Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski
2356
BLOG

Odkłamywanie historii Polski cz. 2 - Wojna Polska

Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski Polityka Obserwuj notkę 10

Kolejny artykuł copy-paste zainspirowany przez Rybitzky'ego. Jakiś czas temu Rzeczpospolita opublikowała wywiad z historykiem, Pawłem Wieczorkiewiczem na temat sytuacji geopolitycznej Polski w latach 1934-39. Materiał jest fascynujcy. Jeszcze zanim go przeczytałem miałem informacje którym nei dawalem wiary iż w 1934 roku doszło do jakichś tajnych ustaleń pomiędzy Hitlerem a Józefem Piłsudskim. Brzmiało to mało prawdopodobnie choć przyznać trzeba, że pozornie błahy fakt iż okupacyje wladze niemieckie w Krakowie nakazały wystawienie wart honorowych przy grobie Marszalka też o czymś świadczy. Oro tekst z Rzepy:

ROZMOWA Prof. Paweł Wieczorkiewicz w 66. rocznicę agresji sowieckiej na Polskę

Wojna polska

Gdyby w Warszawie były znane niemiecko-sowieckie ustalenia, Polsce pozostałoby tylko kapitulować przed Niemcami. Wojna w takim układzie nie miałaby bowiem żadnego sensu

Rzeczpospolita: Mówiąc o działaniach wojennych, które miały miejsce we wrześniu i październiku 1939 roku w Polsce, jakiego właściwie powinniśmy używać terminu?

PAWEŁ WIECZORKIEWICZ: To jest sprawa, w której historycy nie uzgodnili stanowiska. Określeniem najbardziej zakorzenionym jest "kampania wrześniowa". Jest to jednak kalka z propagandy niemieckiej. Wskazuje na to, że walki toczyły się tylko we wrześniu, podczas gdy chlubimy się tym, że wygasły one dopiero 5 - 6 października. W PRL wymyślono z kolei kretyńskie określenie wywodzące się z tzw. marksistowsko-leninowskiej teorii wojskowości - "wojna obronna". Kretyńskie, bo nie ma wojen obronnych, tak jak nie ma wojen zaczepnych. Wojna jest przedłużeniem polityki, a każdy rozsądny polityk i dowódca wie, że czasami najlepszą formą obrony jest atak. Uważam więc, że trzeba oddać hołd doskonałemu historykowi - niedocenianemu w tej roli - Leszkowi Moczulskiemu, który napisał w latach 70. znakomitą książkę "Wojna polska". Jej tytuł jest właśnie najlepszym określeniem na to, co działo się we wrześniu i październiku 1939 r. Była to bowiem wojna Polski, prowadzona z dwoma wrogami naraz. Nie da się podzielić jej na okres przed i po 17 września. Stanowiła ona nierozerwalną całość, a dzień sowieckiego ataku miał dla jej przebiegu znaczenie kluczowe.

Dyplomacja

Rz: Czy rzeczywiście, jak się to na ogół przedstawia, Polska nie miała w 1939 roku żadnego pola manewru?

PW: Kontynuując ten tok myślenia, doszlibyśmy do wniosku, że Rzeczpospolita była skazana na klęskę już w chwili podpisania traktatu wersalskiego, który stworzył dla niej bardzo korzystne, ale trudne do obrony, granice. Pobudził jednocześnie rewanżyzm niemiecki i przy różnicy potencjałów skazywał Polskę na porażkę w konfrontacji, do której prędzej czy później musiało dojść. Odrzuciłbym więc taki punkt widzenia. Skupmy się na wydarzeniach. 24 października 1938 roku Niemcy - podczas rozmowy Lipski - Ribbentrop - przedstawili Polsce swoje żądania, które ja bym nazwał raczej pakietem propozycji, bo nie były one początkowo wysunięte w tonie ultymatywnym. Miały na celu silne związanie Polski z polityką Rzeszy. Przyjmując je, Rzeczpospolita nie poniosłaby żadnego istotnego uszczerbku. Gdańsk nie był bowiem wtedy miastem polskim, a autostrada przez korytarz była, o czym mało kto pamięta, pomysłem naszej dyplomacji, który powstał w latach 30. jako próba unormowania stosunków polsko-niemieckich. W zamian za te ustępstwa Polsce zaproponowano przedłużenie paktu o nieagresji i przystąpienie do paktu antykominternowskiego.

Rz: Jaką rolę grała Polska w wojennych planach Adolfa Hitlera?

PW: Kluczową. Aż do wiosny 1939 roku była dla niego antybolszewicką zasłoną na wypadek wojny z Francją, od której zamierzał zacząć konflikt. Po zwycięstwie na Zachodzie miała zaś być cenionym, niezwykle ważnym partnerem w wyprawie na Związek Sowiecki. W ostatniej rozmowie z Beckiem w Berchtesgarden Hitler powiedział wprost, że każda dywizja polska pod Moskwą oznacza jedną dywizję niemiecką mniej. Przywódca Rzeszy proponował nam wówczas udział w podziale Europy.

Rz: Dlaczego nie przyjęliśmy tej propozycji?

PW: Politycy polscy, przede wszystkim Beck, trzymali się pewnych wytycznych Piłsudskiego. Podkreślał on, że suwerenność jest najważniejsza i że w razie konfliktu europejskiego Polska powinna zwrócić się w stronę Londynu, bo tylko Londyn będzie w stanie zmusić Francuzów do walki. Beck jednak nie dostrzegł, czy też może zlekceważył, inne ze wskazań Marszałka. Że Polska w żadnym razie nie może wejść do wojny jako pierwsza i że nie można dopuścić, żeby na jej terenie toczyły się działania wojenne. Pójście na konfrontację z Niemcami zaprzeczało obu tym aksjomatom. Sojusz z Rzeszą, być może nawet chwilowy, pozwalał zaś je spełnić. Beck doszedł jednak do wniosku, że nawiązując bliskie stosunki z Brytyjczykami i zacieśniając je z Francuzami, stworzy blok, który okiełzna Hitlera. Było to rozumowanie całkiem poprawne, ale z jedną kardynalną wadą - nie brało pod uwagę osoby Stalina i jego zaborczych planów.

Rz: Dlaczego tak mało mówi się o tych błędach?

PW: Moje pokolenie patrzy na wydarzenia sprzed wojny z perspektywy 1941 czy 1943 roku. Z perspektywy okrutnej polityki niemieckiej uprawianej później w Polsce. Wydaje się rzeczą nie do pomyślenia, że mogliśmy się stać sojusznikami Trzeciej Rzeszy. Należy jednak pamiętać, że wówczas nie wydawała się ona żadnemu europejskiemu politykowi taka okropna. Z Hitlerem, na politycznych salonach, rozmawiali wtedy wszyscy przywódcy, nawet ci o proweniencji lewicowej. Nie było wówczas mowy o niemieckich zbrodniach na większą skalę, w przeciwieństwie do masowego ludobójstwa w Związku Sowieckim. Większości badaczy nie przeszkadza fakt, że pomimo Katynia i masowego ludobójstwa na Kresach w latach 1939 - 1941 w dalszej fazie wojny podjęliśmy daleko idącą współpracę z drugim naszym wrogiem - Sowietami. Nie chcieliśmy znaleźć się w sojuszu z Trzecią Rzeszą, a wylądowaliśmy w sojuszu z tak samo zbrodniczym Związkiem Sowieckim. A co gorsza, pod jego absolutną dominacją. Hitler zaś nigdy nie traktował swoich sojuszników tak jak Stalin kraje podbite po II wojnie światowej. Szanował ich suwerenność i podmiotowość, nakładając jedynie pewne ograniczenia w polityce zagranicznej. Nasze uzależnienie od Niemiec byłoby więc znacznie mniejsze niż to, w jakie wpadliśmy po wojnie wobec Związku Sowieckiego. Mogliśmy znaleźć miejsce u boku Rzeszy prawie takie jak Włochy, a na pewno lepsze niż Węgry czy Rumunia. W efekcie stanęlibyśmy w Moskwie i tam Adolf Hitler wraz z Rydzem-Śmigłym odbieraliby defiladę zwycięskich wojsk polsko-niemieckich. Ponurą asocjacją jest oczywiście Holokaust. Jeżeli jednak dobrze się nad tym zastanowić, można dojść do wniosku, że szybkie zwycięstwo Niemiec mogłoby oznaczać, że w ogóle by do niego nie doszło. Holokaust był bowiem w znacznej mierze funkcją niemieckich porażek wojennych.

Rz: Czy możliwość polsko-niemieckiego porozumienia ostatecznie pokrzyżowały udzielone nam w marcu 1939 roku brytyjskie gwarancje?

PW: Tak. Do tej pory bowiem Polacy nie chcieli przyjąć niemieckiego pakietu, ale nadal było pole do rokowań. Göring, wielki zwolennik sojuszu z Rzeczpospolitą, powiedział o tym wprost, że kamieniem obrazy dla Hitlera były właśnie angielskie gwarancje. Zaraz po ich przyjęciu wydał rozkaz opracowania planu wojny z Polską. Od tego czasu bowiem, jeżeli chciał myśleć o zaatakowaniu Zachodu, musiał najpierw zlikwidować sprzymierzoną z nim Rzeczpospolitą. Polskie kierownictwo nie zdawało sobie tymczasem sprawy, że Anglia i Francja - o czym powszechnie wiedziano w Europie - nie są przygotowane do wojny. Potrzebowały czasu, żeby dogonić Rzeszę, i były zdecydowane zyskać ten czas za wszelką cenę. Sytuacja Europy wyglądała więc tak, że pędziły sanie z myśliwymi (Francuzami i Anglikami), którzy musieli dopiero składać karabiny, a za nimi leciała sfora wilków. Żeby ocalić skórę, trzeba im było zrzucać kolejne ofiary. Pierwszą była Austria, drugą Czechosłowacja, a trzecią stała się Polska. Z tym że w naszym przypadku optymalnym rozwiązaniem dla Brytyjczyków, którzy już zdecydowali się na wojnę, był taki scenariusz, w którym Polska stawi opór.

Rz: Czyli wbrew powszechnemu twierdzeniu to nie Wielka Brytania przystąpiła do wojny w obronie Polski, lecz Polska w obronie Wielkiej Brytanii?

PW: Tezę tę potwierdzają kolejne wydarzenia. O intencjach Brytyjczyków najlepiej świadczy to, że niemal od razu znali oni tajny protokół paktu Ribbentrop - Mołotow, przekazany im przez pracownika ambasady Rzeszy w Moskwie von Herwartha. Oczywiście nie przekazali tej wiadomości Polakom, żeby przypadkiem nie spowodować wstrzymania wybuchu wojny. Wydaje się bowiem, że gdyby w Warszawie były znane niemiecko-sowieckie ustalenia, Polsce pozostałoby tylko kapitulować przed Niemcami. Wojna w takim układzie nie miałaby bowiem żadnego sensu. Oczywiście z polskiego, a nie z angielskiego punktu widzenia. Brytyjczycy i Francuzi, wiedząc, co stanie się 17 września, spisali Polskę na straty. Mimo słabości wojsk Rzeszy pozostawionych na zachodniej granicy francuskie uderzenie na Niemcy - do czego zobowiązywały podpisane z Polską traktaty - byłoby sprzeczne z rozsądkiem. W nowym układzie geopolitycznym wytworzonym przez moskiewski pakt Paryż wolał powstrzymać się od akcji. Poza tym atak na Zachodzie nie tylko stworzyłby szansę na utrzymanie frontu przez Polaków, ale - czego bali się Francuzi - umożliwiałby kontruderzenie niemieckie już jesienią 1939 roku.

Rz: Jakie plany mieli wobec konfliktu bolszewicy?

PW: Założenie Stalina było bardzo proste. Doprowadzić do wybuchu wojny europejskiej, bo trzeba powiedzieć jasno, że bez paktu Ribbentrop - Mołotow wojna by nie wybuchła. Następnie doprowadzić do sytuacji, w której działania wojenne trwałyby jak najdłużej. Potencjalni przeciwnicy - bo równie nienawistne jak Trzecia Rzesza, lub może nawet bardziej, były dla niego demokracje zachodnie - mieli wykrwawić się wzajemnie. Dopiero w końcowym momencie wojny chciał on rzucić do walki nienaruszoną, świeżą Armię Czerwoną. Na bagnetach, a raczej gąsienicach sowieckich czołgów przynieść do Europy komunistyczną rewolucję.

Armia

Rz: Czy Polska pod względem wojskowym była dobrze przygotowana do wojny?

PW: Jeden z moich doktorantów, Tymoteusz Pawłowski, bada ten problem bardzo wnikliwie. Efekty jego pracy są rewelacyjne. Wynika z nich, że armia polska była armią nowoczesną i jak na możliwości kraju niemal optymalnie przygotowaną. Muszę się przyznać do pewnego błędu, który popełniałem razem z innymi kolegami. Wydawało się nam, że Piłsudski zostawił armię w stanie opłakanym. Tymczasem okazało się, że procesy modernizacyjne, które wdrażał Rydz-Śmigły, zostały zapoczątkowane już za kadencji Marszałka. Idee rozwoju broni przeciwpancernej i innych nowoczesnych środków walki zostały zaszczepione przed 1935 rokiem.

Rz: Jak wyglądało przygotowanie, jeżeli chodzi o taktykę?

PW: Wojsko polskie było przygotowywane przede wszystkim do wojny na Wschodzie, bo to Związek Sowiecki przed dłuższy czas był potencjalnie bardziej realnym przeciwnikiem. Plan wojny na Zachodzie trzeba było budować dosyć gwałtownie dopiero od wiosny 1939 roku. Minister Beck z powodów, które są do tej pory nieznane, utajnił bowiem przed Rydzem-Śmigłym nasilający się kryzys polsko-niemiecki aż do początku 1939roku. Spowodowało to, że przygotowania wojenne zaczęły się o kilka miesięcy później, niż mogły się zacząć. Od dłuższego czasu badacze spierają się na temat planu operacyjnego, jaki przyjął naczelny wódz w konfrontacji z Niemcami.

Rz: Dlaczego wobec wydłużenia linii granicznej - które nastąpiło wskutek upadku Czechosłowacji - Rydz zignorował podstawowe zasady sztuki militarnej, nie skrócił frontu i podjął skazaną na porażkę bitwę graniczną?

PW: To dobrze wygląda na mapach lub symulacjach komputerowych. Ale co oznaczałoby odejście na linię Wisły? Oddanie Niemcom bez walki ziemi, do których mogli rościć pretensje. Bardzo możliwy scenariusz, którego Rydz się obawiał, byłby wówczas taki, że Niemcy zajmują Poznań, Bydgoszcz, Wybrzeże oraz Śląsk, zatrzymują swoje wojska i zawierają separatystyczny pokój z państwami zachodnimi. Poza tym główne zasoby polskiego rekruta - nie w pełni zmobilizowanego za sprawą opóźnienia mobilizacji pod naciskiem państw zachodnich - znajdowały się właśnie na tych terenach. Trzeba było tych ludzi ewakuować. Na zachodzie, pomimo budowy COP, znajdowały się główne polskie centra przemysłowe. Obronę tego terytorium nakazywały więc wymagania ekonomii wojennej i polityki. Inna sprawa, jak. Czy za pomocą głównych sił rozciągniętych wzdłuż granicy, czy też może wysuniętymi jednostkami kawalerii, które potrafiłyby jednocześnie stawić opór i elastycznie wycofać się pod niemieckim naciskiem.

Rz: Czy przesunięcie mobilizacji o jeden dzień pod naciskiem naszych "sojuszników" miało jakieś większe skutki dla przebiegu wojny?

PW: Kolosalne. Każde kilka godzin było wówczas na wagę złota. W wyniku tej decyzji wystawiliśmy od dwóch trzecich do trzech czwartych sił, które mogliśmy wystawić. A te kilkaset tysięcy żołnierzy więcej mogło odegrać dużą rolę.

Wojna

Rz: W jaki sposób wyglądało dowodzenie na szczeblu całej armii? Czy wódz naczelny panował nad sytuacją?

PW: Nie. I to był może największy błąd Rydza-Śmigłego. Należało przewidzieć, że system łączności oparty na sieci cywilnej i telefonach zostanie szybko sparaliżowany. Praktycznie już pod koniec drugiego dnia wojny wódz naczelny utracił możliwość skutecznego dowodzenia. Nie stworzył wcześniej elastycznej struktury, w ramach której mogliby go zastąpić na przykład dowódcy frontów. Zamiast tego, pod wpływem doświadczeń i koncepcji Piłsudskiego, stworzył system skrajnie scentralizowany. To, co było dobre w 1920 roku, okazało się zabójcze w 1939. Na dodatek Rydz, przesadnie oceniając znaczenie tajemnicy wojskowej, nie wprowadził dowódców armii w swoje szersze zamysły i plany. Wiedzieli oni tylko, co mają zrobić w pierwszych dniach wojny. Potem musieli improwizować. Po stronie polskiej była to więc wojna dowódców armii czy dowódców dywizji, ale nie naczelnego wodza.

Rz: Czy polska próba przejęcia inicjatywy - wydana przeciwnikowi bitwa nad Bzurą - była z góry skazana na porażkę?

PW: Rozkaz wydany generałowi Kutrzebie, z czego on sam nie zdawał sobie sprawy, zakładał poświęcenie armii "Pomorze" i "Poznań" w samobójczym ataku. Chodziło o powstrzymanie i skupienie głównych sił niemieckich i umożliwienie reszcie polskich armii oderwania się od przeciwnika na pozostałych odcinkach frontu. I chociaż formalnie bitwę przegraliśmy, to w tym kontekście zakończyła się ona niemal pełnym sukcesem. 16 września w pamiętnikach ówczesnego wysokiego oficera sztabu, pułkownika Kopańskiego, znalazł się bardzo znamienny zapis mówiący, że niektórzy oficerowie zaczynają otwierać szampana, gdyż kryzys na froncie został przezwyciężony. Faktycznie w połowie września sytuacja, po początkowych klęskach, zaczęła się stabilizować. Wojsko cofało się na południowy wschód, ku "przedmościu rumuńskiemu", w oparciu o które Rydz-Śmigły zamierzał kontynuować walkę. Powoli przestawały również grać decydującą rolę te czynniki, które sprzyjały Niemcom. Polska południowo-wschodnia nie była bowiem terenem, na którym można byłoby rozwinąć działania wojsk pancernych. Spodziewano się, i słusznie, nadejścia dni, podczas których ze względu na warunki meteorologiczne Luftwaffe musiałaby ograniczyć swoją aktywność. Zaczynała się wojna piechoty z piechotą. A w takiej konfrontacji znajdująca się w obronie strona polska miała duże szanse. Plan Rydza miałby więc szansę powodzenia, zwłaszcza że zakładał, iż niedługo działania wojenne rozpoczną Francuzi i tym samym odciążą front polski.

Klęska

Rz: Rydz nie przewidział jednak agresji 17 września.

PW: Tak. To był dzień, który przesądził o losach wojny. I to nie tylko w sensie militarnym. Stalin wiedział bowiem, że Francuzi mają wystąpić 15. dnia od zmobilizowania wojsk, czyli byłby to 17 lub 18 września. Dlatego właśnie zaatakował w tym terminie. Dał w ten sposób do zrozumienia Zachodowi, że wykona założenia paktu Ribbentrop - Mołotow i że nie warto angażować się po stronie Polski. Rozegrał tę grę perfekcyjnie.

Rz: Dlaczego drogie sercu każdego Polaka Kresy Wschodnie były bronione z dużo mniejszą zaciętością niż niemiecki Gdańsk?

PW: Gdyby 1 września to Sowieci nas zaatakowali pierwsi, to broniono by ziem wschodnich, tak jak broniono zachodnich. 17 września armia była już jednak zdemoralizowana porażkami, a poza tym na Kresach, oprócz KOP, znajdowały się głównie oddziały tyłowe, czy ośrodki zapasowe jednostek. Ludzie, którzy wówczas nie byli jeszcze w pełni przygotowani do walki. Zamierzano dopiero to zrobić w ciągu najbliższych dwóch, trzech tygodni. Kresów po prostu nie miał kto bronić, dlatego walczyli m.in. harcerze i ochotnicy. Najgorszą rolę odegrał jednak fatalny rozkaz Rydza-Śmigłego: "z Sowietami nie walczyć", i fakt, że oficjalnie nie wypowiedziano Związkowi Sowieckiemu wojny. Choć całkowita obrona Kresów była niemożliwa, to należało stworzyć tam symboliczne Westerplatte. Utworzyć punkt obrony, który stawiłby przez dłuższy czas opór. Broniłby się krwawo i do końca. Na Kresach potrzebne były polskie Termopile, aby zademonstrować światu nasze prawo do tych terytoriów.

Rz: Smutnym przykładem na to, jak tragiczne konsekwencje miał rozkaz Śmigłego-Rydza, było poddanie Sowietom Lwowa...

PW: Może właśnie to Lwów powinien być tymi Termopilami. Były bowiem spełnione wszelkie warunki ku temu, aby go bronić. Należało to zrobić chociażby po to, żeby później jakieś chruszczowy, czy inna swołocz, nie opowiadały o "ukraińskim mieście" i żeby ten argument nie był gładko łykany przez Amerykanów i Brytyjczyków. Ale faktycznie, gen. Langner poddając miasto powołał się na rozkaz naczelnego wodza. Sowieccy generałowie i Chruszczow złożyli mu uroczyste słowo honoru sowieckiego oficera, że polskim żołnierzom nic się nie stanie. Dalsze wydarzenia, czyli Katyń, gdzie trafiła większość kadry dowódczej, pokazuje, ile było warte słowo sowieckiego oficera.

Rz: Dlaczego ówczesny polski rząd nie podjął tej, wydawałoby się, oczywistej decyzji i nie wypowiedział wojny atakującemu nas Związkowi Sowieckiemu?

PW: Można się domyślić, że zadziałały tutaj naciski ambasadorów Wielkiej Brytanii i Francji, którzy bardzo sobie tego nie życzyli. Formalne wypowiedzenie wojny Sowietom przez Polskę zmusiłoby bowiem te państwa do zajęcia w tej sprawie wyraźnego stanowiska. Brak tego aktu miał również tragiczne skutki w przyszłości.

Rz: Czy bolszewicy byliby trudnym przeciwnikiem dla toczącego z nimi normalną walkę polskiego wojska? Jaka armia wkroczyła do Polski?

PW:To właściwie nie było wojsko, tylko jakaś zbieranina. Ubrana w zdekompletowane mundury, z karabinami na sznurkach. Nie był to zresztą dowód niskiego poziomu wytwórczości sowieckiej, lecz totalnego bałaganu organizacyjnego panującego w Armii Czerwonej. Jedna z jej dywizji poszła nawet na front w ubraniach cywilnych. Armia ta była także potwornie wykrwawiona przez stalinowską czystkę, która przeorała jej korpus oficerski. Nie miał kto dowodzić, nie umiano dowodzić. Oficerowie kompletnie gubili się w jakiejkolwiek trudniejszej sytuacji. Również żołnierze bolszewicy nie chcieli się bić i bili się bardzo źle. Gdybyśmy rozpoczęli wojnę w 1939 roku tylko przeciwko Sowietom - wskazują na to również doświadczenia fińskie - bez większych kłopotów powstrzymalibyśmy tę agresję. 17 września bylibyśmy już zapewne 150, a może nawet 200 kilometrów na wschód od naszej granicy. Wojna taka toczyłaby się na obszarze sowieckim. Następnym przejawem sowieckiego piekła, z którym zetknęli się Polacy, było to, że mimo beznadziejnego położenia Rzeczypospolitej gdzieniegdzie na naszą stronę - podobnie jak później, po 1941 roku, na stronę Niemców - przechodzili nienawidzący komunistycznej władzy bolszewiccy żołnierze. Trudno powiedzieć, jaka była skala tego zjawiska, ponieważ nie zostało ono dotąd zbadane przez historyków. Wiadomo jednak na przykład, że grupa Kleeberga wzięła kilkudziesięciu jeńców, z czego połowa walczyła ochotniczo w polskich szeregach do końca wojny. We wspomnieniach kleebergczyków można znaleźć opinie, że ich rosyjscy towarzysze broni bili się doskonale. Jaki spotkał ich los? Przypuszczam, że tragiczny. Rz: Wraz z Armią Czerwoną wkroczyli do Polski oficerowie polityczni i NKWD. Jak przedstawiała agresję sowiecka propaganda? PW: Propaganda ta była rzeczą zdumiewającą. Dowódcy obu frontów, Kowalow i Timoszenko, wydali napisane po polsku orędzia do polskich żołnierzy. Wzywali ich, aby zabijali oficerów i przechodzili na stronę Sowietów. Pisane one były jednak tak łamaną, kulawą polszczyzną, że należy się zastanowić, czy była to prowokacja, czy też kompletna nieudolność. Bolszewicy traktowali wojnę z Polską jako przedłużenie wojny domowej, wojny rewolucyjnej, a w takiej wojnie wroga niszczy się wszelkimi sposobami. Dlatego też była to wojna nieludzka, zbrodnicza od samego początku. Popełniane przez Sowietów zbrodnie charakteryzowały się dużo większym okrucieństwem niż zbrodnie popełniane wówczas na Zachodzie przez Wehrmacht. Opowiadała mi ostatnio pewna pani, wówczas mała dziewczynka, zapamiętany przez siebie obrazek. Gdzieś na Podolu czy Wołyniu, w wiosce, w której mieszkała, bolszewicy wzięli do niewoli polskiego pułkownika, lekarza. "Bawili się" z nim w sposób następujący: rozpruli mu brzuch, okręcili wnętrzności na kołowrocie studni i puszczając w ruch korbę zmusili go do biegania wokół, kłując go bagnetami wśród śmiechów i krzyków.

Rz: Czy był to odosobniony przypadek?

PW: Nie, było ich setki, jeśli nie tysiące. Na przykład pewien sowiecki lejtnant testował działa w ten sposób, że ustawiał przed lufą rzędem jeńców i oddawał strzał. Sprawdzał, ilu Polaków można zabić za jednym razem. Takie przykłady można mnożyć. Chruszczow, później "wielki przyjaciel narodu polskiego", pieklił się pierwszego czy drugiego dnia wojny, że do tej pory nie zamordowano wystarczającej liczby polskich oficerów. Denerwował się, jak pracuje kontrwywiad, że nie doszło jeszcze do tak słusznego aktu ludowej sprawiedliwości. Upominając się - i to najzupełniej słusznie - o ofiary krwawej niedzieli bydgoskiej czy innych zbrodni niemieckich, zapomniano o tym, co działo się na Kresach. Powinno się pełnym głosem zażądać od Rosji, w imieniu rządu polskiego i Polaków, wyjaśnienia oraz symbolicznego, pośmiertnego ukarania winnych tych zbrodni wojennych.

Rz: Wspomniał pan o wydarzeniach bydgoskich, związanych z działalnością niemieckiej V kolumny. Na Wschodzie również, i to w znacznie większej skali, mieliśmy do czynienia z masową nielojalnością obywateli, szczególnie pochodzenia żydowskiego. Z czego to wynikało?

PW: Zważywszy na usytuowanie społeczności żydowskiej w Polsce, która żyła równolegle do społeczności polskiej i nie identyfikowała się specjalnie z państwem, trudno tutaj mówić o zdradzie. Żydzi byli tak samo nielojalni wobec Polski, jak wcześniej wobec Rosji czy każdego innego państwa, w którym mieszkali. Mówimy oczywiście o przedstawicielach mas żydowskich, a nie o elitach, które się w mniejszym lub większym stopniu polonizowały. To fakt, że część młodzieży żydowskiej, bardzo widoczna, ale wcale nieprzeważająca, była zarażona bakcylem komunizmu. W przeciwieństwie do polskich, białoruskich czy ukraińskich współpracowników NKWD żydowscy współpracownicy, ze względu na swoją odmienność etniczną, po prostu rzucali się w oczy. Efektem tego było to, że poddani terrorowi Polacy i, w jeszcze większej mierze, Ukraińcy obwiniali całość społeczności żydowskiej o przejście na sowiecką stronę. Proszę sobie zresztą wyobrazić, jak czuli się Polacy, widząc na przykład w Grodnie młodych Żydów całujących pancerze sowieckich czołgów. Pamiętajmy jednak, że duża część Żydów również padła później ofiarą sowieckich czystek.

Rz: Jak w praktyce wyglądała ta działalność wymierzona w Polskę?

PW: Najpierw, za pomocą sowieckich zrzutków spadochronowych, organizowano z komunistycznych elementów oddziały tzw. milicji ludowej. Uzbrajano je w różny sposób, na ogół z licznych zakamuflowanych magazynów z bronią, które powstały jeszcze przed wojną i były używane do prowadzenia antypolskiej akcji terrorystycznej. Grupy takie podczas wojny mordowały pojedynczych żołnierzy, ostrzeliwały polskie oddziały i zajmowały się klasyczną wojenną dywersją. W kolejnym etapie wskazywały NKWD wszystkich tych Polaków, którzy mieli podnieść rękę na Armię Czerwoną. Później włączyły się zaś w prowadzenie zwyczajnego, planowego terroru. Usługi konfidenckie jej członków były dla Sowietów niezwykle cenne.

Bilans

Rz: 17 września, na wieść o bolszewickim ataku, prezydent, rząd, a niedługo potem naczelny wódz opuścili terytorium Polski. Przez długi czas "ucieczka" Rydza była przedmiotem kpin. Jak pan ocenia decyzję naczelnego wodza?

PW: Trzeba być człowiekiem zupełnie nieznającym historii Polski, aby widzieć w niej coś złego. To samo zrobił w 1809 i później w 1813 książę Józef Poniatowski, a w 1831 naczelny wódz powstania listopadowego. Gdy walka militarna nie ma szans, trzeba opuścić kraj i próbować kontynuować ją gdzie indziej. Warto zwrócić uwagę, że w PRL kłamliwie nie łączono wyjścia naczelnego wodza z atakiem sowieckim. Przedstawiano to jako ucieczkę, a nie tak, jak było w rzeczywistości, reakcję na 17 września. Stalin marzył o złapaniu Mościckiego, Rydza czy Becka i należało zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Mam tylko jedno zastrzeżenie do naczelnego wodza, który się wahał, co ma robić. Wracać do okupowanej Warszawy i walczyć do końca czy też, na co namawiali go wszyscy, wyjechać. Chociaż opuścił kraj później niż Mościcki i rząd, to powinien był to zrobić jeszcze później. Proponowano mu, i to było genialne, żeby przekroczył granicę z karabinem w ręku, ostrzeliwując się symbolicznie nadciągającym oddziałom sowieckim. Byłby to piękny czyn i myślę, że wtedy nikt nie mógłby mieć do niego nawet cienia pretensji.

Rz: Symbolem naszej waleczności, ale i lekkomyślności, stał się propagandowy obraz kawalerzystów atakujących szablami czołgi. Zdarzały się takie wypadki?

PW: Paradoksalnie podczas wojny polskiej kawaleria biła się świetnie. Okazała się ona najlepszym środkiem obrony przeciwpancernej. Była bowiem bogato wyposażona w działka przeciwpancerne, mobilniejsza od piechoty. Szarże na czołgi zdarzyły się dwukrotnie, ale były to sytuacje niespodziewane - kiedy niemieckie pojazdy pojawiły się znienacka na polu bitwy. Doszło do tego na przykład w legendarnej szarży pod Wólką Węglową, gdy oddziały armii "Poznań" przebijały się przez pierścień niemiecki. Była to wspaniała szarża, jedna z najpiękniejszych w XX wieku. Była tam nawet taka scena - którą później zapożyczyli Żukrowski i Wajda w "Lotnej": jeden z oficerów zorientował się, że w ręku pozostała mu tylko głownia od szabli. Przypomniał sobie, że w pędzie wpadł niemal na niemiecki czołg i z rozmachu, nie namyślając się, walnął szablą z całej siły w lufę. Była to jednak sytuacja przypadkowa.

Rz: Jakie było znaczenie wojny polskiej dla przebiegu całej II wojny światowej?

PW: W 1939 roku, podobnie jak w 1920, losy Europy i świata zależały od tego, co zrobią Polacy. To, że nasz opór był tak zażarty i tak twardy, to, że pokonanie Polski nie było dla Niemców "łatwym spacerkiem", zaważyło na dalszych losach wojny. Swoim poświęceniem daliśmy aliantom cenny czas. Czas, który został w dużej mierze zmarnowany. Przede wszystkim ze względu na indolencję francuskiego dowództwa, które nie potrafiło użyć bardzo dobrej, być może nawet lepszej niż niemiecka, machiny wojennej. Niemcy stracili 16 tysięcy zabitych, 520 samolotów i 670 czołgów, w obydwu wypadkach ponad 25 proc. stanu wyjściowego. Uratowaliśmy więc Anglików i Francuzów, ponieważ Hitler nie mógł już - tak jak planował - zaatakować Zachodu w 1939 roku. Gdyby to nastąpiło, już w 1940 ruszyłby na Związek Sowiecki, co z kolei oznaczałoby zagładę tego państwa. Po raz drugi więc Polacy uratowali skórę także Stalinowi. Pierwszy raz nie wchodząc w sojusz z Niemcami, drugi raz - dając mu cenny rok na budowę sił zbrojnych. Historia i polityka nie znają jednak uczucia wdzięczności. Stalin uważał je zresztą za uczucie psie, więc wdzięczny Polakom nigdy za to nie był.

Rozmawiał Piotr Zychowicz

Nie zastanawiało Was, szanowni Czytelnicy dlaczego w w Polsce już od pierwszych minut wojny Niemcy popełniali zbrodnie ludobójstwa (naloty na miasta, cywilnych uchodźców, egzekucje)? Dlaczego spośród 6 milionów Żydów którzy zginęli w Holokauście około połowa to obywatele polscy? Dlaczego tyle obozów zagłady umieszczono wlaśnie w Polsce? Celem numer 1 Hitlera byli Sowieci. Drogę do ZSRR zamykała mu Polska z którą musiał się albo dogadać, albo ją podbić. Podbijając wypowiadał wojnę Anglii i Francji, dogadując się wciąż nie miał bezpiecznych tyłów musiał więc jakoś je sobie zabezpieczyć - Hitler dobrze pamiętał czym grozi wojna na dwa fronty i wlaśnie taką wojnę dzięki Polsce dostał. Byl tego świadom od samego początku i dlatego kazał Polaków nie oszczędzać. Prymitywna zemsta ale jak skuteczna niech zilustruje fakt, że Polacy są na trzecim miejscu pod względem łącznej ILOŚCI zabitych w II Wojnie Światowej za ZSRR i Chinami! Procentowo polskie straty były największe a jeśli didamy do tego jeszcze, że na polach bitew polskie straty wyniosły 160 000 ludzi to będzie chyba komplet (63 dni Warszawy pożarło o 40 000 więcej istnień)...

Źródło dot. ofiar

O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły! Albowiem w kraju tym zaczarowanym gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły jakież tu mogą być właściwie zmiany? Tu tylko szpiclom coraz większe uszy rosną, milicji – coraz dłuższe pałki, i coraz bardziej pustka rośnie w duszy, i coraz bardziej mózg się robi miałki. Tu tylko może prosperować gnida, cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel... Janusz Szpotański (ok. 1975) Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób. — Oscar Wilde Madness Of The Crowds - Helloween Sightless the one who relays on promise Blind he who follows the path of vows Deaf he who tolerates words of deception But they who fathom the truth bellow Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Guilty the one with his silent knowledge Exploiting innocence for himself Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game „...czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić” Donald Tusk, Przekrój nr 15/2005 Lemingi maszerują do urn Tam gdzie gęsty las, a w lesie kręta ścieżyna kończą się raptownie, zaczyna się ogromne urwisko. Stromy, idealnie pionowy brzeg opada ku skłębionemu morzu parskającemu bryzgami piany i bijącemu wściekle o skały. Nad tą przepaścią siedziały beztrosko dwa lemingi i wesoło majtały nóżkami. - No i widzisz? - mówi jeden - Wiele nas to kosztowało, balansowaliśmy na granicy instynktu i zdrowego rozsądku, walczyliśmy z nieznaną siłą, na naszych oczach tysiące pobratymców runęło w dół ale my nie! Nam się udało! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi przedstawicielami gatunku. Jesteśmy debeściaki hi hi hi... Tymczasem nieopodal, uważnie przepatrując knieję, przedzierał się przez gąszcze strażnik leśny Edward - przyjaciel i niezastąpiony opiekun wszystkich leśnych stworzeń. Właśnie usłyszał dziwne popiskiwanie i głęboka bruzda troski przecięła jego ogorzałe czoło. "Pewnie jakieś zbłąkane maleństwa kręcą się tu samotne" - pomyśał - "Czas po raz kolejny udowodnić swą szlachetność - i pomóc w potrzebie!". - Hop hop! - zawołał. Lemingom nie trzeba było dwa razy powtarzać...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka