kemir kemir
2636
BLOG

Z punktu widzenia pacjenta nie covidowego...

kemir kemir Służba zdrowia Obserwuj temat Obserwuj notkę 105

Narodowy Fundusz Zdrowia zalecił, aby ograniczyć do niezbędnego minimum lub czasowo zawiesić udzielanie świadczeń wykonywanych planowo. Podczas wystąpienia w Sejmie o stanie służby zdrowia, minister zdrowia Adam Niedzielski podkreślał, że "decyzja w sprawie ograniczeń zabiegów nie miała charakteru reaktywnego, tylko proaktywny - przewidujący, że w najbliższych dniach dojdzie do eskalacji pandemii, że trzecia fala przyspieszy".

Urzędowy bełkot ministra Niedzielskiego przetłumaczyć na język normalnego człowieka łatwo nie jest, ale spróbujmy tego dokonać. Z tego zdania wypowiedzianego przez człowieka, który w rządzie RP odpowiada za ZDROWIE, dowiadujemy się, że rząd nie ma zamiaru reagować na coraz większy zator w udzielaniu "klasycznych" świadczeń medycznych ( operacje, zabiegi, rehabilitacja) , ale skupia się wyłącznie na aktywnym realizowania planu mitycznej walki z mityczną "pandemią", która w fazie własnego "renesansu" jest obecnie "trzecią falą". Nietrudno też wyczytać między wierszami, że "proaktywnie" Niedzielski - jeżeli w ogóle coś przewiduje, to te przewidywania dotyczą utrzymania tego status quo, czyli identycznych działań na wypadek, czwartej, piątej, szóstej itd, fali koronawirusa. Pan minister ma także nieograniczone możliwości w "odkrywaniu" nowych "mutacji" wirusa, osobiście czekam na odmianę eskimoską, chociaż w polskiej rzeczywistości bardziej możliwa jest np. bieszczadzka, albo sopocka - coś jak polędwica.  


Ale żarty na bok, bo sprawa jest poważna. Tak się składa, że należę do tej grupy ludzi, a właściwie pacjentów, którzy kotłują się w zatorze utworzonym w efekcie "proaktywnego" działania ministra Niedzielskiego. Nie wdając się w szczegóły stanu mojego zdrowia (nie chcę tego upubliczniać), zostałem zakwalifikowany, zresztą jako podręcznikowy przykład medyczny, do operacji, którą pilnie (sic!) wyznaczono na wrzesień ubiegłego roku - zresztą po trzykrotnym pobycie w szpitalu i jednej, pomyślnej operacji wg. specjalistów bardziej potrzebnej. Od tego czasu "proaktywnie" czekam na drugą operację: wrześniowy termin przesunięto na grudzień, grudniowy na marzec. Dosłownie wczoraj odebrałem telefon ze szpitala, w którym mila pani poinformowała mnie, że "proaktywnie" muszę poczekać jeszcze ze trzy miesiące... jak dobrze pójdzie.


Gdybym miał operację we wrześniu, prawdopodobnie byłbym już po rehabilitacji i mógłbym wrócić do pracy zawodowej, ciesząc się podreperowanym zdrowiem. Natomiast, pomijając już to, że któregoś poranka mogę się nie obudzić, powoli zostaję na marginesie bytu, jako wykluczony z życia nie tylko zawodowego, ale życia w ogóle. Będąc - na razie - na zusowskim garnuszku zasiłku rehabilitacyjnego  w najbliższym czasie z głodu nie umrę, ale co się stanie, kiedy twarde przepisy ustawowe, powiedzą mi w końcu: - dobra panie Kemir, skończył się pana czas i nie damy już panu złamanego grosza. Oczywiście chętnie wróciłbym do pracy, bo w sumie czuję się świetnie, ale nie ma w tej w tej chwili w Polsce lekarza, który zgodziłby się na mój powrót do pacy: - przecież w tym stanie pan się do pracy nie nadaje, ryzyko jest za duże. Niestety.
'

Z tego co wiem - a wiem - takich jak ja jest w tej chwili cała armia. Ludzi zawieszonych między życiem a śmiercią, zawieszonych między normalnym bytem, a bytem będącym wielką niewiadomą. Nie rozumiem, że minister polskiego rządu, w swojej "proaktywności" de facto morduje ludzi takich jak ja - i to podwójnie, bo i fizycznie i mentalnie, wpędzając ich w spirale zależności od ... no właśnie czego? Od widzimisię i "proaktywności" urzędnika państwowego, któremu płacę ze swoich podatków? Jakim prawem ten czy inny minister, czy nawet premier, mają czelność mówić o prawnych aspektach wynikających z pandemii, jakiejś rzekomej aktywności w pomocy dla dotkniętych skutkami ograniczeń, trosce o pacjentów, czy dbałości o ochronę zdrowia obywateli?  Przypadki takie jak mój, pokazują, że propaganda sukcesu rządzi się swoimi prawami, w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości. Zdaję sobie sprawę, że to moja, pewnie bardzo subiektywna ocena, ale nie należę do ludzi, którzy wiecznie niezadowoleni marudzą, że "mi się należy". Wręcz przeciwnie, zawsze patrzę na życie i swoje sprawy z możliwie jak najszerszej perspektywy i wiem, że moje sprawy są ważne, ale istnieją ważniejsze. W tym wypadku jednak, to problem społeczny - szkoda, że starannie pomijany, lub zakłamywany przez rządową propagandę. 


Nie tak dawno, zapytany o przyczynę ogromnego wzrostu liczby osób zmarłych w Polsce w roku 2020 (o ok. 70 tys.) podczas gdy w Niemczech, Austrii, czy nawet we Włoszech nie ma ogólnego wzrostu liczby zgonów, Niedzielski odpowiedział: "Część zgonów wynikała z ograniczenia możliwości dostępu do służby zdrowia. Wiele zgonów COVID-owych wynikało z tego, że pacjenci za późno trafiali do szpitali, kiedy już nie można było interweniować, podając leki czy tlen. Musieli być od razu podłączeni pod respirator, a szacunki są takie, że nawet 30–50 proc. takich pacjentów umiera”. Zatem, skoro na COVID zmarło w Polsce w 2020 roku około 29 tysięcy osób, to skąd wzrost zgonów o kolejne 41 tysięcy? Nie wiem, czy minister jest aż tak głupi czy bezczelny, że wprost przyznaje, co było przyczyną tych zgonów, ale  jest logiczną oczywistością, że te 41 tysięcy zmarło z powodu nieudzielenia bądź spóźnionego udzielenia pomocy. Z powodu zatoru "szczęściarzy" takich jak ja, którzy zdani na "proaktywne" majaki ministra polskiego rządu być może odciążą służbę zdrowia odchodząc z tego padołu -  a jakże - na COVID.


Czas wreszcie sobie uświadomić -  i tu zwracam się do wszystkich otumanionych covidowców, apologetów ministra Niedzielskiego - że ta ilość zgonów wynika nie z ”pandemii”, ale walki z ”pandemią”. To Niedzielski i rząd w ramach walki z ”pandemią” utrudnił Polakom dostęp do szpitali i przychodni, co skutkuje brakiem pomocy medycznej i drastycznym pogorszeniem się stanu zdrowia pacjentów. Powinienem być na bieżąco monitorowany - a swoich lekarzy nie widzę od miesięcy -  słyszę tylko ich głos w słuchawce telefonu. -  Jak się pan czuje? - Dobrze. - To dobrze. Nara. O jakiej służbie zdrowa my w ogóle mówimy? Ludzie, zamiast być leczeni pozostają bez pomocy medycznej, co doprowadza do kolejnych, o wiele cięższych i często śmiertelnych powikłań i zmian chorobowych. Podobnie rzecz się ma z brakiem leczenia nowotworów,  nie pisząc już o pochwale (zostań w domu) rządzących dla niezdrowego trybu życia, kiedy jest oczywiste, że zakaz wychodzenia z domu i uprawiania aktywności fizycznej jest zabójczy. Od zawsze wiadomo, że aktywność fizyczna na świeżym powietrzu jest podstawą zdrowia, siedzenie przez rok przed telewizorem doprowadza do nadwagi, do zakrzepów i cukrzycy u wielu osób. Nie da się pominąć, że zdrowie setek tysięcy Polaków pogorszyło się także w wyniku stresu wywołanego nieustannym zastraszaniem przez telewizje – stres też zabija i generuje nowe rzesze pacjentów, którzy "proaktywnie " będą czekać na widzimisię ministra. Nie ma ani jednego dowodu, że lockdown w jakiś sposób pomaga w walce z koronawirusem, a raczej jest wręcz odwrotnie, bo kosztuje już życie (i byt) dziesiątek tysięcy osób. Czy rząd poczuwa się do odpowiedzialności za tą tragedię? Absolutnie nie. Zapowiadają wprowadzenie dalszych ograniczeń, a lekarzom, którzy mają odwagę mówić, jak jest, grożą odpowiedzialnością dyscyplinarną - wiem co piszę! Aż wstyd pisać o takich idiotyzmach, jak np.zamknięcie muzeów. Czy wiadomo, że ktoś tam się zakaził? Jak można w ten sam sposób traktować hotel na 3000 osób i mały pensjonat z trzema pokojami dla gości? Podobne absurdy wyliczać można jeszcze długo i cała ta "wyliczanka" pokazuje, że logiki w tym nie ma żadnej.


Covid - jak pokazują wszystkie właściwie statystyki, powoduje śmiertelność na poziomie cirka 2 procent. Możemy dyskutować czy to dużo czy mało, chociaż przedtem należałoby wyjaśnić, jak duże są przekłamania dotyczące zgonów covidowych. Bo, że "nadwyżki" istnieją jest pewne: według oficjalnych wytycznych Ministerstwa Zdrowia odnośnie "kodowania przyczyny zgonów, choroby zakaźne jako przyczyny wyjściowe zgonów są nadrzędne w stosunku do chorób niezakaźnych […] Dlatego COVID-19 oznaczony kodem U07.1 będzie stanowił wyjściową przyczynę zgonu"  LINK


Nikt przy zdrowych zmysłach nie neguje potrzeby możliwie jak najlepszej ochrony przed zachorowaniem i leczenia zarażonych, ale to nie może być kosztem życia i zdrowia tych, którzy potrzebuję pilnej pomocy medycznej z powodu innych schorzeń. To grozi, a właściwie już jest,  humanitarną katastrofą, w której liczba zmarłych z powodu szpitalnych zatorów, przekroczy liczbę zmarłych z powodu wirusa. No chyba,  że o to właśnie chodzi. Wirusy i epidemie są od zarania dziejów nieodłącznie związane z bytem człowieka - mimo kosmicznej już wiedzy na ten temat, niewiele nawet dziś możemy poradzić. Coraz bardziej drastyczne odejście od normalności, segregacja pacjentów na "covidowych" i nieważną "resztę", zastraszanie społeczeństwa jakimiś mitycznymi "falami" wirusa, czy wreszcie nic nie dające "lockdowny", to droga do... . Nie napiszę, co mam na myśli, w każdym razie ani z ochroną zdrowia, ani z ochroną polskiego społeczeństwa w ogóle, nie ma to nic wspólnego.


Dlaczego napisałem "mityczna pandemia"? Ponieważ obraz skutków działania wirusa jest bezczelnie mitologizowany - media wykreowały obraz straszliwej choroby, epidemii na skalę inwazji zombie, kiedy tak naprawdę 80% zarażonych przechodzi chorobę łagodnie lub wręcz bezobjawowo. Liczby zarażonych, które służą już tylko do zastraszania, nie mają - poza mylącą statystyką - żadnego przełożenia na liczbę chorych. Choroba z definicji oznacza patologiczny proces wywołujący zaburzenia czynnościowe organizmu. Dlatego zarażony, który nie ma żadnych objawów choroby, nie jest chorym! To medialny przekaz jest tak skonstruowany, że informacje o liczbie zakażonych odbieramy jako liczbę chorych. Nawet oficjalne komunikaty WHO mówią, że nawet 90 proc. osób, u których potwierdzono zakażenie koronawirusem nie ma żadnych objawów choroby. Czyli: 9 na 10 zakażonych osób przechodzi COVID-19 bez objawów. Zatem, jeśli media/rząd podaje, że mamy "straszliwą" liczbę zakażeń na poziomie 25 tys., to kłania się prosta matematyka - ilu jest chorych? A przecież choroba nie oznacza jeszcze potrzeby hospitalizacji, w której i tak covida się nie leczy, a jedynie "podaje" się respirator, który w 30 -50 % takich pacjentów po prostu zabija. Należy też dodać, że liczbą testów, można wykreować dowolną liczbę zakażonych ( w społecznym domyśle: chorych), regulując "straszliwość" epidemii. Innymi słowy wszyscy jesteśmy zmanipulowani liczbami, które - mniej lub bardziej - fałszują rzeczywistość. Zakłócona jest korelacja między "łóżkami covidowymi", a łóżkami szpitalnymi w ogóle, zburzona jest relacja lekarz - pacjent, razem z procesem diagnostyki i podjętych metod leczenia. To wszystko wzięte razem, w zderzeniu z faktami i sytuacją w służbie zdrowia "kupy się nie trzyma" i jest irracjonalne.


Daleki jestem od lekceważenia covidowego zagrożenia, ale gdzieś w tym wszystkim zagubiony jest logiczny porządek, elementarna uczciwość i umiejętność zarządzania kryzysem. Łatwo to odkryć - wystarczy tylko odrzucić propagandową kurtynę. Także tą z napisem "szczepimy się", bo nikt nie powiedział, że szczepionki wprowadzane w trybie "emergency" będą na tyle skuteczne, że zlikwidują pandemiczny problem. Wręcz przeciwnie - pojawiają się głosy, że szczepienie to proces permanentny, który ze względów logistycznych w jakimś momencie dojdzie do ściany. No chyba, że będziemy się szczepić w spożywczaku, przy okazji zakupu bułek na śniadanie. Ale szczepienia, w dodatku preparatami, które wciąż są w trakcie badań, to bezprecedensowy zysk dla lobby farmaceutycznego, który nie jest zainteresowany lekiem na covid... bo lek dla niewielkiej globalnie grupy chorych jest oczywiście nieopłacalny - zwłaszcza w zestawieniu ze szczepionkowym eldorado. Przykre, że polski rząd uczestniczy w tym amoralnym przedsięwzięciu z gorliwością godną lepszej sprawy,


Jako pełnoprawny członek polskiej społeczności oczekuję uczciwej debaty na temat Covid i - moim zdaniem - zabójczych, działań ministra zdrowia. Do tej pory takiej debaty nie ma, w związku z czym pozostaje jedynie informacyjny śmietnik w mediach internetowych. Dzieje się tak w obliczu rosnącej liczby poważnych i wiarygodnych publikacji, pokazujących, że dotychczasowa polityka zdrowotna rządu przynosi więcej strat niż korzyści. Pozostaje mi na koniec życzyć wszystkim ( i sobie także) zdrowia i... wolności!
 






kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo