kemir kemir
3141
BLOG

Prezesie Kaczyński, czy na pewno zwyciężymy? Część druga.

kemir kemir PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 184

Pierwsza część niniejszej notki wywołała spore zainteresowanie, szereg kontrowersji i szeroką dyskusję, co oznacza, że temat jest lotny i wart rozważania. Dwie kwestie które szczególnie dały się zauważyć w komentarzach - to szeroko rozumiana uległość partii Jarosława Kaczyńskiego i narracja wobec przeciwników politycznych. Zaraz do tych kwestii się odniosę, ale zanim to zrobię, muszę zastrzec, że to co napisałem w pierwszej części i to, co napiszę za chwilę jest optyką pragmatyczną, wynikającą z troski o wyborczy ( w przyszłych wyborach) sukces Prawa i Sprawiedliwości, który powinien być sukcesem albo na skalę 2015 roku jako minimum, albo sukcesem zupełnym, czyli dającą większość konstytucyjną. Jako sympatyk i wyborca PiS, staram się unikać zatem ocen z optyki "twardego" elektoratu, co zmienia nieco postać notki, która - z tego punktu widzenia byłaby nieco inna. 

Największym problemem PiS jest sądownictwo. Wszak one przynajmniej w 1/3 determinuje ustrój państwa. Państwa, które wg. PiS ma być "wszystkomogące" - zatem także wpływowe na władzę sądowniczą. Zanim napiszę o sądach, zatrzymam się chwilę na pojęciu "państwa wszystkomogącego". Oczywiście w jakimś sensie to utopia, wynikająca z idealizmu Jarosława Kaczyńskiego, ale wobec "państwa nicniemogącego", które stworzył Tusk, to skok wręcz cywilizacyjny. Mówi bowiem Kaczyński tak: "Najpierw państwo, później własność, bez której nie może być wolności jednostki, no i rynek. Czy rynek może istnieć bez państwa? Nie może istnieć bez państwa, państwo musi zagwarantować bezpieczeństwo ogólne, osobiste tych, którzy funkcjonują na rynku, bezpieczeństwo obrotu. Musi powołać także różnego rodzaju instytucje, które funkcjonują na rynku, w związku z rynkiem, no i przede wszystkim pieniądz ". Myślę, że taki "idealizm" jest wielką siłą PiS i tego trzeba się trzymać, mimo pewnej utopii takiego projektu.


Parafrazując wypowiedź Prezesa w odniesieniu do sądów można napisać: najpierw państwo, później sądy i cała reszta. Natomiast cały byt III RP opierał się na zupełnie odwrotnych proporcjach, bo sądy były fundamentem istnienia tego niby - państwa. Stąd wynika ogromny opór środowisk związanych z III RP i samej władzy sądowniczej, które tracąc wpływy, nieodwracalnie tracą możliwość odbudowania niby - państwa. Innymi słowy, bez przywrócenia właściwej proporcji państwo - sądy, nie da się przywrócić podstawowych funkcji państwa, nie tylko w pojęciu " idealistycznego"  państwa wg. Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi bowiem o państwo w ogóle.


Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych stworzyli dwa silne fundamenty państwa demokratycznego, tak żeby państwo nie mogło zdominować obywatela, a obywatele państwa. Pierwszym było prawo do posiadania broni przez każdego obywatela - niestety, w Polsce nie do pomyślenia. Drugim było sądownictwo. W USA większość sędziów pochodzi z wyborów powszechnych, ale co ważniejsze, o winie lub karze decydują zwykli ludzie wybierani losowo do ław przysięgłych jako zwykli obywatele. Tak, ma to swoje wady, ale ma jedną niezaprzeczalną zaletę. Nie można sobie bowiem kupić wymiaru sprawiedliwości na zawsze. Nie da się również zainstalować układów, bo przysięgli wciąż się zmieniają. PiS wybrał opcję inną - wszyscy won, ale parzy się coraz bardziej na dwóch trudnościach - ludziach, o których już napisałem wcześniej i oporze materii wewnątrz i na zewnątrz. O ile założenie, że "nierozwiązywalne sprawy same się rozwiązują", w przypadku bladych protestów kodziarstwa się całkowicie sprawdziło, o tyle ingerencja KE w znowelizowany system sądowniczy jest dla PIS poważną "zagwozdką". Nie wchodzi w zakres tej notki rozważanie, czy opcja "wszyscy won" ( nazwa umowna, bo dotyczy wierzchołka "nadzwyczajnej kasty") była opcją właściwą- - moim zdaniem tak - ale ekspresowe uchwalanie zmian, błędy, liczne poprawki i nowelizacje oraz weto prezydenta, spowodowały, że sądowniczy blitzkrieg  poległ jak wielki mistrz pod Grunwaldem. I kiedy Nowogrodzka się w tym zorientowała, postanowiła zmienić twardą Szydło na europejskiego  Morawieckiego, który miał zmiękczyć napięte w tym temacie relacje z UE. Bruksela zatem prawie rozłożyła nogi, premier niby już ją miał, ale okazało się, ze to tylko gra dla naiwnych i napalonych nastolatków - do zbliżenia nie doszło. Błąd - zero korzyści. Mateusz z opuszczonymi gaciami, a na dodatek brukselska panna szczelnie się ubrała i bezczelnie żąda alimentów. Sprawa jest na ostrzu noża w TSUE i nie łudźmy się, że unijny kapciowy Timmermansa, "sędzia" Koen Lenaerts, wyda korzystne dla Polski (nie dla PiS - dla Polski! ) orzeczenie, czyli wycofa się z ingerencji w polskie reformy.  I co dalej?


W perspektywie wyborów to dla PIS kluczowa decyzja. Szydło w świadomości elektoratu nadal góruje twardością nad Morawieckim, który gacie już podciągnął, ale brukselskiej panny już chyba mieć nie będzie. Wyborcy to widzą i są ... wku****ni. Chociaż "dobra zmiana" to bardzo szeroki zakres zrozumienia, to właśnie reakcja rządów "dobrej zmiany" na orzeczenie TSUE będzie testem pewnej wiarygodności, znanej jako wstawanie z kolan. Na razie w PiS zapanowało wyczekiwanie, ale nie ulega wątpliwości, że ostateczna decyzja będzie należała do prezesa. A prezes komfortowej sytuacji nie ma, ponieważ PiS w batalii o sądy z UE stracił inicjatywę, oczekiwanie to proszenie się o dalsze kłopoty, chociaż z drugiej strony trudno odnosić się do czegoś, czego oficjalnie jeszcze nie ma. Jak zatem zachowa się PIS, kiedy trzeba będzie wybrać między przynajmniej częściowym wycofaniem się z reform sądowniczych, a otwartym buntem przeciwko TSUE? Wiele wskazuje na to, że Warszawa wypełni jednak żądania Trybunału - wypowiedzi polityków PiS że "wszelkie działania będą się odbywać przy poszanowaniu prawa wspólnotowego " raczej nie pozostawiają złudzeń. Ryzyko, że w przypadku buntu na Polskę będą nakładane wysokie kary finansowe w trybie dziennym jest zbyt duże. Komisja Europejska pracuje również nad utworzeniem mechanizmu, który pozwoli uzależnić wypłacanie funduszy strukturalnych od przestrzegania praworządności w krajach członkowskich. Oręż ten zostanie przydzielony prawdopodobnie już wiosną 2019 roku. Jeśli Polska wówczas nadal będzie się znajdować na wojennej ścieżce z Brukselą, wówczas istnieje możliwość zamrożenia miliardów euro, co bardzo szybko odczują samorządy pozbawione środków na inwestycje infrastrukturalne. PiS nie może sobie na to pozwolić.


Oczywiście wszystko zależy od tego, jak daleko KE I TSUE zdecydują się ingerować w polskie sprawy. Jeżeli nastąpi "przegięcie" żądań, to prezes nie będzie mieć wyboru - trzeba będzie pójść na wojnę, co wobec coraz liczniejszego obozu buntowników w UE ( Węgry, Włochy, Rumunia, nierozwiązany Brexit), wcale nie oznacza przegranej. Stawiam jednak tezę, że wybór prezesa będzie miał wymiar czysto pragmatyczny, w którym starannie policzy poparcie i głosy oraz oszacuje co zyska lub straci. Policzmy: jako punkt wyjścia przyjmijmy około 38 procent poparcia - jak w wyborach 2015. Załóżmy, ze PiS przyjmuje orzeczenia TSUE i zmienia ustawy sądownicze. Odpłynie część "twardego" elektoratu i ci, którzy nie mają mentalności niewolnika i nie chcą "pana" w Brukseli. Ile to będzie? Pięć, sześć procent? Dobrze - niech będzie osiem. Zostaje zatem poparcie około trzydziestu procent. Ale w miejsce odchodzących przyjdą ci, którym zależy z jednej strony na 500 plus i z drugiej na bezkonfliktowej integracji Polski z Unią. Czy zrównoważą straty spowodowane odchodzącymi? Nie wiem, ale podejrzewam, że tak -  chociaż raczej nie z nawiązką. A co, kiedy Kaczyński  - jak Andriej Gromyko, minister spraw zagranicznych ZSRR - będzie współczesnym mister "niet" i orzeczenia Lenaerts'a spuści w sedesie?  Mimo ogromnego i - dla mnie - niezrozumiałego poparcia Polaków dla Unii, zapewne zyska 2 - 3 procent wyborców, bo Polacy mają w genach opór do wszelkich nakazów i zakazów z zewnątrz. Odpływu wyborców nie będzie, pod warunkiem, że wystraszonych polexitem przekona się o absurdzie tej bredni. A to nie jest trudne -  przypominam wywiady Kaczyńskiego o silnym prezydencie UE, wielokrotne oświadczenia na temat tego tego, że UE powinna być mocarstwem itp. PiS traktuje obecność Polski w UE jako pewnego rodzaju geopolityczna polisę ubezpieczeniową ze strony zagrożenia Rosją zblatowaną  - jak w 1939r -  z Niemcami. Niemcy, którzy widzą w Polsce posłuszną sobie kolonię, paradoksalnie Unią mają związane ręce, zatem PIS w ostatecznym rozrachunku zawsze będzie z Unią. Chyba, że sytuacja się zmieni i UE będzie się rozpadać (co już się dzieje), ale klasycznego POLEXITu nie będzie.


Reasumując:  Prezes nie ma żadnej opcji podjęcia "dobrej decyzji", ponieważ każda ma swoje zalety i wady -  które przekładają się na głosy wyborcze. Każda decyzja niejako na nowo definiuje też samą partię - albo jako kontynuację prawicowej i konserwatywnej, albo wyraźnie skręcającą w stronę centrum. Jedno jest pewne - zmieniają się czasy i zmienia się sytuacja polityczna w Europie - także sytuacja w odniesieniu do Polski. PiS też się zmienia i trzeba to przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ale dopóki partia Jarosława Kaczyńskiego będzie pamiętać, że Bruksela to partner, a nie władza zwierzchnia i dopóki jedyną alternatywą w polityce zagranicznej będzie realna niepodległość i utrzymywanie dobrych relacji zarówno z UE jak i z USA, to o wynik wyborczy jestem spokojny -  chociaż wobec licznych słabości PiS, które w tym dwuczęściowym artykule starałem się nakreślić, tytułowe pytanie jest całkowicie zasadne.  

PS. Oczywiście polityka zagraniczna w wykonaniu PIS, to bardzo szeroki i ciekawy temat, a nawet pięta achillesowa partii, ale to już wątek na odrębną notkę. Podobnie jak "pisowska" narracja w odniesieniu do przeciwników politycznych. Na dziś wystarczy, reszta innym razem. 




kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka