Soren Sulfur Soren Sulfur
3081
BLOG

Niemcy i 2 procent na wojsko to kiepski pomysł dla Polski

Soren Sulfur Soren Sulfur Niemcy Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Formalnie Niemcy i Polska należą do tego samego sojuszu i wspólnoty gospodarczej, teoretycznie jesteśmy aliantami, teoretycznie po tej samej stronie ale w praktyce połowa naszych interesów jest nie tyle rozbieżna, co sprzeczna, a Niemcy notorycznie prowadzą politykę szkodliwą wobec polskiego interesu narodowego. Nie z złośliwości, tylko dlatego ponieważ tak układa się ich własny interes narodowy i nic na to nie poradzą. Jedynym logicznym kursem działań jest iść na przekór nam i vice versa - dla nas jedynym logicznym kursem działań jest iście na przekór Niemcom. Problem w tym, że z racji dysproporcji potencjałów Niemcy częściej takie starcie wygrywają. Ta różnica sprawia też, że nie muszą się zawsze z nami układać czy szukać kompromisu, a jeśli są w stanie obejść nas i porozumieć się z Rosją, mogą z nami zrobić wszytko. I byliby szaleni gdyby tak nie zrobili - to racjonalna kalkulacja, nic osobistego.

To stara jak świat geopolityczna prawda, równanie w którym Polska się znajduje i z którego próbuje uciec, budając regionalne sojusze i szukając zewnętrznych gwarantów swojego bezpieczeństwa. Dziś tym gwarantem jest USA, które stworzyło sojusz NATO, którego Polska jest członkiem - razem z Niemcami. Ale NATO wytwarza jednocześnie pewien subtelny problem strategiczny dla Polski: mianowicie wymusza na Niemcach zbrojenia. Sojusz wymaga wydawania dwóch procent PKB na armię. Za wyjątkiem USA, Grecji, Wlk.Brytanii, Estonii i Polski nikt tego nie robi. Berlin wydaje zaledwie 1,19% PKB. Ameryka patrzy na to krzywym okiem bo to oznacza, że nieustannie musi subwencjonować europejskie bezpieczeństwo. USA co prawda wykorzystuje dzięki temu przemożny wpływ na strategiczne położenie Europy, ale koszty tego zaczęły przewyższać zyski w sytuacji, gdy USA jest zaangażowane w innych rejonach i ma siły rozciągnięte po całym świecie. Waszyngton dlatego zaczął naciskać na podniesienie wydatków na obronność swoich europejskich sojuszników. Z naszego jednak punktu widzenia nie jest to najlepszy pomysł, bo oznacza gigantyczne zwiększenie ilości i jakości niemieckich sił zbrojnych, dodając do dysproporcji sił między naszymi krajami kolejny czynnik, który będzie niezmiernie trudno przeskoczyć. Niemcy już teraz są dla nas wielkim problemem, a co się stanie jeśli dołączymy do tego strategiczną zależność od ich sił zbrojnych i jednocześnie strategiczne zagrożenie przez nie? Będąc w NATO imając dominującą pozycje USA w nim gwarantująca stabilność relacji być może nie jest to aż takim problemem, ale kto nam zagwarantuje że po rozkręceniu zbrojeń nie nastąpi zmiana sytuacji i NATO nie zniknie a USA się nie wycofają?

W interesie Polski nie leży aby Niemcy podniosły swoje wydatki zbrojeniowe z obecnych 1,2% do 2%, bo oznaczałoby to wzrost z 41 miliardów dolarów do 68 miliardów. Nasz kraj, wydający około 2 % nie będzie w stanie się z tą zwyżką w żaden sposób mierzyć. Obecnie wydajemy bowiem około 9 miliardów dolarów. W ciągu dziesięciu lat planujemy podniesienie tego do 2,5% PKB, ale nawet zakładając dobry wzrost gospodarczy w żaden sposób nie dobijemy do żadnego parytetu z naszym zachodnim sąsiadem.  Wynika to z dysproporcji w wielkości krajów, a tym samym gospodarek. Tym samym 2,5% nasze będzie mniejsze w liczbach absolutnych od 2% Niemców, nawet jeśli osiągniemy ten sam poziom rozwoju, co Berlin a na to w ciągu dekady się nie zapowiada. Możemy liczyć na ok. 80-85% poziomu niemieckiego PKB per capita w najbardziej optymistycznych scenariuszach, co da nam około 35 miliardów dolarów na armię przy wskaźniku 2,5%. Problem w tym, że to będzie za dekadę, a w tym czasie niemiecka gospodarka też urośnie, więc wydatki na zbrojenia Berlina będą odpowiednio wyższe w okolicach 90 miliardów dolarów. By temu dorównać, musielibyśmy wydawać dwa i pół razy więcej, czyli jakieś 6,25% PKB na zbrojenia. Takiego poziomu wydatków wojskowych żadna gospodarka nie jest w stanie wytrzymać na dłuższą metę. Nie wspominając o tym, że skontrowanie takiej mobilizacji przez Niemcy byłoby proste – musieliby podnieść swoje wydatki nieznacznie procentowo by Polskę „rozłożyć” na łopatki.

Problem wyrównania potencjałów w metrykach strategicznych w uproszczony sposób przedstawiłem już tu oraz tu. Polska jak najbardziej może dorównać Niemcom w liczbach bezwzględnych jeśli chodzi o siłę armii czy poziom wydatków na innowacyjność, ale tylko wtedy gdy wykonamy organizacyjny skok jakościowy i wyciśniemy z naszych zasobów nie sto, ale sto dwadzieścia procent normy. Podobny skok nie będzie możliwy w Berlinie, ponieważ kraje stabilne bardzo ciężko jest zmusić do zmiany raz obranej trajektorii organizacji całego społeczeństwa, a właśnie totalnej mobilizacji wymagałoby przestawienie się Niemiec z dotychczasowego kursu na zupełnie nowy. W przypadku Polski to prostsze, bo wciąż jesteśmy krajem rozwijającym się, który jest mobilizowany dookoła idei modernizacji; ergo łatwiej jest nam ustawić pewne rzeczy gdyż dopiero je budujemy. Można to porównać do wznoszenia domu - gdy on już stoi raczej trudno jest go przebudować, wymaga to ogromnego wysiłku, nakładów i będzie związane z ograniczeniami które zmuszą do kompromisów - nie da się zrobić, czego tylko się chce. Ale ktoś, kto dom dopiero stawia ma luksus wyboru takich rozwiązań, które będą lepsze już na starcie - i zrobi to taniej oraz szybciej.

Jednak jeśli Niemcy zostaną zmuszone do zwiększenie nakładów na wojsko, tedy Polska straci możliwość strategicznego wyrównania zdolności. Nie będzie to fizycznie możliwe, chyba że Niemcy zaliczą ogromny kryzys, który nas ominie. Nie można tego zakładać bo tego się nie da przewidzieć i na przypadku nie wolno bazować strategii. Dlatego w polskim interesie byłoby nie zachęcanie Niemiec do podwyższania wydatków na obronność oraz, jeśli to możliwe, wpłynięcie na Stany Zjednoczone, by po prostu, mówiąc kolokwialnie, jeśli chodzi o Niemcy - dały sobie z tym spokój. W Berlinie jest duży opór ze strony części establishmentu i społeczeństwa przeciwko zwiększonym wydatkom wojskowym, i należy te siły wzmacniać a nie osłabiać. Dodatkowo do tego obrazu dochodzi fakt, iż Niemcy - bardzo rozsądnie - po rozpadzie ZSRR zdecydowały się nie rozwijać swojego wojskowego wymiaru potencjału. Było to związane z wyciągnięciem wniosków z swojego położenia geopolitycznego. Każde zwiększenie siły militarnej Niemiec bowiem musiałoby doprowadzić w końcu do kontrreakcji ze strony sąsiadów, którzy rozpoczęliby wzmacnianie swoich sił zbrojnych, pogarszając stosunki z Niemcami i ograniczając niemieckie zyski z zwiększonych wydatków wojskowych. Niemcy są za małe, by konkurować z całą Europą. Dlatego postanowiono „trzymać głowę nisko”, zamiast tego używając innych wymiarów potencjału – gospodarki, wpływów miękkich, dyplomacji oraz postawiono na Unię Europejską jako narzędzie kontroli poczynań innych krajów - powoli ograniczając rolę sił zbrojnych. W Niemczech więc istnieje wielowarstwowa koalicja sił sceptycznych wobec zbrojeniom. Na naszą korzyść przemawia również fakt, że wojsko niemieckie jest obecnie w stanie kompletnego rozkładu i minie wiele lat zanim to zostanie zmienione.

Problem jednak w tym, że Niemcy są częścią sojuszu NATO, od którego zależy bezpieczeństwo Polski. Pozwolenie, aby jeden kraj mógł wyłamać się z solidarności i wydawał mniej jest niedopuszczalne, bo wtedy pozostali członkowie po prostu zakwestionują podwyżkę. Dlaczego Niemcy mają otrzymać dyspensę? A należy pamiętać, że tylko część krajów - tych biedniejszych i położonych dalej na wschodzie - ma jakiekolwiek problemy z swoim bezpieczeństwem wymagające wzmocnienia militarnego; większość krajów Europy jest bezpieczna jeśli chodzi o konwencjonalne zagrożenia wojskowe i nie widzą potrzeby zwiększania nakładów. Z ich punktu widzenia to strata pieniędzy. Z punktu widzenia Polski zaś spójność NATO i jego zdolność do działania - szybkiej reakcji na zagrożenia – jest kluczem do naszego bezpieczeństwa krótko, średnio i długoterminowego. Dlatego dla naszego interesu narodowego wzrost mocy sojuszu jest dobry. Teoretycznie wzrost znaczenia Niemiec w tym względzie również powinien być - ale nie jest. Jak pogodzić więc ogień z wodą?

Podobny problem mamy jeśli chodzi o stałe bazy natowskie. Z punktu widzenia Warszawy wydaje się logiczne, aby były one rozlokowane na wschodzie w tym u nas - a więc zabrane z terytorium Niemiec, gdzie obecnie się znajdują. Argumenty za tym posunięciem są absolutnie logiczne - zagrożenia się przesunęły, granica NATO też, więc bazy również powinny zostać przesunięte tam, gdzie są potrzebne. Niestety, w momencie gdy to nastąpi zaobserwujemy też niekorzystny dla Polski efekt emancypacji strategicznej Niemiec. Fakt, że bazy amerykańskie znajdują się na ich terytorium oznacza bowiem, że kraj ten jest kontrolowany wojskowo przez Stany Zjednoczone. Nie do pomyślenia jest scenariusz, w którym Niemcy wyraźnie sprzeciwiają się Waszyngtonowi w kluczowych, wojskowych kwestiach i idą z nim na kurs kolizyjny. Mówiąc krótko - bazy te nie tyle zabezpieczają dziś granice NATO, co są zabezpieczeniem na wypadek, gdyby Niemcy stały się zbyt niezależne. Pomysł, by je przesunąć do Polski więc nie jest do końca fortunny. Mówiąc wprost - będzie to oznaczało formalne zakończenie okupacji Niemiec po drugiej wojnie światowej. Tak, obecność amerykanów na naszej ziemi zapewne da nam więcej bezpieczeństwa, ale jednocześnie da więcej wolności Niemcom. Amerykanie mogą pewnego dnia zaś do siebie wrócić, a Niemcy zostaną.

To w połączeniu z zwiększeniem wydatków na zbrojenia do 2% PKB jest przepisem na marginalizację wysiłków Polski aby stać się podmiotowym, silnym państwem będącym sworzniem regionalnego sojuszu, który równoważyłby wpływy niemieckie i rosyjskie. Intermarium , V4 czy Trójmorze - jakkolwiek te koncepcje nazywać to po prostu zostanie utrudnione, jeśli pozwolimy w tak głupi sposób na emancypację wojskową Niemiec. Zyski z tego będą krótkoterminowe, drobne lub żadne, a za dziesięć czy dwadzieścia lat gorzko tego pożałujemy, bo wyemancypowane, przeorganizowane Niemcy będą miały wszystkie narzędzia aby przeciwdziałać naszemu interesowi narodowemu jako mocarstwo globalne. Co prawda perspektywy tego kraju są wbrew wielu opiniom raczej mizerne i Berlin czeka ogromny kollaps w nadchodzącym czasie; ale będzie on powolny, kontrolowany i co więcej - może zostać cofnięty. Nie ma sensu więc ryzykować.

Czy istnieje jakieś rozwiązanie tego problemu? Nasuwają się pewne możliwości.

Jeśli chodzi o bazy należałoby wypracować podejście kompromisowe. Przesunięcie winno odbyć się, ale w ramach granic niemieckich - z landów zachodnich na landy wschodnie, i tylko pewna część wojsk winna (jeśli uda się do tego doprowadzić) zostać oddelegowana do baz w Polsce. W ten sposób Niemcy pełniłyby rolę głębokiego strategicznego zaplecza dla sił wschodniej flanki, i nadal siły amerykańskie mogłyby pełnić rolę „dociskacza” Berlina tak, by nie mógł i nie czuł się zmuszony do zwiększenia swojej militarnej potęgi. Kwestia tego jak, ile, dokąd - to już kwestie drugorzędne. Jest to też poza naszą jurysdykcją, zależeć będzie od USA. Można jednak próbować wpływać na decyzje Waszyngtonu w tym względzie. By zrównoważyć brak sił amerykańskich Polska winna postawić na obecność sił innych krajów NATO na swoim terytorium, wciągając ich strategicznie w naszą obronę i w ten sposób utrudniając ewentualne wycofanie się rakiem na wypadek ataku na nasz kraj. Do pewnego stopnia już to osiągnięto poprzez rotacyjne obecności i wspólne manewry; niewiele potrzeba by zrobić ten ostatni krok.

Co do zobowiązania dwóch procent problem jest polityczny, a dokładnie związany z obietnicami wobec wyborców jakie nałożył na siebie prezydent Trump. Gdyby nie to, rozwiązanie byłoby proste - zamiast dwóch procent można by zaproponować mniejszą liczbę, na przykład półtora procent, co kraje europejskiej przełknęłyby z większą łatwością. By zaś zwiększyć ich skuteczność należałoby zaproponować europejski - w ramach Unii - system organizowania się, zakupów, standardów, szkolenia (podobne zalążki już istnieją), co można by politycznie połączyć z ideą budowy armii europejskiej (choć tu trzeba uważać na pułapki rozsiane w tym projekcie przez Francję i Niemcy, które pod tym hasłem rozumieją odbieranie mniejszym krajom pełnoprawnych sił zbrojnych, takie próby należałoby zgnieść w zarodku). To zwiększenie wydajności zakupów i organizacji miałoby zrównoważyć brak odpowiedniego poziomu nominalnych wydatków procentowych. Polska już eksperymentowała z propozycją tego pokroju, gdy do Polski przyjechała Angela Merkel - usłyszała wtedy propozycję zbudowania wspólnych sil atomowych UE na bazie potencjału francuskiego czy na przykład kreację europejskiego odpowiednika DARPy, agencji odpowiedzialnej za eksperymentalne technologie militarne w USA.

Niestety nie jest pewne, czy faktycznie taki kompromis zostałby przyjęty przez Waszyngton, dodatkowo aby propozycja wypaliła musiałaby być ona połączona z wolą do takiej mobilizacji ze strony krajów Europy; w obecnej sytuacji gdy model integracji Unii wydaje się kompletnie sypać a wspólnota pogrążona jest w wielu kryzysach na raz nie jest jasne, czy udałoby się zbudować wystarczający konsensus wobec takiej propozycji. Niemniej jednak wydaje się to sensownym rozwiązaniem o które warto by powalczyć by w ten sposób siły niemieckie nie osiągnęłyby pułapu, do którego Polska nie mogłaby dorównać indywidualnym wysiłkiem zbrojeniowym. Dodatkowo dzięki temu wszelki wzrost byłby częścią paneuropejskiej sieci powiązań i kontroli sojuszniczej. Jakikolwiek więc wzrost siły Niemiec byłby równoważony zarówno przez nasze - znacznie większe - wysiłki oraz przez otocznie międzynarodowe.

 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka