wiesława wiesława
4671
BLOG

Subtelny zmysł powonienia prof. Pawła Śpiewaka

wiesława wiesława Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 62

Dwa dni temu, 11 marca 2019 r., prof. Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, rozmawiając z redaktorem Najsztubem poinformował słuchaczy radia Tokfm, że "nie może znieść retoryki ratowania Żydów przez Polaków".

„To znaczy, że to ratowanie przez kilka tysięcy szlachetnych osób miałoby udowadniać, że reszta Polaków była tak samo szlachetna. Ja tego nie mogę znieść. Ten rodzaj polityki jest zabójczy dla wszystkich. Po tym pozostaje tylko brzydki zapach.”

Zdaniem dyrektora ŻIH "istotną rzeczą jest zrobienie bilansu osób uratowanych".

„Myśmy zrobili takie badanie, na tyle, na ile jest to możliwe. Mniej więcej wiemy, ile osób się uratowało i w jakich okolicznościach. Wiadomo, że najmniej po stronie aryjskiej. Nam wychodzi, że zostało uratowanych kilkanaście tysięcy osób. To nie są wielkie liczby. Z 3 milionów ludzi uratowała się tylko garstka. System pomocy istniał, ale był bardzo selektywny i ograniczony. Ludzie, którzy ratowali, byli narażeni na wielkie niebezpieczeństwo, nie mówiąc już o samych Żydach.”

Ostatnie zdanie z tego cytatu jest prawdziwe. Potwierdza to m.in. historia wsi Podborze, położonej w powiecie mieleckim, w gminie Radomyśl Wielki. Wioska Podborze powstała w XVII wieku, z inicjatywy Mikołaja Mieleckiego. Po kolejnych zmianach właścicieli, w 1816 roku stała się jedną z posiadłości Józefa Maksymiliana Ossolińskiego, założyciela fundacji Biblioteki im. Ossolińskich we Lwowie. 

Statut kaliski, potwierdzony później przez Kazimierza Wielkiego, zezwalał na osadnictwo Żydów w granicach Korony Królestwa Polskiego. W gminie Radomyśl Wielki Żydzi zaczęli osiedlać się w XVII wieku. Najwięcej żydów osiedlało się w samum Radomyślu, ze względu na jego centralne położenie. W okresie międzywojennym Żydzi w Radomyślu przeważali liczebnie nad Polakami. W przededniu II wojny światowej liczba żydowskich mieszkańców Radomyśla wzrosła, głównie za przyczyną osiedlania się Żydów z Niemiec i Czech - w 1939 r. w Radomyślu mieszkało 2517 Żydów. 

W Radomyślu władze okupacyjne nie utworzyły getta. 25 stycznia 1940 r. w mieście powołano Judenrat, którego zadaniem było m.in. werbowanie Żydów do prac na terenie gminy oraz do obozów pracy (m. in. w Pustkowie koło Dębicy), pobór podatków i innych zobowiązań na rzecz Niemców. Pierwszy transport do obozu w Pustkowie, składający się z 250 osób, opuścił Radomyśl 17 kwietnia 1940 roku. W kolejnym znajdowała się już grupa 500 Żydów. Z kolei wiosną 1940 r. do Radomyśla przybyło wielu Żydów uciekających z okolicznych gett.

Eksterminacja żydowskiej ludność Radomyśla miała miejsce 19 lipca 1942 r. w ramach tzw. „Aktion Reinhard” (Akcji Reinhard). Wg Jana Ziobronia, mieszkańca Radomyśla, miała ona następujący przebieg:

„W tragiczną niedzielę miasto otoczyły oddziały SS i granatowej policji. Wszystkim Żydom kazano się stawić o 7 rano na Rynku miasta wraz z całym majątkiem. Ludzi w podeszłym wieku i chorych oraz dzieci odseparowano i przeznaczono na rozstrzelanie. Pozostałych zdolnych do pracy załadowano na furmanki i wywieziono do getta w Dębicy. Wcześniej rano polecono 6 Żydom przygotowanie na kirkucie 2 dużych dołów dla osób przeznaczonych do egzekucji. (...) po selekcji na rynku w czasie której zabito kilka osób, około 500 Żydów przewieziono 20 wozami drabiniastymi na kirkut. […] Po rozebraniu się ofiary podchodziły po 5 osób nad grób, klękały przed nim, a gestapowcy w najbliższej odległości strzelali im w tył głowy”.  

 Żydzi wywiezieni do getta w Dębicy zostali tam zamordowani (m. in. członkowie Judenratu); niektórzy, wraz z Żydami z Ropczyc i Sędziszowa, trafili do niemieckiego nazistowskiego obozu w Bełżcu oraz innych obozów. Niewielka grupa Żydów z Radomyśla, jeszcze przed eksterminacją dokonaną 19 lipca 1942 r., została wywieziona do obozu pracy w Mielcu (Arbeitslager Mielec), gdzie zostali zatrudnieni przy montażu samolotów.

Żydzi z Radomyśla, którym udało się uciec przed eksterminacją, chronili się w okolicznych lasach. Ukrywający się w Lesie Schabowickim Żydzi przychodzili z prośbą o pomoc do mieszkańców Podborza.

W Podborzu przed wojną mieszkała rodzina Siekfiertów - Szymon i jego żona mieli dwoje synów: Leona i Romana oraz córkę Marię. Mieli trzymorgowe gospodarstwo, własny dom z zabudowaniami, sklep i karczmę, hodowali krowę i inne zwierzęta domowe. Szymon był weterynarzem. Syn Leon zajmował się krawiectwem. Siekfiertowie żyli w zgodzie z resztą społeczności Podborza.

W 1939 roku cały majątek Seifertów skonfiskowały okupacyjne władze niemieckie. Wypędzeni z gospodarstwa Siekfiertowie znajdowali przez pewien czas schronienie w gospodarstwach sąsiadów. Początkowo ludzie chętnie, rotacyjnie udzielali im schronienia. Jednak coraz bardziej niepokojące wieści, przenoszone drogą pantoflową, jak też odgórne rozporządzenia okupanta, uświadamiały mieszkańcom, co grozi ich rodzinom za pomoc lub ukrywanie Żydów. Zaczęli się bać i coraz częściej odmawiać schronienia. Siekfiertowie zaczęli ukrywać się po polach i lasach. Jedynie syn Leon pozostał wśród mieszkańców Podborza. Przebywał u wielu rodzin, dłuższe przebywanie w jednym miejscu groziło dekonspiracją. Pojawiał się w dzień i zarabiał szyciem na utrzymanie pozostałych członków rodziny – jako wynagrodzenie za pracę pobierał produkty żywnościowe. Nocami ukrywał się w Lesie Schabowskim. Najdłużej schronienia we wsi udzieliła mu rodzina Jana i Karoliny Dudków. Przebywał przeważnie w piwniczce, komórce lub na strychu. Nadal szył, miał własną maszynę krawiecką. Taka sytuacja trwała dwa lata.

23 kwietnia 1943 roku przypadał Wielki Piątek. Część mieszkańców Podborza udała się do kościoła na nabożeństwo. W tym czasie do wsi przyjechali z Mielca funkcjonariusze gestapo pod dowództwem Rudolfa Zimmermana.

Dalszy przebieg wypadków opisuje dr Maria Przybyszewska:

[…] udali się najpierw do ówczesnego sołtysa – Michała Pająka, z żądaniem aby podprowadził ich pod dom Dudków. Posiadali już wszelkie informacje dotyczące rodziny, jak też ukrywającego się Leona (Lejzor). Wiedzieli, że jest krawcem i mieszkańcy korzystają z jego usług. W domu Dudków były tylko dzieci. Ojciec z sąsiadem poszedł po drewno do lasu rydzowskiego, a matka udała się do Mielca. Leon, który akurat przebywał w domu zdołał uciec, nie zdążył jednak schować swojej maszyny krawieckiej i rozłożonej pracy. Chcąc mieć pewność, że Dudkowie przechowują Żyda, Niemcy zaczęli przesłuchiwać sąsiada – Antoniego Kiliana. Bicie niczym nie odbiegało od rutynowych tortur, wybito mu wszystkie zęby a na koniec został dotkliwie pogryziony przez wilczura. Nie udało im się jednak uzyskać żadnych informacji. Zakrwawionego i prawie nieprzytomnego gospodarza, pozostawiono na podwórku.

Zimmerman wywołał jeszcze jednego z Podborzan – Pietrasa. Usadowił go na skraju rowu, gołe stopy miał zanurzone w prawie lodowatej wodzie. On również nie zdradził.

  Tymczasem, rodzice dzieci Dudków, nie wrócili do domu. O grożącym niebezpieczeństwie powiadomił ich syn Staszek, który przez przypadek był w domu sołtysa w momencie, kiedy Niemcy kazali zaprowadzić się pod jego dom. Gdyby się pojawili, z całą pewnością zostaliby rozstrzelani.

Niemcy pomimo gróźb nie uzyskali żadnych konkretnych informacji. Nie mogli jednak odjechać, nie pozostawiwszy po sobie żadnego śladu. Rozpoczęli podpalanie kolejnych gospodarstw, rozpoczynając oczywiście od zabudowań Dudków. Domy i budynki gospodarcze były drewniane, pokryte strzechą, stały w zwartej zabudowie, więc pożar bardzo szybko się rozprzestrzenił. Niemcy nie musieli się specjalnie wysilać, aby dokonać dzieła zniszczenia. Pociski samozapalające wrzucali już w co drugi dom, wiedząc, że następny i tak się zapali.

Trudno opowiedzieć słowami co czuli wówczas właściciele płonących domów. Wiedzieli, że tracą wszystko, na co do tej pory pracowali bardzo ciężko. Z tych domów, które się jeszcze nie paliły, próbowano ratować resztki dobytku, szczególnie inwentarz żywy. Udało się niewielu, wyprowadzano głównie krowy, które umieszczano w lesie.

Sceneria pożaru była straszna. Z jednej strony mur płomieni sięgający wg. niektórych aż pod niebo, niesamowity żar, niemoc, lament kobiet, dzieci, szok i niedowierzanie, że to się dzieje naprawdę. Z dymem poszło 23 zabudowania gospodarcze. Należy pamiętać, że na wsi płonęły nie tylko domy, ale również obory, stodoły, szopy. Tam przechowywane były narzędzia rolnicze, bydło, kury, resztki zboża, a więc wszystko to, co potrzebne jest do normalnego funkcjonowania gospodarstwa rolnego. Dodatkowo zbliżał się tzw. „przednówek”, najgorszy dla wsi do przetrwania okres: w stodołach spłonęły resztki zboża, które miały pomóc przetrwać do kolejnych zbiorów, niektórzy potracili krowy – jedyne żywicielki, kury, kurczęta.

W feralny piątek mieszkańcy Podborza wszystko to stracili. Zgliszcza nie nadawały się do zamieszkania. Pogorzelcy zamieszkali u krewnych, znajomych, którzy sami niewiele mając, dzielili się resztkami. Odbudowa trwała długo, niektórzy naprędce próbowali postawić chociaż prowizoryczne szopy, które w okresie zimowym nie nadawały się jednak do zamieszkania. Jeszcze kilka lat po wojnie widoczne były skutki pożaru. Wiele rodzin nie było stać na ponowne zaczynanie wszystkiego od początku.

Również dla rodziny Dudków pacyfikacja nie była końcem gehenny. Byli poszukiwani przez Gestapo. W końcu zostali aresztowani; uratowało ich wstawiennictwo jednego z kolonistów niemieckich z Goleszowa u którego służył ich syn Staszek.

Niemniej tragicznie wyglądały dalsze losy rodziny Siekfierdów. Po pacyfikacji cała rodzina ukrywała się w Lesie Schabowskim. Podczas jednej z wielu obław, jakie Niemcy urządzali na tym terenie, zginął ojciec rodziny Szymon, i ukrywający się przez dwa lata w Podborzu syn – Leon (Lejzor). Matka zginęła podczas frontu od wybuchu miny. Wojnę przeżył Romek i Maria. Po przejściu frontu, w marcu 1945 r . Romek przyszedł do rodziny Dudków, którzy mieszkali wówczas w prowizorycznej chałupce. Był wychudzony, obdarty, zawszony. Dudkowie jeszcze raz udzielili pomocy rodzinie, tym razem bratu Lejzora. Romek, przez około pół roku mieszkał wraz z ocalałymi z Holocaustu Żydami, w obecnej siedzibie mieleckiego WKU. Później wyjechał do Palestyny, […] losy Marii, która wyjechała do Krakowa. Tam poznała swojego rodaka i wyjechała z nim do USA. […]”

Na podstawie rozmów przeprowadzonych z mieszkańcami Podborza Maria Przybyszewska ustaliła listę 23 właścicieli gospodarstw, które spłonęły w czasie pacyfikacji. Ponadto spłonęła remiza strażacka wraz ze sprzętem.

Dwa dni później były Święta Wielkanocne. Mieszkańcy Podborza spędzili je na zgliszczach gospodarstw. Cudem jednak było, że nikt nie zginął. Niemcy rozstrzeliwali natychmiast za mniej wiarygodne informacje, czy nawet podejrzenia.

23 września 2007 r. w Podborzu odsłonięto obelisk upamiętniający pacyfikację wioski w 1943 roku. W uroczystości uczestniczył ambasador Izraela w Polsce Dawid Peleg. Przy odsłoniętym obelisku odbyła się też wspólna, ekumeniczna modlitwa księdza rzymsko – katolickiego, prałata Stanisława Niemca (Proboszcza Parafii Zgórsko, do której należy Podborze i jednocześnie Dziekana Dekanatu Radomyskiego) i Naczelnego Rabina Galicji – Edgara Gloga.

 Dzień wcześniej, 22 września, w Gimnazjum Publicznym im. Jana Pawła II w Radomyślu Wielkim, odbył się panel naukowy, w którym jako prelegenci wystąpili: dziekan Wydziału Humanistycznego Akademii Pedagogicznej w Krakowie, dr hab. Kazimierz Karolczak, który merytorycznie przewodniczył dyskusji, pracownik naukowy Instytutu Historii Akademii Pedagogicznej w Krakowie – dr Łukasz Tomasz Sroka, pracownik Muzeum Okręgowego w Tarnowie – mgr Janusz Józef Kozioł oraz dr Maria Przybyszewska, kierownik projektu badawczego „Bez grzechu zaniechania”, finansowanego przez fundację im. Stefana Batorego i fundację im. Taubego.

***

Kto na świecie słyszał o pacyfikacji wsi Podborze? 

Cały świat wie o zagładzie Lidic, czeskiej wsi spalonej po zamachu na Reinharda Heydricha.

Nikt nie wie o dziesiątkach polskich wsi spalonych przez Niemców w ramach represji za udzielanie pomocy Żydom zbiegłym z gett i obozów pracy (Arbeitlager).

O tych zbrodniach nie informuje świata prof. Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego ani „naukowcy” z Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, czyli z placówek naukowo - badawczych utrzymywanych z pieniędzy polskich podatników.

Prof. Paweł Śpiewak ma wrażliwy zmysł powonienia, brzydko mu pachną informacje o spacyfikowanych polskich wsiach. Nie da się ukryć – zapach spalonych chłopskich chałup, stodół i stajni jest rzeczywiście nie do zniesienia dla osób tak wrażliwych jak prof. Śpiewak i uczone osoby z Centrum Badań nad Zagładą Żydów..

 ***

  • http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,24538812,profesor-pawel-spiewak-nie-moge-zniesc-tej-retoryki-ratowania.html
  • https://sztetl.org.pl/pl/miejscowosci/r/148-radomysl-wielki/99-historia-spolecznosci/137923-historia-spolecznosci
  • Materiały pokonferencyjne „Bez Grzechu Zaniechania...Holocaust W Wymiarze Regionalnym”, panel dyskusyjny,  Radomyśl Wielki, 22.09.2007, redakcja: dr Maria Przybyszewska https://fodz.pl/PP/download/zapiski.doc


wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka