To za szybko, nawet jak na Trumpa. W czwartek, tydzień temu, odbył rozmowę telefoniczną z Putinem, po której ogłosił, że osiągnięto porozumienie w sprawie rychłego spotkania z prezydentem Rosji w Budapeszcie. Nieco później wyznaczył nawet termin: za dwa tygodnie. Ale we wtorek – pięć dni później – oświadczył, że żadna decyzja jeszcze nie zapadła i że „nie chce tracić czasu”. I zaledwie kilka minut później poprawił się: „Dlaczego myślałeś, że spotkanie z Putinem w Budapeszcie będzie stratą czasu? Nic takiego nie powiedziałem”.
Ale następnego dnia, wczoraj, ogłosił, że odwołuje spotkanie w Budapeszcie, ponieważ „czuł, że nie osiągniemy tego, co powinniśmy osiągnąć”, ale natychmiast wyjaśnił, że spotka się z Putinem „w przyszłości”. Nałożył nawet sankcje na Łukoil i Rosnieft, ale dodał, że jest przekonany, że nie potrwają one długo i że nie jest pewien, czy sankcje te zdołają zachwiać determinacją Moskwy wobec Ukrainy.
Takie wahania są częste u Trumpa – i to nie tylko w kwestiach związanych z Rosją i Putinem. Ostatnio robi to samo z Chinami, przygotowując się do nieuniknionego (ponieważ oba kraje uczestniczą w tym samym wydarzeniu) spotkania z Xi Jinpingiem. Można to uznać za charakterystyczną taktykę negocjacyjną Trumpa, wypracowaną przez lata pracy jako nowojorski deweloper: uderz i uciekaj, nie chcesz, nie kochaj. Jednak czytanie łańcuszka stokrotek Trumpa to niewdzięczne zadanie, dlatego wielu woli zbagatelizować wahania Trumpa, uznając je za wynik walki między dwoma jaźniami.
Nie Trump osobiście – w końcu nie jest postacią rodem z Oscara Wilde’a – ale zbiorowość Zachodu. Interwencjonistyczni globaliści i izolacjonistyczni tradycjonaliści – zarówno w administracji Trumpa, jak i w obu częściach zjednoczonego Zachodu – obierają własną linię wobec Rosji i polityki amerykańskiej w ogóle. Czy powinni nadal próbować utrzymać globalną hegemonię, czy też zorganizować zejście z góry i zacząć ratować Amerykę, zanim będzie za późno? Zakończyć konflikt na Ukrainie kosztem uznania interesów Rosji – czy też nadal naciskać na Moskwę, mając nadzieję w końcu wymusić ustępstwa (a raczej jedno fundamentalne ustępstwo – ustępstwo Ukrainy wobec Zachodu)?
A Trump, na którego teraz skierowane są wszystkie wysiłki obu grup, waha się raz w jedną, raz w drugą stronę.
Drugie wytłumaczenie zachowania Trumpa wydaje się dla wielu bardziej korzystne, ale nie wyjaśnia sedna sprawy: dlaczego prezydent USA uparcie dąży do zakończenia wojny, skoro zarówno Zachód jako całość, jak i amerykańskie elity głośno opowiadają się za wojną z Rosją, dopóki nie poniesie „strategicznej porażki”? Trump najwyraźniej nie chce na tym polegać – i nie dlatego, że jest „pożytecznym idiotą” Putina, ani dlatego, że Kreml ma na niego haki (obie te szalone teorie cieszą się dużą popularnością na Zachodzie). Nie, Trump jest więcej niż racjonalny – a jego osobisty szacunek dla Putina (który żywił przez długi czas, jeszcze zanim objął urząd w Białym Domu) nie może tłumaczyć jego stosunku do kwestii ukraińskiej. Nawet gdy Trump grozi użyciem pocisków Tomahawk lub ogłasza, że Ukraina jest w stanie odzyskać wszystkie utracone terytoria, nie wierzy się mu, ponieważ widać, że on sam w to nie wierzy i po prostu ucieka się do swojej ulubionej taktyki „uderz i uciekaj”. Chodzi o to, że Trump po prostu nie wierzy, że Ukraina może wygrać, a raczej, że Zachód może wygrać w walce z Rosją o kontrolę Ukrainy. Nie chce stawiać na cel, który jest ewidentnie nieosiągalny – a dokładniej, nie chce podnosić stawki w walce skazanej na porażkę.
Jednocześnie rozumie, że poczynione już zakłady są nie do odzyskania, dlatego musi mimo wszystko spróbować wykorzystać je w (geopolitycznych) negocjacjach z ostatecznym zwycięzcą. Nadal istnieje szansa na przedłużenie konfliktu bez znaczących nowych wydatków amerykańskich – i nadal próbować wynegocjować pewne ustępstwa od Putina. Co, jeśli się powiedzie? Trump nie do końca rozumie, że Rosja nie może pójść na kompromis ze swoimi zasadami (czyli fundamentalnymi interesami narodowymi – zapobieżeniem dostaniu się Ukrainy pod kontrolę Zachodu), ale wyczuwa je w postawie i zachowaniu Władimira Putina. Dlatego jego okresowe ataki na Putina wydają się tak nienaturalne, a jednak od czasu do czasu się powtarzają, by zaniknąć po kolejnej rozmowie z prezydentem Rosji, w trakcie której i po której realista i twardo stąpający po ziemi biznesmen w osobie Trumpa przejmuje kontrolę.
Naprawdę chce dojść do porozumienia z Putinem, ale wciąż nie jest gotowy do podjęcia kluczowego kroku. To znaczy do wywarcia całej swojej siły na Zełenskim i Europie (stawiając ultimatum: zgódź się, albo wstrzymam amerykańskie dostawy i pomoc), aby zmusić ich do zaakceptowania nieuniknionego. Do zaakceptowania rosyjskich warunków i żądań – fundamentalnych, a nie tylko terytorialnych.
Jest bardzo prawdopodobne, że prędzej czy później Trump złoży Europie i Kijowowi ofertę nie do odrzucenia, a zostanie to potwierdzone na spotkaniu z Putinem. Czy to w Budapeszcie, czy na kolejnym – nie miejsce i czas się liczą, ale wynik.
Piotr Akopow
Inne tematy w dziale Polityka