źródło zdj.: AFP
źródło zdj.: AFP
MattML MattML
1216
BLOG

Theresa May. Pokonana przez Brexit?

MattML MattML Brexit Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Jak powiedziała, tak zrobiła. Dwa dni temu Theresa May przestała oficjalnie pełnić stanowisko szefowej Partii Konserwatywnej. Premierem jeszcze przez kilka tygodni pozostanie, ale już dziś odchodzi z głównej sceny politycznej całkowicie pokonana i rozdeptana przez Brexit.

May zaserwowała swojej partii nieprzewidywalny rollercoaster. Najpierw słowa "Brexit znaczy Brexit", potem wybory w 2017 roku, po których torysi nie mieli już większości, trzykrotnie odrzucona umowa rozwodowa z Unią Europejską i na koniec największa krajowa porażka partii w historii. Theresa May w oczach wielu Brytyjczyków zapisze się jako jedna z najgorszych (jeśli nie najgorsza) szefów rządu Zjednoczonego Królestwa. Ale czy znajdą się jakieś zalety urzędowania pani premier na Downing Street?

Jak to się zaczęło?

May tak naprawdę kontynuowała ten rollercoaster, który zapoczątkował David Cameron. W 2013 roku Cameron ogłosił, że rozpisze referendum o dalszym członkostwie Wlk. Brytanii w UE. Wtedy postawił na podium dobro konserwatystów, a nie dobro kraju. Cameron tymi deklaracjami chciał ugasić zapał Nigela Farage'a (wtedy lidera Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa) i eurosceptycznego skrzydła Partii Konserwatywnej. Zaryzykował całą stawkę, czyli przyszłość państwa, mimo iż sam w Brexit nie wierzył i optował za pozostaniem w UE. Jednak rankiem 24 czerwca 2016 roku, gdy okazało się, że większość Brytyjczyków uległa populistom z Faragem i Borisem Johnsonem na czele i zdecydowała, że chce Brexitu, rozpoczął się największy po wojnie kryzys polityczny. W ciągu kilku następnych godzin David Cameron ogłosił odejście z funkcji szefa torysów i premiera. Faworytką na te stanowiska od początku była Theresa May, skuteczna i przewidywalna szefowa MSW. Sama także w Brexit nie wierzyła, ale co krok powtarzała słowa "Brexit znaczy Brexit i my musimy przekłuć go w sukces". Potem została szefową partii i rządu.

image
źródło zdj.: PA, premier May wraz z mężem przychodzą pod Downing Street 10, 13.07.2016 r.

Ofiara swoich przeliczeń i błędów

Co jak co, ale chyba tylu błędów, które popełniła w trakcie tych 3 lat urzędowania premier, nie popełnił żaden jej poprzednik, no może oprócz Camerona, który swoim jednym błędem zdestabilizował kraj. May ostatecznie pod koniec marca 2017 roku uruchomiła procedurę artykułu 50. Traktatu Lizbońskiego. Tydzień, może dwa tygodnie później rzuciła karty na stół. Podjęła decyzję, by przeprowadzić nowe wybory 8 czerwca 2017 roku. Według May miały one wzmocnić jej mandat przed kolejnymi rozmowami z Unią Europejską. Jednak jej kampania to był jeden wielki bałagan i maraton wpadek. Najpierw podczas wiecu deklarowała, że będzie walczyć z turystami, chociaż się poprawiła, chodziło jej o terrorystów. Potem wywiad dla ITV i feralne pytanie. Kiedy Julie Etchingham zapytała panią premier, jaka była najniegrzeczniejsza rzecz, jaką zrobiła w swoim życiu, May odpowiedziała, że biegała z przyjaciółmi po polach pszenicy. Wielkie przestępstwo. Mimo iż premier nie była sama w robieniu wpadek, popełniał je m.in. Jeremy Corbyn, to właśnie wpadki Theresy May były najbardziej widowiskowe. Gdzieś mi przeleciała masywna wpadka, kiedy May chciała wesprzeć kandydata w jakimś okręgu wyborczym i pomagała mu roznosić ulotki. Pukała do każdych drzwi i nikt (albo prawie nikt) nie otworzył.

Na marazmie konserwatystów zaczęli korzystać laburzyści. W ciągu 2 miesięcy przewaga torysów nad Partią Pracy stopniała z ok. 15-18 p.p. do zaledwie 2-3 p.p. Ostatecznie torysi wygrali wybory, lecz stracili większość w Izbie Gmin. Theresa May się przeliczyła, miała przynieść do Brukseli stabilny mandat społeczny, jednak musiała dogadywać się z eurosceptyczną Demokratyczną Partią Unionistyczną z Irlandii Północnej, by stworzyć nowy rząd. Czas do rozwodu z Unią mijał jednak nieubłaganie i szybko. Umowę brexitową dopięto pod koniec 2018 roku. Zajmowała on ponad 580 stron, była szczegółowa i dopracowana, jednak nikt nie chciał jej poprzeć. Wiele polityków zarówno konserwatywnych, jak i opozycji było niezadowolonych z tej umowy. May jednak zarzekała się, że jest to najlepsza umowa, jaką ona mogła wynegocjować. Te słowa odbiły się jej czkawką, gdy trzykrotnie dostała lanie od Izby Gmin. Trzy razy odrzucono umowę brexitową. Po pierwszym głosowaniu Theresa May przeszła wtedy do historii jako premier pokonana przez największą różnicę głosów w historii (bodajże 200 głosów przewagi przeciwników). I jeszcze tzw. backstop, czyli zachowanie swobody przekraczania granicy z Republiką Irlandii. To także był gwóźdź do trumny tej umowy. Dziś Wielka Brytania powinna być już poza Unią dobre ponad 2 miesiące. Jednak komplikacje, jakie napotkała pani premier, spowodowały, że kilkukrotnie musiała prosić UE o przeniesienie ostatecznej daty Brexitu.

Mimo iż May była już mało popularna, to Brytyjczycy bardziej ją woleli na stanowisku premiera niż jej przeciwnika, Jeremy'ego Corbyna. Ale to nie starczyło. W Partii Konserwatywnej wybuchł bunt, który miał usunąć May ze stanowiska, ale figa z tego wyszła. Wielu ministrów poodchodziło, sprzeciwiając się polityce pani premier. Wzmocnił się Nigel Farage, który zaczął kierować Partią Brexitu, która zaczęła podbierać głosy najbardziej eurosceptycznych konserwatywnych wyborców. Dodatkowo tych proeuropejskich wyborców zaczęli podbierać Liberalni Demokraci. Za to wszystko konserwatyści obwiniali właśnie Theresę May. Ostatecznie były dwie możliwości usunięcia May z funkcji lidera: albo sama podejmie taką decyzję albo partyjni koledzy zmuszą ją do odejścia. Premier podjęła decyzję, że odejdzie sama. Gdy ogłaszała tą decyzję, pod koniec załamał się jej głos. Wiedziała, że jej dni na Downing Street 10 zostały już policzone. Ogłosiła tą decyzję dzień po wyborach europejskich, jeszcze nie znając ich wyniku. Konserwatyści zaliczyli ogromną porażkę, zdobywając 8,8% głosów, 4 mandaty i stanęli na 5. miejscu zaraz za Zielonymi.


Co dalej?

Zalety Theresy May pewnie są, jednak zostały tak przyćmione przez jej porażki, że praktycznie ich nie widać. Tak naprawdę May chciała tylko wypełnić wolę Brytyjczyków z referendum 2016 r., więc za jej porażkę mogą czuć się również odpowiedzialni sami Brytyjczycy.

Odejście Theresy May rozpoczęło procedurę wyboru nowego szefa torysów. Faworytem jest Boris Johnson, może dobry burmistrz Londynu, lecz kiepski szef MSZ. Jednak mógł odpaść z tego wyścigu, gdy mógł mieć proces w sprawie jego słów o koszcie życia w UE podczas kampanii z 2016 r., mogło mu grozić dożywocie lub wstyd, lecz sąd zadecydował, że nie będzie procesu. Johnson chce twardo negocjować z UE, ale tak naprawdę chce Brexitu bez żadnego porozumienia. Mówi o tym, że Wielka Brytania nie będzie płacić rachunku rozwodu z Unią. Jednak jego twarde negocjacje (lub potencjalny brak negocjacji) może oznaczać katastrofę dla gospodarki brytyjskiej. Johnson jest nieprzewidywalny, był jako szef MSZ, będzie jako premier, jest jak Trump i na tym populizmie Partia Konserwatywna może przejechać się ostrzej niż pod przywództwem May. 

Potencjalne zwycięstwo laburzystów w przyspieszonych wyborach też może się okazać tragedią. Jeremy Corbyn, radykalny lewicowiec, który pogrzebał stworzoną przez Tony'ego Blaira ideę tzw. "New Labour", chce wykorzystać Brexit, by nieskrępowany Unią Europejską przeprowadzić szeroką nacjonalizację gospodarki. Ale po wyborach europejskich pojawiły się głosy, by optować za drugim referendum lub potencjalnym pozostaniu w UE.

Jedno pozostaje pewne. Kryzys polityczny w Wielkiej Brytanii trwa i nic nie spowoduje na razie, by ten marazm się skończył.

MattML
O mnie MattML

18 lat, uczeń liceum, ciekawi mnie, to co się dzieje na świecie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka