NoPassaran NoPassaran
993
BLOG

Inwigilacja czy prowokacja...

NoPassaran NoPassaran Polityka Obserwuj notkę 11

Od wczoraj słyszę o inwigilacji dziennikarzy, zamachu na wolność słowa, naruszeniu standardów demokracji, dowodach na przestępczą działalność PiS itp. W dowolnych odmianach i konfiguracjach frazeologicznych, z mniej lub bardziej nacechowanymi przymiotnikami i skalą oburzenia. Więc przewrotnie zapytam.

Co się do cholery stało???

Tajna służba niepodległego państwa poprosiła operatorów telefonicznych o bilingi i wykaz logowań do BTS kilkogra dziennikarzy. Podkreślmy: wykaz połączeń telefonocznych i wykaz logowań do stacji przekaźnikowych telelefonii komórkowej pozwalający ustalić miejsca pobytu użytkownika telefonu w konkretnym czasie. Czy jeden lub drugi wykaz jest formą inwigilacji? Uznajmy, że tak bo pozwala stwierdzić z kim dana osoba rozmawiała telefonicznie i gdzie przebywała. Wiedzę taką można zdobyć oficjalnie, choćby zapraszając namierzana osobę na przesłuchanie bo jak rozumiem, działania służb były prowadzone w związku z prowadzonymi śledztwami.

Czy takie wykazy są bezpośrednią formą inwigilacji typu podsłuch lub obserwacja? Oczywiście nie. Wiedza, że ktoś jest w parku i rozmawia przez telefon z osobą X czy Y nie daje żadnej konkretnej wiedzy o temacie tych rozmów.

Czy zatem służbom specjalnym zależało na zdobyciu operacyjnej wiedzy na temat przebiegu i treści rozmów prowadzonych przez wymienionych dziennikarzy? Z tego co wiemy nie, bo gdyby tak było zastosowanoby inwigilację bezpośrednią czyli podsłuch na telefonie czy obserwacje czynną i podsłuch mobilny. Oczywiste jest, że gdyby chodziło o podejrzenia, że rozmowy telefoniczne dotyczą spraw istotnych dla prowadzonych przez służby spraw, takie podsłuchy zostałyby uruchomione.

Skoro jednak, według naszej obecnej wiedzy, podsłuchy nie były realizowane, to logiczne jest, że służbom chodziło nie o ustalenie treści rozmów lecz czasu i miejsca łączeń telefonicznych.

I tu dochodzimy do sedna sprawy.

Nie jest bowiem ważne CO robiły służby, lecz W JAKIM CELU to robiły. Tego póki co nie wiemy. Dziennikarze oczywiście twierdzą, że inwigilowano ich bo pisali niekorzystnie o rządzie i służby chciały poznać ich informatorów.

Jesli chodzi o pierwszy powód to jest on zwyczajnie śmieszny. Nie wierzę żeby jakikolwiek powazny człowiek, zwłaszcza obeznany w technikach operacyjnych, podejmował takie działania z powodu np chęci poznania kim bedzie wieczorny gość programu  Moniki Olejnik albo poranny gość programu Romana Osicy w RMF. Ten argument wyrzucam do kosza bo tylko lemmingi mogą się nim podniecać.

Jesli natomiast służby chciały poznać źródła informacji dziennikarzy to sprawa jest nieco poważniejsza.  A ocena jej powagi jest zależna od motywu. Jeśli motywem była np chęć zidentyfikowania przez służby źródła informacji dziennikarza aby np przeciwdziałać powstaniu istotnej publikacji opisującej nielegalne działania władzy, to będę pierwszy, który podpisze list protestacyjny w obronie dziennikarzy.

Jednak znajomość tfurczości większości wymienionych żurnalistów budzi moje wątpliwości co do prawdopodobieństwa takiej sytuacji. Czy W. Czuchnowskiego stać na napisanie uczciwego materiału śledczego skoro wielokrotnie skompromitował się "gazetowyborczym"ujmowaniem tematu? Czy R. Osicę, grajka z kapeli "Poparzeni Kawą", wyśpiewującego z zapałem "aaa, kartofle dwa" może posądzać o obiektywizm i rzetelność dziennikarską? Czy cyngla z dubeltówki A. Marszałek/B.Kittel można potraktowac poważnie po całej serii wpadek dziennikarskich, z których sprawa Szeremietiewa jest najbardziej spektakularna? Czy M. Dudę mozna posądzać o uczciwość, nie tylko dziennikarska ale i ludzką, jeśli pożycza duże sumy pieniędzy od znanego polityka (niekoniecznie przychylnego PiS) a spłata jest uzależniona od realizacji interesów tego polityka przez pożyczkodawcę?

Czy w końcu można ufać M.Olejnik, o której krąży wiele opowieści na temat okoliczności podjęcia przez nią w latach 80-tych pracy w Trójce , charakteru tej pracy oraz przebiegu kariery? Dziennikarki posądzanej np w książce Michała Grockiego "Konfidenci są wśród nas" o tajną współpracę z SB jako jako TW Irmina.  Według autora tej książki to właśnie TW Irmina miała być przynętą, która umożliwiła SB werbunek Michała Boniego (seks pozamałżeński udokumentowany przez SB i szataż zmuszający obecnego ministra do podjęcia współpracy). Czy przypadkowa było nazwanie jej Stokrotką przez śp Prezydenta, mającego dostęp do tajnych po dziś dzień materiałów WSI? A może Irmina została Stokrotką tak jak Ketman Maleszka chciał dalej być Ketmanem, kiedy prosił ministra Kozłowskiego w 1990r żeby ten przyjął go do UOP, co pozwalało uniknąć lustracji i przekazania dokumentacji agenta do archiwum? Jakie tuzy dziennikarstwa są jeszcze na liczącej ponoć około 300 nazwisk, liście dziennikarzy będących na żołdzie WSI? Może Wróblewski albo Stankiewicz?

A może Piotr Pytlakowski, który w latach 80tych był jednym z bardzo niewielu dziennikarzy dopuszczonych do obsługi procesu toruńskiego, czyli pokazowego i w pełni reżyserowanego procesu "morderców" ks.Jerzego Popiełuszki. Trafił tam przypadkiem? Śmieszne...

Zestaw nazwisk oraz kojarzonych z nimi faktów i pogłosek pozwala na sceptyczne potraktowanie ich jako elity polskiego dziennikarstwa. Bardziej każe zastanowić się nad innym wytłumaczeniem ich dziennikarskiej płodności.

Mówiąc konkretnie, chodzi mi o współpracę z tajnymi służbami lub jej częściami niekontrolowanymi przez PiS, lub przynajmniej udział (mniej lub bardziej świadomy) w prowokacjach organizowanych przez środowisko symbolicznego już pułkownika Lichockiego.

Nie przesądzając niczego, zastanawiam się czy możliwe jest, że dziennikarze ci (może nawet nieświadomie) byli uczestnikami prowokacji, że owi niezidentyfikowani informatorzy dostarczali im prawdziwe lub spreparowane dokumenty, snuli opowieści i wskazywali dalsze kontakty? I śmiem twierdzić, że tak- jest to możliwe. A nawet dość prawdopodobne.

I potrafię zrozumieć szefa np kontrwywiadu, ktory widząc przecieki dokumentów do mediów stara się zidentyfikować żródło tych przecieków.

Powiedzmy wprost. Ani Wyborcza ani rzekomo "inwigilowani" dziennikarze nie mówią o tym, że ktoś im wstrzymywał publikacje, zastraszał informatorów, ostrzegał przełożonych itp. Zatem celem tej inwigilacji nie było uniemożliwienie dziennikarzom pracy lecz co najwyżej zidentyfikowanie źródeł ich informacji. Podkreślam- zidentyfikowanie nie równa się publicznemu ujawnieniu.

Co dla mnie jest dośc przekonującym argumentem, że służby specjalne działały zgodnie z prawem, a ich intencją nie była inwigilacja dziennikarzy w celu wpływania na treść ich publikacji. Co zresztą potwierdziła prokuratura umarzająca sprawę.

A jako postscriptum przytoczę adegdotkę. Znajomy dziennikarz opowiadał mi, jak po mniej więcej roku istnienia rządu PiS rozmawiał z bardzo ważnym oficerem Policji. Ten śmiejąc się szeroko stwierdził: zobacz jak zgasła gwiazda XX (tu pada nazwisko znanej dziennikarki śledczej), w tamtym roku GrandPressy w tym roku żadnej publikacji. Wyrzuciliśmy kilku pułkowników zamieszanych w lewe interesy i samo wyszło kto ją ustawiał i donosił kwity...

NoPassaran
O mnie NoPassaran

"Nie wierzę w spiskowe teorie ale wierzę w praktykę"- mawiał Talleyrand. Wiedział co mówi bo służąc Napoleonowi był płatnym agentem cara Rosji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka