nickto nickto
481
BLOG

Religia głupcy – czy człowiek musi wierzyć?

nickto nickto Polityka Obserwuj notkę 10

Ich losem - zagłada, ich bogiem - brzuch, a chwała - w tym, czego winni się wstydzić (Flp 3,19)


Religia głupcy!

Nie bądź głupcem, przeczytaj - tylko dwa akapity. Cały tekst jest dosyć obszerny, ten krótki akapit poniżej, to test „go/no go” – przeczytasz i zdecydujesz czy czytać dalej. Lojalnie uprzedzam: próbuję w tekście pochylić się nad znanym twierdzeniem, że człowiek jest istotą religijną. Zdaję sobie sprawę, że dla blogera amatora jest to zadanie dość karkołomne - wielu sławnych myślicieli rozważało tę tezę z każdej możliwej strony (patrz: jednopozycyjna bibliografia). Pewnie nawet z tej jednej publikacji wynika, że „wszystko już zostało wymyślone”. Jednak fakt, że inni nieustannie myślą, nikogo z myślenia nie zwalnia, a dla mnie te moje próby to i tak zaledwie wstęp, coś w rodzaju lematu, który ma mi pomóc w refleksji nad polską rewolucją październikową dzieci AD 2020. O rewolucji, zacząłem pisać tutaj: https://www.salon24.pl/u/nickto/1093790,religia-glupcy .


Czy wiesz? (test go/no go)

Człowiek to trzcina kołysząca się na wietrze, życie człowieka to śmiertelna i gwałtownie postępująca choroba… Nieuchronność nieoczywistego kresu i marzenie oczywistej wieczności... Czy rzeczywiście nieuchronność, czy rzeczywiście tylko marzenie?
Zacznijmy od końca, od pytania o kres: kres bezsprzecznie jest celem naszego życia – temu nikt zaprzeczyć nie zdoła.
Pytam więc:
- czy wiesz drogi Czytelniku, że możesz nie doczytać nawet tego akapitu do końca?
- czy wiesz, że możesz nie doczytać do końca tego akapitu, bo możesz umrzeć wcześniej?
Wiesz o tym, jesteś tego świadom?
Gratuluję – to jest właśnie najważniejsza różnica między Tobą, a Twoim psem (ja też mam psa). Ta różnica to efekt tego, że Ty myślisz, a Twój pies nie myśli. Właśnie spotkaliśmy się i razem możemy pójść dalej, choć nie jesteśmy pewni czy będzie nam to dane – na poziomie podstawowym rozumiemy się jednak doskonale.
Nie wiesz o tym?
Nie wiem dlaczego nie jesteś tego świadom, niepotrzebnie jednak przeczytałeś nawet ten akapit, to wszystko nie dla Ciebie! Może spotkamy się innym razem? Na koniec okaż skromnemu blogerowi swoje dobre serce i przeczytaj jeszcze tylko jedno zdanie.

***

Jeżeli coś jest nieuniknione, to jest również nieprzewidywalne i może się zdarzyć w każdej chwili - inaczej nie byłoby nieuniknione - to co się musi zdarzyć, już się dzieje, inaczej niekoniecznie musiałoby się spełnić.

***


Zastrzeżenie

Poniższy tekst nie rości sobie pretensji do wykładu jakiejkolwiek, całościowej antropologii. Przeciwnie: tekst jest maksymalnym subiektywnym uproszczeniem, tak w treści jak i w metodzie. Pisałem najpierw dla siebie, teraz chcę się podzielić ze zwykłymi, mnie podobnymi, śmiertelnikami. Tych, którzy się nimi czują zapraszam do czytania – wizytą biegłych w temacie byłbym zaszczycony, krytycznymi uwagami również. Zaznaczam, że w dochodzeniu do postawionej tezy starałem się unikać argumentów religijnych – tak więc do lektury zapraszam również, może szczególnie, tych, którzy nie czują się religijni w potocznym rozumieniu tego słowa.


Skąd wiesz, że z pewnością umrzesz i że może się to zdarzyć w każdej chwili?

Znikąd – po prostu wiem i Ty o sobie wiesz to samo. Założenie podstawowe, które właśnie przyjęliśmy, nie wymaga dowodu – jego uznanie leży w naturze człowieka i zdaje się, że tylko jakiś defekt owej natury może doprowadzić do zanegowania własnej śmiertelności. Ten zagnieżdżony w nas „zarodek umierania” rozwija się od samego początku, aż do chwili gdy dojrzeje… Nie widzimy go jednak i nigdy nie zobaczymy, a jedyne bodajże, pośrednie potwierdzenie naszej nim brzemienności, dostępne jest w postaci instynktu samozachowawczego, obserwowanego nawet u dzieci zabijanych w łonie matek (także u zwierząt). Twardego rozumowego dowodu na „żyjącą w nas śmierć” nie mamy i nigdy nie otrzymamy.

Aby lepiej zrozumieć własną śmiertelność, w istocie własne nieustanne umieranie, można posłużyć się modelem świecy, która dawniej była najbardziej cennym „owocem pracy pszczelego roju”, a dziś jest do kupienia za grosze. Płomień świecy Ktoś niegdyś zapalił i od tej chwili możemy z perspektywy tego płomienia obserwować własne istnienie w danym nam tutaj życiu. Wiemy dobrze, że to tylko świeca i kiedyś skończy się zapas wosku, ale patrząc ze środka płomienia nie jesteśmy w stanie ocenić ile go jeszcze mamy do dyspozycji. Czasem jesteśmy skłonni uważać, że wosku jest bardzo dużo, może nieskończenie dużo, czujemy jakiś wielki żar, gdy tymczasem może to być już ostatni rozbłysk wydobywający się z resztek wosku rozlewającego się na blacie, na którym nas postawiono. Patrząc ze środku, nie bardzo nawet wiemy jakim płomieniem jesteśmy, wielkim czy już tylko nikłym, a patrząc na inne świece widzimy, że niektóre płomienie gasną „bez powodu”, od jakiegoś nagłego podmuchu.

***

Doprawdy, mogę z całą pewnością powiedzieć: umieram – to znacznie bardziej pewne niż stwierdzenie: myślę (cogito) - choć mogę powiedzieć cokolwiek, dlatego, że myślę.

***

Jesteśmy śmiertelni. Jesteśmy też rozumni i słusznie duma nas z tego powodu rozpiera. Dzięki temu, że jesteśmy istotami myślącymi, możemy cokolwiek powiedzieć o sobie i o innych. Jednak to nie bezpośrednio od rozumu, lecz właśnie od tego zupełnie pierwotnego przekonania o własnej śmiertelności, a raczej tej jedynej w swoim rodzaju niezłomnej wiary, pochodzi wszystko co możemy powiedzieć o człowieku, o sobie w szczególności – rozum służy nam tylko jako narzędzie.

Wielkie prawdy o człowieku wyraża się zwykle w języku uniwersytetów z czasów ich świetności, czyli po łacinie. Zapiszmy zatem co już wiemy o człowieku i na co nie potrzebujemy dowodu:

Homo moribundus > Homo sapiens > ?

„Homo sapiens” jest powszechnie znane, „Homo moribundus” już mniej, zwłaszcza w naszych czasach (było mi dane usłyszeć kiedyś opinię, że "dzięki postępowi medycyny umieramy coraz rzadziej":). Przyjmuję, że „moribundus” jest najbliższym łacińskim odpowiednikiem polskiego „umierający” - podkreślam, że chodzi o wyrażenie stanu, „dziania się”, a nie czegoś co dopiero może się zdarzyć („śmiertelny” wyraża raczej to drugie). (Znawców łaciny proszę o ewentualną korektę). Kolejność tych i następnych prawd nie jest przypadkowa, niekoniecznie jednak wyraża jakąś sekwencję czasową.


Co to znaczy, że człowiek myśli? 

Można przewrotnie odpowiedzieć, „że właśnie to” – wszyscy przecież nieustannie myślimy. Nikt chyba nie odpowiedział zadowalająco na tak postawione pytanie. Aby powiedzieć cokolwiek, niejako z obowiązku, bo przecież bez myślenia nie da się nic powiedzieć, całe metamyślenie o myśleniu przeniosłem do dodatku, na końcu tego tekstu. Tutaj powtórzę tylko to co już wiem o sobie:

***

Jestem, umrę, myślę

***


Jestem, umrę i co dalej?

To co było i co jest to banał - „co będzie?” oto pytanie godne istoty rozumnej. Wyszliśmy od stwierdzenia: jestem (żyję), ale umrę; idąc dalej pytamy: śmierć i co dalej?

Wiecie? Nie wiemy! Wierzymy, ale nie wiemy - zapytajmy więc eksperta. Eksperci wiedzą, lub przynajmniej są o tym głęboko przekonani.

Są tacy eksperci, którzy wiedzą wszystko o tym co po śmierci - zamiast wierzyć, jak prawie wszyscy inni, oni właśnie wiedzą.

- Kto ów mądry, kto ów światły?

- To ateista.

Co nam ateista odpowie na pytanie co nas czeka po śmierci? Otóż nie ma on tutaj żadnego wyboru, jedyna możliwa w jego przypadku odpowiedź to NIC - po śmierci będzie nic (pomijam charakterystyczne dla języka polskiego podwójne przeczenie). To oczywiste, ale dopowiem: pytanie i odpowiedź dotyczą CZŁOWIEKA, nie jakiejś jego części, przykładowo zwłok. Chodzi o tego, który wie, że jest, że umrze i że myśli.


Czy można zaufać ateiście?

Spróbuj, jeżeli potrafisz. Oto wypowiedź ateisty, odpowiedź nieunikniona, jedyna sensowna, choć bezsensowna: będzie NIC. Bodajże najkrótszy oksymoron. BĘDZIE NIC. Jestem ja, będzie nic – i jak tu żyć? Żyję teraz, ale umrzeć mogę w każdej chwili, w tej właśnie chwili również – nie mogę być w żaden sposób pewien, że ta chwila, która się właśnie zaczyna, nie będzie chwilą mojej śmierci (mogę wierzyć, że będzie inaczej, ale absolutnej pewności nie mam). Czyli w istocie jestem ja i jest nic, jednocześnie i w tym samym miejscu. Człowiek myślący, nawet ateista, nie potrafi tego pogodzić – można powiedzieć, że jest to absurd idealny.

***

Pogodzenie rozumnego istnienia, oraz nieuchronnej i nieprzewidywalnej śmierci jako końca istnienia przekracza możliwości ludzkiego rozumu

***


Zaufałem ateiście i co dalej?

Człowiek istnieje, ale w każdej chwili może umrzeć. Nie może jednak spotkać się z nicością nawet na chwilkę, sens nie może być bezsensem, istnienie nieistnieniem – oczywiście, gdyby człowiek nie był myślący problemu by nie było. Samo nazwanie ludzkiego życia absurdalnym niczego nie rozwiązuje, człowiek rozumny dopóki żyje musi otoczyć się jakąś barierą, która oddzieli go od nicości – ateista musi dodatkowo umieścić krzykliwe tablice ostrzegawcze: UWAGA! NIE ZBLIŻAĆ SIĘ DO BARIERY! Owa bariera to czysty produkt rozumu – rozum ją wytwarza i w umyśle ona realnie istnieje. Chociaż jednak tak „rozumna”, paradoksalnie owa bariera nazywa się WIARA. Nie można z niej zrezygnować - nie może rozumny człowiek zrezygnować z jakiejś wiary - nie jest to kwestia techniczna (np. wiara w jakieś autorytety, które w każdej chwili można zweryfikować, bądź odrzucić).

Natura człowieka domaga się remedium na przekraczający władze rozumu absurd śmierci. To właśnie pretendujący do wszechmocy rozum, „ratując swoją reputację”, sięga po wiarę transcendentną, idącą dalej niż jakikolwiek absurd, przez to zdolną pokonać każdą nicość. Owa wiara może przybierać różnoraką postać, często nawet niewidoczną dla samego zainteresowanego, ale w swej istocie ta wiara zawsze jest przekształceniem owej pierwotnej wiary, którą człowiek otrzymuje na początku. Zatem nawet tutaj widzimy, że potęga rozumu potrafi dokonać wielkich rzeczy, ale nie potrafi uczynić coś z niczego - tym nie mniej właśnie wiara pozwala na dowolne rozszerzenie możliwości rozumu.

Wiara wynika wprost z „konstrukcji” człowieka - coś co nie ma w sobie jakiejś wiary nie jest człowiekiem – może kamieniem, motylem, obłokiem, kotem, wielbłądem, lecz na pewno nie człowiekiem. Chcesz wiarę nazwać opium? Wolno Ci, to nawet niezła metafora. Od wiary jednak nie uciekniesz, póki żyjesz - gdy umrzesz, żadna wiara nie będzie ci potrzebna.

***

Aby tylko istnieć, potrzebujemy wiary w coś niepojętego, co przekracza naszą myśl, choć jest jednocześnie w myśli zakorzenione – tylko wiara przekraczająca granice umysłu zdolna jest oddzielić człowieka od nicości, której sam rozum nie może w żaden sposób oswoić.

***


Gdzie jest NIC? („jest nic”?!)

NIC, chociaż jest sprzeczne z zasadą istnienia człowieka jako istoty rozumnej i z zasady niedostępne dla poznania, to jednak objawia się człowiekowi poprzez swoje skutki – fizycy mogą podeprzeć swoją wyobraźnię modelem czarnej dziury (tylko takiej „dużo bardziej”). NIC OBJAWIA SIĘ POPRZEZ LĘK, porażający lęk, którego nie należy mylić ze zwykłym strachem. Ów lęk to coś co przekracza myśl, co łamie każde wyobrażenie – człowiek by uratować swoją integralność, by pozostać istotą myślącą potrzebuje narzędzi. Owe potężne narzędzie oddalające lęk, tym samym podtrzymujące istnienie, to właśnie WIARA, wierna sojuszniczka rozumu i pogromczyni lęków wszelakich.

***

Człowiek zanim stanie się rozumny, już jest umierający - będąc rozumny, staje się wierzący, ponieważ ciągle aktualna śmierć nie daje mu żadnego wyboru

***


Gdzie jest winda?

Czy nie można jakoś prościej i łatwiej? Zaczynamy mieć dość tych schodów, coraz bardziej stromych i coraz bardziej śliskich. Etap, na którym jesteśmy – przecież nie ostatni etap: słowo „religia” jeszcze nawet nie padło – jest jednak kluczowy. Oto stwierdzamy: człowiek jest wierzący. Tylko kropka, bez żadnego „jeżeli” - człowiek wierzący tylko dlatego, że jest myślącym śmiertelnikiem. Możemy dodać powagi temu stwierdzeniu zapisując wszystko po łacinie:

Homo moribundus > Homo sapiens > Homo fidelis>?

Czyż nie wygląda to dostojnie? Owszem, ale czy bardziej przekonywająco dla nieprzekonanych? (Nie wiadomo co na to „łacinnicy” – fidelis jest często używane, ale zwykle w innym kontekście).

Czym jest wiara? Potrzebny jest pomysł jak dotrzeć z tym pytaniem do umysłu człowieka postnowoczesnego, skutecznie już przekonanego, że myśleć samemu się nie opłaca. Potrzebujemy czegoś prostego, na kształt małego kartonowego globusa, obrazu naszej wielkiej planety, zabawki niemalże, którą jednak można wziąć do ręki i bezbłędnie wytłumaczyć każdemu jak dotrzeć z Chin do Portugalii. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?

Ja nie wiem, nie spotkałem – pewnie źle szukałem. Z braku gotowych i sprawdzonych pomysłów, spróbowałem własnych, na własne potrzeby. Wkrótce postaram się to opisać na potrzeby potrzebujących i chcących - może się przyda? Roboczo nazywam ten pomysł Modelem imienia św. Teresy od Dzieciątka Jezus (wersja dla ateistów: Model im. Marii Franciszki Teresy Martin). Postaram się na jego podstawie napisać coś więcej o wierze. Na razie tych nieprzekonanych proszę o przyjęcie hipotezy wiary koniecznej i nieuniknionej, oraz o trochę cierpliwości – winda już się zbliża.


Kim jesteś człowieku?

Dobre pytanie!
- Ja jestem Nickto.
- Hę?
- Bloger.
- Aha – bloger to nie człowiek!

Anonimowy bloger to byt wirtualny, nikły odblask realnego człowieka, „stworzony” po amatorsku przez niego samego, w rezultacie prosty jak kawałek drucika odcięty z wielkiego, poplątanego kłębu, w celu... (mniejsza o to). W przypadku blogera powyższy dialog ma więc jakiś sens, imię prawie wystarczy, reszta to prawie nic i twardo leży tam gdzie leży. (Kto? Nic!) Znając imię blogera „mamy go na widelcu”, bez potrzeby oglądania się na cokolwiek i zwłaszcza kogokolwiek, innych blogerów w szczególności.

Człowiek to co innego. Przede wszytkim, jak powszechnie wiadomo, człowiek jest istotą społeczną – dla innego człowieka dany on jest tylko w postaci uwikłanej w relacje z innymi ludźmi. Samodzielnie, tylko z imienia, nie występuje – dokładniej: nie jest dostępny dla ludzkich oczu. Cóż to znaczy? Można tu wspomóc swoją wyobraźnię chociażby przykładem jakiegoś wysoce reaktywnego pierwiastka, który występuje jedynie w związkach chemicznych (pierwszy z brzegu to lit) . O ile jednak pierwiastek chemiczny daje się jakoś wyodrębnić, to taka próba w wykonaniu człowieka w odniesieniu do innego człowieka jest niewykonalna, zawsze pozostaną jakieś uprzednie społeczne relacje – człowiek widzi innego człowieka zawsze dwojako: jako indywidualną osobę i jako członka społeczności. Nie da się zatem nawiązać relacji wyłącznie osoba-osoba, człowiek wchodzący w relację wnosi w „posagu” swoje własne relacje z innymi osobami – żartobliwie można powiedzieć, że mężczyzna żeniąc się z dziewczyną, chcąc nie chcąc, żeni się też jej mamusią. Nie od rzeczy będzie tutaj wspomnieć, że czysta relacja osoba-osoba możliwa jest tylko pomiędzy człowiekiem i jego Stwórcą, tylko o swoim Stwórcy może człowiek powiedzieć: „On świata poza mną nie widzi”, lub „Tylko dla mojego Stwórcy jestem naprawdę wyjątkowy”.

Sporo napisałem o sprawach oczywistych, czas wyrazić to po łacinie:

Homo moribundus > Homo sapiens >
Homo fidelis > Homo socialis > ?

Komentarz jest chyba zbyteczny.


Czy jestem głupcem?

Aha, uwaga! Zbliżamy się do religii!

Oczywiście jest cała nauka, religioznawstwo, którą wypada mi po prostu zignorować, z powodu braku osobistych kompetencji do nawiązania jakiegokolwiek dialogu. Wspomnę tylko o jednym sławnym religioznawcy Mircea Eliade, któremu zresztą religioznawcy wybitni wybitności odmawiają, a który dla mnie okazał się jednak pożyteczny – mianowicie zdjął ze mnie językowe rozterki przez to, że pierwszy użył pewnego słowa, którym zamierzam domknąć budowaną w pocie czoła łacińską sekwencję o człowieku.

Przeważającą część rozważań poświęciłem człowiekowi jako jednostce, niejako sztucznie wyizolowanej z otoczenia. Prosta dość analiza doprowadziła do stwierdzenia, że człowiek z naturalnych powodów musi być wierzący. Urealnienie obrazu człowieka, czyli spojrzenie na niego jako osobę powiązaną relacjami społecznymi, prowadzi już bezpośrednio do postawionej na początku tezy.

Wcześniej była mowa o wierze jako osobistej sprawie człowieka (z Bogiem, z absolutem w wersji dla ateistów, ogólnie z transcendencją). W rzeczywistości coś takiego jak wiara indywidualna, ściśle „sprywatyzowana”, nie istnieje – indywidualny jest tylko lęk, który pojawia się natychmiast, gdy tylko wiara ulega osłabieniu. Owa wiara indywidualna dotyczy wnętrza człowieka, jest czymś co jedynie może dopełnić pustki w nas, bez niej człowiek nie może nawet istnieć. Natomiast realne istnienie żywego człowieka ujawnia się w świecie poprzez jego relacje zewnętrzne. Owe relacje, z innymi ludźmi przede wszystkim, są jakby ściankami naczynia, przez które prześwituje wnętrze człowieka, w tym dopełniająca je wiarą - tutaj właśnie, na zewnątrz człowieka, w jego relacjach społecznych ujawnia się ona jako religia.

Religia to wiara uporządkowana, wiara poszczególnych ludzi odniesiona do społeczności i realizująca się w społeczności. Tak jak człowiek nie istnieje bez wiary, nie może bez niej żyć, tak człowiek pozbawiony religii nie może swojego życia zrealizować, nie może sam, będąc istotą społeczną, zanurzyć się w społeczności nie będąc zakotwiczony w religii. Podobnie społeczność nie może nawet zaistnieć nie opierając się na religii. Wszelakie „urządzenia” społeczne, od władzy poczynając, poprzez pracę i świętowanie, itd. nie mogą obejść się bez religii. Właściwe naszym czasom próby organizowania społeczeństwa programowo pozbawionego religii, kończą się najczęściej tragicznie - nie ma tzw. wartości uniwersalnych, mogących być budulcem stabilności ludzkich zbiorowości, są wyłącznie wartości religijne. Ten właśnie wątek należałoby rozwinąć w przyszłości.

Na razie zbliżamy się do finału - temat można ciągnąć w nieskończoność. Czy trzeba jeszcze coś dodać? Może wystarczy łacińska sekwencja podstawowych prawd o człowieku? Oto ona:

Homo moribundus > Homo sapiens >
Homo fidelis > Homo socialis >
HOMO RELIGIOSUS

Na koniec przypomnę jeszcze od czego zaczęliśmy. Zaczęliśmy od spotkania i od wyrażenia dobrej woli porozumienia się, czyli od uprzejmego pozdrowienia:

***

Memento Mori.

***

Uprzejmość to owoc Ducha Świętego.


DODATEK (nieobowiązkowy)

Co to znaczy, że człowiek myśli?

Być może w samym pytaniu tkwi błąd logiczny, lub jest to przykład pytania, na które można udzielić wyłącznie odpowiedzi „wymijających”? Skoro jednak idziemy ciągle dalej w naszym myśleniu tylko dlatego, że jesteśmy istotami myślącymi (sic!), to nie możemy tego pytania całkowicie zignorować.

Intuicja podpowiada, że myślenie trzeba postawić tam gdzie umieranie – jest to pierwotne wyposażenie człowieka. Nikt sobie rozumu sam nie wymyślił – rozum został nam dany i nie da się nic rozumnego o rozumie powiedzieć bez odwołania do Tego, który nam go dał jako „wyprawkę” na życie, razem z umieraniem. O ile jednak śmiertelność ostatecznie „materializuje się”, widzimy czym ona jest u innych ludzi, to myśl nie kończy się nigdy, ani nawet nie zaczyna, w żaden sposób się nie materializuje – trudno powiedzieć czym jest myśl, gdy nigdy nie „złapało się jej za rękę”. Rzeczy niemożliwych „nie załatwimy od ręki”, ale możemy spróbować uchwycić jakiś element, którego brak w myśleniu sprawi, że „myśl przestaje już być myślą” – zróbmy to dla uporządkowania naszych myśli, wprowadzając przy okazji jakiś nieporządek w rozumowaniu (dodatek nie jest wszakże obowiązkowy:). 

Tutaj już trzeba odwołać się do absolutu – mówiąc jasno do Boga, odwiecznego Słowa, czyli odwiecznego Sensu i odwiecznej Myśli. Odwiecznej Myśli – otóż właśnie: Bóg Jest, czyli istnieje poza czasem, ODWIECZNIE. Dla Boga nie ma przedtem, teraz, ani potem. Odwrotnie zaś stworzenie: przykładowo zwierzę, istnieje teraz, a przeszłość i przyszłość nie należy do jego świata – oczywiście czym konkretnie jest zwierzę teraz wynika z tego co się działo w przeszłości.

A człowiek? To już nie jest takie samo pytanie jak w stosunku do zwierzęcia – człowiek istnieje inaczej niż zwierzę. W przypadku człowieka nie jest to pytanie o istnienie skierowane do podmiotu trzeciego, ale raczej pytanie o świadomość, czyli pytanie o to jak człowiek sam siebie widzi w czasie, co w tym kontekście o sobie myśli (no właśnie - nic na to nie poradzę:). Pytanie jest inne w swej istocie, ale odpowiedź identyczna: dla człowieka bezpośrednio dostępna jest tylko teraźniejszość: przeszłość właśnie była, a przyszłość dopiero będzie. Tylko teraźniejszość jest dostępna, ale za to jest całkowicie nieuchwytna. Chociaż wszystko odbywa się w teraźniejszości, to gdy usiłujemy jej dotknąć, to momentalnie zamienia się nam w „złoto przeszłości”.

Nieustająca zabawa w ciuciubabkę - gdzie tu miejsce na myślenie? Otóż sądzę, że to uwięzienie człowieka w pędzącym czasie nie jest całkowite – człowiekowi, inaczej niż zwierzęciu, dana jest zdolność do wychylenia się z tego pociągu. Ta możliwość „wystawienia głowy przez okno pociągu” nazywa się myśleniem. Dodajmy, że miejsca przy oknie to wyłączny przywilej człowieka.

Gdyby spróbować ubrać to w formę definicji (bez nadmiernych wszakże pretensji do precyzji), można by powiedzieć tak: ludzkie myślenie to (przynajmniej!) zdolność do uobecnienia przeszłości i przyszłości w teraźniejszości, inaczej zdolność do przekraczania czasu. Człowiek potrafi w jednym akcie myśli dokonać połączenia przeszłości i przyszłości z teraźniejszością, chociaż te dwie pierwsze, każda z osobna są dla niego całkowicie niedostępne, a trzecia całkowicie nieuchwytna. Biorąc pod uwagę to, że myśl jest integralnym „składnikiem” człowieka i biorąc pod uwagę powyższy konieczny składnik aktu każdej myśli, można wysnuć niezmiernie ważny wniosek, że istnienie człowieka nie dotyczy wyłącznie czasu teraźniejszego, ale rozciąga się też na czas przyszły, w którym ludzka myśl przecież rezyduje i do której w istocie jest jedynie skierowana. Człowiek żyjąc dziś istnieje również w przyszłości – nie w sensie przenośnym, ale dosłownym. Mówi się, że człowiek istnieje w pamięci innych ludzi (tam raczej istnieje w ich przeszłości), ale to jest właśnie sens przenośny. Jak daleko sięga istnienie człowieka? Nie wiemy – ja na przykład otrzymałem obietnicę, że będę żył wiecznie – mocno w to wierzę.

Jeszcze inaczej można by chyba ująć to w ten sposób: poprzez zdolność myślenia, człowiekowi w pewnym stopniu dane jest już na tej ziemi istnienie na sposób Boski, czyli poza czasem.

A jeszcze hipoteza: podobieństwo człowieka do jego Stworzyciela objawia się najpełniej poprzez to, że człowiek myśli.

Myślę, że wystarczy tego myślenia o myśleniu.

- Koniec dodatku -


Bibliografia

Zdybicka Zofia Józefa USJK, CZY CZŁOWIEK JEST HOMO RELIGIOSUS?, Roczniki Filozoficzne KUL Tom XXXVII-XXXVIII, zeszyt 1 − 1989-1990, http://dlibra.kul.pl/Content/26334/RF1989-1990vol37-38no1_239-252_Zdybicka.pdf [Dostęp 25-01-2021]

------

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse
vel
Naród, który zabija własne dzieci skazany jest na zagładę


Wyjaśnienie do stopki.
Od początku mojej pisaniny używam tego łacińskiego cytatu z zamierzchłych dziejów naszej cywilizacji, później dodałem adekwatne tłumaczenie (czyj oryginał i tłumaczenie łatwo sprawdzić). Teraz dodam jeszcze swoje wyjaśnienie.

Skąd tutaj Kartagina? Otóż Kartagina była ostatnim dużym organizmem państwowym z tej strony Atlantyku, który duchowych podstaw swojego istnienia upatrywał w publicznym składaniu ofiar z dzieci (aborcji jeszcze nie wynaleziono). Rzym, zanim stał się na długi czas niepokonany, widział swoje "być albo nie być" w całkowitym zniszczeniu Kartaginy, aż do gołej ziemi posypanej solą. Tak też się stało - 90% Kartagińczyków zabito, reszta "uratowała się" jako towar na targu niewolników.

Jak Ci się zdaje drogi czytelniku: jesteś Rzymianinem, czy Kartagińczykiem? A może Twoje istnienie nie potrzebuje duchowych podstaw?

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka