Soren Sulfur Soren Sulfur
914
BLOG

Odtrutka na kulturowy marksizm w kulturze

Soren Sulfur Soren Sulfur Teatr Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Obrazoburczy spektakl „Klątwa” wywołał protesty i żądania wyciągnięcia prawnych reperkusji wobec autora. Nie tędy droga. Zwycięstwo leży gdzie indziej. W ukazywaniu że tego typu produkty to szmira.

Wolność słowa nie jest czymś, co można stopniować. Tak jak wolność sama-jest albo jej nie ma. I nie może mieć wyjątków. Jeśli nie dopuszczamy jakichś treści, to znaczy że można tak postąpić z każdą treścią. Wolność słowa musi być absolutna, inaczej nie będzie działać. Nie należy się bać obrazoburczych, bluźnierczych i obrzydliwych treści, ale je z pomocą samej wolności słowa zwalczać. Ci, którzy bowiem używają obrazoburstwa chcą właśnie zwiększonej interwencji państwa w nasze wolności, taki jest ich cel.

Spektakl „Klątwa” jest typowym produktem czegoś, co umownie nazywa się marksizmem kulturowym. Marksizm kulturowy to potoczna  nazwa postawy wywodzącej się z szkoły frankfurckiej filozofii, i jest często parowana z „marszem przez instytucje” - strategią walki o komunizm, opracowanej przez włoskiego komunistę Antoni Gramsciego. W wielkim skrócie te prądy intelektualne dopatrują się porażki rewolucji komunistycznej w fakcie istnienia kultury, która uniemożliwia komunizmowi zwycięstwo, ponieważ ludzie odrzucają komunizm jako taki z racji bycia wychowanym w sposób, który sprawia że są wierni istniejącym stosunkom społecznym. Jeśli  chce się więc zaprowadzić rewolucję proletariatu, to należy najpierw rozmontować wzorce kulturowe, które ją hamują. Wtedy interes klasowy stanie się oczywisty i zwycięży.  By to osiągnąć, należy zająć pozycje producentów kultury, myśli i opinii w społeczeństwie. Z czasem dzięki temu można wyprodukować dostateczną ilość aktywistów, którzy zaczną wpływać na politykę i zajmować ważniejsze stanowiska. W międzyczasie następuje przesiąkanie do struktur edukacji publicznej, a więc indoktrynuje się dzieci od najmłodszych lat, powoli zmieniając curriculum. Opinia publiczna zaś jest pacyfikowana poprzez przesuwanie coraz dalej i dalej tego, co jest dozwolone, na zasadzie oswajania. W ten sposób łamane są po kolei bariery i niszczone bezpieczniki społeczeństwa. Zasada jest prosta-jeśli ktoś jednym krokiem naruszyłby naszą prywatną przestrzeń - zareagowalibyśmy szybko i zdecydowanie sprzeciwem. Ale jeśli ktoś tylko trochę naruszy tą przestrzeń, a w odpowiedzi na naszą kontrreakcję - raczej spokojną, stonowaną, bo przecież „nic takiego się nie stało” - cofnie się, ale tylko odrobinkę, to powoli, powoli w ten sposób nasza przestrzeń zostanie ograniczona, a my sami zostaniemy oswojeni z ideą, że ktoś narusza naszą przestrzeń i nie będziemy widzieć w tym nic złego. W końcu ten ktoś będzie tak blisko, że będzie mógł nas udusić. A my nie będziemy czuć zagrożenia. 

Jedną z najpotężniejszych, a niedocenianych metod, w jaki się to osiąga, jest budowanie historii, sprzedawanych w kulturze popularnej jak i wyższej. Ludzki mózg bowiem nie przyswaja myśli, postaw i wartości poprzez lekturę tabel i uczonych wywodów, ale - poprzez historie, narracje, opowieści. Dlatego największe religie świata to zbiór opowieści, a najskuteczniejsze reklamy to mini-historie. Każda zaś historia to sztuka sprzedawania otoczki-akcji, zdarzeń, obrazów atrakcyjnych dla oka-co przykuwa uwagę, ale tak naprawdę chodzi o to co jest pod tym, czyli o warstwę w której bohaterowie opowieści coś odkrywają o sobie, i na końcu staja się przez to odmienieni. Historie dlatego są tak ważne dla ludzi i cieszą się takim powodzeniem, ponieważ opisują to, co każdy człowiek nieustannie przeżywa i doświadcza, opisują fazy ludzkiego działania. I nie ma znaczenia, czy jest to poważny dramat obyczajowy, komedia czy historia fantastyczna, tudzież bajka dla dzieci. Wszystkie podążają tymi samymi prawidłami i rządza się nimi w taki sam sposób. Odpowiednio opowiedziana historia jest potężniejsza od największego odkrycia naukowego czy bomby. Trafia bezpośrednio do naszego mózgu, omijając w dużej mierze jego świadomą część-przyswajamy w ten sposób treści całościowo. I dlatego właśnie opanowanie produkcji filmów, książek, teatru, komiksów, czy muzyki stało się celem kulturowych marksistów.

Oczywiście nie jest możliwe, aby ludzie wierzący np. w wolność jednostkową każdej istoty ludzkiej przyjęli entuzjastycznie dajmy na to film sławiący niszczenie tejże jednostki w imię kolektywu.  Nie można po prostu przedstawić coś odwrotnego.  By móc sprzedać taki motyw należy to zrobić pod płaszczykiem prawdziwej, szczerej „krytyki” istniejącego stanu rzeczy. Zawsze bowiem są jakieś niedoskonałości, problemy, zawsze jest jakaś hipokryzja do napiętnowania i zawsze są jakieś przekłamania w dominujących postawach społeczeństwa. Krytykuje się więc to. Celem nie jest jednak przekonanie do czegoś konkretnego, ale zniechęcenie do tego, co jest. Nie zastępuje się tego, co się „krytykuje” niczym pozytywnym, nie proponuje się alternatywy ponad banały. W ten sposób właśnie obchodzi się problem propagandy. Propaganda nie tyle bowiem krytykuje to, co jest, ale jeszcze sufluje to, co ma być. Ludzie jednak nauczyli się odrzucać propagandę. Ale nie nauczyli się odrzucać krytyki. Sztuka więc polega na tym, by zaatakować, ale nie dać nic w zamian. Zasiać ferment, usunąć ziemie spod nóg. Wtedy kultura się zaczyna sypać. Przewrotność i skuteczność tej metody polega na tym, że wytkniecie błędów w kulturze nie jest bezstronne – dobiera sie krytykę tak, by popychała ona społeczeństwo w określonym kierunku. Dlatego krytyce podlegają np. stosunki kapitalistyczne czy rodzina, religia, pojęcie narodu i wspólnoty (rzeczy spajające) - ale już nie patologiczny altruizm, socjalizm, ateizm czy to co  w Polsce przyjęło się nazywać  „ideologią gender”. W ten sposób demontaż  obecnej kultury popycha społeczeństwo powoli w objęcia antywartości, które zamiast spajać rozbijają. Wtedy albo ludźmi zacznie rządzić wymarzony interes klasowy, a jeśli nawet nie, to ludzie będą tak skłóceni, że rolę rozjemcy zamiast instytucji kultury będzie musiało podjąć państwo, rozbudowując się nieustannie i tworząc idealne warunki na to, by „pstryknąć przełącznikiem” i wprowadzić odgórnie komunizm. Tak więc metoda ta odpycha ludzi od krytykowanej rzeczywistości, nie proponuje nic w zamian, ale nakierowuje na różnej maści aktywistów, edukatorów i polityków lewicowych, wykonujących marsz przez instytucje, którzy tak uzyskane „momentum” wykorzystują w celu zwiększenia władzy państwa nad życiem ludzi.

To właśnie robi „Klątwa”. To, co się krytykuje jest nieistotne, ważne że dokonuje się tego niszcząc tabu, i będąc maksymalnie pozbawionym szacunku dla kulturowych wzorców, tego co przedstawiają i to czemu służą.

To jednak mit, że ta metoda jest bajecznie skuteczna. Ona taka jest tylko wtedy, jeśli działa efekt szoku, który można wykorzystać przeciw oburzonemu. Ale to już nie te czasy. Dziadzo Gramsci dziś byłby pośmiewiskiem, bo nie zna się na Internetach. Młodsze pokolenia same przechodzą-jeśli chcą-przez próby znacznie „ciekawsze” niż autor Klątwy może sobie wyobrazić, bo przez Internet można zobaczyć dowolne paskudztwa, które mają nad jakimś tam śmiesznym teatrzykiem tą przewagę, że są prawdziwe. „Shock factor” więc jest już mocno passe i może co najwyżej być  źródłem „top kek”, czyli bezlitosnej szydery.

Jestem ciekaw, co by zrobili aktorzy i scenarzysta „Klątwy”, gdyby na ich spektaklu para typków zaczęła głośno rżeć na ich wygibasy, a do tego żarła gazopędne wiktuały, zamieniając całe „doświadczenie” w horror rodem z „Zasad dla radykałów” Alinsky’ego (autentyczny przykład z tejże książki). Albo gdyby nagle ktoś z widowni wskoczył na scenę z gumowym członkiem wystającym z rozporka (albo nawet i własnym) i zachciał trochę „pouczestniczyć”. Potem mógłby dawać wywiady udające intelektualną nowomowę snobów.

 Nie trzeba jednak uciekać się do tak fantazyjnych metod, jeśli ktoś „nie ma do tego jaj”. Można też wykorzystać inną fatalna słabość „klątwiarzy”. Problemu tego usunąć się nie da ani przeciwdziałać jego wykorzystaniu. Otóż czym jest sztuka? Sztuka jest czymś trudnym. Jest sprzedawaniem myśli w sposób nieoczywisty. Wymaga wysiłku. Namalowanie obrazu to ogromny wysiłek, wymagający wielu umiejętności. Napisanie książki również jest sztuką, która jest niezbędnie trudna do opanowania. Stworzenie spektaklu, rzeźby, zagranie przedstawienia, zaprojektowanie domu czy ogrodu… Wszystkie te rzeczy wymagają talentu i umiejętności, które gromadzi się latami i gdzie nigdy nie ma nikt przywileju powodzenia „osiągnąłem już wszystko” ponieważ zawsze jest coś nowego do nauczenia się, zawsze jest jakaś umiejętność, której nie posiedliśmy i zawsze w obliczu innego artysty możemy czuć się jak amatorzy.

Tymczasem kulturowy marksizm  wymaga odrzucenia umiejętności, perfekcji technicznej. Ponieważ nie liczy się warstwa przekazu, ale jego cel. Nie to, co się mówi - bo mówi się co ślina na język przyniesie, bo celem jest destrukcja, a  nie budowanie…  Anty-wartości, anty-kultura mają to do siebie że są również anty-talentem. Jeśli idzie o opowiadanie historii, jest to zaprzeczenie jej celu. W efekcie otrzymujemy więc filmy, które jako opowieści po prostu nie istnieją. Bo operują pojedynczą techniką pisarską, i repertuarem tych samych klisz, w związku z tym są nudne. Ile to już razy widzieliśmy „silną niezależną kobietę” co to mężczyzny potrzebuje jak ryba roweru, prawicowego skorumpowanego polityka hipokrytę, czy figurę chrześcijańskiego fanatyka? To się zużyło i stało się swoja parodią. W innych dziedzinach jak malarstwo czy rzeźba dajmy na to jest to jeszcze łatwiejsze do zobaczenia - ponieważ polega to na wystawianiu obrazu będącego po prostu ciemnym płótnem, albo rdzewiejącej beczki wypełnionej słonim łajnem… Takie „dzieła” nie wymagają żadnego wysiłku, ani intelektualnego ani fizycznego. Nie wymagają lat pracy nad sobą, nie wymagają szukania kanałów ekspresji. Są bezwysiłkowe i każdy może je wykonać. Nie mogą zachwycać, bo nie mają czym. Od teraz więc każdy może być poetą, aktorem czy malarzem. Bo nie wymaga to trudu.

Oznacza to dwie rzeczy. Po pierwsze, paradoksalnie-taką „sztukę” można bardzo łatwo, o ironio, skrytykować. Trzeba to tylko robić umiejętnie, właśnie z pozycji rozumienia danego medium sztuki.  Przykład? Filmy i przykłady feministycznych ikon, które we wszystkim są dobre, wszystko potrafią i czego się nie tkną zamieniają w złoto. To podstawowy błąd pisarski, prześmiewczo nazywany „mary sue”. Wystarczy to napiętnować i wyśmiać.

Po drugie, i co ciekawsze, oznacza to, że skoro obniżono tak bardzo poprzeczkę, to każdy może sobie być artystą i produkować „dzieła”. Nie wymaga to wysiłku, więc za pomocą „sztuki” każdy może „skrytykować” wyczyny innych. Innymi słowy można za pomocą tych samych narzędzi zniszczyć marksizm kulturowy. Przykład? Kontrowersyjny prawicowy „dziennikarz” Milo Yiannopoulis zorganizował „wystawę sztuki” której centralnym punktem był jego performance , gdzie w proteście przeciwko islamskiej imigracji położył się półnagi wypełnionej świńską krwią (świnia to w Islamie zwierze nieczyste). Rzeczony skandalista jest zadeklarowanym gejem, dodajmy. Ile, jak sądzicie państwo, myśli i wysiłku włożył w ten performance? Zero. Wystarczy wiedzieć, że muzułmanie nie lubią świń i gejów, a potem odrzucić obrzydzenie i poczucie wstydu i wykąpać się w świńskiej krwi.

Odpowiedzią więc na „teorię krytyczną” jest:

1.       1. jej nieprzejednana krytyka,

2. dokonywana przez każdego z każdej strony,

3. również poprzez szyderstwo

 Ponieważ kulturowy marksizm to szuranie brzuchem po dnie - więc każdy może tego dokonać, nie jest to żadna sztuką.

Tak jak „Klątwa”.

 

Sulfur

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura