, bo ma zamiar się odwoływać. […]

Wczoraj byłem z Heniem [Krzeczkowskim]w węgierskiej restauracji […] Na sali siedział Grzegorz L. [Lasota}, kiedyś stalinista i literacki ubek, potem wygłupił się w telewizji służalstwem na temat sławnego przedstawienia „Dziadów”, chcieli go nawet bić, teraz dalej pracuje w telewizji, ale w produkcji filmów, i ma żonę Mulatkę z Wenezueli, studentkę z bogatego domu. Ten Grześ to był donosiciel i szpicel, postać arcynędzna, ale jakoś nie mam doń pretensji, toć i pluskwa jest stworzeniem bożym. Skoro tylu sprytnych Żydów z Dzielnej i Nalewek zginęło w gazie, daruje jednemu, że przeżył i wciela w sobie spryt tamtych wszystkich.  A niech se żyje!

 

Kilka miesięcy później, 27 listopada 1970 r., Kisiel podsumował w „Dzienniku” temat „marcowych emigrantów”:


Ciągle siedzi mi w głowie listopadowy numer paryskiej „Kultury”. Jest tam ogromny artykuł Kamili Chylińskiej, dawnej wydry dziennikarskiej z „życia Warszawy” (ma ona nieco przyzwoitości i trochę się za swój dawny stalinizm kaja – nie to co Ungier), artykuł będący posumowaniem ankiety, przeprowadzonej przez tę że Chylińską wśród „pochodzeniowych” emigrantów po Marcu 1968. Muszę powiedzieć, że przy czytaniu szlag człowieka może trafić, gdy np. jakiś facet stwierdza, że Marzec 1968 to był dla niego największy wstrząs, jaki przeżył w Polsce Ludowej, wstrząs dzięki któremu przejrzał na oczy. 

Największy wstrząs! A więc nie pogrom w Kielcach, nie rozstrzeliwania i więzienie akowców, nie procesy generałów, nie mianowanie Rokossowskiego marszałkiem Polski, nie uwięzienie Gomułki, a potem Wyszyńskiego, nie wypadki poznańskie 1956 , lecz własnie akurat tylko Marzec 1968. Bo wtedy akurat oni dostali w dupę!

Spora to przesada w demonstrowaniu swego skrajnego egocentryzmu, no a już ogromna przesada ze strony Księcia [redaktora Giedroycia], ze od dwóch lat drukuje z Polski niemal wyłącznie materiały dotyczące tej własnie sprawy. [….] Rozumiem też niezwykły symbolizm losu tej grupy Żydów, którzy kiedyś dali się zaprząc do najgorszych stalinowskich działań (prokuratur, sądownictwo, cenzura, UB) po latach zaczęli się łamać przed powszechną nienawiścią społeczeństwa, czując jednocześnie, że perfidna Rosja też cofa im poparcie, próbowali liberalizować, dzieci im  się zbuntowały, chciały okupić „grzechy ojców” – dalszy ciąg znamy. To wielki temat dla pisarza, sam może go jeszcze podejmę, ale przecież nie jest to temat w powojennej historii Polski jedyny.

Tymczasem własnie ci ludzie wypuszczeni przez Gomułkę wyjechali na Zachód, ci ludzie umieją pisać i oni to własnie wypełniają łamy „Kultury” „smoncesem”, jak mówi Henio [ Krzeczkowski]. Jest to spaczenie perspektyw społecznych, toż wiele innych grup i środowisk dostało w dupę, tyle że nie maja swoich bardów.

W dodatku problem powojennych Żydów-komunistów nie łączy się nawet bezpośrednio ze straszliwą tragedią 3.5 miliona Żydów polskich za Hitlera. O tym wymordowanym, zgubionym społeczeństwie prawie już się nie mówi, za to o „wyalienowanych” partyjnych polskich Żydach mówi się w Kulturze ciągle, do tego nader jednostronnie i tendencyjnie – jakby wręcz z jakimś celem. Dziwaczny się robi ten Książe, ale nie mogę mu tego wytłumaczyć.

 

 

***

Cytowane fragmenty „Dzienników” Stefana Kisielewskiego pochodzą z pierwszego wydania (Iskry, Warszawa 1996)

http://www.mpolska24.pl/post/4240/przemowienie-na-spotkaniu-z-warszawskim-aktywem-partyjnym-wygloszone-19-marca-1968

wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo