Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc
4491
BLOG

Inteligencji polskiej portret własny

Domabor Świętoborzyc Domabor Świętoborzyc Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 128

Na marginesie dyskusji o wyniku wyborów przewinął się, poruszony już przy okazji strajku nauczycieli, bardzo ciekawy wątek o polskiej inteligencji. Warstwa to specyficzna, co widać po rozkładzie sympatii politycznych podczas głosowania, w którym osoby lepiej wykształcone częściej popierały kandydatów KE.

Wynik ten skomentował bloger o nicku recma, który popełnił jeden bardzo znamienny błąd: wyborców z wyższym wykształceniem - dosłownie, z licencjatem! -  zaliczył do grona elit. Punkt wyjścia mojego tekstu to właśnie mini polemika z jego stanowiskiem. 

Polemika, jak dodam, chyba już nieco spóźniona, gdyż w komentarzach pod tekstem Recma zgodził się z moimi zastrzeżeniami. Nie chodzi zresztą tylko o te nieszczęsne licencjaty.

Bo czy inteligencja to naprawdę elita?

Moim zdaniem nie. Licencjat? Śmiech na sali! Ludzie z magisterium również nie są elitą. Ośmielę się także stwierdzić, że większą część osób z doktoratami, zwłaszcza młodych, też trudno do niej zaliczyć.

Elita to nie jest biedna inteligencja z paroma literkami przed nazwiskiem. Elita to kapitał, znajomości i wpływy, słowem: możliwość kształtowania rzeczywistości na szeroką skalę. Najczęściej dziedziczona. Inteligencja z elitą ma niewiele wspólnego!

Czy zatem rację mają sympatycy PiSu, którzy widząc poparcie tej partii wśród gorzej wykształconych tak chętnie cytują słowa wieszcza, że naród nasz jak lawa...?

Tu oczywiście możnaby się spierać i po akademicku dzielić włos na czworo, twierdząc że w stosunku do mniej wykształconej reszty społeczeństwa ci z wyższym wykształceniem pełnią rolę elity intelektualnej. Wszystko to być może, jednak ja ten licencjat między bajki włożę! Zresztą, co bycie inteligentem oznacza w praktyce? Moim skromnym zdaniem kondycja społeczna, moralna i majątkowa inteligenta jest zwykle ze wszech miar podła. Zwyczajem inteligencji XXI. stulecia posłużę się definicją zerżniętą od cioci Wiki:

Inteligencja - warstwa społeczna w Europie Wschodniej żyjąca z pracy umysłowej, wykształcona ostatecznie XIX wieku głównie ze zubożałej szlachty, ale również ze stanu mieszczańskiego, rzadziej bogatego chłopstwa i podupadłej arystokracji. Tradycyjnie inteligencja obejmowała nauczycieli, lekarzy, artystów, inżynierów i czasami też urzędników, obecnie – osoby zajmujące pozycje zawodowe, wymagające wyższego wykształcenia.

To definicja obiektywna, podana bez wartościowania i indoktrynacji. Tymczasem potoczne postrzeganie inteligencji polskiej jest dziś zaburzone przez mity i legendy rodem z nudnawych lektur i szkolnych akademii. Te wszystkie Siłaczki, Judymy z ich kagankami oświaty, nachalnym poświęceniem i pracą u podstaw. Cały ten pozytywizm, pokolenie kolumbów, Solidarność i sentymentalna bajeczka o polskiej inteligencji jako klasie przewodniej, niezłomnych idealistach, rycerzach etosu, strażnikach świętego płomienia...

Być może w każdej legendzie jest jakieś ziarenko prawdy, lecz rzeczywistość jest zawsze bardziej skomplikowana. A dzisiaj po prostu - inna. Nie piszę tej notki po to żeby hejtować inteligentów ani deprecjonować zasługi przedstawicieli tej warstwy w walce o Polskę przez długi XIX i XX wiek. Piszę, by udowodnić, że każdy kto chciałby widzieć w inteligencji elitę albo element przywódczy po prostu grubo się myli.

Większość Polaków życzyłaby sobie aby ich dzieci należały do inteligencji. Ta chęć bierze się z wyidealizowanego obrazu tej warstwy, wyniesionego ze szkoły. Inteligent kojarzy się z niezależnością, mądrością i wysokim statusem. Jaka jest rzeczywistość?

Otóż inteligent jest przede wszystkim gołodupcem, w dodatku aspirującym.

Aspirującym do elity, czyli z reguły niezadowolonym. Zrujnowana arystokracja, szlachta-gołota wisząca u magnackich klamek, zdeklasowane mieszczaństwo zmuszone do pracy, chłopskie dzieci, którym udało się wykształcić i zaczepić w mieście - oto nasze korzenie. Czy gorsze? Z pewnością nie: wszystko to ludzie ambitni, zdolni i zawzięci, którzy w ciężkich warunkach walczyli o swoje. Nikt przecież nie wybiera tego gdzie się urodził, nie każdy może mieć za rodziców burżujów, posiadaczy ziemskich albo innych kułaków. Gołodupiec też człowiek!

A gdzie ten wysoki status? Jak na mózgowca przystało, przede wszystkim w głowie. Wygórowane mniemanie o sobie, swej roli w społeczeństwie, wręcz misji? Poczucie wyższości nad plebsem? Potrzeba pouczania, iluzja nieomylności? Wszystko to występuje wśród inteligentów w ilościach przekraczających normy i zwykłą przyzwoitość, czyniąc z wielu wykształconych osób pospolitych idiotów.

Jest druga strona medalu: inteligencki prestiż. Co prawda w toku transformacji ustrojowej zdewaluował się on równie boleśnie jak tytuł magistra, jednak przynajmniej w przypadku niektórych zawodów nadal trzyma się mocno. Ów rzeczywisty bądź wydumany prestiż rekompensuje inteligentowi deficyty w portfelu, tudzież i w psychice. Nie dziwny się przeto, iż zwłaszcza wśród nisko opłacanych inteligenckich dołów występuje wielki odsetek buców. Im bardziej sfrustrowana jest pani z urzędu, tym bardziej niemiła dla ludzi.

Bo właśnie, rzeczywista pozycja społeczna większości inteligentów z reguły jest dość marna. Szkoły, administracja. Szeregowe stanowiska w urzędach i instytucjach kultury, bankach i korporacjach. Tego jest siłą rzeczy najwięcej, bo przecież większość nie może być kierownikami, dyrektorami ani prezesami. Nawet jeżeli zagraniczni pracodawcy oferują korposzczurowi zarobki więcej niż godziwe jak na krajowe warunki, to jednak za cenę wolności i totalnego podporządkowania. To właśnie jest słowo kluczowe dla zrozumienia prawdziwej kondycji polskiego inteligenta, odartej z łzawych mitów i fałszywego prestiżu.

Byt kształtuje świadomość, a ponieważ inteligent jest gołodupcem, jest ipso facto lemingiem. Osoba, która nic nie ma poza kredytem we frankach zawsze wisi u klamki.

Samodzielnie myślenie, a zwłaszcza własne zdanie, to niedostępne luksusy, na które nigdy nie będzie go stać, choćby i awansował na najwyższe stołki. Inteligent z reguły nie ma swoich poglądów, posiada za to poglądy modne, poprawne i słuszne. Tańczy jak mu zagrają i nie ma prawa inaczej. Opinia środowiska i przychylność zwierzchników to dwie rzeczy, bez których łatwo przestaje istnieć. Podobnie jak polityka i uprzykrzoną muchę, można go zabić gazetą. Dlatego właśnie konformizm, owczy pęd i poprawność są pierwotnymi siłami w życiu inteligenta. Kto będzie chciał iść pod prąd, ten łatwo zostanie zmieciony.

Oczywiście drobne odchyłki od normy, zwłaszcza kiedy są to przegięcia w kierunku uznanym za korzystny lub choćby i nieszkodliwy dla interesów systemu, bywają tolerowane. Fanatycznych wegan, instagramowych hipsterów i feministek od tęczy nikt raczej tępić nie będzie. Co jednak jeśli np. świetnie zarabiający pracownik międzynarodowej korporacji odważy się wrzucić na fejsa "rasistowskiego" mema?

Cóż, każda poważna firma obawia się pozwów mniejszości i nawiedzonych lewaków żyjących z donosicielstwa. Podobnie jak bojkotu i negatywnej kampanii w politpoprawnych mediach. Żadna marka nie chce być kojarzona z chamem, rasistą, seksistą, radykałem itp. itd., mieć przyprawionej gęby i tracić na sprzedaży. Z tego powodu dla naszego inteligenta istnieją tylko dwa wyjścia: autocenzura poglądów i poczucia humoru lub degradacja do plebsu. A tego mu przecież rodzina ani bank nie wybaczy!

Skrajnym i właśnie dlatego świetnym w tym miejscu przykładem jest smutny los doktora Dariusza Ratajczaka. Wykładowca akademicki z etatem na uczelni czyli człowiek z pozycją, o której większość szarych inteligencików może tylko pomarzyć. Chciałoby się rzec: elita! Co go jednak spotkało kiedy złamał niepisane zasady i naraził się mediom?

Po przekroczeniu świętych dogmatów obowiązującej poprawności politycznej - jak stwierdza Wikipedia, jego zbrodnia polegała na wydaniu Tematów niebezpiecznych, zbioru esejów historyczno-politycznych, zawierających m.in. omówienie poglądów rewizjonistów Holokaustu - został zawieszony, a następnie wydalony z Uniwersytetu Opolskiego z zakazem pracy w zawodzie nauczycielskim na 3 lata, podjął pracę stróża nocnego (...). Równocześnie wytoczono mu proces sądowy o złamanie art. 55 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Sprawa została umorzona wyrokiem Sądu Okręgowego w Opolu (2002). (...)

11 czerwca 2010 znaleziono jego zwłoki w zaparkowanym samochodzie pod Centrum Handlowym Karolinka w Opolu. Sekcja zwłok wykazała, że zmarł w wyniku zatrucia alkoholem.

Wyroku nie wydał sąd, który umorzył sprawę. Prawdziwą karą była degradacja społeczna, ostracyzm wśród środowiska, opuszczenie przez bliskich. Potem już tylko śmierć w poniżeniu i samotności, na którą de facto skazały go media oraz pracodawca. Tak właśnie kończy niepokorny inteligent.

...Albo po prostu taki, któremu się wydaje że z tą wolnością słowa i badań naukowych to wszystko tak na poważnie. Zrozumcie to dobrze, ludzie: on nawet nie popierał poglądów reprezentowanych przez negacjonistów holokaustu, nie głosił ich, nie rozwijał. On tylko je zreferował, po prostu pokazał ludziom że coś takiego istniało w zachodniej historiografii. I za to (!) został zniszczony...

Czy w tej sytuacji może kogoś dziwić, że polski inteligent jest zwierzęciem stadnym? Nie chcę przez to powiedzieć, że mamy tu jedno stado i tylko jedną zagrodę na trzodę inteligencką. Zagród jest tyle ilu pasterzy, pastwisk i pełnych koryt. Stąd nie zaskakuje, że co najmniej od 2015 r. niektórzy inteligenci przeszli pod sztandar pisowski. 

Nikt oczywiście nie lubi gdy mu się coś narzuca. Do poprawnościowych wymagań mądrze jest się dostosować dobrowolnie, a najlepiej - entuzjastycznie! Internalizując aktualną linię polityczną unikniemy nieprzyjemnego wrażenia bycia stłamszonym albo po prostu sprzedajnym. Nie jest to nic nowego, swego czasu ambitni niemieccy inteligenci rwali się by wstępować do SS. Chcieli stać się elitą...

No właśnie! Jeżeli kimś jesteś, nie potrzebujesz przecież raz jeszcze nim zostawać. Inteligencja to przede wszystkim warstwa umysłowych wyrobników, o charakterze służebnym, by nie powiedzieć służalczym, wobec prawdziwej elity. Czy jednak nie ma wyjątków? Cóż, znamy ich całkiem sporo. Wielu przedstawicieli elit pochodzi z inteligencji, lecz mało który inteligent należy do elity.

Dobrym przykładem jest miłościwie panujący nam prezydent od memów, z profesorskiej rodziny. Nie dość że odziedziczył wysoką pozycję społeczną, to jeszcze awansował do elit politycznych naszego bantustanu. Jak to możliwe? Po pierwsze klan uczelniany to już dziedziczna elita, więc daleko nie miał. Czy da się jednak z szeregów prostej inteligencji awansować do elit? Wydaje mi się, że tak. Co więcej, chyba nawet łatwiej niż z innych pozycji - przynajmniej jest jakaś szansa.

Inteligencję można porównać do wykształconych niewolników w starożytnym Rzymie, którzy administrowali wielkimi majątkami, uczyli i wychowywali senatorskie dzieci, zarządzali domem i resztą niewolnych. Słowem, obsługiwali elitę i mieli jej zaufanie. Pozostawali w bezpośrednim kontakcie z właścicielami, mogli zdobyć ich względy, mogli się im zasłużyć, mogli z nimi coś ugrać. Dziś część inteligencji także jest blisko elit, dzięki czemu niektórzy mają możliwość by zbudować pozycję, która być może kiedyś da szanse na awans do grona prawdziwych panów. Tych, którzy już nie muszą zdobywać żadnego statusu, bo z nim się po prostu rodzą.

Wysokie stanowiska, na których zapadają decyzje o podziale budżetów i kształtowaniu kadr, klany resortowe, prawnicze i uczelniane, prestiżowe zawody do których dostęp otwarty jest tylko dla swoich, to w Polsce swego rodzaju elita. Lokalna, bo ograniczona do Państwa Teoretycznego i służebna wobec globalnych potęg, ale w naszym grajdole te śmieszne i małe kundelki stanowią groźną grupę trzymającą władzę. Władzę, a przede wszystkim publiczną kasę. Jej członków z racji wykształcenia i wykonywanej pracy można także formalnie zaliczyć do inteligencji. Kropla małości w morzu nicości...

Czy nie lepiej być już po prostu wolnym chłoporobotnikiem?

Tutejszy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo