wikipedia.commons
wikipedia.commons
PawelRakowski1985 PawelRakowski1985
1367
BLOG

Lekcje odrobione, więc wojny nie będzie

PawelRakowski1985 PawelRakowski1985 Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

31 sierpnia Bliski Wschód zastygł. Czy właśnie zaczyna się trzecia wojna libańska - lewant z niepokojem śledził newsy. Jednak doniesienia z granicy libańsko-izraelskiej na szczęście ochłodziły emocję. 4 rakiety typu kornet wystrzelone w pojazd opancerzony i w bazę w miejscowości Awiwim osiągnęły cel, lecz wedle oficjalnych izraelskich doniesień nie spowodowały straty w ludziach. Odpowiedź izraelska była natychmiastowa – libańskie południe zostało ostrzelane setką pocisków moździerzowych oraz izraelskie bombowce zrzuciły 30 rakiet na wcześniej upatrzone cele Hezbollahu. Strat w ludziach brak. Co wielce szokuje, albowiem zarówno Izrael jak i szyicki Hezbollah potrafią zabijać, a taka niecodzienna wymiana ognia od razu uruchamia myślenie w kategoriach teorii spiskowych (które na Bliskim Wschodzie nie mają znamion pejoratywnych), że cały bieżący konflikt to jedna wielka farsa, a zdarzenie było starannie wyreżyserowane. Albowiem, czy Hezbollah miałby sens istnienia, gdyby nie było Izraela, a Izrael mógłby wyciskać amerykańskiego podatnika z dotacji i subwencji militarnych, gdyby nie miał szyickiej Partii Boga jako straszaka?

Niemniej, zdaniem praktycznie wszystkich liczących się ośrodków analitycznych i medialnych od Nilu do Eufratu, kryzys libańsko-izraelski, który zapoczątkowany został nalotem izraelskich dronów na południowe dzielnicę Bejrutu, kontrolowane przez Hezbollah, jest bardzo poważny i może przynieść nieobliczalne w skutkach konsekwencje. Liban, to nie jest Gaza czy Syria. Liban, a przede wszystkim szyici libańscy byli i są największą zmorą izraelskiej machiny wojennej, a manekiny w izraelskich wozach bojowych na granicy, jak i całkowite opuszczenie personelu nadgranicznego posterunku właśnie w Awiwim pokazuje, że Jerozolima jest gotów na unikanie bezpośrednich ciosów i na kompromitację w świecie arabskim niż na realną konfrontację, która w okresie przedwyborczym nie przyniosłaby politycznych korzyści rządzącym. Libańska ulica gromko komentuje, że dla Hezbollahu izraelski premier Beniamin Netanjahu jest idealnym partnerem - dużo mówi, ale bardzo mało robi. W ciągu jego już 13 letnich nieprzerwanych rządów, Izrael wojował tylko z Palestyńczykami w Gazie. Netanjahu, określany jest przez arabskie media jako polityk ostrożny i bardzo dbający o swój wizerunek, a kolejna wojna libańska raczej nie przyniosłaby izraelskiemu premierowi splendoru, a mogłaby zakończyć jego karierę, tak jak to miało miejsce z Menachemem Beginem, Arielem Szaronem, Szymonem Peresem, Ehudem Barakiem czy Ehudem Olmertem. Ich wszystkich dopadł syndrom “libańskiego bagna”.

Jakie więc ma cele w obecnym kryzysie izraelski premier Beniamin Netanjahu? Wiele wskazuje na to, że przez skupienie światowej opinii publicznej na granicy libańsko-izraelskiej, izraelski premier szykuje kolejnego asa w przedwyborczej rozgrywce i chce dokonać aneksji części z ponad 120 żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu wybudowanych nielegalnie na terytoriach palestyńskich po 1967 roku. Mając uprzednio takie dyplomatyczne sukcesy jak uznanie przez Waszyngton izraelskiego statusu w Jerozolimie i na Wzgórzach Golan, Netanjahu jest pewien, że włączenie w administracyjny obręb Izraela takich miasto-osiedli jak Gush Etzion, Ariel czy Efraim zapewni mu głosy rosyjskich imigrantów oraz prawicowych ekstremistów w wyborach 17 września.

Obecny kryzys wydaję się być zbawienny również dla szyickiej Partii Boga. Hezbollah jako partia i ugrupowanie o rewolucyjnej proweniencji stale potrzebuje “żaru politycznego” do tworzenia niezbędnego napięcia. Chociaż jeszcze daleko jest do takiego kryzysu jak w latach 2000-2006, kiedy to po wycofaniu się armii izraelskiej, Libańczycy całkiem sensownie dopytywali się o sens istnienia tej formacji, która kompromituje wizerunkowo kraj cedru jak i jest po prostu niepotrzebna związku z zakończeniem okupacji. Tzw. Druga wojna libańska z 2006 roku, jak i powstrzymanie pochodu ISIS i syryjskiej Al-Kaidy na Liban w czasie wojny syryjskiej przywróciło organizacji nimb obrońcy narodu i ojczyzny. Świetne pod względem językowym i stylistycznym przemówienia lidera Partii Boga Sayyeda Hassana Nasrallaha mówiące o przyszłej wojnie z Izraelem nużyły i męczyły nawet umiarkowanych zwolenników Hezbollahu. Co więcej, sprawa Palestyny chociaż oficjalnie znajduje się na sztandarach arabskiej polityki, praktycznie nie cieszy się poparciem arabskiej ulicy - zwłaszcza w Libanie, gdzie chrześcijanie jak i muzułmanie są zgodni, że uchodźcy palestyńscy jak i syryjscy muszą opuścić kraj.

Drony nad Bejrutem, które zapoczątkowały obecny kryzys znowu zwróciły uwagę na Hezbollah, który musi liczyć się z ograniczeniem finansowania z Teheranu związku z amerykańskimi sankcjami. Zdaniem izraelskich polityków i wojskowych, Hezbollah w Libanie, który oficjalnie uznaje zwierzchność władz państwowych, ale realnie na szyickich terenach jest samodzielny i samowystarczalny, w tajemnicy przed światem rozpoczął proces tworzenia rakiet dalekiego zasięgu na podległym sobie terytorium. Tym samym w niedalekiej przyszłości może dysponować nieograniczonym arsenałem (już na chwilę obecną szyici mają od 120-140 tys. Rakiet), który wedle słów Nasrallaha, może cofnąć Izrael do epoki kamienia łupanego. Sprawa jest poważna, albowiem wedle izraelskich służb tuż po incydencie z dwoma izraelskimi dronami nad szyicką dzielnicą Dahyją, do Bejrutu przyjechali irańscy generałowie Qassem Soleimani i Hossin Salami na tajemne spotkanie z liderem Partii Boga.

Na piątek 30 sierpnia planowany był w Iranie test wyrzutni satelitarnej, która eksplodowała z niewiadomych przyczyn. Sabotaż czy cyberatak jest niewykluczony, ale zapowiadany przez Nasrallaha od tygodnia odwet za zbombardowanie placówki Hezbollahu na południe od Damaszku idealnie odciągał uwagę światowej opinii publicznej od irańskiego fiaska. Być może szyickich decydentów zaniepokoił fakt, że izraelskie media obcesowo publikują zdjęcia zabitych przez bombardowania żołnierzy Hezbollahu, jak i ujawniają zdjęcia tajnych obiektów oraz biogramy irańskich i libańskich notabli odpowiedzialnych za program rakietowy? Izrael chce w ten sposób pokazać, że odrobił lekcję, albowiem jak wspominał w jednej ze swoich książek izraelski ekspert od spraw bliskowschodnich chociaż niekoniecznie europejskich Ronen Bergman, w latach 80-tych i 90-tych w izraelskich służbach nie było fachowców znających się na szyickiej duchowości, religijności i mentalności, tak odmiennej od sunnicko-palestynskiej. W trakcie wojny 2006 roku, Izrael za brak rzetelnej wiedzy o przeciwniku jak i o jego potencjale oraz zdolnościach zapłacił bardzo wysoką cenę – ponad 150 żołnierzy zginęło, 1,2 mln mieszkańców północnego Izraela musiało uciekać, a cały świat widział porażkę niepokonanej do tamtej pory armii. Izraelskie lotnictwo było niezdolne powstrzymać stale zwiększający się ostrzał swojego terytorium, czołgi i wozy pancerne płonęły po rosyjskich pociskach celnie ciskanych przez ukrytych snajperów, a w wielu górskich libańskich miejscowościach izraelscy komandosi ustępowali pokonani relacjonując przy tym, że walczą z przeciwnikiem tak samo jak oni wyszkoleni i wyposażeni. To była przeszłość, twierdzą izraelscy generałowie, ale niepewność pozostaje. Tym bardziej, że po izraelskiej stronie granicy ludność cywilna czyści schrony, a po drugiej stronie płotu libańscy szyici hucznie odchodzą święto Ashurę. Święto smutne i kluczowe dla szyickiej religijności, w tym roku na południu obchodzone było radośnie, że honor został przywrócony, a przeciwnik ze strachu się chowa lub ucieka.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka