Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
221
BLOG

Nagonka na "Orlen"

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Gospodarka Obserwuj notkę 8

Andrzej Owsiński

Nagonka na „Orlen”

Przedsiębiorstwo, którego Tusk chciał się pozbyć za wszelką cenę, jest obecnie sztandarową pozycją w polskim przemyśle. Wystarczy zestawić obecne obroty i zysk z wynikami za rządów PO i nie ma co doszukiwać się dobrodziejstw koniunktury, bo za tamtych czasów koniunktura dla produktów ropy naftowej była znacznie lepsza. Dla przykładu wystarczy wymienić że w 2015 roku przy obrotach 60,5 mld zł. zysk wyniósł 2,9 mld. zł. a obecnie przy 111,2 mld zysk osiąga 9 mld zł.

Atakuje się więc wszystko co możliwe: - ekspansję przedsiębiorstwa w „nieswoje regiony”, wydatki na różne przedsięwzięcia, a także, oczywiście, i sprawy personalne. Wszystko to są głupstwa nie warte uwagi w świetle znaczenia dla gospodarki i państwa jakie ma przedsiębiorstwo z dziedziny energetyki, ale tak się składa, że największe zainteresowanie wzbudza nie zasadnicza rola określonej instytucji, lecz przede wszystkim wszelkiego rodzaju sensacyjki i personalia.

Tymczasem sprawa takich firm jak z dziedziny energetyki, komunikacji wszelkiego rodzaju, przemysłu wydobywczego, ciężkiego, czy zbrojeniowego, mają znaczenie strategiczne nie tylko w aspekcie militarnym, ale i dla rozwoju narodu i siły państwa. Nie ma przymusu ażeby były to wyłącznie przedsiębiorstwa państwowe, czy z decydującym udziałem państwa.

W krajach rozwiniętych ich własność kształtuje się bardzo różnie, bez potrzeby doktrynalnego rozwiązywania problemu właścicielskiego. Z jednym zastrzeżeniem, a mianowicie dbaniem o dyspozycyjność w stosunku do potrzeb państwowych. Z tego względu przynależność właścicielska może mieć znaczenie w ocenie stopnia możliwości korzystania z usług takiego przedsiębiorstwach w przypadkach wymagających najwyższego zaufania ze strony państwa.

Przypomniała mi się rozmowa z Polakiem pozostałym w Anglii po wojnie, zaopatrzonym z musu w paszport brytyjski. Powiedział mi, że bardzo chciałby pojechać do Polski, ale niestety nie może. Zdziwiłem się trochę wiedząc, że nie ma na koncie żadnych wystąpień antyreżymowych, a z brytyjskim paszportem może zawsze do PRL przyjechać, w odróżnieniu od największych polskich patriotów, którzy nie przyjęli brytyjskich paszportów.

Na to mi odpowiedział, że pracuje w biurze projektowym przedsiębiorstwa realizującego, między innymi, zamówienia wojskowe, a wyjazd do Polski zorientowanego pracownika mógłby wpłynąć na negatywną ocenę poziomu zaufania niezbędnego przy tego rodzaju produkcji. Jest zatem dość istotne kryterium w odniesieniu do własności i obsady ważnych dla państwa przedsiębiorstw.

Nie jest to jedyne kryterium. Ważna jest dyspozycyjność przedsiębiorstwa na wypadek szczególnej potrzeby. Mamy tego najlepszy przykład w obecnej pandemii, kiedy wyraźnie nie wszystkie firmy farmaceutyczne zdolne do produkcji niezbędnych środków do zwalczania zarazy uznały priorytet tych potrzeb.

Najważniejsza jest jednak potrzeba posiadania w takim kraju jak Polska własnej produkcji środków niezbędnych dla obrony militarnej, lub w przypadku innych zagrożeń. Wystarczy przytoczyć przykład z wojny polsko bolszewickiej w 1920 roku.

Sprawa własności takich przedsiębiorstw jest zupełnie drugorzędna, ważne jest żeby powstały i spełniały swoje zadania.

Problemu „prywatyzacji” nie należy fetyszyzować, tym bardziej że współcześnie największe korporacje przemysłowe dawno straciły charakter klasycznych prywatnych przedsiębiorstw z „fabrykantami” dbającymi o swój interes. Rozproszenie akcjonariuszy powoduje, że zarząd tymi kolosami zależy od koniunkturalnych zdolności koncentracji akcji, a częstokroć jest rezultatem umiejętności rozgrywki wśród zainteresowanych.

Wielokrotnie przypomina to walkę ugrupowań politycznych traktujących państwowe przedsiębiorstwa jako łup wyborczy. W każdym przypadku najważniejsze jest nie to kto jest właścicielem, ale jak jest zarządzane przedsiębiorstwo.

Mogę z własnego doświadczenia przytoczyć przykłady znakomicie prowadzonych przedsiębiorstw państwowych i to w Polsce. Nie negując nacisków biurokratycznych i nepotyzmu w polskich przedsiębiorstwach państwowych w okresie przedwojennym chciałbym zwrócić uwagę na osiągnięcia, z których i dziś można czerpać doświadczenie.

Strajk w angielskich kopalniach w 1927 roku umożliwił Polsce wejście z polskim węglem na rynki europejskie. Nie dałoby się tego stanu utrzymać gdyby nie znakomita organizacja całego tego procesu.

Trzeba zacząć od tego, że polski górnik osiągał najwyższe wydajności w wydobyciu węgla i to niezależnie od tego, czy kopalnie były prywatne czy państwowe, lub pod przymusowym państwowym zarządem. Wybudowanie linii węglowej Herby Nowe -Gdynia z ominięciem Gdańska oraz stworzenie bazy wysyłkowej w Tarnowskich Górach spowodowało, że transport węgla do portu był szybszy i tańszy mimo, że odległość polskich kopalń od portu wynosiła 300 km podczas gdy w Anglii 70 km.

Kapitanów statków, przybywających po węgiel, zdumiewał fakt, że w chwili cumowania przy nabrzeżu podjeżdżał transport kolejowy z ładunkami różnych gatunków węgla, zestawionymi według kolejności ładowni okrętowych. Wyposażenie portu w nowoczesne urządzenia i znakomita praca trymerska dawały w rezultacie takie tempo załadunku, że premia za „despatch” pokrywała z reguły koszty transportu i załadunku.

A wszystko to było dokonywane przez przedsiębiorstwa państwowe, począwszy od wielu kopalń, przez PKP i przedsiębiorstwo spedytorsko przeładunkowe „Polskarob”. Trzeba przyznać że związane było to z przyzwoitymi zarobkami wszystkich zatrudnionych w tym przedsięwzięciu. Stawki górników i robotników portowych oscylowały w granicach 2 zł./godz. a kolejarze do normalnych pensji państwowych dostawali premię „węglową” w wysokości 100 % płacy podstawowej. Czyli „wajchowy” do 150 zł. dostawał drugie 150 i miał łącznie 300 zł./mies. Maszynista do 500 zł. dostawał drugie tyle i zarabiał na poziomie pułkownika.

Efekty nie kazały na siebie czekać, jeżeli do tego dodamy wysoce sprawną, bardzo dobrze opłacaną, pracę aparatu handlowego i technicznego, to takie przedsiębiorstwo może uchodzić za wzór dla nawet współczesnych przedsiębiorstw.

Tak się złożyło, że moją pierwszą pracą po dyplomie było specjalnie wybrane przedsiębiorstwo zbytu i przeładunków węgla, w którym kadrę pracowniczą stanowili ocaleli z wojny pracownicy przedwojenni. Pracowało ono na zasadach wyrobionych przed wojną, chociaż już nie za te pieniądze, ale na tle powszechnej biedy jeszcze nie najgorzej płatną. Funkcjonowało to do roku 1949, kiedy to na polecenie moskiewskie nastąpiła sowietyzacja polskiej gospodarki.

Zostaliśmy wezwani do PKPG w Warszawie gdzie specjalna komisja ustalała warunki reorganizacji przedsiębiorstw i wprowadzania nowych warunków zatrudnienia. Praktycznie całą sprawę załatwiał dyrektor departamentu, nazywał się Ferski i mówił fatalnie po polsku, wtrącając ciągle słowa rosyjskie, zapewne jakiś Litwak ze wschodu. W pewnym momencie zapytał: co to za premie dla kolejarzy? Po wyjaśnieniu stwierdził z oburzeniem, że bezprawnie z państwowych pieniędzy płacimy „chabory” i że to jest przestępstwo, za które pośle nas do więzienia. Zdążył nawet zadzwonić żądając naszego aresztowania, ale najwyraźniej został odesłany do innego rozmówcy, z którym usiłował się porozumieć.

W tym momencie wszedł do gabinetu członek komisji, przedstawiciel KC, niejaki Blinowski, który w odróżnieniu od Ferskiego przynajmniej mówił poprawnie po polsku. Kiedy Ferski przedstawił mu sprawę, odpowiedział: „Ty zapewne masz rację, tylko najpierw powiedz mi kto jest w tym ‘węglu’”? Na to otrzymał odpowiedź: „Topolski”. „No właśnie, Topolski, to ty jego najpierw zapytaj, a potem działaj”. W ten sposób ocaliliśmy skórę, ale przedsiębiorstwo zostało włączone do wspólnego zarządu portów i odpowiednio upartyjnione, a płace obniżono do poziomu ogólnego taryfikatora.

W efekcie zamiast 16 mln dolarów rocznego przychodu z wykonania załadunku, co pokrywało wszelkie koszty, płacono podobną sumę za opóźnienia w załadunku.

Na tle tych uwag nasuwa się pytanie: czy w przypadku rezygnacji ze strony państwa w organizację i wyposażenie omawianych przedsiębiorstw efekt byłby ten sam czy może inny?

Bazując na polskich doświadczeniach inwestycyjnych w przemyśle, sadzę że w Gdyni czy gdzieś indziej może zostałoby wybudowane drewniane molo, do którego przybijały by statki po polski węgiel ładowany koszyczkami przez „kulisów”.

Ani w historii polskiej gospodarki przedwojennej, ani powojennej i obecnej prywatni przedsiębiorcy nie zdobyli się na inwestycje porównywalne do kosztów modernizacji kopalń, budowy linii kolejowej ze stacjami załadunkowymi, a przede wszystkim nowoczesnego portu, zdolnego do konkurowania z najlepszymi portami światowymi.

Tak się bowiem składa że polscy kapitaliści tej skali po prostu nie istnieją a zagraniczni najwyraźniej unikają lokowania wielkich inwestycji w Polsce.

Stąd potrzeba angażowania się państwa w gospodarkę, problem polega głównie na tym jak uniknąć zgubnych wpływów polityków, szczególnie takiego pokroju jaki panuje obecnie, w zarządzanie i obsadę personalną przedsiębiorstw.

Pierwszym warunkiem jest skuteczne odcięcie państwowego sektora gospodarki od bieżących wpływów rządów. Służyć temu może niezależna prokuratoria, nadzorująca w imieniu państwa całość jego majątku. Sposób doboru ludzi, wynagrodzenia i kontrakty personalne kierownictwa powinny być całkowicie uwolnione od wpływów bieżących rządów, a opierać się na obiektywnych przesłankach, pozwalających na dobór najlepszych kadr, sprawdzanych oceną wyników ich pracy, a nie dyspozycyjnością w stosunku do rządzących, jak to ma miejsce obecnie, niejako w spadku po PRL.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka