Soren Sulfur Soren Sulfur
2884
BLOG

Wyszehrad kontra Francja

Soren Sulfur Soren Sulfur UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 54

Podróż prezydenta Francji do krajów Europy Środkowej spowodowała wysyp komentarzy twierdzących że jest to moment rozbijania Grupy Wyszehradzkiej, wyłuskiwania z niej krajów tak, by izolować Polskę i Węgry. Ponieważ nie jest to pierwszy raz, gdy kraje V4 są na różny sposób „wyłuskiwane” a to przez Rosję, a to przez Niemcy, a to przez kogoś innego warto przypomnieć, czym V4 jest, czym nie jest i do czego może i ma służyć, a do czego nigdy nie będzie przydatna.

Wyszehrad jest zbudowany z krajów działających na różnych płaszczyznach geopolitycznych - znaczy to, że kraje go formułujące mają raczej rozbieżne interesy. Podczas gdy Polska jest zwrócona uwagą na wschód i północ i konfiguruje swoje relacje z zachodem pod tym kątem; Węgry, Słowacja i Czechy są zwrócone na południe i zachód, zgodnie z rozdziałem jaki formułują góry Karpat oraz kierunek spływu Dunaju. Dla Polski historycznie problemem było parcie Rosji na zachód oraz Niemiec na wschód, dla Czech, Węgier i Słowacji parcie Turcji na północ, czasem Włoch na wschód i okazyjnie przejściowa, krótka dominacja przez ówczesnego pretendenta do roli europejskiego hegemona.

Występuje też zasadnicza różnica potencjałów. Polska to kraj średni, na tyle duży by móc myśleć o osiągnięciu wyższego statusu dzięki swojemu strategicznemu położeniu, podczas gdy reszta Wyszehradu z racji swojej wielkości nie ma takiej nawet opcji. Ich problemem jest potrzeba unikania dominacji przez silniejsze kraje, lawirowanie między nimi tak, by powoli, metodą transakcyjną „coś za coś” uzyskiwać drobne profity, które z czasem składają się na efekt przetrwania. Polska się tak nie zachowuje bo to dla niej irracjonalne ze względu na swoją wielkość-mamy szersze możliwości przed sobą i byłoby nieracjonalnym z nich nie korzystać na rzecz metody transakcyjnej.

Wyszehrad wyróżniają więc znaczące dysproporcje i różnice, które można podsumować jako Polska kontra reszta. Tak, jak oddzielają nas Karpaty, tak przebiega linia podziału interesów, perspektyw ale też wizji potencjalnych zysków i zagrożeń.

Jednocześnie istnienie takiego rozdziału, spowodowanego geografią jest też ogromną zaletą, bo oznacza że pomiędzy Polską a narodami Wyszehradu nie ma wielu zaszłości historycznych. Wszyscy ze sobą wymienialiśmy towarami i ideami ale nie wchodziliśmy w relacje polityczne. Działo się to rzadko z powodu gór i to też powodowało że interakcje tego typu były bardziej pozytywne niż negatywne bo żadna ze stron nie mogła liczyć na siłowe narzucenie swojej woli. Warto zauważyć, że takie bliższe relacje były wynikiem wpływu zewnętrznych sił, zagrażających obydwu stronom. Pochodziły one z zachodu (Habsburgowie na przykład) lub z południa (Ottomanowie). Podobnej reakcji nie było, gdy  zagrożenie płynęło z północy (Szwecja) czy wschodu (Rosja). Było tak z braku nakładających się interesów.

Jednak dobrą wiadomością jest to, że to jest jedyna różnica interesów jaka między nami istnieje. W naturalnym stanie rzeczy nasze kraje nie są nastawione przeciwko sobie. Sytuacja ta więc nie jest niekorzystna, jest po prostu neutralna. Rozbieżność interesów nie oznacza bowiem ich sprzeczności, to dwa zupełnie różne pojęcia. Fakt jednak istnienia rozbieżności powoduje, że wykuwanie stabilnych porozumień czy sojuszy między Polską a Wyszehradem jest mocno utrudniona, bo wymaga „kombinowania” jak utrzymać wszystkich w całości. W pewien sposób taki sojusz jest nienaturalny. Presje zewnętrzne mają tendencje do sklejania naszych krajów razem, ale zaraz gdy te znikają – wszystko się rozlatuje. Ponadto zarówno historia jak i ostatnie dekady jasno pokazują, że nasze rozbieżności powodują, iż zewnętrznej sile w odpowiednich warunkach łatwo jest rozbić jedność Wyszehradu. Kraje V4 można więc porównać do tych samych biegunów magnesów - Polska i reszta odpycha się nawzajem. Funkcjonujemy „gdzie indziej”.

Dodatkowo różnica w potencjałach państw od razu powoduje powstanie podziału Polska vs reszta wewnątrz Wyszehradu. Czechy, Węgry i Słowacja zawsze będą bać się zdominowania przez Polskę jak również wciągnięcia ich w projekty którym nie są w stanie samemu podołać i/lub są odległe od ich interesu, a co jest wynikiem tego, że Polska ma opcje (mało)mocarstwowe, podczas gdy one - nie. Polsce również nie byłaby w smak współpraca z np. Niemcami której ukrytym celem byłaby możliwość rzucenia przez Niemcy wyzwania Stanom Zjednoczonym, bo Polska ma zupełnie inne geopolityczne uwarunkowania i taki cel jest dla niej absurdalny. Dlatego pozostałe kraje Wyszehradu mają i będą miały zawsze tendencje do okrążania potencjału Polski w ramach Wyszehradu poprzez pilnowanie, aby Polska musiała o nie stale zabiegać, nie była pewna ich poparcia, opłacała wspólne projekty itp. Kraje te nie będą łatwo angażować się „do pełna” w żaden projekt z obawy bycia wykorzystanym, zdominowanym i stłamszonym. Będą traktować Polskę jako kolejną opcję w swojej polityce transakcyjnej, Polska jest dla nich kolejną zewnętrzną siłą która może je zdominować i przed którą należy się bronić. To też powodować będzie, że kraje te będą przeciwnie rekonfiguracji V4 w coś większego (np. dołączając Rumunię). Bo im większa grupa, tym mniejsze ich znaczenie i tym mniej mogą pętać ręce Polsce.

Wniosek z tego jest jeden: Wyszehrad taki, jaki jest, będący wynikiem naszego położenia geopolitycznego nie będzie nigdy trwałym związkiem. Może się nim stać tylko wtedy, gdy jakaś siła zmusi go do dłuższej, stabilnej współpracy, a to jest możliwe tylko wtedy jeśli ta siła będzie wspólnym zagrożeniem. Odwrotna sytuacja - istnienie wspólnej okazji nie pozwala na stabilność relacji, bowiem co wejście do UE potwierdziło empirycznie – skonsumowane zyski są kiepskim biegunem przyciągania. To nie chciwość, ale strach jest najlepszym spoiwem międzyludzkim. I to wspólne pokonanie tego strachu powoduje wykucie przyjaźni oraz instytucji stabilizujących relacje. Używając naszego porównania z magnesami można powiedzieć, że odpychające się magnesy przestaną się odpychać wtedy, gdy czyjaś ręka zmusi je do tak dużego zbliżenia, że zareagują przeciwstawne bieguny, łącząc je w bardzo trudna do rozdzielenia jedność. Ale aby to się stało coś musi pokonać siły odpychania.

I tutaj dochodzimy do paradoksu, który jest podstawą niezrozumienia przez dużą ilość Polaków tego, jak można budować współpracę w ramach V4. Warszawie przychodzi łatwo dojście do wniosku, że co prawda nasze kraje mają rozbieżne interesy, ale w ramach UE jesteśmy zbliżani przez fakt bycia w grupie krajów traktowanych w podobny sposób przez unijne Centrum. Nic tak dobrze tego nie obrazuje jak wspólny front przeciwko postanowieniom o relokacji imigrantów i uchodźców.

Polakom jednak wciąż się wydaje, że ten pojedynczy przykład działania zewnętrznej siły automatycznie przekona Słowaków, Czechów i Węgrów do związania się permanentnym aliansem z nami. Działa tu podobne naiwne, abstrakcyjne myślenie jak te padające z ust federalistów europejskich. „No bo przecież jedziemy a tym samym wozie, bo globalizacja i tak dalej”. To zasłona dla imperialistycznych ambicji tego, kto je wypowiada. Polska zachęta skierowana do reszty Wyszehradu brzmi podobnie sensownie w uszach Słowaków, Węgrów i Czechów i ma podobny imperialistyczny ton. „Wskakujcie nam do kieszeni byśmy mogli dysponować waszym potencjałem  w imię naszych ambicji”. To oczywiście nie do zaakceptowania. A Polska nie ma siły ani geopolitycznej możliwości by te kraje do czegokolwiek zmusić, bo zaraz mogą wylawirować nas wchodząc w transakcje z innymi państwami.

Co więc nam umyka? Zrozumienie, że nasze kraje nie są poddawane naciskowi sił zewnętrznych stale, w taki sam sposób i na tyle długo by zmusić nas do wykucia bardziej stabilnych metod współpracy formułując jakiś rodzaj sojuszu. Te zewnętrzne naciski przychodzą i odchodzą. Wiatry zmian politycznych na świecie wieją raz z tej a raz z innej strony, i nasze kraje są tu jak liście. Raz je rzuci w tą, raz w inną stronę, i tylko czasami - na wskutek działań niezależnych od nas - trafiamy na tę samą płytę chodnikową. Zaraz jednak nas rozrzuci w przeciwne strony.

Opieranie więc współpracy Wyszehradu na istnieniu wspólnoty interesów wygenerowanej przez istnienie zewnętrznego zagrożenia to budowanie zamków an piasku. Magnesy są do siebie zbliżane, ale zbliżanie to trwa za krótko, by zdołać skrócić dystans tak, aby do głosu doszło przyciąganie. Zaraz więc po zniknięciu siły zewnętrznej Wyszehrad odskakuje od siebie.

Czy więc oznacza to, że współpraca w ramach V4 jest incydentalna i nie ma szans na bycie stabilną? Zdarzy się raz na dwadzieścia lat, potrwa rok a potem nici z tego? Niekoniecznie.

Jeśli bowiem chcemy mieć trwałą, bliską współpracę w ramach V4 - i to zależy tylko od nas, a nie od Czechów, Węgrów czy Słowaków, gdyż są na to za mali, myślą transakcyjnie bo taki jest ich geopolityczny wypadkowy interes, inne strategie zachowań nie mają sensu (jedyną opcją alternatywną jest zjednoczenie sił za Karpatami); to musimy sami stworzyć siłę, która magnesy do siebie zbliży.

Tą siłą jest bardzo powolne, bardzo żmudne, ale niekoniecznie kosztowne, tworzenie punktów wspólnych, które spajałyby relacje między naszymi krajami. Oznaczałoby to wejście w politykę transakcyjną Czech, Węgier i Słowacji i proponowanie bardzo konkretnych, ograniczonych, drobnych inicjatyw które oferowałyby zyski wszystkim stronom w równy sposób, rozdzielały koszty podobnie i dawałyby podobne możliwości rozwoju i wzmocnienia bezpieczeństwa. By to miało efekt siły zbliżającej musiałaby to być nieustanna seria projektów, czy wręcz projekcików które krok po kroku budowałyby siatkę powiązań, relacji, instytucji a przez to - interesów. Nie na zasadzie podstępu, wabienia, nęcenia przynętą bo na to się te kraje nie nabiorą i coś takiego nie będzie stabilne; ale na zasadzie autentycznych zysków obopólnych na małą skalę. To co ma sens robić wspólnie robimy wspólnie. To co nie ma - to nie ma, idziemy dalej. „No hard feelings” jak to mówią Anglosasi.

I dopiero po wielu takich jednostkowych transakcjach, po całej takiej długiej, trwającej wiele lat serii będzie można podkręcić ich skalę i na bazie poprzednich budować kolejne, większe. Należy zbudować historię pozytywnych interakcji politycznych, dających realne korzyści strategiczne i ekonomiczne w małej skali.

Ta polityka musi być rozłączna od incydentalnych zbliżeń interesów będących wynikiem oddziaływania sił zewnętrznych, tak samo jak od incydentalnych różnic. Jedno jest koniecznością krótkoterminową, a drugie-długofalową perspektywą trwałą. Skoro nie istnieją między nami stałe interesy wspólne, to stwórzmy je.

Po dekadzie-dwóch takiej polityki jest wysoce prawdopodobne że nawet pięćdziesiąt wizyt prezydenta Francji nic tu nie zmieni, po prostu zużyje się więcej czerwonych dywanów i to wszystko.

 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka