Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc
229
BLOG

Czy musi być jak jest?

Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Przyszłość lubi płatać figle, bywa zaskakująca i nieprzewidywalna. Starając się ją oswoić nieznane stosujemy zazwyczaj ekstrapolację trendów. Zgodnie z definicją dostępną w wikipedii:

Ekstrapolacja – prognozowanie wartości pewnej zmiennej lub funkcji poza zakresem, dla którego mamy dane, przez dopasowanie do istniejących danych pewnej funkcji, następnie wyliczenie jej wartości w szukanym punkcie.

Tłumacząc na ludzki język chodzi o to, że postrzegamy przyszłość jako proste przedłużenie teraźniejszości. Jeżeli coś właśnie rośnie, to będzie rosło i dalej. Żyjemy w odziedziczonym po XX w. społeczeństwie konsumpcyjnym, a ostatnie stulecia przyzwyczaiły nas do ciągłego wzrostu. Rosła produkcja, rósł PKB, rosła liczba ludności. To wszystko rosło nawet na przekór licznym wojnom i ludobójczym totalitaryzmom pustoszącym ten najlepszy ze światów przez ostatnie sto lat. Silna tendencja, czyż nie?

Wiele wskazuje na to, że trendu wzrostowego nie można jednak radośnie rzutować na przyszłość. Obecny sposób życia powoli dochodzi do ściany, dociera do granic nie tylko wytrzymałości planety, ale i ludzkiej natury. Chcąc nie chcąc, powoli wkraczamy w nową epokę, w której stare pojęcia tracą dawne znaczenie.

Weźmy chociażby katastrofę demograficzną, o której jest bardzo głośno już od jakiegoś czasu. Ostatnie 200 lat to dynamiczny przyrost ludności, zwany wręcz eksplozją. Przyzwyczailiśmy się już do tego i oczekujemy tego od przyszłości, że populacja rośnie i rosnąć powinna. Tymczasem życie zdążyło się jednak nieco zmienić. Eksplozja demograficzna to efekt rewolucji przemysłowej, związanego z nią rozwoju medycyny i ogólnej poprawy poziomu życia. Jego długość wzrosła, śmiertelność niemowląt zmalała, a nowe pokolenia znajdowały swe miejsce i zatrudnienie w przemyśle. Nietrudno zauważyć, że dzisiaj to u nas już przeszłość, a industrializacja wraz z gwałtownym wzrostem zaludnienia przeniosła się z Europy do krajów trzeciego świata.

Pozostał nam jedynie kompletnie anachroniczny bismarckowski system emerytalny i bezrozumna frustracja, że nie jest już tak jak dawniej. W tej chwili nie ma warunków, by rosło jak po staremu. Zmieniła się struktura gospodarki i cały model życia. Wojna już nie polega na starciu masowych armii, w którym liczy się tylko liczba karabinów, czołgów i artylerii. Nie decyduje przewaga liczebna i materiałowa, a technologiczna. Podobnie wygląda sytuacja w przemyśle, gdzie armie robotników stopniowo są zastępowane przez coraz sprawniejsze maszyny. Owszem, istnieją gałęzie i etapy produkcji gdzie jeszcze długo praca ludzkich rąk będzie niezastąpiona, jednak dzisiaj Azjata wykona ją taniej niż Polak i nie ma siły by zmienić rachunek ekonomiczny. Dlatego właśnie wszelkie próby reindustrializacji opartej na wizjach tego co było 50 lat temu są niczym zawracanie Wisły tęgim kijem. Nie wchodzi się po raz drugi do tej samej rzeki!

Z perspektywy Norwegii czy Niemiec Polska może wydawać się biedna, ale de facto należy do już grupy państw rozwiniętych. Biedne, niesuwerenne państwo postindustrialne, w którym trwa już ostatnia faza transformacji demograficznej. Niektóre procesy zachodzą w zbyt dużej skali, by mogła je powstrzymać polityka państwa. Zwłaszcza teoretycznego. Kijem Wisły nie zawrócisz, ochłapem z plusem też nie!

W obecnej sytuacji należałoby myśleć raczej o ograniczeniu negatywnych skutków starzenia się społeczeństwa niż odbudowie gierkowskich 40 mln. albo, co jeszcze śmieszniejsze, o powrocie do wzrostu populacji z czasu bezpośrednio po wojnie. W tej chwili wszystko jest inne: gospodarka, styl życia i mentalność ludzi. Dość wspomnieć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu liczne potomstwo odciążało rodziców pomagając przy pracach w gospodarstwie i zajmując się młodszym rodzeństwem. Dzisiaj zaś dzieci oznaczają już tylko wydatki, wydatki i jeszcze raz wydatki. Ewentualnie koszty. 

Jeżeli więc za 100 lat Polsce uda się ustabilizować liczbę ludności na jakimkolwiek, byle stałym, poziomie i jakoś zrównoważyć strukturę wiekową, a jednocześnie zachowując jednolitość uniknąć zmiany etnicznego składu populacji, to będzie to wielki sukces. Polska naprawdę nie musi mieć 100 mln ludności, nie musi mieć nawet 30. Wystarczy jeśli Polacy będą chcieli w niej żyć i będą to życie lubić. Przy dzisiejszym rozwoju techniki Europejczycy są w stanie się obronić przed inwazją z krajów trzeciego świata, wystarczy tylko mieć wolę i odpowiednią broń. Spójrzcie na Rosję i Chiny: przewaga ludnościowa Azjatów jest miażdżąca, ale rosyjskie głowice termojądrowe i środki ich przenoszenia skutecznie ich powstrzymują przed pokusą zajęcia pustej przestrzeni życiowej.

Ktoś mógłby mi tu zarzucić, że popieram zniszczenie naszego przemysłu podczas transformacji i jestem apologetą neoliberalnej destrukcji polskiego narodu. Byłby to zarzut chybiony. Wolna Polska powinna posiadać własny i zaawansowany, nowoczesny przemysł, swoje globalne marki i łańcuchy produkcji. I niewątpliwie by je posiadała, gdyby była państwem suwerennym, rządzonym silną ręką w interesie swoich obywateli. Niestety, jesteśmy obecnie tylko podrzędną kolonią zachodniego kapitału, rządzoną przez bandę kreatur politycznych na usługach obcych mocarstw. Dlatego właśnie najsmutniejsze jest to, że nasz kraj nie wejdzie w nową epokę samodzielnie i na własnych warunkach.

Zachwyconym jarmarczną "nowoczesnością" bywalcom tzw. galerii handlowych zapewne nie pomieści się to w głowach, ale zawracaniem Wisły kijem na gigantyczną skalę jest cały konsumpcjonizm. W sztuczny sposób kreuje się nowe potrzeby, napędza wzrost gospodarczy i popyt na nikomu niepotrzebne dobra. Produkty te są zresztą celowo postarzane, by po upływie gwarancji człowiek kupował nowe. W ten sposób dzień za dniem naszego bezcennego czasu mija w kieracie pogoni za mirażem szczęścia serwowanym w reklamach, a wszystko to w służbie statystyk i wzrostu gospodarczego. I po co tyle zachodu?

Idealista mógłby powiedzieć, że kapitaliści wymyślili ten system aby ludzie mieli pracę i nie zamykano fabryk. Problem polega na tym, że ci sami kapitaliści bez żadnych skrupułów przenoszą swoje fabryki do krajów trzeciego świata, byle by było taniej i byleby ich pracownik miał jak najmniej praw. Tymczasem Europejczycy i Amerykanie tak czy owak tracą miejsca pracy w przemyśle, musząc jej szukać w usługach i innych sektorach. Nie da się jednak zatrudnić wszystkich w usługach i handlu, wiele uznawanych dotąd za prestiżowe wolnych zawodów traci atrakcyjność, a drobna wytwórczość zazwyczaj nie ma szans w starciu z globalną konkurencją. Efektem jest wzrost bezrobocia i sukcesywna degradacja klasy średniej.

W czyim interesie to się dzieje? Zapomnijcie o narodach, państwach i politykach. Konsumpcjonizm funkcjonuje wyłącznie w interesie właścicieli tego całego kramu: globalnych kapitalistów, spośród których ośmiu posiadało w ubiegłym roku tyle co połowa ludzkości. Chciwość oczywiście nie zna żadnych granic, ale przy takich nierównościach pieniądze tracą znaczenie. Chodzi wyłącznie o władzę i upodlenie rządzonych, do czego własność i pieniądz jest tylko wygodnym narzędziem.

Dlaczego zatem nazwałem konsumpcjonizm zawracaniem Wisły, i czy w przyszłości na pewno musi być tak jak jest teraz?

Po pierwsze system napotyka na przyrodzone granice zawarte w naturze człowieka. Ciągły wzrost konsumpcji, a co za tym idzie stały wzrost gospodarczy, nie jest po prostu możliwy. Konsumpcyjny styl życia nie sprzyja wzrostowi populacji. Opętani nim ludzie wolą wydawać pieniądze na głupoty konieczne do zaimponowania innym i utrzymywać taki poziom konsumpcji jaki akurat wypada, niż zakładać rodziny. Współczesny człowiek nie ma czasu dla siebie, brak mu czasu by żyć. Musi przecież pracować albo konsumować i wrzucać dowody - ach te zdjęcia z jedzeniem i sweet focie z drogich wycieczek zagranicznych! - do mediów społecznościowych. Nie ma więc czasu i chęci na prawdziwe życie. Ludzie już dzisiaj z tym wszystkim zwyczajnie nie wyrabiają, już dziś duża część konsumpcji odbywa się na kredyt!

W ten sposób system podcina gałąź, na której sam siedzi, gdyż bez stałego przyrostu liczby ludności na dłuższą metę nie ma co marzyć o wzroście gospodarczym. I nie chodzi już nawet o skalę popytu, który uda się sztucznie wygenerować specom od marketingu, ale o brak siły nabywczej. To działa jak jedna wielka piramida finansowa: starzenie się społeczeństwa i spadek populacji w połączeniu z bismarckowskim systemem emerytalnym oznacza załamanie gospodarki i upadek systemu. Już teraz zadłużenie całych państw i narodów przekracza wszelkie granice, a przecież te wszystkie długi ktoś kiedyś musi zapłacić.

Pomimo całej potęgi przemysłu rozrywkowego i farmaceutycznego, przywodzącej na myśl mroczne wizje przyszłości wg Huxley'a i Lema, depresja stała się dzisiaj najpowszechniejszą chorobą cywilizacyjną, a samobójstwa plagą współczesnych rozwiniętych społeczeństw. Skoro jest tak wspaniale, to czemu wokół tak strasznie? Ilość mieszkańców nowoczesnego świata zażywających psychotropy jasno wskazuje na to, że cywilizacja budowana na fundamencie kapitalistycznego wyścigu szczurów i demoliberalizmu dotarła już do momentu, w którym jest sprzeczna z naturą i ciężko po prostu w niej przeżyć. Tak to jest, kiedy opiera się życie społeczeństwa na pożądaniu, zawiści i pazerności. Codziennie ludzka natura, psychika człowieka Zachodu, buntuje się i ma dosyć. Pomimo całego rozwoju, wzrostu PKB, dobrobytu z marketów i kolorowych reklam. A może właśnie dlatego? 

Druga sprawa to ekologia. Wzrost konsumpcji i produkcji wszechobecnego badziewia napotyka na ścianę w punkcie gdzie każdy Chińczyk, Hindus i mieszkaniec Afryki chce żyć jak przedstawiciel amerykańskiej klasy średniej w latach 60. Po prostu utonęlibyśmy w odpadach i śmieciach! Z ekologią łączy się przeludnienie niektórych obszarów, a co za tym idzie rozwój patologii i niższa jakość życia. Szczególnie jaskrawo widać to w krajach azjatyckich: smog, góry odpadków, morza i rzeki pełne plastiku i ścieków. Jeśli nie chcemy żeby Polska wyglądała jak Bangladesz czy niektóre dzielnice szwedzkich miast, to bez względu na wszelkie potencjalne korzyści ekonomiczne - które by zresztą odniósł jedynie obcy kapitał! - nie powinniśmy wpuszczać imigrantów spoza Europy. Zaśmiecenie i degradacja środowiska to ciemna strona konsumpcji i wzrostu gospodarczego.

Konsumpcjonizm to nie tylko gwałt na przyrodzie i naturze ludzkiej. To sztuczne hamowanie postępu, i przede wszystkim dlatego porównuję go tutaj do zawracania Wisły. Celowe postarzanie produktu to świadoma rezygnacja z dążenia do doskonałości technicznej. Świadomie wytwarza się rzeczy gorsze, rezygnuje z jakości, wstrzymuje rozwój. To wszystko kiedyś się zemści. Jednocześnie rezygnuje się z postępu społecznego. Zamiast wykorzystać technologię do poszerzenia ludzkiej wolności i zagwarantowania większej ilości wolnego czasu, wprzęga się człowieka w elektroniczny kierat błędnego koła pracy i komercyjnej rozrywki. Dlaczego?

Ludzie, którzy mają zapewniony czas i podstawowe potrzeby zaczynają myśleć. Gdy jest czas na myślenie, jest i czas na działanie, jest też kapitał społeczny i mocny potencjał samoorganizacji. Komu to wszystko potrzebne? Na pewno nie rządzącym i kapitalistom!

Oni chcą nas utrzymać w ciemnocie, wiecznym wyścigu szczurów i przewlekłej frustracji, leczonej okresowo zakupem jakiegoś szajsu. Czy musi tak być już na zawsze?

System przekroczył granicę, za którą zaczyna się rozkład. Mam zatem cichą nadzieję, że kiedyś będzie inaczej. Czy może być całkiem odwrotnie albo choć trochę lepiej? To temat na inną notkę, uważam jednak że tak. Czas na nową postać świata!

Tutejszy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka