Soren Sulfur Soren Sulfur
681
BLOG

Żądamy Uniji dla Polski!

Soren Sulfur Soren Sulfur UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Unia Europejska jest jak kolonializm z przeszłości: psuje umysły które w nią inwestują. Bo od pewnego czasu buduje wiarę a burzy pragmatyzm.

Nie chodzi o to, że Unia Europejska wyzyskuje kraje członkowskie czy swoich sąsiadów, jest to bez związku. To może być prawdą albo nie. Chodzi o coś innego: o zamianę pragmatycznej polityki która miała służyć interesowi kraju; na wiarę, że to co się robiło w przeszłości należy robić i teraz. Wszelka próba zmiany oznacza atak na podstawy tej wiary i należy temu dać odpór. 

Ile razy Państwo widzieliście ten obrazek? Dyskusja o UE, polityce w niej, miejsca Polski w tym układzie zamienia się w litanię magicznych formułek o europejskiej solidarności, wartościach, integracji pogłębionej, więcej Europy w Europie i tak dalej. I nie ma znaczenia że strony są z przeciwnych opcji politycznych - klasycznym atakiem jest bowiem zarzucanie eurosceptyczności czy antyunijności (antyeuropejskości), na co każdy z oburzeniem odpowiada że a skądże, wręcz na odwrót jestem „bardziej unijny od samej unii”. Tego typu „wymiana zdań” jest oznaką degeneracji myślenia strategicznego. Oznacza ona bowiem, że ludzie nie myślą nad działaniami, a zaczynają w nie wierzyć. Są jak samoloty na autopilocie - lecą wyznaczonym kursem, i to kurs jest ważny - a nie miejsce przeznaczenia i czy dolecimy tam bezpiecznie. 

Podobne jest to do kazusu kolonializmu. Państwa europejskie stały się kolonialnymi potęgami nie dlatego, bo miały ambicje podboju, ale dlatego ponieważ szukały dostępu do szlaków handlowych. Chciały zarobić pieniądze, bo pieniądz oznacza silę a siła władzę, władza kontrole, kontrola zaś - bezpieczeństwo. Państwa europejskie po dotarciu do Indii zorientowały się, że aby móc tu handlować muszą mieć wsparcie wojskowe, by bronić się przed korupcją, przymusem, wymuszeniami ale również - by móc otwierać przemocą rynki dla nich zamknięte. Wyprawa zamorska była drogim przedsięwzięciem, powrót z pustymi rękoma nie wchodził w rachubę. Nadto fakt, że militarnie europejczycy byli znacznie sprawniejsi tylko zachęcał do używania siły gdy po dobroci się nie dało. Szybko zorientowano się też, że znacznie lukratywniejszym od handlu Azja-Europa jest handel lokalny, azjatycki. Zdominowanie go więc stało się celem europejczyków. I taki był początek europejskich potęg kolonialnych: handel handel i jeszcze raz handel. Trochę odmiennie wyglądał los kolonii hiszpańskich, gdyż Hiszpanie zorientowali się że trafiła im się żyła złota - dosłownie; i skupili się całkowicie na wydobywaniu drogocennych kruszców i używaniu ich jako waluty za która kupowali w Europie to co chcieli. Do wydobycia zaś potrzebna była im siła robocza - a tą przymusili do pracy lokalnie. Ogólnie jednak cel był taki sam:wzbogacić się by bogactwo przekuć na siłę, a siłę na władzę władzę na kontrolę, bo to dawało bezpieczeństwo. Bo gdy się kontroluje innych, to znaczy że nie są i nie mogą być oni zagrożeniem. 

Gdy przeskoczymy kilka stuleci do przodu okaże się, że Europa pozbyła się swoich posiadłości kolonialnych i w istocie spostrzega kolonializm jako błąd. Kosztowny. I że nie jest już tak pewna, czy kolonializm był summa summarum dla niej zyskiem czy stratą. Fakt, że kolonie uzyskały niepodległość a europejczycy stracili dominację światową bowiem wcale nie przełożył się na biedę i upadek gospodarczy, wręcz przeciwnie. Okazało się więc że utrzymywanie imperiów zamorskich było obciążeniem dla gospodarki a nie zyskiem. Czy jednak oznacza to, że tak było zawsze? Nie wydaje się. Raczej gdzieś pomiędzy początkiem kolonializmu a jego końcem rachunek zysków i strat zmienił się na niekorzyść kolonializmu. Przestał się to opłacać, a mimo to Europa stale ładowała zasoby w utrzymanie i powiększanie swoich imperiów.  

O tym, że było to przedsięwzięcie nieekonomiczne świadczy stosunek takiej Francji czy Wlk.Brytanii do najnowszych nabytków: starali się tak nimi zarządzać by nie kosztowało ich to nic. Nie inwestowali w te terytoria, ich obecność była często ograniczona do iście symbolicznej a to, że utrzymywali władzę było efektem dysproporcji w rozwoju oraz umiejętności sprytnego manipulowania ludnością lokalną. Jednak mimo tych oznak iż kolonializm to przeżytek nadal utrzymywano że jest on niezbędny dla rozwoju, podczas gdy już na wczesnym etapie można było wysnuć wniosek, że kolonializm wzbogaca tylko nieliczną elitę europejską, która umiejętnie potrafiła lobbować u swoich państw by te dotowały ich przedsięwzięcia. Dla tych nielicznych było to dochodowe, ale dla całości kraju kolonialnego - raczej było stratą, która powiększała się z czasem. Mimo to pogląd o niezbędności kolonii dla rozwoju był dogmatem nienaruszalnym.  

Kiedy spojrzy się na Polskę międzywojenną można z łatwością znaleźć odpryski tego przekonania w ówczesnej opinii publicznej naszego kraju. „Żądamy kolonij dla Polski!” głosił plakat Ligi Morskiej: organizacji która promowała polskie ambicje kolonialne. A był to czas kiedy imperia kolonialne były już kompletnym przeżytkiem – wkrótce zaraz, po II wojnie światowej, rozpadały się jak domek z kart a ich metropolie odetchnęły z ulgą, że się ich pozbyły. Mimo to przekonanie, że kolonie równa się dobrobyt, że kolonie gwarantują status mocarstwa i tym samym dają bezpieczeństwo, był niewzruszony i jak widać wielu Polaków go podzielało. 

Kiedy dokładnie nastąpiła zmiana z plusa na minus nie wiadomo, wiele wskazuje na to że od początku zyski z kolonii były wątpliwe, gdyż ich tworzenie i utrzymywanie wymagało działań podobnych do tych jakie wykonują państwa: budowania armii, zbrojeń, bicia monety, tworzenia praw, prowadzenia wojen, obrony strategicznych pozycji, kalkulowania geopolitycznego. Państwa zaś są w tej grze nie dlatego, że się ona opłaca ale dlatego ponieważ stawką jest życie. Bezpieczeństwo nie ma ceny. Co innego jednak przedsięwzięcie biznesowe. Czy faktycznie taka Kompania Wschodniorosyjska przynosiła zyski? A może służyła tylko do wzbogacania się wąskiej warstwy ludzi, za co płacili nie tylko ci, którzy byli kolonizowani, ale również obywatele kraju macierzystego? Nie wiemy. Możemy tylko podejrzewać, że na początku kolonie się opłacały. A potem, dokładnie z tych powodów jak wyżej - przestały. A mimo to ciągle je utrzymywano i powiększano. Prawdopodobnie dlatego, bo elity krajów kolonialnych czerpały z tego indywidualne zyski i sporo zainwestowały - finansowo, prestiżowo, intelektualnie - w utrzymywanie swoich imperiów; mówiąc krótko konserwatywnie przywiązały się do zastanego stanu rzeczy i nie wyobrażały sobie, że można inaczej skoro czuły się w tym jak pączki w maśle. Produkowały więc dyrdymały o zbawienności kolonii dla rozwoju, i jak to są ważne i ich posiadanie świadczy o statusie danego państwa. I tak się składa, że - będąc u władzy swoich państw - ich kraje ich „wspierały” – dotując cały ten kram bezrefleksyjnie.  

W ekonomii istnieje pojęcie kosztów utopionych: takich, których nie da się odzyskać w momencie wycofania z danego przedsięwzięcia. Ich istnienie powoduje uruchomienie mechanizmu psychologicznego, który utrudnia racjonalne prowadzenie biznesu: skoro już tyle wydaliśmy i tego nie odzyskamy, wydawajmy więcej na ratowanie przedsięwzięcia. Koszty utopione więc rosną, a tymczasem wcale nie jest powiedziane że możliwy jest zysk i odbicie sobie straty. Tak właśnie wydaje się że było z kolonializmem europejskim. Dawno już przestał się opłacać, ale jednak trzymano się go kurczowo. W skrajnych przypadkach - jak Portugalia - nawet wtedy gdy wszyscy inni dawno już dali sobie z tym spokój. Zapomniano już czemu ma kolonializm służyć, stał się celem samym w sobie. Utrzymać, poszerzyć, dominować. Imperium, honor i tak dalej. Więcej w tym było wiary, niż realizmu, wiary która stroiła się w szatki pragmatyzmu, ale tak naprawdę robiła z niego pośmiewisko. Ludzie tak długo słyszeli o tym że kolonie są niezbędne, tak długo wałkowali stare argumenty, że nie potrzebowali już myśleć czy to się opłaca. Tak się robi i już, co, nie wiecie? Co gorsza gdzieś po drodze cel kolonializmu - pieniądze, handel, rynek - zostały podmienione na strategię, geopolitykę, bezpieczeństwo. Coś, co miało być narzędziem do osiągnięcia tegoż zmutowało niepostrzeżenie w cel. Podmiana pozostała niezauważona i trudna do „rozbrojenia” - wykazania błędności myślenia. 

Wiara w Unię Europejską jako cel sam w sobie ma podobne cechy. Każda próba zadawania pytań: po co, jak, ile zyskujemy, czy to się opłaca od razu jest bombardowana hasłami: no ale Zachód. Należy być częścią Zachodu a nie Wschodu... -Dlaczego? Bo bo...bo Zachód! Bo rozwój, bo demokracja! Jak można zadawać takie pytania?! - No ale dlaczego to ma być Zachód? - A co, ma być wschód?! Rosja?! Służysz Moskwie?! Dochodzi już do takiej paranoi, że propozycja by dać sobie spokój z zmianą czasu jest torpedowana bo to będzie oznaczało że będziemy mieli czas moskiewski, wschodni. A tfu! Cóż za szkaradziejstwo! Koszta są nieważne, głupota jest nieważna, ważne są „kolonije dla Polski”. 

I tak dalej. Zbiór banałów i hasełek. Gdzieś na obrzeżach co bardziej rozeznani dorzucą: no bo taki układ, bo się nie da nic zrobić, bo tak lepiej. Wiara ubrana w szatki pragmatyzmu. 

Tymczasem Unia Europejska, członkostwo w niej, ma przynosić korzyści. Ma dawać rezultaty. Ma się opłacać. Ma pozwalać Polsce się bogacić i być bezpieczniejszą. Tymczasem coraz częściej słyszy się o wartościach Europejskich, o jakiejś wspólnocie ideałów i inne tego typu. Oznacza to, że coraz więcej ludzi po prostu zastępuje pragmatyzm, wizję celu - środkami i wiarą. Przyzwyczajenie zabija zdolność myślenia. I oznacza degenerację instynktu strategicznego. 

Czy kolonializm koniecznie musiał skończyć się dla Europy smutno i przynosić więcej strat niż zysków? Nie. Pod warunkiem że wcześnie zauważono by problem i starano by się unikać kosztów utopionych, pułapki ich logiki. Kolonie mogą sobie być albo nie, to bez znaczenia, ważne jest czy służą naszemu interesowi, czy się opłacają. Jeśli nie, do widzenia, zmieniamy podejście. Brak elastyczności w tym względzie jednak spowodował, że Europa przeinwestowała to narzędzie i utopiła w nim swoją przyszłość. 

Podobnie może być z Unią Europejską. Kraje UE zajmują się w kółko tylko integracją i zarządzaniem nieustannymi kryzysami które ona wywołuje. Są tak skoncentrowane na kłótniach ze sobą, tak bardzo się blokują, są tak sparaliżowane polityką wewnętrzną Europy, że nie są w stanie reagować na zagrożenia zewnętrzne. Rosja robi co chce, Chiny robią co chcą, USA robi co chce, nawet nie trzeba mieć kraju ani żadnej organizacji by ośmieszyć Europę – patrz kryzys uchodźczy. Czy UE przypadkiem nie miała dać swoim członkom bezpieczeństwa? A tymczasem wydaje się paraliżować racjonalne działania w tym temacie. 

Gdy Gruzja Saakaszwilego dokonała reform gospodarczych, otwierając kraj i czyniąc z niego jeden z najbardziej gospodarczo wolnych na świecie, od Komisji Europejskiej usłyszała, że jeśli będzie chciała kandydować do UE to będzie musiała zrobić swoją gospodarkę mniej wolną. Tymczasem trzy czwarte prawa uchwalanego w Polsce jest w jakiś sposób wymuszone przez decyzje podejmowane na szczeblu europejskim i nie jest tajemnicą, że przeregulowanie gospodarek europejskich jest jedną z przyczyn ich wolniejszego rozwoju gospodarczego. Ocenia się że przeregulowanie kosztuje Polskę kilka (2-3) procent PKB rocznie (Raport Deloitte, pisałem o tym tutaj), a ponieważ 3/4 prawa uchwalanego jest produktem europejskim oznacza to że 1.5-2.25% PKB rocznie jest tracone przez obecność w UE. Sławetne zaś dotacje europejskie też są zabawną rzeczą, bo Polska musi płacić składkę, wysokość dotacji i składki ustalana jest politycznie, tak samo jak zasady przyznawania pomocy, zaś 80% pieniędzy i tak wraca do bogatych krajów UE w postaci kontraktów (nic dziwnego skoro one ustalają na co dotacje mogą iść). Niby pozostaje nam te 20%, można też twierdzić że przecież dzięki temu zyskujemy efekty inwestycji, problem w tym że ta manna z nieba ma efekty ossyfikacyjne - powoduje zacementowanie istniejącego układu prawa, polityki i brak nacisku na reformy. Po co coś zmieniać, skoro są dotacje? W praktyce dotacje są mechanizmem używanym przez centrum UE do przekupywania elit danego kraju aby zgodziły się na dyktowane warunki. Bez łatwych pieniędzy kraje musiałyby zająć się reformami i zwiększeniem wydajności, obywatele zaś nie byliby usypiani dawkami euro i naciskaliby na polityków by wprowadzali zmiany - częściej i mocniej, z czym ci - pozbawieni łatwych pieniędzy-musieliby się bardziej liczyć. Ta manna z nieba sprawia, że politycy staja się bardziej obojętni na głosy niezadowolenia.  

Nikt też nie zastanawia się nad tym, że inwestycje które dzięki funduszom europejskim są wykonywane - są tak naprawdę długoterminowym obciążeniem gospodarki. Kraj, który nie jest w stanie samemu wygenerować dosyć zasobów by zbudować autostradę budując ją za „mannę z nieba” tylko przejściowo, iluzorycznie zwiększa zyskowność swojej gospodarki - bo budując ta drogę, mimo że go na nią nie jest stać tworzy koszty jej utrzymania w przyszłości. A kto ma za to zapłacić? To tak, jakby biedak zarabiający minimalną pensję nagle wyremontował ogrzewanie swojego domu razem z piecem bo dostał mannę z nieba. Fajnie będzie przez parę lat, dopóki nowoczesny piec nie będzie wymagał serwisowania lub wymiany. Wtedy okaże się, że koszty utrzymania przekraczają wielokrotnie zdolności zarabiania biedaka. Nawet, jeśli inwestycja z dotacji unijnych jest przydatna i zwiększa produktywność, to będąc finansowana „manną z nieba” zachęca do niegospodarności; dodatkowo dotacje są przyznawane według kryteriów politycznych część dotacji nie idzie na żadne korzyści gospodarcze i służy tylko wypełnianiu biurokratycznych tabelek. Co najgorsze, prawie wszystkie projekty dofinansowane z UE wymagały zaciągnięcia kredytów. Biedak nie może kupić nowego pieca, i fakt że otrzyma 80% czy 90% dofinansowania jest nieważne, bo pozostałe 10% musi skądś wziąć. Nie weźmie z wypłaty, bo jest biedakiem. Więc zaciąga pożyczkę. A jak piec trzaśnie, to nie dość, że musi opłacić naprawę, to jeszcze ciągle spłaca kredyt.  

Do tego fakt, że regulacje unijne dotyczące gospodarki są głosowane pod dyktando interesów silniejszych państw sprawia, że co chwile „coś nam grozi”. Różne dziwne dyrektywy mogą uśmiercić raz tą a raz inną gałąź gospodarki. A to pada sektor śmieciowy, a to transportowy, a to stocznie, a to produkcja węgla czy energii drży przed dyktatem Brukseli. Czy ktokolwiek policzył ile nas to kosztuje?  

A co z wymiarem zagranicznym? Faktem, że UE hamuje zdolność słabszych krajów do dbania o swój interes narodowy, zamiast go wspierać; co z problemem iż przekierowując politykę państw europejskich z otoczenia kontynentu na jego wnętrze powoduje wzrost napięć i konfliktów między nimi, walczących o kontrolę nad instytucjami UE które potrafia narzucać reguły członkom? Przecież to powoduje, że każde państwo jest sobie wrogiem i jego głównym zajęciem jest rzucanie kłód pod nogi sąsiadom. Ogromne zasoby idą w budowanie koalicji, lobbowanie, by tylko dorwać się do prawodwastwa unijnego i przekabacić je na swoją stronę. Ile to zmarnowanych pieniędzy, czasu, talentu ludzkiego! Nie widać żadnej wspaniałej jedności europejskiej, do której UE miała prowadzić, zamiast tego wszyscy żrą się ze sobą, czasem tego nie widać bo tak skutecznie skorumpowano elity danego kraju że te siedzą cicho, przekupione; ale demokracje mają to do siebie że powodują czasem wymiany elit; a wtedy walka buldogów po dywanem zamienia się w totalną rozwałkę salonu na widoku. 

Jedyne, co można powiedzieć, że jeszcze jest to „pokój”, problem w tym że tego nie zrobiła UE, tylko USA, które wprowadziło swoje wojska na kontynent po II wojnie światowej, pomogło imperiom kolonialnym upaść, i zmusiło kraje Europy do zaakceptowania porządku, gdzie Waszyngton narzuca ton, a europejczycy służą jako wojska pomocnicze w starciu z komunizmem. Oczywiście, że efektem tego jest pokój! Przecież w Europie pierwszy raz od czasów Imperium Rzymskiego zaistniał hegemon, mogący rozjechać dowolny buntujący się kraj, a pozostające pod jego parasolem państwa tego nie próbowały także dlatego, bo alternatywą było wpadnięcie pod skrzydła znacznie gorszego pana - ZSRR. W takich warunkach łatwo się jest „wyrzec wojny”, bo się nie ma wyboru.  

Ale samo zadawanie takich pytań powoduje wrzask: żądamy kolonij dla Polski! Żadamy Uniji! Uniję nam dajcie! 

Tymczasem nowy wiek pędzi pełną parą i drwi sobie z przestarzałych idei. 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka