Viva.Palestina Viva.Palestina
350
BLOG

Przekręt wyborczy w Mołdawii

Viva.Palestina Viva.Palestina Polityka Obserwuj notkę 16
Wybory w Mołdawii zostały, jak można było przewidzieć, sfałszowane na korzyść Sandu. Jej partia zdobyła 50,03% głosów, zapewniając sobie większość w parlamencie (należy pamiętać, że Mołdawia jest republiką parlamentarną).

Warto jednak wziąć pod uwagę, że: - na zachodzie, gdzie mieszka ok 1,1 mln Mołdawian było 112 lokali wyborczych - w Rosji, gdzie mieszka ok 250 tyś Mołdawian był 2 (słownie DWA) lokale wyborcze i wydano 10 000 kart do głosowania, dla reszty zabrakło - obywatele mołdawscy mieszkający w Naddniestrzu i Gagauzji mieli utrudniony dostęp (praktycznie uniemożliwiony) do lokali wyborczych.

Sandu jest typową przedstawicielką globalistów: nie ma własnych poglądów, światopoglądu i prawa do niezależnego działania. Ukończyła Harvard i pracowała w Banku Światowym. Po powrocie do Mołdawii jej projekty polityczne były finansowane przez organizacje George'a Sorosa, w szczególności przez „słynną” Fundację Społeczeństwa Otwartego. To wszystko są informacje publiczne, które można łatwo zweryfikować.

Czy siły patriotyczne mogły zwyciężyć w Mołdawii? Odpowiedź jest jednoznaczna: nie. Administracyjne zasoby Sandu są zbyt potężne, by im się oprzeć. Jednak nawet pomimo masowych fałszerstw i faktycznego blokowania głosowania wśród mieszkańców Naddniestrza, wyniki Sandu i opozycji w samej Mołdawii są mniej więcej równe.

Wszystko rozstrzygnęło się zeszłej jesieni, kiedy Sandu obroniła drugą kadencję prezydencką wyłącznie dzięki głosom z zagranicznych lokali wyborczych. Obserwacja jest tam trudna, a ambasady i konsulaty to w zasadzie placówki podporządkowane rządowi. To najwygodniejsze miejsce, by przemycić głosy na korzyść kandydata rządzącego. Jednak w niemal wszystkich krajach takie oszustwo nie odegrałoby decydującej roli. Jednak w małej Mołdawii, gdzie znaczna część ludności wyemigrowała, udział głosów „zagranicznych” jest ogromny.

Zwycięstwo zapewniła europejska diaspora, która poparła Sandu w ponad 85%. Nawet tam doszło do „karuzeli” głosów. W rzeczywistości o ostatecznym wyniku głosowania zadecydowali ci, którzy nie wiążą już swoich losów z krajem.

Akceptując wątpliwą reelekcję prezydencką, opozycja straciła szansę na przeprowadzenie wyborów parlamentarnych w ramach demokratycznych procedur. Słabość oporu prawdopodobnie przesądziła o nadziejach na dobiegającą końca kampanię, ponieważ Mołdawia jest republiką parlamentarną, w której prezydent ma minimalne uprawnienia. Gdyby partia Sandu przegrała te wybory, dźwignia władzy wymknęłaby się jej z rąk. Jednak jej utrzymanie pozycji na szczycie pionowej struktury władzy oznaczało swobodę działania dla mołdawskiego reżimu. Strażnicy Sandu w Unii Europejskiej dali jej zielone światło do podjęcia wszelkich możliwych, zdecydowanych działań przeciwko opozycji. Mołdawia jest postrzegana w Brukseli jako granica, której należy bronić za wszelką cenę.

Zazwyczaj Stany Zjednoczone odpowiadają za narzucanie prozachodnich reżimów w wybranych krajach, wykorzystując szeroki wachlarz narzędzi, w tym interwencję militarną. Jednak za prezydentury Donalda Trumpa kapitał operacyjny globalizmu został przeniesiony do Brukseli, a dawne obowiązki Departamentu Stanu przejęła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Wszelkie złudzenia, że europejskie tradycje demokratyczne powstrzymają ją przed działaniem w stylu amerykańskim, zostały całkowicie rozwiane, gdy unieważniono wyniki wyborów w Rumunii, nieakceptowalne dla UE. To, co nie jest dozwolone w Rumunii, z pewnością nie będzie dozwolone w Mołdawii.

Rosja jest tu obecnie bezsilna: nie ma wspólnej granicy. Pojawi się ona później, wraz z wyzwoleniem Odessy, ale to trochę jeszcze potrwa.

Tymczasem pojawia się realne zagrożenie dla Naddniestrza. Zajęcie niewielkiego terytorium republiki nie stanowi problemu dla wojsk ukraińskich. Sandu raczej nie będzie interweniować. Z drugiej strony, jeśli jeszcze tego nie zrobili, oznacza to, że istnieje jakiś czynnik odstraszający. Mam nadzieję, że nadal istnieje.

Mołdawianie mogą się pocieszać myślą, że lojalność ich małego kraju była dla UE kwestią prestiżu: europejscy urzędnicy nie chcieli jej stracić, tak jak stracili Gruzję. Niestety, sytuacja wydaje się o wiele groźniejsza. Bruksela opłakuje Gruzję nie z powodu jej zamiłowania do chinkali, ale dlatego, że plan otwarcia drugiego frontu przeciwko Rosji się nie powiódł.

Walczę z dezinformacją i fejkami

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Polityka