Powstaniec warszawski Witold Kieżun podczas Powstania i po latach.
Powstaniec warszawski Witold Kieżun podczas Powstania i po latach.
Parasol Historii Parasol Historii
1511
BLOG

Archiwum Historii Mówionej: Wytworzyliśmy modę na historię mówioną

Parasol Historii Parasol Historii Powstanie Warszawskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

– Toczyliśmy bój do godziny 22, rozproszeni w różnych zabudowaniach. Nie było jednolitego frontu i zginęło wielu naszych kolegów. Byliśmy z kimś, rozmawialiśmy, a za chwilę tego człowieka nie ma… Gdy ma się 15 lat, człowiek nie bardzo jest przygotowany na takie rozstania. To duże przeżycie. To człowieka hartuje, jakby bardzo wydoroślał – opisuje swój pierwszy powstańczy dzień Wiktor Walasiak „Lopek”, strzelec zgrupowania „Żyrafa”. 1 sierpnia 1944 roku jako nastolatek walczył na Żoliborzu. 

To fragment jednego z czterech tysięcy wspomnień, które zgromadziło Archiwum Historii Mówionej (AHM). Od początku istnienia (2004) Muzeum Powstania Warszawskiego nagrywa rozmowy z żołnierzami Armii Krajowej, bohaterami wydarzeń z 1944 roku, żyjącymi w kraju i za granicą. Ale też z cywilami, którzy byli wtedy w Warszawie i mimowolnie zostali świadkami wstrząsających historii. Ma ostatnie chwile na zebranie ich relacji, bo to pokolenie osiemdziesięcio- i dziewięćdziesięciolatków.

– Matematyka jest bezwzględna i o ile kiedyś bywały lata, że nagrywaliśmy 400 wywiadów rocznie, o tyle od dwóch–trzech lat udaje nam się nagrać może 10–20 rozmów w roku. I to już nie z samymi powstańcami, ale osobami cywilnymi, często pamiętającymi te czasy z dzieciństwa – przyznaje kierownik AHM Jan Radziukiewicz.

Na początku świadkowie czasów bali się kamery, że źle wypadną, że się skompromitują. Dziś – jeśli jeszcze mają siły – sami nalegają, by ich nagrać. – Wytworzyliśmy modę na historię mówioną. Oswoili się trochę z technologią, dzięki wnukom wiedzą, że Internet nie jest straszny. Często też jest to presja rodziny, która chce utrwalić te wspomnienia, mając świadomość, że ich bliscy się starzeją i za chwilę może zabraknąć ich relacji bezpośredniej – dodaje szef AHM.

Te osobiste historie składają się na poruszającą opowieść o śmierci, bólu, strachu, rezygnacji, ale też o wcześniejszej radości z podjętej walki i gasnącej nadziei, gdy bezskutecznym oczekiwali na wsparcie aliantów. Opis powstania przez jego uczestników jest o wiele bardziej przejmujący, niż najlepsze przekazy historyków.

Irena Gadzińska (w Powstaniu: Sobiecka, ps. „Irena”), łączniczka, zgrupowania „Róg”, batalion „Bończa” (szlak bojowy: Wola, Śródmieście): – Kiedy się spodziewałam [dziecka], byłam najbardziej przydatna w zgrupowaniu. Bez przerwy kursowałam, przenosiłam krótką broń i prasę. Po przyjściu na świat mojej córki, nie wycofałam się nawet na moment. Razem z wózkiem i z dzieckiem wędrowałam. 1 sierpnia wieczorem wyruszyłam tam, gdzie się zbierało nasze zgrupowanie, na Elektoralną 2, do Ministerstwa Przemysłu i Handlu. Tam szykowałyśmy dla swoich chłopców jedzenie, przygotowywałyśmy bandaże. (…) Wkroczyli do nas „ukraińcy”. Nawet na samą myśl, co się działo, mam w tej chwili na sobie gęsią skórę. Wyprowadzili nas (…) do kościoła Świętego Karola Boromeusza. (…) Idąc tam, zatrzymali nas przy ulicy Solnej i wybrali młode dziewczyny do domu publicznego. (…) Mężczyzn zabrali, rozstrzelanych i powieszonych widzieliśmy w Hali Mirowskiej. (…) Pognali nas do kościoła Świętego Wojciecha. Z lewej strony teraz stoi kapliczka, zresztą stała, tylko w innym miejscu. [Tam] były tak potworne sterty trupów, że to się nie da opisać. Rozstawili nas do rozstrzelania. Mordowali nas kilkanaście minut. Wszyscy się cofali do tyłu, a ja stanęłam na przedzie z dzieckiem i sobie [myślę], żeby najpierw Ewunię, a potem mnie, żeby ona nie została, broń Boże, [sama]. Mordowali nas kilkanaście minut, żeby nam powiedzieć, że zabrakło naboi. (…)

Wojciech Borsuk „Kajman”, plutonowy podchorąży, batalion „Sokół” (szlak bojowy: Wola, Śródmieście): – W momencie wybuchu powstania, czy też przed samym wybuchem, miała przyjechać riksza i przywieźć nam broń. Nie przyjechała, broni nie przywiozła. Deszcz zaczynał padać, drewniany barak, tam byliśmy skoncentrowani. Cisza, nie wiemy co dalej robić. Jakiś dozorca z sąsiedniego bloku zorientował się, że my jesteśmy bez broni, powiedział, że on wie gdzie są butelki zapalające. I na wózku przywiózł nam ze 30 tych butelek. Każdy dostał tą butelkę.

Wiesław Klempisz „Brzeziński”, strzelec zgrupowania „Żniwiarz” (Żoliborz): – Leżeliśmy sobie u mnie na strychu przed zaśnięciem, mówię: „No, chłopaki, prawdopodobnie będzie powstanie, jakie kto ma przeczucie?”. No i tak – jedni mieli, drudzy nie mieli. Tak sobie zapamiętałem, że mój kolega „Bronek”, ni z gruchy, ni z pietruchy, mówi: „A ja bym nie chciał dostać w brzuch”. I pierwszego dnia dostał.

Wolontariusze Muzeum, którzy prowadzą wywiady, często sami są wstrząśnięci opowieściami, choć w 60 procentach to już nie są ani nasto-, ani dwudziestolatkowie. – Założenie na początku było takie, że rozmowę prowadzi wnuk z dziadkiem, jednak okazało się, że zaufanie budzą i najlepiej prowadzą wywiad osoby starsze i z jakimkolwiek doświadczeniem dziennikarskim. Mają większą cierpliwość, wiedzę, dobrze poruszają się po Warszawie, a czasami przypomnienie adresu, ulicy, pozwala pociągnąć opowieść dalej – mówi Radziukiewicz.

Jedna rozmowa zajmuje wolontariuszowi 2–2,5 godziny. Gdy świadek chce mówić dłużej, a opowieść jest wciągająca, umawiają się na kolejne spotkanie. Bywają też wywiady krótkie, trwające 20 minut. A najdłuższa rozmowa miała w sumie 11 godzin – tak długo swoją historię opowiadał Stanisław Sieradzki „Świst”, podczas kilku spotkań.

Nagrywany jest obraz i dźwięk. Fragmenty niektórych wywiadów są wrzucane na stronę internetową w formie kilkuminutowego wideo. Wszystkie są natomiast spisywane i publikowane w formie tekstowej. Nie są redagowane, dzięki czemu zachowują wartość dokumentu. Można je znaleźć pod aresem www.1944.pl.

Wiktor Walasiak „Lopek”, strzelec zgrupowania „Żyrafa”: – Powstanie zaczęło się na Żoliborzu wcześniej. Godzina „W” to była godzina 17.00, a tutaj podchorąży „Świda” został rozpoznany, gdy przewozili z rusznikarni, koło kina „Tęcza” na Czwartej Kolonii, broń. Tam zostali przez sztrajfę niemiecką zatrzymani i nie chcieli oddać tej broni i to oni rozpoczęli w zasadzie powstanie. Tam padły pierwsze strzały, gdzieś koło godziny 15.00. No i myśmy na Marymoncie weszli od razu do walki.  


Stanisław Sieradzki „Świst”, podporucznik, batalion „Zośka” (szlak bojowy: Wola, Stare Miasto, Śródmieście, Czerniaków): – Musiałem stawić się z moją sekcją do zakładów „Telefunken” przy ulicy Gibalskiego. (…) Pod fabrykę 15, 20 minut przed godziną „W” podjechał niemiecki samochód ciężarowy marki „Opel”, pamiętam, umalowany na kolor szary, w szoferce było trzech wermachtowców. Oni właśnie walili do żelaznej bramy fabryki, która była już obsadzona przez powstańców. Wartę pełnili chłopcy z plutonu „Alek”, najmłodsi w naszej kompanii. Widząc przez judasza niemieckich żołnierzy nie wiedzieli co robić. (…) Chłopcy byli żądni walki, jak zobaczyli trzech Niemców, padły strzały. (…) Mój karabin maszynowy gotowy był do użycia, już byłem w mundurze powstańca warszawskiego. Wtedy popełniłem fatalny błąd. Użyłem karabinu maszynowego i wystrzeliłem cały magazyn, 30 pocisków, do trzech Niemców (…) Strzelanina miała miejsce parę minut przed piątą. Już widzieliśmy w oknach wywieszone polskie chorągwie, już zauważyliśmy na ulicach entuzjazm Polaków w okupowanej Warszawie. Słusznie więc dowódca batalionu postawił wniosek do dowódcy zgrupowania Armii Krajowej pułkownika „Radosława”, że na naszym odcinku Powstanie już praktycznie wybuchło.

Nagrania często wykorzystywane są do produkcji radiowych, telewizyjnych i filmowych. Jak wspomina Radziukiewicz, Jan Komasa (reżyser filmu „Miasto 44” i autor pomysłu na fabułę wyprodukowanego przez MPW filmu „Powstanie Warszawskie”) spędził rok na przeglądaniu wywiadów i na ich podstawie powstał jego filmu.

Muzeum wydało też płytę „Historie”, album producenta muzycznego Andrzeja Smolika, wokalistki Natalii Grosiak i rapera Miłosza „Miuosha” Boryckiego. Są tam nie tylko AHM-owe wspomnienia, ale i monologi powstańców.

– Ostatnio pojawił się film dokumentalny „Rzeź Woli” z naszymi materiałami. A czasami materiały są też wykorzystywane w procesach sądowych, jako dowód pośredni, np. w sprawach spadkowych, gdy wspominany jest w nich czyjś majątek – dodaje szef archiwum.

Powstańcy mówią bowiem nie tylko o walkach, ale też o swoich miłościach, przyjaźniach, o codziennym życiu w powstańczej Warszawie, życiu religijnym, nauce, co robili przed i po wojnie.

Janina Abramowska, (w Powstaniu: Tokarska, ps. „Nina”), sanitariuszka, batalion „Kiliński” w Śródmieściu: – Na Miłej mieszkał mój kolega Jurek Farczyński. Niedawno zmarł niestety. Lubił wypić. Z nim chyba najbardziej się zaprzyjaźniłam, bo on się do mnie przystawiał. Ja się bałam. Później płakałam, jak oni szli do niewoli, a mnie do kompanii sanitarnej przeniósł dowódca.


Kazimierz Łumiński „Kocio", w Powstaniu plutonowy, później awansowany do stopnia kapitana zgrupowanie „Radosław”, batalion „Pięść” (szlak bojowy: Wola, Stare Miasto, Śródmieście): – Na Marszałkowskiej pytają się, czy zjem obiad. „Zjem chętnie”. Tam byli także koledzy. Dostałem rybę, nie wiem skąd to wzięli. „Ty to nie chcesz tego jeść, bo u »Bora« to masz żarcie”. A my jedliśmy kaszę „pluj”. Nie mieliśmy nic innego do żarcia. W pierwszych dniach, jak byliśmy na Królewskiej, to była pani Lola, która miała małego pekińczyka, pieska, którego zawsze przy piersi trzymała. Chyba to było trzeciego, czwartego dnia. Leżałem na czwartym piętrze zburzonej częściowo kamienicy i przynieśli mi kanapkę „Zjesz?”. „Zjem”. Dali mi to. „Dobra, zjesz jeszcze?”. Mówię „Daj, oczywiście”. „A co ty myślisz, że pekińczyk to słonik był?”. Wtedy dowiedziałem się, że jadłem psinę.

Kazimierz Ryś „Żyletka”, strzelec w Pułku „Baszta” na Mokotowie: – Nie wszyscy tracili w czasie Powstania i w czasie wojny. Ja zarobiłem, wyszedłem ze zdobyczą, późniejszą żoną. Ślub wzięliśmy w 1947 roku, jak wróciłem z niewoli. Żonę poznałem wtedy, kiedy rozchorowałem się, mówiono, że to czerwonka. (…) Punkt sanitarny był na ulicy Narbutta w willi, w której mieszkał znany przed wojną lekarz, chyba chirurg, Niemiec. Został zresztą, bodajże, rozstrzelany przez naszą żandarmerię za odmowę operacji. (…) W tej willi poznałem swoją wybrankę. Była to dziewczyna o nieco chińskiej urodzie. (…) Opiekowała się mną. Kiedy wróciłem już do oddziału ciągle pamiętałem, że mam tam swoją sympatię, że [jestem] w niej zakochany. (…) Jak było wycofywanie się z Mokotowa z ulicy Bałuckiego kanałami, krążyłem wkoło, chciałem, żeby ta dziewczyna szła razem ze mną. Nikt z nas się nie dostał do kanałów. Ja ciągle, już w niewoli pamiętałem; „Dobrze, co się z moją Helą stało?” Miała pseudonim „Chinka”.

Podobne fascynacje najczęściej nie kończyły się jednak takim happy endem, tylko tragicznie.

Jerzy Zwierzchowski „Wilk”, strzelec, zgrupowanie „Żbik”, pluton 233 na Żoliborzu: – 1 września, pamiętam to jak dzisiaj, taka piękna panna sanitariuszka od nas, Hanna Wilczyńska, z sympatycznym kolegą poszła na plac Wilsona po zupę. On nie musiał, ale był w niej zakochany. Stali sobie na podwórku przed wejściem do piwnicy, w której gotowano i tuż przed tym spadły pierwsze pociski „krów” na Żoliborz. (…) Jak ich przyniesiono, wyglądali pięknie, bo właściwie nie byli ani rozszarpani ani nic, ktoś powiedział, że chyba rozerwało im płuca, że mieli jakieś obrażenia wewnętrzne, byli tylko czarni od dymu, ale wyglądali zupełnie normalnie.

Stanisława Orlikowska (w Powstaniu: Kosmalska, ps. „Marysia"), łączniczka i sanitariuszka, batalion „Łukasiński” (szlak bojowy: Stare Miasto, Śródmieście): – Myśmy rozładowywały atmosferę, opowiadałyśmy kawały, śmiałyśmy się. [Ubierałyśmy się w] prześcieradła, tańce były. Młode dziewczyny musiały wyładować wszystko, co się działo w ciągu dnia, te wszystkie straszne [przeżycia]. Nie zapomnę [jednego obrazu], miałam koleżankę z 5. kompanii, nie wiem jak ona się nazywała, miała pseudonim „Szacha”. Pamiętam jej białą sukienkę w kropki. Był chłopak, który bardzo ją kochał, strasznie był w niej zakochany. Ona została ranna, ale tak strasznie ranna (…). Wiadomo było, że ona umiera. Pamiętam, przyszłam do szpitala, on siedział na sienniku przy niej. Ona już była nieprzytomna. Patrzę, co on robi. On trzyma w ręku kozik i stara się zrobić krzyżyk, żeby [go] móc zatknąć nad grobem i napisać, że to ona. Łzy mu się leją, on skrobie krzyż. Tego nie zapomnę, dla mnie to jest obraz Powstania.

Zdarza się, że dzięki tym wywiadom odnajdują się ludzie, którzy szukali się przez lata. Zaglądają do Internetu, wpisują nazwisko w wyszukiwarkę, a ono wyskakuje w AHM. Potem dzwonią z prośbą o kontakt.

– To potrafi po 70 latach łączyć rodziny, osoby, które były w sobie zakochane podczas Powstania Warszawskiego, odnajdywać tych, o których myślano, że nie żyją. Tak udało się połączyć córkę z ojcem, z którym straciła kontakt. Drogi matki i ojca, we wczesnym jej dzieciństwie, się rozeszły i byli w stanie siebie odnaleźć dopiero dzięki Archiwum Historii Mówionej. Dzięki temu, że coś ktoś o nim powiedział, to zostało spisane i udostępnione – mówi Radziukiewicz.

Irena Gadzińska (w Powstaniu: Sobiecka, ps. „Irena”), łączniczka zgrupowania „Róg”, batalion „Bończa” (szlak bojowy: Wola, Śródmieście): – Najpierw byłam w obozie w Leippe. Potem nas przewieźli do Hoseny. (…) Był głód, przecież my nie dostawaliśmy żadnej pomocy, był brud, a poza tym potworne zmęczenie. (…) Moje dziecko zachorowało na czerwonkę. (…) Wtedy przyszli oficerowie z oflagu. (…) Jeden z oficerów powiedział, że da zastrzyk, (…) może zastrzyk pomoże i tak też było. (…) Oficer cały czas się nami interesował, mną i Ewunią. Dostałam od niego buty. (…) Dostałam ciepły sweterek. Wszystko przekazywane [było] przez Niemca, który wychodził z nimi na spacer. (…) [To był] Polak z Częstochowy. Mamy jego piękne zdjęcia. On mnie po wojnie szukał przez radio, on tylko chciał się dowiedzieć, czy ja i Ewa żyjemy. (…) Mieli swoje księgarnie. Nazwisko też niepospolite – Leonard Sowier. Proszę sobie wyobrazić, że moje losy się tak pokierowały, że się nie spotkaliśmy. On miał rodzinę, ja też. Los chciał, że przez przypadek, w listopadzie u nas w Muzeum spotkałam pana [...] i z moich ust padło nazwisko Sowier. On mówi, że on zna Sowiera, jest to syn Lolka. Tak się losy układają. (…) On nam dał zdjęcia z obozu, z pięknymi dedykacjami dla mojej Ewy.



© Wszelkie prawa zastrzeżone.


image

Tekst ukazał się w ramach programu "Parasol Historii - Wspomnienie '44", którego organizatorem jest Grupa Maspex. Partnerem projektu jest Muzeum Powstania Warszawskiego.







Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura