Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc
3386
BLOG

Katastrofa demograficzna: mit czy rzeczywistość?

Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc Emigracja Obserwuj temat Obserwuj notkę 127

Wiem, że jakiś czas temu obiecałem optymistyczną notkę o Polsce. Mógłbym się teraz tłumaczyć, że trudno jest taką napisać, a te trudności są obiektywnej natury i trwają od jakichś dobrych 350 lat. To byłoby jednak zbyt łatwe: nietrudno być pesymistą mając polski paszport. Dlatego dziś chciałbym spojrzeć na jeden z bardziej katastroficznych tematów pod nieco innym kątem.

Nie będę powtarzać banałów i wyświechtanych frazesów. Kto potrzebuje podstawowych informacji o omawianym zjawisku, niech zajrzy do wujka Gógla. Od dobrych kilkunastu lat nakręca się w mediach histerię właśnie na tym tle. My ten balonik przekłujmy.

Wyjdźmy od kilku prostych faktów i osobistego doświadczenia pokolenia wyżu demograficznego lat 80. Sytuację wyjściową stanowiły realia państwa zwanego PRLem. One były takie jakie były, nie będę się o to wykłócać. Chcę wskazać tylko na jeden bardzo prosty fakt: PRL nie miał problemów z przyrostem ludności.

Z jednej strony standard życia w tym państwie był z dzisiejszego punktu widzenia skandalicznie niski, z drugiej mieściły się w jego ramach rzeczy tak dziś deficytowe, jak podstawowe poczucie bezpieczeństwa socjalnego i czas dla swojej rodziny, znajomych i przyjaciół. Ja nie chcę tu bronić PRyLu, po prostu stwierdzam fakt: z perspektywy czasu jest jasne, że jakkolwiek dziadowskie i zbrodnicze by to państwo nie było, to jednak zabezpieczało elementarne warunki dla biologicznego przetrwania i wzrostu Narodu Polskiego.

Efektem była rosnąca falami populacja, czego ostatnim przejawem jest wyż demograficzny lat 80. Było to echo wyżu powojennego, oczywiście słabsze: w latach 80. nie kompensowano już sobie przecież strat wojennych. Można przypuszczać, że gdyby warunki życia nie zmieniły się, to dzisiaj obserwowaliśmy kolejne odwzorowanie tamtego wielkiego wyżu. A jego tymczasem brak...

Wystarczy spojrzeć na powszechnie dostępne statystyki dzietności i przyrostu naturalnego, by stwierdzić że doszło do załamania fali wzrostowej. Dzieci pokolenia urodzonego w latach 80. nie są w stanie nawet zastąpić umierających Polaków, w efekcie czego pomimo spodziewanej (?) powtórki z wyżu wciąż mamy przyrost ujemny.

Co się stało po drodze? Ano - transformacja.

Nie chcę tu teraz biadolić ani wymieniać wszystkich przyczyn takiego stanu rzeczy. Jedni chcieliby je widzieć w warunkach materialnych, inni w procesach kulturowych. Obie strony mają rację o tyle, że chodzi o połączenie zachodniego konsumpcjonizmu ze wschodnimi pensjami, tudzież kapitalistycznego wyścigu szczurów z postkomunistycznym bardakiem (dez)organizacyjno-(bez)prawnym. Europejskie ceny i polskie zarobki? Mieszanka najgorsza z możliwych, która zabija ten naród.

Czy jednak fakt, że kolejnego wyżu nie będzie i czeka nas postarzenie społeczeństwa prowadzące do spadku liczby ludności, to rzeczywiście taka straszna katastrofa?

Popuśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, co by było gdyby program 500+ nagle cudownie zadziałał i właśnie pojawiłby się u nas wyż demograficzny. Być może nawet nie na miarę tego ostatniego, ale do niego proporcjonalny w podobny sposób, jak wzrost urodzeń lat 80. miał się do powojennego boomu. 

Wyobrażenie sobie takiej sytuacji nie jest specjalnie trudne, bo przecież znamy doświadczenia osób, które wchodziły na rynek pracy pod koniec lat 90. i w 2000. Te doświadczenia to bezrobocie serwowane na dzień dobry, "śmieciówki", praca za głodowe stawki albo poniżej kwalifikacji, emigracja zarobkowa.

Na płaszczyźnie emocjonalnej znalazło to u wielu moich rówieśników swoje odzwierciedlenie w permanentnym poczuciu poniżenia, stałego zagrożenia biedą i bezdomnością. Bycia wiecznym petentem i piętnowanym w mediach "roszczeniowcem" rozsyłającym setki CVek. Elementem niechcianym, niepotrzebnym w społeczeństwie i na rynku pracy. Upodlenie, rozczarowanie, frustracja. Chleb powszedni Polaka...

Weźmy przypadek z życia: znajomy po dobrych studiach, inteligentny i zdolny, który w normalnych warunkach zrobiłby pewnie karierę, z braku możliwości znalezienia pracy zgodnej z wykształceniem wyjechał do Australii. Teraz nosi talerze miejscowym homoseksualistom i wykonując tę zaszczytną pracę w niepełnym, delikatnie mówiąc, wymiarze godzin żyje sobie wygodniej niż większość tych, co zostali. Doprawdy wspaniały cel w życiu. To po to go matka rodziła?

Z Polski wyjechali wcześniej jego dwaj starsi bracia, koledzy z podwórka i z klasy. Większość dawno zrezygnowała z młodzieńczych ambicji, czy choćby próby przyzwoitego urządzenia się tutaj, na rzecz względnej wygody życia na Zachodzie. Tak pewnie jest dla nich lepiej, ale czy nie jest to marnowanie talentów, które mogłyby przecież dobrze służyć Polsce?

Tego właśnie doświadczyło moje pokolenie, i jeśli dzisiaj jest już trochę lepiej, to tylko i wyłącznie dlatego że miliony tych "niepotrzebnych" Polsce ludzi musiały stąd uciekać - i trochę się luźniej zrobiło.

Z tego powodu nie ma się co łudzić, że nowy wyż demograficzny rozwiązałby nasze problemy. On sam stałby się szybko jednym wielkim problemem. I spójrzmy prawdzie w oczy: większość urodzonych dzisiaj dzieci z tego hipotetycznego wyżu, którego na szczęście nie ma, i tak by musiała wyjechać.

Prawda jest taka, że w obecnych warunkach Polski nie stać na ludność w liczbie 40 mln. Przypuszczam, że te 30-35 to i tak jest za dużo. Warunki jakie dziś mamy to skutek wielu czynników: pozycji Polski w świecie, poziomu "naszych" elit, specyfiki systemu i życia w "realnym liberalizmie", koniunktur gospodarczych, a wreszcie też świadomości i mentalności Polaków. Dopóki nie powstanie rynek pracownika, a siła nabywcza naszych pensji nie zbliży się do zachodniej, dopóty nowego wyżu demograficznego na pewno nie będzie. I całe szczęście!

Dlaczego w takim razie jestem optymistą? Paradoksalnie dlatego, że wszedzie dookoła cywilizacja upada. Zachodnia Europa za 20-30 lat stopniowo utonie w chaosie, i w ciągu XXI stulecia może się powtórzyć sytuacja z czasów czarnej (nomen omen) śmierci: u nas zostanie wprawdzie po staremu, ale za granicą będzie jeszcze gorzej. I na tym tle nawet polskie realia będą wyglądać porządnie. Polskę czeka potęga i chwała bynajmniej nie ze względu na nasze własne zasługi, tylko z powodu koszmaru, który ogarnie naszych "ukochanych" sąsiadów ze Wschodu i z Zachodu.

Kiedy zachód i południe UE stanie się kolejnym regionem Trzeciego Świata, a zmagająca się z rosnącymi wpływami Chin Rosja będzie się dalej degenerować i pogrążać w chaosie, wystarczy że my przetrwamy i zachowamy tożsamość. To potrafimy na pewno, co stale udowadniamy przez tych co najmniej 350 lat, podczas których urodzić się w Polsce oznaczało mieć pecha.

Nie znaczy to jednak, że wszystko zrobi się samo i nie czekają po drodze żadne nieprzyjemności. Urodzone po 1990 r. pokolenie niżu też będzie miało swe własne, bardzo poważne, problemy. Po większej części wynikają one jednak z niskiej pozycji Polski i Polaków względem reszty świata. A to się na szczęście zmieni - bez naszego udziału.

W tej chwili nowy wyż demograficzny w Polsce nie jest nikomu potrzebny. Co prawda przyzwyczajony do półdarmowej i quasi niewolniczej siły roboczej zagraniczny kapitał razem z rodzimymi "Januszami biznesu" narzeka w mediach na niską podaż pracy, ale można śmiało powiedzieć że to propagandowa ściema. Bezpośredni efekt tej całej histerii, czyli wszelkie próby ściągnięcia imigrantów, będzie przeciwskuteczny. Politycy próbują zlikwidować objawy choroby, a nie jej prawdziwą przyczynę. Na szczęście już teraz widać, że to się raczej nie uda: część Ukraińców pojedzie dalej na Zachód, a ci co u nas zostaną nie dadzą się wyzyskiwać. I oby tylko tak dalej: niech pracodawca konkuruje o pracownika, a nie odwrotnie.

Kiedy będą tu wreszcie godne płace i ludzkie warunki, to może ludzie uznają że w takim kraju jednak warto żyć i zaczną się rozmnażać. To naturalny proces i cykl długiego trwania. Każda ingerencja może tylko zaszkodzić.

Ktoś może tu przyjść i powiedzieć, że nie uwzględniam kosztów starzenia się społeczeństwa. Zanim liczba ludności spadnie do tych 12-22 mln, czeka nas ciężka próba. Upadek obecnego systemu emerytalnego, w najlepszym wypadku głodowe świadczenia "obywatelskie", ostateczny rozkład służby zdrowia, masowe eksmisje na bruk, epidemia samobójstw i plaga bezdomności wśród starszych ludzi. Śmierć pod drzwiami szpitala albo i pod płotem, słowem - katastrofa humanitarna. Ci lepiej sytuowani też swoje odcierpią. Ciekawe, jakie to uczucie oddać bankowi w dożywocie mieszkanie, na które właśnie spłaciłeś trzydziestoletni kredyt?

To są właśnie atrakcje, które w XXI w. czekają na moje pokolenie. Największą cenę starzenia się społeczeństwa poniosą sami zainteresowani. No, ale to oczywiste: bo przecież dzieci z wyżu zawsze mają pod górkę...

Tutejszy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo