Soren Sulfur Soren Sulfur
1416
BLOG

Koniec marzeń. Początek nowych.

Soren Sulfur Soren Sulfur Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 39

Bez względu na to jak ułoży się po wyborcza rzeczywistość, jakakolwiek siła rządząca Polska od tej chwili będzie stała przed takimi samymi wyzwaniami i problemami które sprowadzają się do tego, że zmarnowaliśmy nasze szanse rozwojowe.

Ten sam temat poruszałem już kilka lat temu tu oraz tu. Kraje mają swoje okna rozwoju, swoje okna szans dyktowane przez czynniki twarde i trudne do zmiany takie jak demografia, i albo z nich korzystają, albo marnują swoje dziejowe szanse. Patrząc na to ile jest krajów biednych, średnich a ile bogatych i z sukcesami - widać, że zdecydowana, miażdżąca większość swoje szanse marnuje.  

Każdy kraj ma zespół zasobów, wad i zalet. Czegoś, co jest w miarę trwałe, czegoś co trudno zmienić nawet jeśli ktoś bardzo by chciał, i co wyznacza to, co jest możliwe dla tego kraju. Takie rzeczy jak geografia, dostęp do zasobów, ustrój polityczny, kultura i wreszcie demografia determinują prawdopodobieństwo rozwoju. Przy czym najistotniejsze są czynniki ludzkie. Są przypadki krajów które nie miały żadnych zasobów, a stały się bogate, ale też na odwrót - mając je pozostały biedne. Są takie, które miały odpowiedni ustrój polityczny, a niespecjalnie się rozwinęły. Bo bogactwo to wynik pracy, przedsiębiorczości i innowacyjności; nie zaś manna z nieba.

Ale innowacyjność i przedsiębiorczość nie są w stanie załatwić wszystkiego. Gdy komuś wręcza się worek kamieni to choćby był najlepszym atletą wysoko z nim nie podskoczy - obciążenie mu to uniemożliwi i nie będzie ważne, jak dalece jest sprawny. Polska będzie miała ten worek kamieni od 2020 roku i jest on związany z zmianą proporcji ludzi pracujących do ludzi na emeryturze.

Polska po 1989 roku należała do grupy krajów o wysokiej dynamice, podczas gdy Niemcy czy Francja-niskiej. Dynamizm ten był związany z naszym wzrostem demograficznym, bo w stanie wojennym Polacy "wyhodowali" sobie całkiem liczne następne pokolenie i na tle całej Europy byli tutaj wyjątkiem. Byliśmy jedynym krajem w którym populacja pracująca nie kurczyła się i nie była w stagnacji, ale urosła w stosunku do poprzedniej generacji. Oznaczało to, że kraj był pełny energii i konieczności działania. Młode społeczeństwo jest bardziej rzutkie, bo musi. Jest skłonniejsze do podejmowania ryzyka, próbuje się dorobić i eksperymentuje. Pracuje i konsumuje - a że młodego pokolenia jest więcej niż tych starszych oznacza to, że możliwe jest utrzymanie rzeszy tych starszych pokoleń czy to dzięki pracy własnej czy to dzięki systemowi emerytalnemu który opodatkowuje młodych i daje starym. Koszta tego rozbijają się na liczebność młodego społeczeństwa. Ale Polska przez całe pokolenie - 30 lat od transformacji - nie miała dzieci. Młodzi wstrzymali swoją prokreację z przyczyn ekonomicznych. Odkładali posiadanie własnych dzieci coraz dalej i dalej, czekając na "odpowiedni moment". Ten moment nie nastąpił. To oznacza, że młody dynamizm Polski po 1989 roku własnie się kończy i nie zastąpi go dynamizm nowego pokolenia-to nowe pokolenie jest bowiem za małe, by zmienić sumę interakcji w obecnym społeczeństwie z statycznej na dynamiczną. Co więcej, ponieważ ludzi pracujących będzie mniej w stosunku do nie pracujących oznacza to rosnące obciążenia dla tego nowego pokolenia. Choćby było ono bardziej rzutkie, innowacyjne i przedsiębiorcze niż jakiekolwiek w naszej dotychczasowej historii - z workiem kamieni wysoko się nie podskoczy.

Do bycia rzutkim potrzeba dynamicznego społeczeństwa które widzi przyszłość a nie przeszłość, które "wylewa" się na zewnątrz a nie jest skoncentrowane na wewnątrz. W obliczu kurczącej się populacji nastąpi mentalnościowy zwrot na sprawy bieżące i wewnętrzne, a napięcia spowodowane powolnym wzrostem gospodarczym oraz brakiem pieniędzy w budżecie powodującym rozpad narodowej infrastruktury ( a więc i dróg i emerytur) - spowoduje iż po prostu nie będziemy mieli ani krztyny wolnej uwagi i zasobów na cokolwiek innego. Staniemy się biernymi uczestnikami wydarzeń, pasywnym puzzlem na mapie. Bo nic innego nie będzie już możliwe. Będziemy tacy, jak inne kraje europejskie których zachowań do tej pory nie rozumieliśmy. Teraz zrozumiemy.

Klasycznym przykładem tego jest historia Japonii. Populacja tego kraju kurczy się; i pomimo bycia zaawansowanym i dobrze rozwiniętym popadł on w marazm. Wzrost jest niski, zdolność kraju do reagowania na zewnętrzne zagrożenia również. Każdy kolejny rok nie przynosi zmian, bo one wymagałyby nowych politycznych rozstrzygnięć. A kto niby ma interes w tym by cokolwiek zmieniać? Starzy? Oni zaraz żegnają się z tym światem. Stagnacja dotyka gospodarki, kultury, przekłada się na politykę. I choć tu i tam jakieś mądre głowy wskazują co należy robić, snują ambitne plany, to nie ma komu tych planów wykonać. Czas Japonii przeminął. W przypadku społeczeństw zachodnich jak Wlk.Brytania czy Niemcy jest dokładnie to samo, ale oprócz tego widać rosnącą demoralizację i destabilizację spowodowaną masową imigracją. Tak, jest tam młode pokolenie. Tylko, że ono nie będzie kontynuacją starego i jego konkurentem jest pokolenie młode, mało liczne, będące europejskie. Nie tylko więc marazm i stagnacja, ale do tego konflikt i chaos. Los Japonii wydaje się tu w porównaniu błogosławieństwem.

Po 1989 roku Polska żyła w przekonaniu, że jedyne co trzeba w kraju zrobić by było dobrze to wybrać właściwych ludzi do rządzenia. Oni zmienia to, tamto i dzięki temu instytucje polityczne będą lepsze, a dzięki temu rozwój będzie lepszy i będziemy szybciej (lub wolniej) doganiać kraje bogate, a więc przysłowiowy "Zachód". Modernizacja kraju to główna oś debaty politycznej i podziałów w społeczeństwie. Nie zastanawiano się wiele nad niczym innym, bo uznawano możliwość rozwoju za coś oczywistego i jasnego. Bez względu na to, kto Polską rządził wydawało się, że mamy przed sobą dobrą przyszłość. Wystarczyło bowiem "palcem w ziemi pogrzebać" by coś tu wyrosło. Raz rosło szybciej, raz wolniej - ale rosło. Spór toczył się o to czy można szybciej i jak podzielić owoce tego wzrostu. Nikt nie myślał, że może być inaczej. Wzrost był czymś naturalnym i zależnym od naszej woli oraz starań.

Polska była gospodarczym "samograjem". Położona na przecięciu szlaków komunikacyjnych, w środku Europy, z dostępem do kapitału zagranicznego, chroniona przez wojska potężnych krajów, zalewana inwestycjami zagranicznymi i jedyna na całym kontynencie z wyżem demograficznym. Bez względu na to, jakbyśmy schrzanili tą sytuację to zawsze otrzymalibyśmy kolejną szansę i zawsze byłby jakiś wzrost. Polska to był taka Warszawa - do Warszawy też ludzie spływają zewsząd, jest siedzibą głównych spółek, firm, stolica i w związku z tym ma stale rozwój. Jej włodarze muszą się tylko zastanowić jak zagospodarować ten rozwój i kto to robi - jest mało ważne dla tego rozwoju. Kosmetyka. A skontrastujmy taką Warszawę z którymś z ośrodków miejskich który się "zwija", a takich w Polsce jest legion; w tych innych ośrodkach ludzie wyjeżdżają a dzieci się nie rodzą. Następuje wyludnienie i co? I włodarze stają na rzęsach, ale wzrostu nie ma; choć niby jest coraz lepiej. Nie duszą się od pieniędzy z podatków jak Warszawa. Teraz cała Polska będzie jak ta wyludniająca się prowincja. I to jest, moi drodzy, koniec marzeń.

Może więc być tak, że palcem będziemy grzebać... całą dłonią będziemy łapać, a mimo to wzrostu nie będzie albo będzie bardzo lichy. Będziemy mogli mieć najlepsze prawo, najniższe podatki, najlepszych polityków, naukowców, biznesmenów a nic to nam nie da. Bo naszą przyszłość zdeterminowała nasza przeszłość. Spadek po niej w postaci instytucji i ich zobowiązań.

Polska oparła swoje instytucje wzrostu i funkcjonowania na założeniu, że ludzi zawsze będzie dostatek. Że populacja może tylko rosnąć. Zrobiliśmy tak gdy powtórzyliśmy rozwiązania Zachodu. Rozwiązania te są widoczne na każdym poziomie. Państwa, firm, życia prywatnego. Są częścią sposobu naszego życia i myślenia tak dalece, że nie jesteśmy w stanie nawet często tego wskazać, akceptujemy to jako coś oczywistego. "Tak się po prostu robi".

Zachód je wygenerował wtedy, jak przeżywał od XIX do polowy XX stulecia eksplozję demograficzną. Emerytury, zasiłki, giełda, wyniki kwartalne, banki centralne, myślenie o przyszłości, oszczędzanie, szkoły, uniwersytety. To, co widać na Zachodzie obecnie – apatia, wstrząsy polityczno-społeczne, bunt mas przeciwko elitom, masowa migracja - to właśnie efekty tego, że nikt za bardzo nie wie jak urządzić ten świat inaczej, niż na założeniu że w przyszłości ludzi będzie więcej.

My powtórzyliśmy wszystko w tym względzie i teraz też staniemy przed tym samym problemem co Zachód, tylko że na wcześniejszym etapie rozwoju. Taki sam błąd popełniła Japonia. Przez dwa pokolenia robiła wszystko, by doścignąć Zachód, ale nie zastanawiała się co będzie jak to zrobi. Spaliła w piecach modernizacji dwa pokolenia, zniszczyła je w imię tego celu, tworząc po drodze instytucje które teraz są jej balastem.

Nasz wzrost gospodarczy stanie się nieodróżnialny do tego z reszty krajów europejskich - osiągając od 0 do 2 procent rocznie. Biorąc jednak pod uwagę, że u nas ciągle jest przestrzeń do importowania innowacji z krajów bogatych, to oznacza że prawdopodobnie wzrost ten będzie oscylował w okolicy 3%. I będzie tak BEZ WZGLĘDU na to jak ułożymy konkretne rozwiązania w kraju. Tego czynnika się nie przeskoczy. Tak krawiec kraje jak mu materiału staje.

Ale ta sytuacja nie jest wyrokiem. Ona jest przejściowa. I tak, jak różniliśmy się do tej pory na tle Europy dzięki naszemu wyżowi demograficznemu, tak też ten wyż sprawia, że mamy szanse się odbić w przyszłości.

Kraje Europy i szerzej całego rozwiniętego świata - ale nie tylko, do tego grona zaliczamy również Rosję czy Chiny; są w fazie kurczenia się demograficznego od dwóch pokoleń. Oznacza to, że około 50 lat temu weszły w ten moment, w który Polska weszła po 1989 roku. Dla tych krajów odzyskanie dynamizmu, ustabilizowanie populacji i przez to odwrócenie złych trendów gospodarczych oraz międzynarodowych wymaga 60 lat sukcesywnego wzrostu populacji. Wynika to z tego, że jeśli przez jedno pokolenie rodziło się za mało dzieci, to żeby odbić się od tego dna trzeba dokładnie tyle samo czasu dzieci rodzić więcej by nadrobić stratę, dopiero jak te dzieci dorosną i zaczną mieć swoje dzieci to wszystko się wyrówna - i zajmuje to właśnie pokolenie czyli 30 lat. Jeśli zaś kurczenie się trwało dwa razy tyle, to znaczy że dwa razy tyle należy czekać aż populacja się ustabilizuje. Do tego momentu każde kolejne pokolenie musi być coraz liczniejsze, czyli średnia rodzina musi mieć więcej niż 2jkę dzieci. W całym rozwiniętym świecie, ale też Rosji i Chinach, potrzeba właśnie 60 lat na takie odbicie. Kraj, który się kurczy demograficznie a jednocześnie ma dużo dzieci to kraj, który ma niezwykłe wydatki które nie zwracają się przez bardzo długo - ponad pół wieku! Opieka nad rzeszami ludzi starszych kosztuje - i nie ma znaczenia czy płaci na to państwo czy społeczeństwo indywidualnie; bo efekt jest ten sam. To są tylko konsumenci a nie producenci. Dokładnie tak samo wygląda sprawa z dziećmi, które na rynek pracy wchodzą po wielu dekadach a do tego momentu są tylko konsumentami, kosztem. Kraj, który przez 60 lat ma podwójne koszty - utrzymania młodego i starego pokolenia, to kraj który "leży i kwiczy", bo go na wiele rzeczy nie jest stać, on musi czekać by odrobić straty. Nawet, jeśli będzie zaawansowany technologicznie i formalnie bogaty to będzie krajem stagnacji i pasywności, skoncentrowanym na utrzymaniu wewnętrznej stabilności i niezdolnym do dynamicznego rozwoju ani zapewniania sobie bezpieczeństwa na świecie. Zarówno w wojnie jak i pokoju bycie krajem starców i dzieci nie pozostawia wiele miejsca dla bycia żołnierzem, pionierem idącym pod prąd czy biorącym na siebie wielkie ryzyko przedsiębiorcą.

Ale Polska jest unikalnym przypadkiem w tym względzie, bo u nas taka sytuacja może trwać tylko 30 lat. Jeśli przez 30 lat Polacy mieliby odpowiednią ilość dzieci, to oznacza że "wrócilibyśmy" do dynamicznego rozwoju w przeciągu jednego pokolenia. Przez 30 lat to "da się wytrzymać" wydatki związane z rosnąca ilością starców, jednocześnie łożąc duże sumy na dzieci. To jest wykonywalne – pochłonie całe efekty wzrostu gospodarczego, ale da rezultat dynamizmu już za kilkanaście lat, bo wtedy zacznie się nowa fala wznosząca demografii. Co więcej - czy nam się podoba czy nie i tak byśmy stanęli przed tym wyzwaniem. Ale to wyzwanie nie jest wyrokiem. Ono jest czasem inkubacji.

Gdy uda się nam ten okres pożytecznie wykorzystać oznaczać to będzie, że wyłonimy się w świecie, w którym wszystkie stare kraje - nasi rywale i sojusznicy - są kompletnie zdziesiątkowane efektami własnych kolapsów demograficznych. Nie wyjdą oni jeszcze z tego, a będą się zmagać nie tylko z kurczącą populacją ale również z brakiem homogeniczności, powodującym większą decentralizację, większy rozpad, większy chaos.

Kiedy wyjdziemy więc z naszej inkubacji będziemy wyjątkiem pośród morza zapaści. I to jest naszą szansą, która przypomina jako żywo sytuację sprzed narodzin I Rzeczpospolitej.

Tym, co sprawiło że zwyczajne europejskie królestwo było w stanie gwałtownie ekspandować na ogrom ziem wschodnich i północnych był brak silnych przeciwników zewnętrznych. Było tak, ponieważ Europę spustoszyła plaga Czarnej Śmierci, zabijając od 1/3 do 1/2 populacji. Polskę jednak ona w zasadzie ominęła - dziś wiemy że było to spowodowane decyzją o swoistej "kwarantannie" Polski, odcięcia jej od szlaków komunikacyjnych przez Kazimierza Wielkiego. W efekcie tej jego decyzji gdy kurz opadł Polska była jedynym zorganizowanym krajem w okolicy który miał liczną populację i był rozwinięty gospodarczo, podczas gdy inni zostali zdziesiątkowani i pogrążyli się w okresie decentralizacji. Sytuacja będzie podobna za 30 lat.

Kurczenie się populacji historycznie jest związane z stymulowaniem nietypowych ścieżek rozwoju. Jednak tym, co jest niepocieszające to to, że w tej innowacyjności będziemy zdani tylko na własną pomysłowość. Nikt nie wskaże nam drogi rozwoju bo nikt nie ma odpowiedzi. Skończyło się powielanie i kopiowanie Zachodu, tego co ktoś gdzieś indziej zrobił. Teraz jesteśmy z problemami sam na sam. Nikt nie ma panaceum i nie wie jak to ugryźć. Wszystkie kraje z taką demografią od dekad borykają się z kurczącą się rzeczywistością populacyjną. Wiemy tylko, co nie działa. Wiemy, że nie działa masowa migracja, i w ogóle import ludzi zza granicy. Wiemy, że zaciąganie długów nie działa. Wiemy, ze zasypywanie dziur drukiem pieniądza nie działa. Wiemy, że podnoszenie podatków nie działa. Wiemy że napadanie na inne kraje by wchłonąć ich populacje (Rosja) nie działa.

Czeka nas "wyciskanie" jak cytryny maksimum z tego, co mamy. Przestaliśmy być "bogaci"w ludzi. Nie stać nas na ich marnowanie.

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo