Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc
501
BLOG

Inwestycje zagraniczne jako forma agresji

Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

Zdaję sobie sprawę, że tytuł i przekaz tego tekstu są dosyć kontrowersyjne. Sam nawet dziwię się sobie, że spod mej klawiatury wyszło tak radykalne i bezkompromisowe przesłanie. Niejako wręcz mimochodem! Poniższa notka jest bowiem pewnym eksperymentem myślowym, zapisem swobodnego strumienia świadomości. I żeby potem nie było - Minister Propagandy Państwa Słowiańskiego ostrzega: lektura wyłącznie na własną odpowiedzialność!

Jakiś czas temu przyszła mi do głowy pewna herezja. Mniejsza o okoliczności, jednak przed wrzuceniem Czytelnika na głębokie wody jestem winien parę słów wprowadzenia.

Czytający tę notkę libertarianin musi wiedzieć, że Autor pozostawał pod wpływem korwinizmu praktycznie od dzieciństwa. Początki wątpliwości wiązały się naturalnie z wejściem na rynek pracy - jeśli godzi się tak nazwać ekonomiczny obóz koncentracyjny w jakim żyjemy - w pierwszej dekadzie obecnego stulecia. Doświadczenie daje trochę praktyki, ale w kwestii tak teoretycznej jak libertarianizm więcej dała lektura. Czytanie książek historycznych na najróżniejsze tematy odniosło w końcu ten efekt, że do łba zakutego korwinowską propagandą przebiło się w końcu nieco świadomości o tym, w jakim świecie żyjemy. Żeby nie przedłużać, przejdę od razu do sedna.

Ogólnie rzecz ujmując liberalizm i doktryna wolnego handlu nie wszystkim służy jednakowo dobrze.

Powstała w konkretnym państwie i specyficznej epoce, zaspokając zapotrzebowanie ówczesnych elit na ładną bajeczkę dającą alibi dla agresywnej ekspansji i imperialnych marzeń. Dlatego nie można jej uznać za coś ponadczasowego i uniwersalnego. Została sfabrykowana na zamówienie i miała swoje zadania. Czytelnicy Coryllusa już wiedzą o czym mówię...

Wolny handel jest najlepszy wtedy, kiedy nasz kraj leży na wyspie, a nasza flota panuje na morzach. W przypadku takiej Polski, czy prawie każdego innego lądowego państwa, kraj zawsze jest otoczony przez potencjalnych wrogów. O tym, co to oznacza przekonywaliśmy się wielokrotnie, choćby przy okazji utrudniania przez Niemców dostaw amunicji dla naszej armii walczącej z bolszewikami w 1920 r. Żeby kraj był bezpieczny, nie może wszystkiego kupować za garnicą - choćby to było najtańsze i najdoskonalsze. Na wypadek blokady powinien mieć własny przemysł, nie tylko zbrojeniowy.

Tyle tytułem wstępu. Ile tytułem tytułu? Otóż patrząc na sprawy z nieco większego dystansu, trzeba się poważnie zastanowić, czy zagraniczne inwestycje nie są formą agresji. Ukrytą i niebezpośrednią, tym niemniej wyrządzającą więcej szkody niż pożytku.

Mamy oto inwestora spoza kraju, który chce postawić u nas fabrykę. Kupuje teren, zleca budowę, zatrudnia ludzi. Uprzejmie, choć nazbyt optymistycznie, załóżmy też że płaci państwu Polskiemu (nie poprawiać!) jakieś tam podatki. Niby wszystko w porządku, niby wszystko pięknie? Diabeł tkwi w szczegółach...

Co z tego mają Polacy?

Kilkaset osób ma pracę. Na 3 zmiany, płatną najsłabiej jak tylko w okolicy można, ale zawsze jakąś. Lokalni politycy dostają trochę głosów. Dla państwa jakiś podatek, najmniejszy jaki się uda zwojować działowi prawnemu naszego inwestora, ewentualnie załatwić za kopertę pod stołem...

Co z tego ma inwestor? Ano, tanią i wykwalifikowaną siłę roboczą, możliwość rozwoju i produkcji, maksymalny zysk przy minimalnych kosztach, chody u lokalnych polityków, nowy rynek zbytu. Czyli olbrzymie korzyści zdobyte małym nakładem, z których jedynie niewielka część - pensje Polaków, łapówki dla polityków, podatki dla państwa - zostanie w kraju. Reszta trafi za granicę.

To widać gołym okiem, jednak jest to wierzchołek góry lodowej, najmniejsza część konsekwencji jakie za sobą niesie ekspansja obcego kapitału.

Zagraniczna inwestycja zabiera Polsce:

- ziemię, kawałek terenu, który nowy właściciel przekształca po swojemu. A to się często wiąże z zanieczyszczeniem środowiska, utrudnieniami dla mieszkańców, spadkiem wartości gruntów itp.

- ludzi, którzy tam pracują zamiast robić co innego.

Pierwsza rzecz jest oczywista, skupmy się więc na drugiej. Ktoś może przyjść i powiedzieć: to bardzo dobrze, że ci ludzie dostali tu pracę. Inaczej musieliby wyjechać z Polski, zostaliby kryminalistami albo menelami. Wszystko to święta racja - w obecnych realiach. Dopóki mamy tu władzę, która bardziej szanuje zagraniczny kapitał niż obywatela, dopóki nasi politycy reprezentują w Sejmie swój rodzinny budżet a nie swoich wyborców, dopóki "nasze" elity nie działają w interesie Polaków - to wybór rzeczywiście będzie tak wyglądać.

Wyobraźmy sobie jednak, że u nas jest w miarę normalnie, że część tych potencjalnych meneli zamiast kupić jabola zakłada własne biznesy. I zatrudniają resztę, i kraj się rozwija. Oczywiście będą to raczej warsztaty niż rozwinięty przemysł, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. Omnia principia parva sunt, a jednak nawet w patologicznych realiach III RP powstało na "wolnym" rynku parę dużych polskich firm.

A ile by mogło powstać, gdyby nie były duszone w zarodku przez zagraniczny kapitał i antynarodową, tubylczą biurokrację na jego usługach?

Jeszcze wyraźniej to widać, gdy popatrzymy na handel. Wpuszczenie na nasz rynek zachodnich supermarketów nie tylko wykosiło drobne prywatne sklepiki, ale przede wszystkim nie dało polskim biznesom żadnych szans aby się rozwinęły w bardziej sensowne formy. Niby mamy parę rodzimych sieci handlowych, ale działają jedynie na marginesie rynku zdominowanego przez zagraniczny kapitał. A przecież w zdrowym państwie powinno być odwrotnie!

Przecież po ponad 25 latach "niepodległości" i "wolności gospodarczej" dla Polaków, bez problemu powinny się tu wykształcić wielkie polskie sieci supermarketów, sklepików, placówek usługowych. I dopiero wtedy, dla pobudzenia rynku i korzyści klientów, byłaby dobra pora na wpuszczenie do kraju sieci zagranicznych.

Tymczasem zrobiono odwrotnie: zagraniczne molochy wycięły na samym starcie polską konkurencję, nie dając jej szans na powstanie. Odebrały nam szanse na nasz własny rozwój, na rozwój polskich marek. Zachodnie koncerny sprowadziły Polaków do roli roboczego bydła za najgorsze stawki, tudzież odbiorców chłamu drugiej i trzeciej kategorii, wybrakowanych towarów po zawyżonych cenach.

To nie jest normalny rynek, to nie są naturalne procesy i prawa ekonomii. To polityczna agresja, środkami gospodarczymi. Akcja zagranicznego kapitału, popierana przez skorumpowanych do cna i jedynie z nazwy "polskich" polityków, kreatury wyhodowane na amerykańskich i niemieckich stypendiach, prowadzi do upodlenia i powolnej eksterminacji narodu.

Znaki zachodnich marek i obcojęzyczne napisy na każdym rogu to nowe symbole zniewolenia, gorsze od sowieckich pomników. Angielskie nazwy krzyczą: nie jesteś tutaj u siebie! Wtłaczają nam w podświadomość głębokie piczucie niższości, tego że polskie jest gorsze i Polak nie będzie w stanie pokonać tej konkurencji. To jest kolonizacja naszej mentalności, próba sparaliżowania naszej woli, zdławienia polskiej inicjatywy. Mamy być biernym narodem pracowników, de facto przymusowych. Najgorsze, że te metody są bardzo skuteczne: nieprzypadkowo polskie marki odzieżowe i obuwnicze przyjmują "zachodnie" nazwy, udając firmy niemieckie, amerykańskie i włoskie...

Jeżeli w tej sytuacji ktoś jeszcze twierdzi, że nie potrzeba u nas nacjonalizmu w gospodarce - to jest idiotą lub wrogiem.

W normalnym kraju gospodarka powinna się opierać na prywatnej inicjatywie i własności wolnych obywateli. Globalizacja jest rakiem, kolejną maską zachodniego imperializmu niszczącego ten świat. Polska jest dla Polaków, a nie dla obcych gospodarek. Dlatego w zdrowym społeczeństwie zagraniczne inwestycje powinny być raczej wyjątkiem niż regułą, i trzeba obwarowywać je takimi warunkami, żeby służyły mieszkańcom naszego kraju.

Inaczej to czysta agresja, przed którą należy się bronić wszelkimi dostępnymi środkami. No ale zaraz tu przyjdzie jakiś libertarianin i zacznie ględzić o rynku...

Tutejszy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka