Artur Milewski Artur Milewski
742
BLOG

Zabójcze zamówienie

Artur Milewski Artur Milewski Polityka Obserwuj notkę 1

Termometr pokazywał 36 stopni. To był jeden z najgorętszych dni najgorętszego w historii lata. Jechałem malowniczą drogą Via Carpatia w kierunku Lublina na spotkanie z prezydentem Krzysztofem Żukiem. Słuchałem radia.

Ex minister finansów Jacek Rostowski w dniu 24 czerwca 2015 r. udzielił wywiadu w radiu RFM FM. Jego zdaniem społeczeństwo jest przekonane, że politycy wykorzystują środki publiczne w sposób niewłaściwy często i to jest główny problem. A to jest nieprawda, bo robią to raczej rzadko. Pan Rostowski na własnym przykładzie dowodził, że tylko kilka razy w roku a czasami nawet tylko raz w roku postępował w sposób uznany społecznie za niewłaściwy. Mam obawy, iż filozofia wicepremiera Jacka Rostowskiego jest dość powszechna i zatacza szersze kręgi docierając aż na rubieże Rzeczpospolitej. Urząd Miasta Lublina chciał wydrukować prostą książkę pomimo zaoferowania najniższej ceny pracę zlecono innej drukarni. Byłem ciekaw czy w Lublinie postępowania przetargowe w sprawie wydatkowania środków publicznych są fikcją, tylko od czasu do czasu czy też jest to praktyka stała, więc poprosiłem o spotkanie z prezydentem. Po pewnym czasie niezdrowa ciekawość minęła, ale skoro już byłem umówiony to postanowiłem jechać. Zamiast drążyć temat lokalnych przetargów spytałem jak władze Lublina wspierają rodzimych przedsiębiorców we wchodzeniu na rynki zagraniczne? Różnica w kosztach pracy pomiędzy poszczególnymi krajami jest kilkukrotna, więc polskie wyroby są bardzo konkurencyjne cenowo. Zaskoczony pytaniem gospodarz nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Próbował wskazywać na instytucje w Warszawie a ostatecznie po półgodzinnej rozmowie oświadczył, że na takie działania nie pozwala mu prawo. Do dziś się głowię, jakie to przepisy zabraniają Krzysztofowi Żukowi wspierać lokalne firmy?

Ustawa o zamówieniach publicznych ma długą tradycje sięgającą okresu II RP. Pierwszy tekst ustawy z 24 marca 1933 r. O dostawach i robotach na rzecz skarbu państwa mieścił się na jednej stronie i zawierał 5 artykułów. Właściwie jeden artykuł wyjaśniał cele ustawy. Jest on krótki, więc zacytuję go w całości.

„Art. 2 (1) Dostawy i roboty, objęte art. 1 niniejszej ustawy, powinny być z reguły wykonywane przez przedsiębiorstwa krajowe, mające siedziby w kraju, albo przez przedsiębiorstwa zagraniczne, posiadające w odpowiedniej wysokości wydzielony kapitał w kraju, dopuszczone do działalności i zarejestrowane w kraju.

(2) Dostawy i roboty powinny być wykonywane przy użyciu sił krajowych i surowców oraz wszelkich pochodzenia krajowego, względnie, o ile ich produkcja w kraju jest niewystarczająca, z użyciem tych surowców i wyrobów w takim stopniu, aby produkcja ich została całkowicie wykorzystana. Właściwi ministrowie w porozumieniu z Ministrami Przemysłu i Handlu oraz Rolnictwa i Reform Rolnych ustalą w drodze rozporządzenia obowiązek wykonywania zamówień tylko z surowców i wszelkich wyrobów krajowego pochodzenia, względnie wysokość obowiązującej domieszki surowców krajowych.

 

Do ustawy przygotowano przepisy wykonawcze w formie rozporządzenia, które określały techniczny sposób przeprowadzania przetargów. Wersja rozporządzenia z 1937 roku stała się fundamentem współczesnej ustawy o zamówieniach publicznych. Pomimo wielu podobieństw, tekst ustawy zawiera większość zapisów rozporządzenia w niezmienionej formie, są to zupełnie inne dokumenty. Przedwojenne regulacje wspierały rodzime firmy i gospodarkę a obecne je niszczą wspierając konkurencyjną patologie. Pozornie drobne zmiany w treści całkowicie zmieniają relacje pomiędzy dostawcą i zamawiającym. Usunięto zapisy korzystne dla firm osłabiając ich pozycje. Znacznie wzmocniono uprawnienia urzędników. Powszechny samorząd gospodarczy będący gwarantem prawidłowości działania przepisów i przeciwdziałający urzędniczej samowoli zajmował kluczowe miejsce w rozporządzeniu z 1937 r. We współczesnych regulacjach został całkowicie pominięty, z oczywistych względów, ponieważ został przez Bieruta zlikwidowany i do dziś nie istnieje. Nie wiadomo, po co ta ustawa jest i komu ma służyć. Cała odpowiedzialność spada na firmę, która za drobne uchybienie może zostać wykluczona na 3 lata z udziału w przetargach. Przedsiębiorstwa pracujące wyłącznie lub w dużej części dla sektora publicznego jak firmy budujące drogi ukarane 5% karą zostają z mocy ustawy wyeliminowane z rynku. Nikt nie kontroluje zamawiających pod kontem treści umów. W praktyce często kara za jeden dzień zwłoki wynosi kilka procent. Wykonawca podlega karze niemal za wszystko, co sobie wymyśli urzędnik. Ustawa nie przewiduje ograniczeń. Umowy są skrajnie niesymetryczne. Po stronie zamawiającego nie ma praktycznie żadnych konsekwencji. Kara do 3000 zł za złamanie ustawy przez urzędnika przy kwotach ponad 200000 zł to niecałe 2%. Dla porównania drastycznych dysproporcji podam przykład realizacji zlecenia, w których instytucje kultury liczyły sobie 10% za każdy dzień spóźnienia. To nie są rozważania teoretyczne ani przykład jednostkowy. Znana jest historia Budimex-u Warszawa, który realizowała inwestycje wartości 17 milionów złotych a kary umowne wyniosły 120 milionów. Sąd pierwszej instancji nakazał firmie zapłatę i wydał decyzje o natychmiastowej wykonalności. Spory sądowe skarbu państwa sięgają kwoty wielu miliardów złotych. Z jednej strony firmy startujące w przetargach ryzykują swoją śmiercią a z drugiej strony urzędnik ryzykuje symboliczną karą. Przedsiębiorca zamienia się w sapera mylącego się tylko raz. Tam gdzie daje się to porównać, ceny za te same prace to na wolnym rynku są znacznie niższe niż ceny w przetargach narażających wykonawcę na eliminację. Uznane firmy unikają krytycznych zagrożeń i wykonują zlecenia, gdy mają gwarancje bezpieczeństwa. Stereotypowa opinia o zamówieniach publicznych jest bliska prawdy. Inwestycje w Polsce są najdroższe w europie, całe sektory gospodarki uzależnione od publicznych zamówień upadają. Przy skrajnie ograniczonej konkurencji, jakość usług schodzi na odległy plan i pozostawia wiele do życzenia.

Przy okazji implementacji dyrektywy unii europejskiej o zamówieniach publicznych zapowiadane są zmiany krajowej ustawy. Raczej nie podejrzewam naszych specjalistów od ustaw i różne autorytety o wspinanie się na szczyty unijnej biurokracji, jaką jest 480 stronicowa dyrektywa o zamówieniach publicznych. Chyba więcej Polaków zdobywało ośmiotysięczniki w Himalajach niż poznało tą dyrektywę. Twórcy nowelizacji nie zadali sobie wiele trudu i dokonali poprawek metodą „ctrl-c” oraz „ctrl-v”. Bez zagłębiania się w istotę zagadnienia zwiększyli liczącą sobie 170 stron ustawę o kolejne 100 stron. Dla porównania niemiecka ustawa o zamówieniach publicznych jest podzielona na 2 części ze względu na wielkość zamówienia. Pierwsza licząca sobie 8 stron dotyczy zamówień w przedziale od 500 euro do progu unijnego 134 000 euro a druga około 20 stron wypełnia wymogi dyrektywy.

Z zapisu treści konkretnych artykułów jak i w wytycznych do dyrektywy UE o zamówieniach publicznych jasno wynikają relacje pomiędzy wykonawcą zlecenia i zamawiającym. Prawo unijne w tym względzie jest absolutnie jasne i na pierwszym miejscu stawia przedsiębiorstwa dając im uprzywilejowaną pozycję i zalecając kontrolę zamawiającego. Kategoryczne zapisy polskiej ustawy gryzą się z rozwiązaniami unijnymi. Dyrektywa oparta jest na dwóch zasadach: jawności i proporcjonalności. Jeśli chodzi o zasadę jawności postępowania przetargowego to jest ona zrozumiała i chyba nie wymaga wyjaśnień. Natomiast zasada proporcjonalności nie miała dotychczas odzwierciedlenia w polskich przepisach prawa o zamówieniach, wręcz przeciwnie obecne regulacje wręcz ją łamią. Najogólniej mówiąc zasada proporcjonalności nakazuje zamawiającemu kierowanie się zdrowym rozsądkiem i stosowania środków adekwatnych do celów. Przykładowo zabrania eliminowania firm startujących w przetargach z byle powodu. Niewielkie błędy formalne nie mogą powodować wykluczenia, jeśli firma potrafi udowodnić spełnienie warunków w inny sposób niż określony w przetargu. Podobnie firma, która nie wywiązywała się rzetelnie ze swoich obowiązków - czego dowodzą twarde dowody jak wyrok sądowy lub wszczęte postępowanie urzędowe - zostanie dopuszczona do rywalizacji o zamówienie, jeśli przedstawi dowody na dokonanie zmian u siebie usuwające poprzednie mankamenty. Powszechna praktyka instytucji publicznych organizujących zamówienia oraz sądów w Polsce gwałci zasadę proporcjonalności.

Autorytety polityczne już odtrąbiły wielki sukces poprawianej ustawy. Najbardziej znana polska profesor socjologii pałająca uczuciem bez wzajemności do samego Prezesa, choć ostatnio do PiS już niekoniecznie wychwala zmiany ustawy, choć nie precyzuje, z jakich powodów. Wtóruje jej znany publicysta z Radomia piszący o dobrej zmianie. Zdaniem tegoż euro posła zmiany w ustawie będą rewolucyjne. Czyli dokręcenie śrubki biznesowi i danie jeszcze większych uprawnień partyjno biurokratycznemu aparatowi przez zwiększenie uznaniowość ma spowodować przełom. Otóż, jedyny przełom, jaki przyniesie planowana ustawa to jak można się domyślić kontynuacja niszczenia polskich firm i bicie kolejnych rekordów cenowych na przetargach realizowanych przez znajomych królika przymykając oko, na jakość.

Doświadczeni inwestorzy giełdowi podsumowując efekty swoich działań dzielą je z jednej strony na te udane i zyskowne a z drugiej strony na długoterminowe. Plan gospodarczy gabinetu Beaty Szydło opracowany na dziesięciolecia pewnie przyniesie Polsce jakiś rozwój. Należy go jednak uzupełnić o proste i realne rozwiązania krótkoterminowe. Ustawa o zamówieniach publicznych reguluje wydatkowanie ponad 160 miliardów złotych. Oszczędności budżetowe rzędu kilku procent mogą przynieść natychmiast tak potrzebne środki na realizacje obietnic socjalnych. Nasze inwestycje publiczne nie muszą być najdroższe na świecie i tak zabójczo groźne dla firm je realizujących. Czytelne przepisy i zdrowe warunki konkurencji, bez zbędnych ograniczeń, spowodują wielomiliardowe oszczędności.

Sposób, w jaki instytucje państwowe traktują własne firmy jest wzorem do naśladowania dla wielu korporacji i przedsiębiorstw prywatnych. Cierpią na tym wszyscy. Dostawcy do hipermarketów, podwykonawcy większych firm a w dalszej kolejności pracownicy. Obecne praktyki traktowania wykonawców zamówień publicznych w sposób uwłaczający wszelkim regułom demokratycznym, w stylu kolonialnym, jeśli nie zostanie porzucone pozbawi szans dynamicznego rozwoju Polski nie tylko w najbliższej perspektywie, ale i tej długofalowej.

 

cieszę się życiem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka