propatrian propatrian
1778
BLOG

Smoleńskie „nożyce Golicyna”: brzoza-bomba

propatrian propatrian Społeczeństwo Obserwuj notkę 19

Sowiecki major KGB, Anatolij Golicyn, który w latach 60-tych uciekł na Zachód, znany jest z "nożyc Golicyna", zwrotu, jakiego użył do opisania dezinformacyjnej strategii propagandy rostjskiej.

Nożyce mają dwa ostrza, jedno służy do produkowania głównego kłamstwa, drugie zaś do stworzenia kłamstwa przeciwstawnego, w kontraście dla pierwszego. Technikę tę zastosowano do kłamstwa smoleńskiego, rozpowszechnianego następnie przez wybrane media.

Pierwsze ostrze uruchomiono natychmiast po katastrofie, by je zaimplantować jako pierwsze w umysły niecierpliwych odbiorców. Pierwszym motywem był motyw "błędu pilotów", który, po zadomowieniu się, poddany został utwardzaniu przy pomocy motywów pogłębiających typu "nacisków Błasika". Po "naciskach Błasika" uruchomiono dalsze sekwencje takie jak "braki w wyszkoleniu kapitana Protasiuka" a następnie "kłótnie między Błasikiem a Protasiukiem". Kilka dni potem rzucono nagle odkryty (wcześniej wspominano o „maszcie radiostacji”) motyw „brzozy”. Dopiero na tak przygotowanym gruncie zmontowano raport MAK-u i raport Millera. Widać wyraźnie, jak płynnie i logicznie rozwijała się ta konstrukcja narracyjna.

Ale przejdźmy do drugiego ostrza nożyc, które służy do powielania przeciwstawnej wersji, której celem jest uprawdopodobnienie, prawem kontrastu, wersji implantowanej jako pierwsza: zamachu bombowego (początkowo także dokonanego na inne sposoby).

W najnowszej odsłonie (Raport „techniczny” Podkomisji MON – dalej: Raport) wersji bombowej mamy kilka zastanawiających szczegółów, które umieszczono tam „na wiarę”, zgrabnie lokując pomiędzy całym szeregiem sprawozdań z badań i eksperymentów technicznych – szeregiem przekonującym i dość dobrze udokumentowanym: zabieg ten miał je uwiarygodnić per se. O jakie szczegóły chodzi?

Po pierwsze – o fotele tupolewa: Raport podaje, że „Wszystkie fotele były całkowicie zniszczone, tzn. osobno leżały siedzenia, oparcia, zagłówki i stelaż”(s. 42) czemu rażąco przeczy wynik przeprowadzonego przez Podkomisję eksperymentu ukazującego skutki wybuchu termobarycznego w przygotowanej do tego celu atrapie tupolewa, w wyniku którego opublikowała ona film ukazujący „parkę” foteli z tego badania w całości, tj. ze stelażem. [1]. Stawia to pytanie o rzeczywiste pochodzenie opisanych w Raporcie szczątków.

To samo pytanie – po drugie – dotyczy tego fragmentu Raportu: Na początku wrakowiska, oprocz części samolotu, znalazły się wyłącznie rozerwane małe fragmenty ciał ofiar, zidentyfikowane liczne narządy wewnętrzne. (…) We wszystkich zidentyfikowanych dotychczas przypadkach były to części ciał osob siedzących w przedniej części samolotu, zwłaszcza w trzeciej salonce. Źródło: Raport Archeologow, Analiza własna zdjęć z zasobow Podkomisji. (s.44). Otóż – zwraca uwagę Źródło tych śmiałych stwierdzeń – jest to rewelacja informacyjna bezprecedensowego formatu, gdyż nigdy dotąd nigdzie na świecie nie ustalano personalnego adresu tak drobnych szczątków na podstawie… zdjęć; pomijając jednak ten zadziwiający zapis Raportu należy przypomnieć, iż w dniu Tragedii strona polska nie dysponowała ani jednym (sic!) zdjęciem szczegółów pobojowiska, tymczasem relacja w dniu Tragedii reportera TvP Info, Pawła Prusa: Zasypiam około trzeciej w nocy. Wcześniej przez okno obserwuje jak przed bramą lotniska ustawia się sześć wielkich samochodów – chłodni. [2] – rodzi pytanie, po co one przyjechały po odtransportowaniu wszystkich ciał do Moskwy? Bo jeśli po szczątki, to nie mogły one być znalezione i udokumentowane przez kogokolwiek z Polaków w dniu, w którym doszło do „katastrofy”, obojętnie czym spowodowanej: cała dokumentacja o położeniu ciał i szczątków pochodzi od Rosjan, a nikt w pełni władz umysłowych oskarżając ich o zbrodnię nie może podpierać się argumentem, że sami ją nam uczciwie zdokumentowali (znaleziska archeologów – o pół roku zresztą późniejsze - także wpadły w ręce rosyjskie); przypomnieć jeszcze należy, że pokaźna „partia szczątków” trafiła do Polski w końcu kwietnia i została na polecenie Michała Boniego spalona bez rozpoznania genetycznego [3].

  

Obie zatem wersje Tragedii, „brzozowa” i „bombowa” rozpowszechniane przez media oficjalne i Internet, służyły wywołaniu męczącego szumu informacyjnego, który miał zmusić odbiorcę do opowiedzenia się po jednej z nich: nad każdą przyjęła „opiekę” konkurencyjna siła polityczna, stygmatyzując „wybór” poszczególnych odbiorców – tak dokonała się, zaplanowanym (!) mimochodem, ostra polaryzacja społeczna, zmuszająca ludzi do opowiedzenia się za jedynie pierwszym, lub jedynie drugim ostrzem omawianego fantazmatu. Nietrudno zauważyć, że jest wystarczająco nieostry i odległy, by nie trzeba się było wdawać we frakcjonujące społeczeństwo szczegóły. Organizowanie debaty wokół jednego prostego pytania sprzyja budowaniu wielkich obozów politycznych. Jeśli uda się unikać pytań uszczegóławiających, spór polityczny ma cechy konfliktu religijnego: wierzysz czy nie wierzysz?

 

I tu dochodzimy do wymagającego stawiania innych pytań, innych analiz, punktu tytułowego: jeśli obie prezentowane tu i powszechnie, wersje przebiegu Tragedii, są „nożycami Golicyna” – to gdzie kryje się prawda o niej?

W odpowiedzi przytoczę najpierw propagandową argumentację autora świeżej jeszcze notki „smoleńskiej”, Rafała Brody [4] – wyznawcy teorii „bombowej” – który tak oto wątpi w szukanie prawdy POZA omawianymi wersjami: Dlaczego Rosjanie mieliby przeprowadzać operację o wiele bardziej skomplikowaną i jeszcze trudniejszą do ukrycia i skąd wzięliby na to czas?

Odpowiedź jest lakoniczna: bo w inny jej przebieg nie uwierzyłaby światowa opinia publiczna, a o to tylko chodziło: rządy krajów ten przebieg znający nie mogły zaryzykować ew. konfliktu z wyborcami, a uprawdopodobnienie „katastrofy” tam, gdzie ją pracowicie (acz nie bez fuszerek) zainscenizowano całkowicie to ryzyko minimalizowało. Reszta to techniczna fraszka, a sprawcy czasu mieli „skolko ugodno”. Odpowiedzmy teraz na kolejne, już tylko „organizacyjne” i „czasowe” pytania:

- po co Rosjanie demolowali i cięli wrak, potem pozwalając mu niszczeć bez przykrycia, wreszcie go przemalowywali, skoro i tak nie zamierzali go oddawać Polsce? -  żeby pozbawić go cech identyfikacyjnych (śladowa ilość takich cech na drobnych fragmentach „wraku”: kilku tabliczkach znamionowych – uwidaczniana na zdjęciach z 12-go i  późniejszych - nie stanowiła ani problemu organizacyjnego, ani tym bardziej jakichkolwiek gwarancji autentyczności);

- czy sztuczna mgła, wychodząca z jaru (relacje miejscowych świadków) była potrzebna, by ukryć przebieg wypadków? – nie; była potrzebna, by ukryć brak tego przebiegu;

- czy miejsce „zalegania szczątków tupolewa” powstało w sposób naturalny (jako efekt jego upadku – co ciekawe: w obu przeciwstawnych wersjach „nożycowych” – w położeniu plecowym)? – nie; znajdowało się w tym samym położeniu co najmniej od 5. kwietnia (referat Cieszewskiego);

- czy meldunek „zrzut zakończony” dotyczył oprysków wiosennych?

Wreszcie: czy jest organizacyjnie niemożliwe, by dokonać sugerowanej tym tekstem inscenizacji, detonując wpierw na ziemi (vide ekspertyza SmallGIS) jakiś podrasowany wizerunkowo wrak zdezelowanego tupolewa (efekty badawcze byłyby identyczne, jak w Raporcie), a następnie podrzucić do zdjęć kilka obcych ciał?

Pytania i odpowiedzi można mnożyć – waga tych odpowiedzi jest poszlakowa, ale silnie udokumentowana, także jeśli chodzi o rolę rosyjskiego Iła.

Jak zatem widać, ani „brak czasu”, ani „trudności techniczne” nie stanowiły wielkiego wyzwania dla organizatorów zbrodni, a ukrycie tych zabiegów, tak przed, jak i w trakcie i po „ogłoszeniu katastrofy” (której czasem skutecznie manipulowano) było dziecinnie proste wobec zgromadzonych wcześniej kordonów sił specjalnych: te zaobserwowane potem „drobne poprawki wizerunkowe” nie wiedzieć czemu były im potrzebne…

 

I jeszcze jedno – bez wątpienia najważniejsze: Honor Żołnierza Wojska Polskiego: kalał go bezczelnie Raport Mak i wystąpienie gen. Anodiny; kalał go bezwstydnie Raport Millera; kala go (bezwiednie?) najnowszy Raport, gdy dopuszcza myśl, że kpt. Protasiuk zszedł poniżej minimów lądowania w sytuacji, opisanej przez śp.Krzysztofa Zalewskiego (w: „Lotnictwo” nr specjalny (14), kwiecień 2011): Jasne jest, że warunków do lądowania nie było – przy podstawie chmur 50 m, zejście do wysokości decyzji 100 m nie ma sensu.


Więc odeszli, choć zbrodnia na nich i tak się dokonała, zgodnie z planem, w którym operowanie bombą było zbyt ryzykowne w Smoleńsku.

 

 

 

[1] https://roarianblog.wordpress.com/2017/04/29/fotele-tupolewa-dowod-zbrodni-czy/  

[2] http://tygodnik.tvp.pl/6998533/smolensk-miasto-bohater

[3] https://roarianblog.wordpress.com/2017/04/08/zaufany-minister-tuska-i-sb-niszczyl-dowody-smolenskie/  

[4] https://www.salon24.pl/u/krakow-broda/859195,moj-raport-smolenski-na-osma-rocznice

propatrian
O mnie propatrian

http://noweczasy.salon24.pl/738866,tragedia-smolenska-katastrofa-przed-katastrofa-i-po-katastrofie http://noweczasy.salon24.pl/573148,archiwa-smolenskie-linki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo