Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
2433
BLOG

Dokumentacja: polsko-niemiecki podręcznik do historii

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 3

Poniżej zamieszczam artykuły i wywiady z ostatnich dni dotyczące planów stworzenia kontrowersyjnego wspólnego polsko-niemieckiego podręcznika do historii dla uczniów szkół średnich.

Rzeczpospolita 18.05.08

Wspólny opis dziejów

Piotr Jendroszczyk 18-05-2008,

W sobotę w Berlinie nastąpiło oficjalne rozpoczęcie prac nad polsko– niemieckim podręcznikiem historiiPierwszy tom, obejmujący okres od XVI do XVIII w., ma być gotów za trzy lata. Pisaliśmy o tym w poprzedniej „Rz”.– Nie chodzi o ujednolicanie historii, wybaczanie w imię celów politycznych, ale o naukę – ocenił wiceminister edukacji narodowej Krzysztof Satanowski. Strona niemiecka widzi w podręczniku możliwość przybliżenia niemieckim uczniom historii sąsiedniego kraju i wschodniej części Europy. – W niemieckich szkołach jest jej ciągle za mało – przyznał Holger Rupprecht, minister oświaty Brandenburgii. Projekt wspierają szefowie dyplomacji obu państw.W najbliższym czasie wybrane zostaną gremia, które powierzą opracowanie poszczególnych rozdziałów podręcznika polskim i niemieckim historykom i dydaktykom.

Źródło : Rzeczpospolita

 


Waldemar Maszewski,

BerlinNasz Dziennik 18.05.08

 

Korzystając z proniemieckiej koniunktury wśród obecnych polskich elit politycznych, zainaugurowano powstanie polsko-niemieckiego podręcznika. Polscy podatnicy staną się współfinansującymi projekt, który najprawdopodobniej przedstawi dzieje obydwu narodów w sposób relatywistyczny, a co za tym idzie - podetnie korzenie Narodu Polskiego

Zapomnijmy o historii narodowej, zatraćmy własną tożsamośćW Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie uroczyście zainaugurowano prace nad wspólnym polsko-niemieckim podręcznikiem do historii, finansowanym przez rządy obydwu krajów. Na specjalnie zwołanej w tym celu konferencji prasowej ograniczono się jednak tylko do ogólników, nie podając szczegółów tego projektu. W konferencji udział wzięli: Krzysztof Stanowski - wiceminister edukacji narodowej, Holger Rupprecht - minister edukacji, młodzieży i sportu w Brandenburgii, dr Marek Prawda - ambasador RP w Berlinie, prof. dr Michael G. Mueller - niemiecki przewodniczący Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej, oraz prof. dr hab. Robert Traba - polski przewodniczący tej samej komisji.

Prowadzący konferencję prof. dr hab. Robert Traba z Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie poinformował, że rządy Polski i Niemiec, a także 16 niemieckich landów upoważniły współprzewodniczących Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej: czyli ze strony polskiej - jego osobiście, i niemieckiej - Michaela G. Muellera z Uniwersytetu Halle-Wittenberg, do stworzenia wspólnego, polsko-niemieckiego podręcznika do historii. Jak zapewnił Traba, głównym celem autorów projektu jest stworzenie pierwszego podręcznika odpowiadającego programowym wytycznym dla szkół średnich w Polsce i w Niemczech, między którymi są - i to należy podkreślić - spore różnice. Warto przypomnieć, że w Niemczech program szkolny z zakresu historii jest różny w poszczególnych landach, których władze same decydują, na jakim podręczniku oprzeć proces dydaktyczny.

Najpierw, w ciągu około trzech lat, ma powstać pierwsza część podręcznika obejmująca okres od średniowiecza do XVIII wieku. Będzie ona przeznaczona do nauczania historii w gimnazjach obydwu krajów w klasach VII-VIII. Zdaniem zarówno Traby, jak i Muellera podręcznik ten ma mieć "bardziej europejski charakter, z pominięciem narodowych kwestii". Nie będzie zawierał wspólnej, ujednoliconej historii, lecz będzie próbował nauczać, jak zrozumieć różne, wzajemne punkty patrzenia na dzieje (w tym wypadku Niemiec i Polski). Zdaniem Muellera, podręcznik ten nie będzie sprowadzał się zatem do poziomu historii narodowej. Przedstawi historię obu państw w "wymiarze i kontekście europejskim".
Minister oświaty kraju związkowego Brandenburgia Holger Rupprecht, który jest także przedstawicielem 16 landów niemieckich w kwestii realizacji projektu wspólnego podręcznika, jest między innymi współodpowiedzialny za jego rozpowszechnienie w całych Niemczech. Nowy podręcznik do końca tego roku powinien uzyskać akceptację zarówno polskiego Ministerstwa Edukacji Narodowej, jak i ministerstw oświaty poszczególnych landów.

Obecnie główny zarys programu edukacji, czyli system szkolnictwa w Niemczech, pozostaje pod nadzorem państwa. Jednak poszczególne landy zachowują niezależność na przykład w kwestii doboru podręczników i szczegółowego programu nauczania. Takie decyzje podejmują odpowiednie dla danego landu ministerstwa oświaty i wychowania.
Mueller powiedział, że wspólny podręcznik do historii nie będzie opisywać narodowych historii ani historii stosunków polsko-niemieckich, ale pokaże historię obu państw w szerszym kontekście europejskim.
- Dla funkcjonowania we współczesnym świecie rozumienie historii pomaga uniknąć bardzo wielu pomyłek i błędów - oświadczył wiceminister oświaty Krzysztof Stanowski. Zapewnił przy tym, że projekt będzie przygotowywany przez wybitnych specjalistów i dlatego praca nad nim będzie nawet łatwiejsza niż nad podobnym podręcznikiem niemiecko-francuskim. Ten ostatni, co należy podkreślić, zebrał fatalne recenzje. Stanowski podkreślał, że planowany podręcznik nie będzie ujednolicał historii, czy wypaczał jej w imię celów politycznych, ale spróbuje jej nauczać. Można się jedynie domyślać, że w liberalno-europejskim duchu, jednak o tym autorzy projektu uparcie milczą. - Jak mówimy o tym projekcie, to mówimy o dziesięciu wiekach, które zaczynają się w czasie zjazdu gnieźnieńskiego, a kończą w momencie, gdy Polska i Niemcy są razem w układzie z Schengen, i to jest te dziesięć wieków wspólnej historii - powiedział Stanowski, dodając, że wbrew licznym opiniom to nie jest "taka znowuż różna historia".

Wspólny projekt chwalili także przedstawiciele niemieckich władz, przyznając, że historia wschodniej Europy wśród niemieckich uczniów pozostaje praktycznie nieznana. - Wiem, że to nie będzie łatwe, będą na pewno różnice zdań, na pewno będą także kłótnie, ale mam nadzieję, że mimo to uda się nam opracować wspólny podręcznik historii - powiedział minister edukacji, młodzieży i sportu w Brandenburgii Holger Rupprecht.

Twórcy nadal nieznani

Przewodniczący Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej ze strony polskiej prof. dr hab. Robert Traba zapowiedział, że zostanie powołana specjalna Rada Zarządzająca Nadzorczo-Programowa, składająca się z przedstawicieli rządowych, oraz Rada Naukowa, odpowiedzialna za redakcję i wydanie podręcznika. Zadaniem organu, którego skład pozostaje na razie nieznany, będzie także zaangażowanie do prac nad projektem przedstawicieli polskich i niemieckich środowisk naukowych, historyków, nauczycieli i dydaktyków, którzy zajmą się treścią podręcznika. Traba przewiduje, że konkretne prace rozpoczną się najwcześniej pod koniec tego roku. - Jest to dla nas wielkie zobowiązanie i wyzwanie wobec tysięcy młodych ludzi, którzy będą z tego podręcznika korzystali - powiedział Traba.
W Berlinie nie padły żadne konkrety, ani co do kształtu przyszłego wspólnego podręcznika historii, ani na temat ludzi, którzy go będą tworzyć. Jak stwierdzili obecni na konferencji przedstawiciele Polski i Niemiec, jest to dopiero początek prac i na takie informacje jest zbyt wcześnie.
Tymczasem można odnieść wrażenie, że w przyszłym podręczniku nie znikną i nie ulegną zmianie kwestie sporne, ponieważ jak tłumaczyli inspiratorzy projektu, pozostaną w swojej obecnej formie i obecnym kontekście, czyli różnie ujęte w wersji zarówno niemieckiej, jak i polskiej. Czyli inaczej mówiąc, najprawdopodobniej Polacy nadal będą się uczyć o niemieckich wysiedleniach, ucieczkach, podczas gdy niemieccy uczniowie wciąż będą czytali w swoich książkach o "wypędzeniach" rodaków.
Inspiratorzy europejskiego podręcznika nie potrafili przy tym podać, nawet w przybliżeniu, kosztorysu tego przedsięwzięcia. Jedynie polski wiceminister edukacji zarzekł się, iż jak rząd mówi, że podręcznik powstanie, to znaczy, że powstanie.

Waldemar Maszewski,
BerlinNasz Dziennik 18.05.08Sposobna chwila do „europeizacji“ 
 


Z polskim przewodniczącym Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej prof. dr. hab. Robertem Trabą rozmawia Waldemar Maszewski

Panie Profesorze, czy nowy podręcznik do historii, o którym mówiliśmy na konferencji prasowej, będzie rozszerzoną kontynuacją podobnego pilotowego podręcznika, z którego korzystają obecnie uczniowie gimnazjum Saksonii i Śląska? Przypomnę, że tamten był przez historyków dość mocno krytykowany za braki i niedopowiedzenia.

- Nie, absolutnie mówię, że nie. Ten pierwszy to nie jest podręcznik, a jedynie materiał pomocniczy do nauki historii, natomiast nasz projekt będzie normalnym podręcznikiem, z którego będą korzystali uczniowie ze szkół zarówno w Polsce, jak i Niemczech. Musimy to wyraźnie oddzielić. Wszystkie poprzednie próby tworzenia czegoś w rodzaju podręcznika lub fragmenty wielu prac dotyczące pewnych okresów historii Polski to jedynie materiały pomocnicze, a my tworzymy prawdziwy podręcznik.

Czy ludzie, którzy pracowali nad stworzeniem poprzedniego, dość głośnego wspólnego podręcznika, lub jak Pan twierdzi pomocniczego materiału do nauki historii, będą także pracowali nad obecnym projektem?
- Teraz jest jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić, gdyż to dopiero początek prac. Tę pracę będą tworzyli praktycy i dydaktycy, nie zaś jedynie naukowcy.

Jak mamy rozumieć stwierdzenia obydwu ministrów, polskiego i niemieckiego, że nowy podręcznik nie będzie ujednolicał historii? Czy można to zrozumieć w ten sposób, że liczne sporne historyczne kwestie w książce pozostaną nadal sporne? Czy niemiecki punkt widzenia w nowym podręczniku pozostanie niezmienny?
- Wie pan, siła tego projektu i istota dialogu nie polega na tym, żeby z podręcznika wyrzucić to, co należy do dobrej czy też złej narodowej tradycji, ale polega na tym, abyśmy to nazwali, zdefiniowali i później powiedzieli wyraźnie, dlaczego się różnimy.

Czy mam rozumieć, że w niemieckim podręczniku nadal pozostanie na przykład sformułowanie "niemieckie wypędzenia", podczas gdy w polskim będziemy czytać o niemieckich i polskich wysiedleniach?
- Nie wiem, czy to spowoduje na przykład, że zastosujemy w tym wypadku niemiecką kalkę i zaczniemy o polskich przesiedleńcach ze wschodu mówić "wypędzeni ze wschodu". Chociaż sam kiedyś wydałem książkę, którą zatytułowałem "Losy Polaków wypędzonych ze wschodu". Myślę, że w tym wypadku owa niemiecka kalka ma przełożenia na język polski i nie możemy takiego nazewnictwa wprowadzać jako obowiązkowego pojęcia. I właśnie na tych pojęciach (dotyczących powojennych emigracji) możemy dokładnie pokazać, jak się różnimy. Dla nas punktem ciężkości naszej pamięci jest przecież wojna i okupacja. W moim odczuciu nie jest sukcesem fakt, że na granicy polsko-niemieckiej spotykają się polscy i niemieccy wysiedleńcy i mówią, iż mają wspólny los. Nie, to nie to samo. Ten los w sensie psychicznym jest być może równy, bo i tych, i tych wysiedlono, ale w sensie historycznym nie jest, bo inne były tego przyczyny i inny był kontekst tych wydarzeń. Moim zdaniem, nie istnieją żadne obawy, że w nowym projekcie zostanie zachwiana równowaga w tej materii. Najgorszą rzeczą byłoby, gdybyśmy szukali na siłę jakiegoś spłaszczenia tego problemu i na siłę szukali politycznego konsensusu w ramach poprawności politycznej. Nie możemy, bo byłaby to klęska zarówno dydaktyczna, jak i naukowa takiego przedsięwzięcia.

Czy nie obawia się Pan, że w Polsce uczniowie będą musieli się uczyć jednak o "wypędzonych" Niemcach?
- Nie - w jednej wersji będzie mowa o wypędzonych, a w drugiej o przesiedlonych. Po prostu będziemy musieli lepiej docierać do Niemców z komunikatem, który teraz jest bardzo słabo obecny, że rdzeniem naszej pamięci jest właśnie okupacja niemiecka. Dopiero zrozumienie tego faktu spowoduje lepsze zrozumienia naszego punktu widzenia wśród Niemców.

Kto Pana zdaniem bardziej skorzysta na nowym podręczniku?

- Myślę, że bardziej na tym skorzystają niemieccy uczniowie i nauczyciele, ponieważ 50 lat westernizacji RFN i kilkadziesiąt lat komunizmu w NRD spowodowało, że cały wschodni sąsiad (przecież taki bliski jak Polska) został po prostu zapomniany. Do tej pory pomijano w Niemczech również cały kontekst Europy Środkowowschodniej, a dzięki wspólnemu podręcznikowi być może Berlin ponownie odkryje te zapomniane kwestie.

Czy Pan wierzy w sukces tego podręcznika?
- Nie jestem prorokiem, ale gdybym nie wierzył w sukces tego projektu, nie podejmowałbym się jego realizacji. Jest to zadanie niełatwe, ale w sensie intelektualnym, dydaktycznym i naukowym stanowi wielkie wyzwanie i wierzę, że możemy zrobić coś, co będzie konkurencyjne wobec narodowych podręczników i w Niemczech, i w Polsce. Mamy szansę na stworzenie podręcznika, który wykreuje inną perspektywę, postawi inne pytania i naprawdę nas wzajemnie uwrażliwi. Możemy się różnić, ale musimy spróbować się zrozumieć. Nigdy nie podejmuję się zadań, w które nie wierzę, iż mają głęboki sens i szanse na powodzenie.

Czy Pana zdaniem realizacja takiego projektu była niemożliwa za poprzedniego rządu i jeszcze wcześniej?
- Nie ma co dyskutować, czy było to możliwe, czy też nie, ale jednak do tej pory nic nie powstało. W pierwszych dziesięciu latach (od 1989 r.) zrobiono bardzo dużo, ale nie zrobiono wszystkiego i zapomniano o kilku rzeczach. Obecnie istnieje pozytywny ładunek wsparcia politycznego dla tego typu projektów. Obecny rząd nie chce się wtrącać, ale chce pomóc, aby to zaistniało. Jest to bardzo ważny moment, którego jeśli nie wykorzystamy, to będziemy czekać być może na następną generację.

Dziękuję za rozmowę.
GW 16.05.2008Polska-Niemcy. Historia do uzgodnienia Mariusz Urbanek 2008-05-16, - Mieliśmy wybór: albo wykreślić wszystkie drażniące zwroty i opinie, albo przyjąć, że istnieje pewna wizja historii, do której Niemcy mają prawo - mówi współautor materiałów uzupełniających do historii stosunków polsko-niemieckich w latach 1933- 1949 dr hab. Krzysztof Ruchniewicz


Mariusz Urbanek: Napisana przez troje polskich i jednego niemieckiego historyka książka to bardziej katalog kompromisów czy raczej protokół rozbieżności?

Krzysztof Ruchniewicz: Na pewno nie jest to protokół rozbieżności. Jest raczej kompromisem między tym, co chcielibyśmy napisać, a tym, co było możliwe. Przede wszystkim dotyczy to jednak liczby poruszonych tematów i objętości rozdziałów, a nie ich treści.

Jak wyglądało dzielenie tematów między autorów polskich i niemieckich?

- Na ogół według specjalności. Pozwoliliśmy sobie także na eksperyment. O okupacji niemieckiej na ziemiach polskich pisał Niemiec, a o opozycji antyhitlerowskiej w Niemczech Polak.

Przyjęliśmy zasadę, że każdy z autorów odpowiada za swój tekst. Dlatego, choć można było oczekiwać, że w rozdziale o okupacji niemieckiej znajdzie się więcej elementów, niż się ostatecznie znalazło, uznaliśmy, że tekst niemieckiego autora oddaje obecny stan wiedzy i jego poglądy.

Nawet jeśli jest nadal z polskiego punktu widzenia niezadowalający?

- Mieliśmy do wyboru przygotowanie tej książki, ukrywając, że nie we wszystkim się zgadzamy, albo stworzenie płaszczyzny do prawdziwej dyskusji. Wybraliśmy to drugie.

Tylko w jednym miejscu książki powiedziane jest jasno, że niemieccy i polscy historycy różnią się w ocenie jakiegoś wydarzenia. Dotyczy to przyczyn i skali pacyfikacji niemieckiej ludności cywilnej we wrześniu 1939 roku w Bydgoszczy. Poza tym zwyciężyła opcja kochajmy się.

- Nie uważam tak. Tobias Weger uznał na przykład, że nie powinniśmy w tak szerokim stopniu zajmować się losami Polaków na Wschodzie. Naszym zdaniem było to potrzebne. W niemieckiej świadomości nie ma faktu, że Polska w 1939 roku znalazła się pod podwójną okupacją. My uważaliśmy, że to element konieczny dla zrozumienia sytuacji Polski w latach 40. i później.

Weger obawiał się, że podkreślając to, osłabiamy wymiar zbrodni nazistowskich.

Ale unika określenia "niemieckie" w odniesieniu do obozów koncentracyjnych.

- Praktyka terminologiczna w Niemczech jest inna. Określenie nazistowskie uważa się tam za wystarczające. To oczywiście kwestia do dalszych dyskusji.

W efekcie można odnieść wrażenie, że książka stawia znak równości między narodami polskim i niemieckim. Oba są ofiarami totalitaryzmów, które zawładnęły Europą w XX w. To teza wygodna dla Niemców, ale chyba niesprawiedliwa dla Polaków.

- Nie znajduję takiej tezy w książce. Jeśli jest znak równości, to może w ukazaniu cierpień zwykłych ludzi, ofiar przymusowych migracji. Nie podważa się poparcia Niemców dla nazizmu ani tym bardziej zbrodniczości tego systemu.

Brak gotowości Niemców do przyjęcia odpowiedzialności za nazizm widać już w pierwszym rozdziale książki zaczynającym się od objęcia władzy przez Hitlera. Objawia się on niemal deus ex machina, jakby obejmował władzę w drodze puczu. Nie ma informacji o tym, że było to wynikiem demokratycznego wyboru w demokratycznym kraju.

- Takie informacje są w każdym podręczniku i w Polsce, i w Niemczech. Nie uważaliśmy, że potrzebne jest zajmowanie się tym problemem. Poparcie w Niemczech dla Hitlera było ogromne i żaden niemiecki historyk tego nie kwestionuje. Nie było to też intencją autora tego rozdziału.

Problemy w relacjach polsko-niemieckich wynikają czasem z różnego znaczenia słów i różnych nazw dla określonych zjawisk.

- Były i takie wątpliwości. W rozdziale poświęconym "Kręgowi z Krzyżowej" świadomie nie używałem niemieckiego określenia "Widerstand" - ruch oporu, tylko "opozycja antyhitlerowska". Tak też jest w niemieckim tłumaczeniu. U nas termin "ruch oporu" ma bardzo konkretne znaczenie.

Ale Powstanie Warszawskie ani polskie państwo podziemne w książce się nie pojawiają.

- Nie było to przedmiotem naszego zainteresowania. Skoncentrowaliśmy się jedynie na przymusowych migracjach. Natomiast informacje o Powstaniu znajdują się w rozdziale o polityce polskiego rządu na uchodźstwie, mojego autorstwa, łącznie ze stratami, jakie poniosła Warszawa. W książce omówiliśmy natomiast tzw. Krąg z Krzyżowej, niemiecką grupę antynazistowską, gdyż miejscowość ta znajduje się na Dolnym Śląsku i jest ważnym miejscem spotkań młodzieży polsko-niemieckiej.
Nie pada nazwa własna "Powstanie Warszawskie". Jest "antyniemieckie powstanie, któremu nie pomogły wojska radzieckie", a w rozdziale o polityce koalicji antyhitlerowskiej wypomnienie Rosjanom, że nie okazali pomocy Warszawie. W rozdziale "Polska podczas okupacji niemieckiej" jest Auschwitz, powstanie w getcie żydowskim, ale Powstania nie ma!

- Być może w kolejnym wydaniu wątek Powstania powinien być bardziej uwypuklony, a zwłaszcza tragedia ludności cywilnej.

Kolejnym drażliwym tematem jest problematyka ziem zachodnich. Zarówno w polskiej, jak i niemieckiej wersji książki używane jest określenie "wypędzeni". W polskiej historiografii używa się pojęcia "wysiedlenie".

- Także dla mnie to określenie, stosowane powszechnie przez historyków niemieckich, jest określeniem kontrowersyjnym i ja go nie używam.

Być może należało po prostu napisać w nawiasie, że w polskiej historiografii to, co działo się w latach 1945-49, nazywane jest "wysiedleniem".

- Być może, ale trzeba mieć także świadomość, że nie udało nam się dotąd znaleźć dobrego określenia na zjawisko, które składa się z trzech różnych elementów. Jest to po pierwsze ucieczka Niemców z ziem zachodnich i północnych przed końcem wojny, następnie okres między zakończeniem wojny a konferencją w Poczdamie, kiedy to, co się działo, można rzeczywiście nazwać wypędzeniami, i wreszcie okres wysiedleń po uchwałach poczdamskich.

Zostanie to dodatkowo wyjaśnione w drugiej części książki, na którą złożą się scenariusze lekcji, podejmując tę problematykę.

Weger pisze: "Historycznie niemieckie terytoria nazywano Ziemiami Odzyskanymi". Po ośmieszeniu peerelowskich zaklęć o prasłowiańskich ziemiach po wiekach wracających do macierzy teraz mamy mieć "terytorium historycznie niemieckie"?

- Każdy, kto przeczyta tę książkę, ma prawo wyciągnąć z lektury własne wnioski i nie chciałbym odpowiadać w imieniu dr. Wegera. Możemy oczywiście czepiać się poszczególnych zdań, zwrotów, nawet słów, grozi to jednak tym, że stracimy z oczu cel pierwotny i najważniejszy. Mieliśmy wybór - albo zacząć bawić się w cenzora, wykreślając wszystkie drażniące zwroty i opinie, albo przyjąć, że istnieje pewna wizja historii, do której Niemcy mają prawo, ale z którą należy dyskutować. Uważałem, że lepiej puścić rzeczy kontrowersyjne, niż pogrążyć się w kłótniach i doprowadzić do tego, że ta książka nie ukaże się w ogóle.

A było takie ryzyko?

- Aż do takiej sytuacji nie doszło. Ale momentami dyskusja była zacięta. Dotyczyło to nawet mapy, która znalazła się na okładce.

Co oprotestowali Niemcy w polskiej części książki?

- Nie używałbym słowa "oprotestowali". Nasz projekt jest efektem dialogu, a nie jakiejś bitwy na wizje historii. Zgłaszano tylko wątpliwości, czy szerokie ujęcie problematyki wschodniej nie burzy proporcji. Drugim zarzutem było, że zbyt marginalnie potraktowany został Holocaust.

Mam wrażenie, że Holocaustowi poświęcono dużo miejsca.

- Jest sporo, ale partnerzy niemieccy uważali, że ten temat powinien znaleźć się w oddzielnym rozdziale.

Ma pan przekonanie, że książka w obecnym kształcie spełni swoją funkcję?

- Trzeba pamiętać, że to nie jest podręcznik. Nie chodziło więc o to, żeby tekst wyprać z kontrowersji i dać jakąś obowiązującą wykładnię. Wręcz przeciwnie, właśnie w takiej książce jest miejsce na tematy i oceny niejednoznaczne. Nie zrobiliśmy tego, co uczyniono np. w niemiecko-francuskim podręczniku historii, gdzie uniknięto kontrowersji dzięki różnicom w tłumaczeniu. A w dodatku tamta książka dotyczy okresu po 1945 roku. Zanim więc dojdzie do napisania polsko-niemieckiego podręcznika, mamy przed sobą jeszcze długą i z pewnością żywą dyskusję.

* Doc. dr hab. Krzysztof Ruchniewicz, historyk z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. W latach 2002 -07 dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich UW im. W. Brandta. Ostatnio opublikował "Polskie zabiegi o odszkodowania niemieckie 1944/45 do 1975".

Prof. Ruchniewicz jest członkiem prezydium Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej. Komisja zbiera się w sobotę, 17 maja, w Berlinie, by rozpocząć pracę nad podręcznikiem.

***Książka Małgorzaty Ruchniewicz, Krzysztofa Ruchniewicza, Tobiasa Wegera i Kazimierza Wóycickiego "Zrozumieć historię - kształtować przyszłość. Stosunki polsko-niemieckie w latach 1933-1949" powstała w ramach europejskiego programu Interreg III A realizowanego przez Saksońską Agencję Oświatową, oddział w Budziszynie. Pomysłodawczynią była Kinga Hartmann, która zajęła się sprawami koordynacji działań, jest także wydawcą tomu. Forum do dyskusji polsko-niemieckiej stworzył m.in. Instytut Polski w Lipsku, Muzeum Śląskie w Goerlitz.

Powstanie pracy poprzedziły analiza zawartości niemieckich i polskich podręczników do nauki historii oraz spotkania i warsztaty, w których uczestniczyli nauczyciele i uczniowie ze szkół Dolnego Śląska i Saksonii.

Okazało się, że wiedza młodych Niemców i Polaków o historii sąsiedniego narodu w najlepszym razie wymaga istotnego uzupełnienia. Książka składa się z 19 rozdziałów poświęconych m.in.: polityce narodowościowej ZSRR pod rządami Stalina, opozycji antyhitlerowskiej w Niemczech, deportacji Polaków do ZSRR w latach 1940-41 i przesiedleniu ludności polskiej z ziem włączonych do Związku Sowieckiego po roku 1945, polityce przywódców koalicji antyhitlerowskiej wobec Niemiec i Polski, wysiedlaniu Niemców, osadnictwu polskiemu na ziemiach zachodnich i przyjęciu niemieckich uchodźców w radzieckiej strefie okupacyjnej i NRD. Głównym tematem są przymusowe migracje, ich przyczyny i skutki. Stało się tak, gdyż zagadnienia te są bardzo często poruszane w ramach wymiany młodzieży i współpracy szkół obu regionów. Opis losów Polaków w ZSRR po 1939 r. jest novum w niemieckiej edukacji szkolnej. Połowę objętości stanowią materiały źródłowe. Praca adresowana jest do uczniów polskich liceów i niemieckich gimnazjów na poziomie Oberschule.

Opublikowana została jednocześnie po polsku i niemiecku. Wkrótce ukażą się scenariusze lekcji opracowane przez polskich i niemieckich nauczycieli. We wrześniu br. planowane są szkolenia dla nauczycieli i zajęcia dla uczniów z obu krajów.
Mariusz Urbanek

Nasz Dziennik 18.05.08

Polityczne narzędzie fałszowania dziejów

Z prof. Mariuszem Muszyńskim, byłym przewodniczącym Zarządu Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, rozmawia Anna Wiejak

Jak Pan ocenia projekt polsko-niemieckiego podręcznika do historii? Czy nie będzie on próbą relatywizowania historii? Próbą zafałszowania dziejów?


- Wspólny podręcznik polsko-niemiecki w takiej sytuacji historycznej, jaka była i jest między Polską a Niemcami, tzn. w takiej, kiedy zawsze Polska była ofiarą, a Niemcy agresorem, i to w różnych formach pojęcia agresji, to podręcznik zawsze będzie kompromisem stojącym w sprzeczności z szeroko pojętym interesem narodowym Polski. Będzie musiał pewne rzeczy przedefiniować. Żeby bowiem w ogóle powstał, musi nastąpić pewien kompromis. Warto podkreślić, że nie leży to ani w historycznym interesie Polski, gdyż mamy własne książki historyczne, a podręcznik nie będzie żadną pozycją badawczą, ani w politycznym. On po prostu nam nie służy.

Czym zatem tłumaczyć pomysł stworzenia takiego podręcznika?


- Jest to decyzja czysto polityczna i moim zdaniem - błędna. Tak jak błędne jest naśladowanie i porównywanie relacji francusko-niemieckich, które są tłem dla pisania tego podręcznika. Mówi się, że jest podręcznik francusko-niemiecki i że jest francusko-niemieckie pojednanie, więc my powinniśmy to naśladować. To jest chore, bo we wszystkich wojnach francusko-niemieckich na przestrzeni istnienia tych dwóch państw nie zginęło tylu ludzi, ilu zostało zabitych przez Niemców w trakcie II wojny światowej w Polsce. W czasie II wojny światowej we Francji zginęło 680 tys. osób, z żołnierzami włącznie, a w Polsce samych zamordowanych zostało 6 mln, zatem Francja w ogóle nie może stanowić punktu odniesienia dla polsko-niemieckiego pojednania. Zresztą, co to była we Francji za okupacja - Sartre i inni pisali sobie spokojnie swoje dzieła, Chanel pokazywała nowe kreacje, społeczność funkcjonowała w miarę normalnie, bez jakichś większych ekscesów. Sytuacja w Polsce była zupełnie inna. Nie możemy zatem pisać polsko-niemieckiego podręcznika do historii tylko dlatego, że zrobili to już Francuzi.

Czy planowany podręcznik nie stanowi przypadkiem próby zdeprecjonowania roli Polski w czasie II wojny światowej i podcięcia korzeni Narodu Polskiego?


- Ja osobiście należę do sceptyków i zdecydowanie uważam, że podręcznik będzie narzędziem politycznym i posłuży do redefinicji pewnego spojrzenia na historię. Jestem przekonany, że znajdą się tam takie kwestie, jak np. mityczny niemiecki ruch oporu wobec Hitlera czy próba rozdzielenia elementów nazistowskich i elementów niemieckich. Muszą być, skoro już je widzimy w działaniach niemieckich historyków. Natomiast teraz, kiedy będą mieli możliwość oddziaływania na społeczność polską, w tym - przy pomocy tego podręcznika - również na młodzież, to takie elementy się tam znajdą. Dlatego, jeżeli już ktoś podjął decyzję o takim podręczniku, to powinien teraz pilnować jego treści.

Dziękuję za rozmowę.

 

 

Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka