kemir kemir
5601
BLOG

Dlaczego nas podzielono?

kemir kemir Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 424

Jeżeli dziesięć lat po katastrofie smoleńskiej coś wiemy na pewno, to jest tym wiedza, że na niesłychaną skalę spełnił się scenariusz, który mało kto wtedy - 10 lat temu - zakładał. Oto wyjaśnianie przyczyn i całej otoczki dotyczącej katastrofy, skrajnie podzieliło polskie społeczeństwo i to do stanu, który tak naprawdę trwa do dziś i jest brutalną, chociaż zimną wojną domową. Po katastrofie ówczesne władze jak mantrę powtarzali zdanie " Państwo zdało egzamin”. Po dziesięciu latach od tragedii, każdy miesiąc, tydzień i dzień pokazuje,jak bardzo kłamliwa była ta teza. Bowiem katastrofa i to, co stało się po niej, jest największą porażką wolnej Polski. Jest jej największą hańbą, łajdactwem i wstydem, jest plamą na sumieniu każdego z nas - od ówczesnego premiera, przez zwykłych obywateli, po łajdaka drwiącego z "kaczki po smoleńsku".


Ówczesny polski rząd okazał nieudolność i strach, z którego wypływały kłamstwa, szyderstwa, oraz służalstwo wobec silniejszego. Nie wywiązał się do końca w zasadzie z żadnej funkcji – od uhonorowania ofiar, przez wyjaśnienie przyczyn i wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych tak tragedii, jak i ujawnionych przy jej okazji zaniedbań, po obronę pozycji międzynarodowej. Można napisać, że cena, którą za to wszystko wciąż płacimy, wykraczająca daleko poza samo pojęcie tragicznej śmierci 96 osób na pokładzie Tupolewa, jest ceną straszliwie wysoką, bo balansującą na cienkiej linie polskiej racji stanu. Odpowiedzialność za tak wysoką cenę ponosi ówczesny premier: Donald Tusk, człowiek, który skupił w swoim ręku władzę w Polsce wcześniej niespotykaną. Stał się tak silnym liderem rządzącego układu politycznego, że żaden minister, ani polityk parlamentarny nawet nie pomyślał o własnej samodzielności. Od wyborów 2007 r. premier, prowadząc coraz bardziej otwartą wojnę z prezydentem i uciekając się do deprecjonowania urzędu głowy państwa, próbował przejąć w całości prowadzenie polityki zagranicznej, bo politykę wewnętrzną zdążył prawie całkowicie zaanektować.


Pytań o katastrofę jest dziś chyba nawet więcej niż wtedy, zaraz po tragedii. Ale "matką" wszystkich tych pytań jest pytanie, dlaczego polski premier dał się ograć, a właściwie sam spasował i nie skorzystał z okazji - i to w sytuacji, gdy na Polskę patrzył cały świat - i nie zażądał międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy? Brakowało przepisów? Nie. Taka oferta się zresztą pojawiła – mówiła o tym 13 kwietnia Tatiana Anodina na spotkaniu z Putinem, Kopacz i Arabskim, ale przedstawiciele polskiego rządu nabrali wody w usta i poszli jak barany na rzeź. Był też silny mandat społeczny – wobec rażących kłamstw i licznych wątpliwości, wniosek o powołanie międzynarodowej komisji, był czystą formalnością. Dlaczego zatem nie skorzystano z pomocy międzynarodowej? Czyżby dlatego, że mogłaby naświetlić grzechy polskiej władzy? Że mogło pokazać, jak zepsute jest państwo z dykty i tektury, a tym tworem rządzą marionetki o kwalifikacjach nocnego dozorcy parkingu?


Takich pytań można stawiać krocie. Odpowiedzi wciąż brak. Jak chłodno by nie patrzeć – nasuwać powinno się pytanie o odpowiedzialność, także karną. Dziś wiemy, że strona rosyjska od początku z Polski drwiła. Fałszowała dowody (stenogram, protokoły z sekcji zwłok), niszczyła je (wrak), łamała konwencję chicagowską (brak zgody na udział Polaków w oblocie lotniska), odmawiała dostępu do dowodów (regulamin lotów) itd. Mimo to przy każdej okazji polski premier, prezydent, ministrowie, prokuratorzy zapewniali o doskonałej współpracy ze stroną rosyjską. Nie ma ani jednej logicznej przesłanki, która mogłaby tłumaczyć takie postępowanie. Właściwie jest jedna taka przesłanka: zdrada.


Ale jest w tej tragedii jeszcze coś bardziej potwornego od ofiar i niezrozumiałej bezkarności i impotencji ówczesnych władz. 19 kwietnia 2010 Jan Rokita, ówczesny polityk PO powiedział „Tygodnikowi Powszechnemu”: " Lecha Kaczyńskiego jego przeciwnicy traktowali nikczemnie, nie ulega to dla mnie żadnej wątpliwości. Od czasów endeckiej nagonki na Narutowicza nie było takiej sytuacji. Normalne wykonywanie przez niego obowiązków traktowane było jako przejaw chorych ambicji, a jego próby współkształtowania polityki państwa – jako awanturnictwo. (…) Polska rozkochała się na nowo w swoim neoromantycznym micie, a nie w swojej państwowości. Trumna prezydenta znalazła się na Wawelu, bo biskup krakowski dobrze wyczuł, że spoczywa
w niej nie przede wszystkim głowa państwa, ale bohater romantycznej legendy"


Dwa dni wcześniej na antenie TVN24 Rokita mówił: “Jesteśmy świadkami, kiedy na użytek może wielu dziesiątków lat definiuje się na nowo istota patriotyzmu polskiegoi to definiuje się przez mit Lecha Kaczyńskiego. Tu się wykuwa stary, bardzo neoromantyczny, ale zarazem nowy, być może obowiązujący przez wiele dziesięcioleci XXI wieku model patriotyzmu”


Ten rodzący się model patriotyzmu był nie do zaakceptowania przez ówczesną władzę z Tuskiem na czele. Bo ten powiew patriotyzmu zmiótłby cały "tenkraj" z dykty i tektury z siłą tsunami, a rządzących postawił przed sprawiedliwymi sądami. Dlatego wszelkim przejawom tego polskiego neoromantyzmu wypowiedziano brutalną wojnę. To przed Pałacem Prezydenckim bezkarnie pozwalano poniżać ludzi, pragnących oddać hołd Lechowi Kaczyńskiemu. To 10 marca 2011 roku straż miejska – na polecenie władz miasta Warszawy – ochraniała gaszenie palących się zniczy i wywożenie jeszcze ciepłych na wysypisko, a strażnik, który się temu przeciwstawiał, stracił pracę. To miesiąc później, 13 kwietnia, strażnicy byli jeszcze szybsi. Na pamiątkę wydarzeń sprzed roku, gdy kondukt z trumną Pierwszej Damy jechał przez miasto do pałacu ulicami usłanymi jej ulubionymi tulipanami, grupa osób postanowiła oddać jej hołd układając kwiaty wzdłuż krawężników przed pałacem. Tym razem nie czekano do wieczora. Zbierano je natychmiast po położeniu. To zgoda na barbarzyńską sierpniową manifestację zwołaną przez Dominika Tarasa - wynalazek Janusza Palikota - i lżenie zarówno zmarłych, jak i modlących się na Krakowskim Przedmieściu. To Krzyż skonstruowany z puszek po piwie Lech, oddawanie moczu na palące się znicze. To... dosyć, wystarczy. Chociaż może nie, bo nie mogę zapomnieć, że ludzie czekający kilkanaście godzin, by oddać hołd parze prezydenckiej, byli dla władz jedynie  "rozhisteryzowanym tłumem”.


Minęło dziesięć lata od wydarzenia, które najpierw Polakami wstrząsnęło, a następnie niebywale głęboko ich podzieliło. Bardzo często dyskusja o katastrofie smoleńskiej i jej konsekwencjach wywołuje skrajne reakcje - agresję, lęk, cynizm, niesmaczne drwiny. Dlaczego? Przecież ci wszyscy ludzie po kwietniowym dramacie, nie zbierali się przeciw komuś, nie szukali winnych. Szukali siebie. Nie chcieli być w chwili tragedii sami. Chcieli być razem. Nie pozwolono im być razem. I to jest największa zbrodnia Donalda Tuska.




Autor korzystał z bardzo obszernej  broszury o katastrofie smoleńskiej wydanej przez Instytut Sobieskiego: www.sobieski.org.pl

kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka