Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1703
BLOG

Gdy lezą nasi

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 42
         Wydaje się czymś dziś już oczywistym, że pomijając grupki zaczadzonych myślą Janusza Korwina-Mikke liberałów, publikujących jego diagnozy na swoich blogach, nie ma już praktycznie osób, które miałyby jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, że Prawo i Sprawiedliwość już w bardzo niedalekiej przyszłości obejmie ponownie w Polsce władzę, a Jarosław Kaczyński zostanie premierem. Jak do tego dojdzie? Wciąż nie wiadomo. Możliwości w każdym razie są dwie. Albo doczekamy końca kadencji i Prawo i Sprawiedliwość zacznie rządzić w ramach zwykłego politycznego kalendarza, albo wcześniej dojdzie do jakiegoś ciężkiego kryzysu – możliwości jest więcej niż się nam wydaje – i owe wybory odbędą się wcześniej. Jedno wiadomo na pewno. Ponowne przejęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego jest już nieuniknione.
 
      Niedawno jeszcze pojawiały się głosy, że powyższy scenariusz jest realny wyłącznie pod warunkiem, że Jaroslaw Kaczyński nie zostanie wcześniej przez System zgładzony. Że bez niego PiS się rozpadnie na drobne kawałki i nasze nadzieje, a ich obawy szlag ostateczny trafi.  Wydaje się jednak, że kryzys władzy jest dziś już tak wielki, a kompromitacja rządzącej koalicji tak demonstracyjnie oczywista, że nawet bez Kaczyńskiego, i pod jakimkolwiek przywództwem, Prawo i Sprawiedliwość   rządzić będzie. Dziś od tego odwrotu już nie ma. Nawet jeśli ojciec Rydzyk plus „Solidarność” jakimś cudem zaczną apelować, by głosować na kogoś innego, zwycięstwo PiS-u jest już nie do zatrzymania.
 
      Wydaje mi się, że warto się zastanowić, jaką perspektywę sytuacja ta stawia przed nami. Otóż sprawa wcale nie jest taka czysta, jakby wielu z nas się wydawało. Oczywiście, jeśli komukolwiek zależy na powodzeniu Polski, dla niego jest chyba czymś oczywistym, że dwie sprawy na tak zwane już, to po pierwsze odsunięcie od wszelkiego wpływu na losy Polski ludzi Systemu, choćby na razie tylko tych z pierwszego, na co dzień widocznego szeregu, a po drugie postawienie na czele rządu Jarosława Kaczyńskiego.  I to niezależnie od wszystkich pozostałych zastrzeżeń. Trzeba odsunąć od władzy Platformę Obywatelską i nie dopuścić do niej nikogo innego poza Prawem i Sprawiedliwością. To jest podstawa.
 
      Niestety, w tym momencie kończy się to co jasne, a zaczyna się kompletna i upiorna wręcz ciemność. I wydaje mi się, że z tego akurat zdają sobie też świetnie sprawę wszyscy ci, co wiedzą, że najbliższe wybory wygra Prawo i Sprawiedliwość, a Donald Tusk prawdopodobnie pójdzie siedzieć. O co mi chodzi? Otóż jest niemal pewne, że w obecnej sytuacji, dla tego, kto się na tego typu ambicję zdecyduje, obejmowanie władzy jest krokiem wręcz samobójczym. Ja na przykład nie mam najmniejszej wątpliwości, że najdalej pół roku po objęciu władzy, zarówno Prawo i Sprawiedliwość, jak i wspierające ich elity spotkają się z tak powszechną publiczną nienawiścią, że przy kryzysie, jaki wówczas powstanie, wszystko to co było wcześniej przestanie robić jakiekolwiek wrażenie. Z dwóch powodów: pierwszy to taki, że całe polityczno-intelektualne zaplecze nowej władzy dokona na sobie pełnej i niewybaczalnej autokompromitacji, a drugi to ten, że nawet gdyby założyć, że Jarosław Kaczyński spróbuje zadbać o stworzenie jakiegoś choćby minimalnie przypominającego to dziś działające centrum propagandy – co jest raczej nieprawdopodobne – społeczeństwo się na tę kolejna próbę oszustwa  tylko bardziej rozzłości.
 
      Myślę, że wiedzą to wszyscy – pomijając, jak mówię, tylko owych biednych baranów od tej tak zwanej „polityki liberalnej” – a to powoduje, że nikt, dosłownie nikt, tak naprawdę nie chce dziś obejmować w Polsce władzy. Dziś choćby próba jakiegokolwiek zarządzania tym, co z Polski zrobił Donald Tusk i jego ekipa, to w najlepszym wypadku niewyobrażalnie ciężka, w większości syzyfowa praca, a zapewne tylko czyste i proste samobójstwo.
 
      Żeby może nieco zilustrować to o co mi chodzi, chciałbym byśmy popatrzyli chwilę na to, co ja robię tu na swoim blogu. Oczywiście nieskromnie zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu czytelników teksty te mają swoją wartość i pewną wewnętrzną przyciągającą siłę zupełnie niezależnie od całego otaczającego je kontekstu politycznego. Że są tacy, którzy lubią tu przychodzić nie tylko dlatego, że jak idzie o przywalenie któremuś z tych szubrawców, zawsze można na mnie liczyć. Jednak nie mam się co oszukiwać. W momencie gdy Prawo i Sprawiedliwość obejmie władzę, a Donald Tusk i całe to przestępcze towarzystwo zostanie skierowane na margines naszego życia politycznego, i rozpocznie się konsekwentny proces wspomnianej wcześniej autokompromitacji tak zwanych „prawicowych elit”, to co ja tu piszę, dla znacznej większości czytelników, będzie tylko ten blog kompromitowało. A każde wypowiedziane przez mnie słowo będzie już tylko budziło furię i to jedno jedyne pragnienie – żebym wreszcie się zamknął i zszedł ludziom z oczu. Dlaczego, bo dla większości z nich ja będę niczym innym jak jednym z „onych”. Jednym z  tych, którzy ich brutalnie oszukali. Proszę mi więc powiedziec, jaki ja, jako cieszący się dziś pewną pozycją bloger,  mam interes w tym, by Prawo i Sprawiedliwość przejęło w Polsce władzę? No jaki?
 
       A mimo to, ja bardzo chcę, żeby już dziś Platforma Obywatelska rozpadła się w proch, i by Donald Tusk ze swoją załogą trafili tam gdzie ich miejsce. Bardzo pragnę, żeby Jarosław Kaczyński został premierem i stworzył swój autorski rząd. Bardzo też liczę na to, że od momentu, gdy Polska zostanie wyrwana z rąk swoich oprawców, dotychczasowe elity – wszelkie elity – zostały odesłane tam skąd przyszły. Chcę tego, bez większej nadziei na poprawę, i z wielką obawą, że to co się stanie ostatecznie nas – a przy tym i mnie – zniszczy. Chcę tego i bardzo o to walczę.
 
      Skąd mi dziś przyszło do głowy, by o tym wszystkim pisać. Otóż tak się jakoś stało, że wczoraj i mój kolega Gabriel Maciejewski i ja sam napisaliśmy niezależnie od siebie dwa teksty, w których zgnoiliśmy człowieka nazwiskiem Witold Gadowski, i w reakcji na te notki pojawiły się bardzo mocno formułowane zarzuty, że to co my robimy to błąd i głupota. Ale jeszcze coś: że ta nasza zawziętość w dokuczaniu ludziom takim jak Gadowski jest całkowicie niezrozumiała już niezależnie od tego, czy my mamy racje czy nie. Bo co nam przeszkadza taki Gadowski? Czyżbyśmy nie mieli innych zmartwień? W odpowiedzi na tę pretensję w którymś z komentarzy napisałem, że ja z Gadowskim – ale przecież wcale nie tylko z nim, a nawet nie z nim najbardziej – walczę dlatego, że ja nie mogę pozwolić na to, by nasze tak zwane „prawicowe” elity kompromitowały siebie, bo przez to też kompromitują i mnie i wszystko to w co ja wierzę. A dziś tę swoją odpowiedź chcę jedynie rozszerzyć.
 
      Bo nie oszukujmy się, W momencie gdy Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory i obejmie w Polsce władzę, nie będzie tak, że zmienią się tylko ministrowie, lokalni urzędnicy i członkowie zarządów różnych spółek. Wraz ze zmiana władzy – i z nieuchronną zmianą elit – ludzie tacy jak Gadowski staną się niejako przedstawicielami nowego porządku. Żakowski, Lis, Wołek, Hołdys, Nergal, Peszek, Passsent, Kora, Knapik… można wymieniać,  będą wyłącznie zaszczutą przez kaczystowski reżim opozycją, natomiast cała krytyczna uwaga społeczeństwa będzie skupiona na Kukizie, Ziemkiewiczu, Wildsteinie, a kto wie, czy też nie Dorocie Masłowskiej. To oni będą nas reprezentować na tej rozprawie. A ja, skoro już się zdecydowałem na wspomniane wyżej ryzyko, nie mogę sobie pozwolić, by oni się czuli tak do końca bezkarni. Bo widzę, jak już przebierają nogami, by pokazać, jacy są świetni, najlepsi i niezastąpieni. Władza wymaga odpowiedzialności, a jeśli im jej wciąż brakuje, to ja im o niej będę przypominał. I mowy nie ma, bym przestał.   

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka