fot.visions of domino/wikipedia
fot.visions of domino/wikipedia
PawelRakowski1985 PawelRakowski1985
1687
BLOG

Pokój i nie pokój, czyli konflikt Turcji z Iranem i pokój Maroka z Izraelem

PawelRakowski1985 PawelRakowski1985 Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Ostatnie tygodnie urzędowania Donalda Trumpa przynoszą kolejne przełomowe wydarzenia. Maroko i Brunei nawiązało stosunki dyplomatyczne z Izraelem, tym samym amerykańskie wpływy wzmocnione zostaną w Afryce i w Azji. Z kolei za pośrednictwem mediów ujawnione zostało napięcie pomiędzy Turcją i Iranem odnośnie tzw. irańskiego Azerbejdżanu, czyli zachodnich prowincji Islamskiej Republiki zamieszkiwanych przez Azerów, którzy po sukcesach wojny w Karabachu zaczynają jawnie sympatyzować z tureckim nacjonalizmem.  

Projekt „porozumień Abrahamowych” nie został powstrzymany wobec zmiany lokatora w Białym Domu. Król Maroka Mohammed VI ujawnił, że miał tajne kontakty z Izraelem, które przeistoczą się w jawne stosunki dyplomatyczne. Jest to moment szczególnie emocjonalny dla prawie milionowej rzeszy Żydów marokańskich żyjących w Izraelu, którzy przez dekady utrzymywali więź z krajem przodków. W przeciwieństwie do europejskich doświadczeń, Żydzi „mizrachi” czyli wschodni, żyjący w świecie muzułmańskim mieli relatywnie dobre bytowanie. Islam nie uważa Żydów za „bogobójców”, a podobna dieta, obyczaje i percepcja społeczno-religijna tworzyła przez większość tych XIV wspólnych wieków muzułmańsko-żydowskich raczej symbiozę niż czas krwawych prześladowań jak to miało miejsce chociażby w carskiej Rosji. Wspomnieć wypada, że liczna społeczność żydowska w Maroku to większości dawni Żydzi z arabskiego Al-Andaluz czyli Hiszpanii, którzy uciekli do Afryki przed rekonkwistą.

Od 1948 roku do nowopowstałego Izraela zaczęli napływać Żydzi z Bliskiego Wschodu. Ci z Iraku czy z Syrii uciekali przed zagrożeniem ze strony nacjonalizmu arabskiego rozgoryczonego przegraną wojną z Izraelem, natomiast Żydzi z Maroka w większości dobrowolnie przyjechali do Izraela, wieńcząc dziejowy sen o Jerozolimie. I tu zaczęły się problemy. Izrael był państwem żydowskim, ale dla Żydów europejskich o lewicowo-świeckim nastawieniu. Żydzi z Bliskiego Wschodu, mówiący po arabsku, wyglądający jak Arabowie i gotujący jak Arabowie, nie znający Marksa ani Hertzla zostali zepchnięci do drugorzędnej roli w życiu gospodarczym Izraela. Oni nie przeżyli Holocaustu, trzymali się w większości swoich rabinów i miast indywidualizmu i modernizmu Żydów z Polski czy Niemiec funkcjonowali kolektywnie i rodzinie – tak jak Arabowie, a więc jak realia bliskowschodnie nakazują. Lata 50-te, 60-te i 70-te to bardzo trudny czas dla Żydów „mizrachi”, którzy byli dyskryminowani na rynku pracy oraz wykluczani z pomocy państwowej. Emancypacja polityczna i gospodarcza dopiero nastąpiła za czasów pochodzącego z Polski Menachema Begina, który wygrał z prawicowym Likudem wybory w 1977 roku. Dlatego też dla wielu Żydów marokańskich czasy przed wyjazdem do Izraela jawią się jako „złoty okres” harmonii i kultury.

Jednak polityka to nie miejsce na sentymenty dlatego też, w zamian za ujawnienie i oficjalne nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem, Maroko otrzymuje uznanie amerykańskie wobec Sahary Zachodniej, która od 1975 roku znajduje się pod kontrolą Maroka i Mauretanii. W konflikcie z separatystami z frontu Polisario wspieranymi m.in. przez Algierie i Libię a pośrednio przez dawny Blok Wschodni, a obecnie przez Rosję, Maroko opierało się na współpracy z Francją oraz z USA. I właśnie Waszyngton wzmacniając swoje wpływy w Afryce Północnej ogranicza zapędy Rosji i Turcji do tego regionu. Wystarczy przypomnieć, że rosyjskie samoloty startujące z Libii wciągu mniej niż kwadransa mogą znaleźć się nad Włochami. A izraelski premier Beniamin Netanajahu nawiązaniem stosunków z królestwem Maroka może liczyć na zwiększenie swojego elektoratu pośród Żydów marokańskich w nadchodzących wiosną wyborach parlamentarnych.

Nawiązanie stosunków Izraela z królestwem Bhutanu ujawnia inny aspekt obecnych roszad globalnych. To nie przeszłość ale przyszłość dyktuje takie rozwiązani. Królestwo graniczące z Indiami i Chinami (z którymi nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych) nie ma nawet relacji z Waszyngtonem, tym samym to Izrael ma wzmacniać zachodnie wpływy w tym regionie jak i przede wszystkim w miarę możliwości ograniczać irańsko-chińską współpracę, która ma się opierać na inwestycjach u ajatallahów Pekinu oraz na transferze gazu i ropy idącego z Iranu do Państwa Środka. To, że zamknięte królestwo położone w uścisku dwóch najludniejszych mocarstw świata nawiązało stosunki dyplomatyczne z Izraelem ma też związek z technologią. Zdaniem izraelskich komentatorów, tak jak to miało miejsce w latach 60-tych w Afryce tak teraz w Azji Izrael jawi się jako kraj warty naśladowania, którego technologia jest najwyższej jakości. Tym samym z azjatyckiej perspektywy biznes z Tel-Awiwiem oraz przyjaźń z Izraelem jest opłacalna. To też wzmacnia nie tylko Zachód, ale daje czytelny komunikat krajom zagrożonym chińską dominacją.

Natomiast źle się dzieje w „trójprzymierzu” złożonego z Iranu, Turcji oraz Rosji. Irański szef MSZ Mohammed Zavad Zarif gwałtownie zareagował na wypowiedz prezydenta Recepa Tyyipa Erdogana w Baku na paradzie zwycięstwa z okazji wygranej wojny w Karabachu. Turecki prezydent cytując wiersz o krzywdzie narodu azerskiego podzielonego między Republikę Azerbejdżanu a Islamską Republikę Iranu, zdaniem Teheranu zanegował integralność terytorialną państwa ajatollahów. Erdogan w tej samej przemowie przypomniał również hasło przewodnie jego polityki zagranicznej o „dwóch krajach, jednym narodzie”. W tym kontekście nerwowa reakcja Iranu nie może dziwić. W Republice Azerbejdżanu mieszka 10 mln Azerów a w sąsiednim Iranie licząc z Turkmenami jest ponad 30 mln turkojęzycznych obywateli, którzy po wojnie w Karabachu zaczynają być podatni na pan turańską propagandę idącą z Ankary i z Baku. Ambasador Republiki Turcji został wezwany do Zarifa, który stwierdził, że czas „podbojów militarnych” się zakończył. Z kolei przez irańskie media przeszedł wysyp artykułów dotyczących rzezi Ormian czy też wojen irańsko-osmańskich, które zresztą zainicjowały stosunki dyplomatyczne pomiędzy Persją a Rzecząpospolitą Obojga Narodów. Wszak granica pomiędzy dawnymi republikami sowieckimi (Gruzją, Armenią i Azerbejdżanem) a Turcją i Iranem to wynik kompromisu pomiędzy mocarstwami a nie rezultat podziałów wedle sprawiedliwego klucza konfesyjnego czy etnicznego – przypominano przez weekend w Teheranie. A irańscy komentatorzy w ostatnich relacjach zaczęli przypominać o tym, że duża część gruzińskiej opinii publicznej uznaje, że prawdziwą granica gruzińsko-turecka powinna być odsunięta ponad 100 km na południe od obecnej, jak i wspominano o „Wielkiej Armenii”, która obejmowała większość obecnej wschodniej Turcji.

   

Napięcie pomiędzy Turcją a Iranem było do przewidzenia wobec klęski Ormian w Karabachu. Tradycyjnie w takiej sytuacji czuje się komfortowo Rosja. Pan turański nacjonalizm, który też zagraża środkowo i dalekowschodnim prowincjom rosyjskim skanalizowany na Karabachu oraz irańskim Azerbejdżanie może zmusić ajatollahów do ustępstw na rzecz Kremla w Afganistanie, Iraku oraz w Syrii, w której rywalizacja rosyjsko-irańska jest już niemalże jawna. Z drugiej strony rosyjskie wpływy w Egipcie czy na Cyprze mogą ułatwić lub utrudnić turecką politykę ekspansji w basenie Morza Śródziemnego. Izrael i Arabia Saudyjska identyfikują tureckie ambicję regionalne na równi z zagrożeniem irańskim i tym samym sposobem to znowu Moskwa stanie się miejscem, w którym poważni politycy będą dyskutować o poważnych sprawach wobec spodziewanego resetu na linii Waszyngton-Teheranu po 20-stym stycznia 2021 roku.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka