Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc
285
BLOG

Wybory? Nic się nie stało!

Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Zarówno przed, jak i po wyborach, bawi mnie regularny wysyp biadań apokaliptycznych. Szczególnie przegrana Trzaskowskiego uwidoczniła, że mimo tej całej głośno i na każdym kroku deklarowanej postępowości elektorat bananowego chłopczyka nie jest odporny na emocje i, co tu mówić, histerię znamionującą nawiedzonych religiantów bredzących o końcu świata. Był u nas w zeszłym roku taki jeden aparat, który ubzdurał sobie, że jego misją jest ostrzeganie ludzi czekających na przystanku przy Hali Targowej przed nieuchronną wojną nuklearną i złowrogim Putinem. Może i nie miał racji, ale miał swoje 5 minut. Taki obraz wasz, panikarze stron obu!

Według tak uwielbianej przez ośmiogwiazdkowe polactwo konstytucji Kwaśniewskiego z 1997 r., prezydent to urząd o znaczeniu dość umiarkowanym.

Kompetencje strażnika żyrandola określa rozdział V tego jakże wzruszającego dokumentu, jednak jego najważniejsza i potencjalnie najbardziej niebezpieczna kompetencja to veto, odmowa podpisania ustawy, której warunki określono w art. 122. W przypadku kohabitacji daje ona możliwość zablokowania prac rządu, zwłaszcza takiego ze słabym poparciem w izbie niższej parlamentu. Jak tę możliwość postrzegać?

Dla jednych jest ona środkiem, który daje opozycji narzędzie do kontrolowania niecnych zapędów rządu, czy też w kodziarskim wydaniu - jakkolwiek komicznie to zabrzmi - dzięki któremu prezydent mógłby powstrzymać pisowską władzę przed wprowadzeniem totalitaryzmu. Drudzy widzą w niej wyłącznie okazję do prowadzenia obstrukcji i sabotowania prac rządowych przez totalną opozycję na zasadzie "nie, bo nie!", tudzież "im gorzej (dla pisowskiego państwa) tym lepiej dla PO". W tym miejscu dochodzimy do momentu, gdzie można wyciągnąć wnioski.

Po pierwsze, konstytucję z 1997 r. uważam za wadliwą. Powstała w czasie walki postsolidarności z postkomuną, nosi ona piętno tymczasowości i ówczesnych układów. Z tego powodu zadbano przede wszystkim o to, aby żaden ośrodek nie mógł skutecznie sprawować władzy. Zdrowa konstytucja powinna przewidywać czysty system prezydencki lub kanclerski, z jednym silnym przywódcą i ośrodkiem decyzyjnym zdolnym do skutecznego działania w każdych warunkach.

Biorąc to pod uwagę, należy uznać kohabitację za wariant najgorszy z możliwych. Oznaczałaby ona ciągłą wojnę na górze, nieprzerwaną obstrukcję i ujadanie w mediach. Dość wspomnieć poprzednią kohabitację pisowskiego prezydenta z rządem PO i zatargi o samolot na linii Kaczor-Donald, które znalazły swój finał w krwawym smoleńskim błocie. Żyjemy w trudnych czasach i potencjalne skutki paraliżu decyzyjnego państwa mogłyby być tragiczne. Scenariusze takie jak wojna, katastrofa humanitarna, pandemia jakiegoś tym razem rzeczywiście groźnego wirusa, czy choćby załamanie gospodarcze na niespotykaną dotąd skalę, są dzisiaj bardzo realne. Na taką sytuację dobrze mieć władzę zdolną do natychmiastowego działania, a nie bandę skłóconych warchołów skoncentrowanych na partyjnych nawalankach o stołki i blokujących aparat państwa.

Stabilność władzy ma oczywiście swoją cenę: kontynuowanie służalczej polityki wobec USA, amerykańska okupacja (1066+447?), budowanie patoelektoratu poprzez rozdawnictwo, inflacja, tudzież dalsze działania uderzające w porządnych obywateli, którym chce się jeszcze pracować i oszczędzać. To wszystko powoduje, że wybór między wychuchanym profesorskim synalkiem z krakówka a równie rozpuszczonym i oderwanym od życia "cudownym dzieckiem PO" reprezentującym warszawkę był prawdziwie tragiczny. 

Pocieszać może jedno: Polska jest dzisiaj 22. gospodarką świata nie dzięki jakimś działaniom kolejnych rządów 3 RP, a tylko pomimo tych działań. Wpływ polityków na gospodarkę jest dzisiaj przeceniany. Po pierwsze żyjemy w zglobalizowanym świecie, gdzie główne znaczenie mają decyzje zapadające w międzynarodowych korporacjach i instytucjach finansowych, których to nasze (?) państwo i tak jest de facto sługusem. Po drugie, zwłaszcza wśród ludzi młodych, wielu jest ciągle takich, którym chce się rozwijać, mieszkać tu i pracować. Służyć swojemu krajowi. Tak było i będzie zawsze: Polskę budują Polacy, nawet na przekór państwu. I choćby z tego powodu wieści o końcu świata uważam za przesadzone...

Drugą sprawą, którą chciałbym poruszyć, jest rytualne biadolenie nad podzielonym narodem. Temat wdzięczny, chwytliwy i jakże emocjonalny: kliknięcia gwarantowane. Lansują się na nich zwłaszcza ci osobnicy z obydwu stron politycznej barykady, co chcą uchodzić za mądrych, głębokich i zatroskanych losem całego narodu. Sprowadźmy ich krótko na ziemię.

Jedność narodowa? Nie chcecie tego oglądać!

Polacy jednoczą się zwykle w obliczu tragedii i klęski. To oczywiście zdrowy odruch, który ułatwia przetrwanie w trudnej sytuacji. Wojny, katastrofy, powstania - najwłaściwsze chwile na jedność. Ja jednak nie mam ochoty na żadną z powyższych atrakcji. Są oczywiście miejsca, gdzie naród jest zjednoczony również w czasach pokoju. Na przykład Korea Północna. Jak oni ładnie machają barwnymi chorągiewkami, jak równo idą w szeregu, w jednej kolumnie - dla Kima! Naprawdę tego tu chcecie, mądrze zatroskani o losy podzielonej Ojczyzny panowie demokraci?

Na przekór apokaliptycznym wizjom i powyborczym (sic!) nastrojom, żyjemy dziś w demokracji. To system, w którym podziały polityczne są czymś naturalnym. Debata, wielość poglądów, rywalizacja stronnictw - to wszystko przecież wskazuje, że demokracja jest zdrowa! Ścieranie się zwolenników odmiennych światopoglądów jest w tym systemie właściwe, oczywiście dopóki odbywa się w granicach prawa i nie skutkuje paraliżem państwa, jak choćby dobrze nam znany przykład liberum veto.

Powiecie mi zaraz na to, że podział jest zbyt głęboki, że przeszedł już na kulturę, że to dwa różne plemiona. I łatwo jest wtedy was wyśmiać, dudziarze i trzaskacze! Bo z jednej strony, czyż nie jesteście dumni z tradycji dawnej wielokulturowej Rzeczypospolitej, gdzie pokojowo koegzystowała cała mozaika różnych religii i narodowości? A wy, modni miejscy postępowcy, czyż nie pochwalacie multikulturalizmu w niemiecko-francuskim wydaniu? Podział Polaków na dwa tubylcze plemiona nie jest może szczytem wyrafinowania, ale od czegoś trzeba przecież zacząć...

Zgodzić mogę się z jednym. Szkodliwy jest nie sam podział, a jego straszliwa zajadłość. To, że ludzie potrafią zerwać znajomość tylko dlatego, że jeden popiera innego pana z telewizora niż drugi - jest porażająco wręcz przykre.

Wulgaryzacja dyskursu politycznego doprowadziła Polaków do stanu, w którym zwykli i mili, porządni skądinąd ludzie, podchodzą do polityki niczym kibole do barw. Jest jedna kwestia: swój-obcy. Jeżeli obcy - lać w mordę, wywalić z roboty, przestać podawać mu rękę. To niewątpliwy upadek społeczeństwa jako całości i polskiej debaty publicznej, hańba dzisiejszych czasów. Winni tej degrengolady nie są jednak zwyczajni Polacy, a media i politycy. Na takiej samej zasadzie jak ta, że gorszy pieniądz wypiera z rynku lepszy, plugawe i prymitywne, emocjonalne treści, stopniowo rugują z mediów tematy ambitniejsze. Myślenie wymaga wysiłku, a oglądanie pyskówki pomiędzy politykami to niewyszukana rozrywka dostępna dla każdego.

Chamstwo, buractwo i bycie krzykaczem jest w cenie i w cenie niestety zostanie. Emocje zawsze sprzedają się lepiej, wpedza się więc ludzi w histerię. Histeria odczłowiecza i ogłupia, buduje sztuczne podziały i niszczy społeczeństwo. Jest to z pewnością na rękę zachodniemu kapitałowi, do którego należy większość polskojęzycznych mediów. Problem jest systemowy, bez łatwych i prostych rozwiązań. Być może samo zmęczenie medialnym szczuciem i sztucznie generowanym wzmożeniem emocjonalnym pomoże go kiedyś rozwiązać? Światełkiem w tunelu pozostaje internet, gdzie po chwili szukania każdy chętny odnajdzie treści na nieco wyższym poziomie. Świetnym przykładem tego jak powinno wyglądać prawdziwe dziennikarstwo jest youtubowy kanał Moniki Jaruzelskiej: bez chamstwa, bez przerywania, ujadania, histerii...

Wbrew kolonizatorskiej propagandzie Zachodu, jesteśmy krajem mogącym się poszczycić długą i w oczach wielu wciąż chlubną tradycją demokratyczną, z której można i należy wyciągać własne wnioski. Dobrze więc, kiedy istnieje silna i zdolna do skutecznego działania władza centralna, jednak nie powinna ona narzucać obywatelom jedności światopoglądu ani żadnej religii. Po pierwsze to strata czasu i energii, które można przeznaczyć na walkę z wrogiem zewnętrznym, po drugie zakładanie kagańca uwłacza narodowi i jest sprzeczne z polskością, co raczył już zauważyć Marszałek Józef Piłsudski.

Ludzie są podzieleni i mają różne zdania? Tego przecież chcieliście. To właśnie jest demokracja, tak działa i działać powinna!

Tutejszy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka