pedro65 pedro65
402
BLOG

Ze wszystkich pokoleń, ludów i języków

pedro65 pedro65 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie wyruszamy rodzinnie. Rodzice 50 plus, którzy jednak dotychczas nie mieli okazji uczestniczyć. I dwoje najmłodszych dzieci, 18 i 10 letnie. Kwaterę również posiadamy rodzinną, więc i z wjazdem oraz zaparkowaniem samochodu nie ma problemu.

We środę ulice miasta są zdumiewająco puste. Zdumiewająco, bo przecież mieszkańcom nikt nie zabraniał poruszać się samochodami w obrębie własnych stref. Czy są w ogóle na miejscu ? Czy nasłuchali się lewackich komentatorów, próbujących przedstawić spotkanie jako większy Woodstock, pełen lubieżności i narkotyków ? A może swój brak ufności czerpali z komercyjnych mediów, straszących nieustannie terroryzmem, zapominając, że tego akurat spotkania strzegł będzie Ktoś potężniejszy niż snajperzy z długimi strzelbami i desantowe helikoptery ?

Mam wrażenie, że najbardziej żałosną rzeczą, jaką mógł zrobić w tych dniach mieszkaniec Krakowa, było wyjechać z miasta, aby zobaczyć świat. Przecież świat jest dzisiaj na miejscu - mamy tu wydarzenie, jakiego Kraków nigdy nie widział i raczej w przewidywalnym czasie nie zobaczy. W przeciwieństwie do pustawych ulic chodniki tętnią życiem - wędruje po nich wielokolorowy „tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków ...” (Ap 7,9). W większości to młodzież, ale trafiają się przecież i maluchy i ludzie w moim wieku, którzy do młodzieży zaliczają własne dzieci.

We środę ruszamy tramwajem nr 8 do Łagiewnik. Pustawy na Krowodrzach, napełnia się maksymalnie na Starym Mieście. W olbrzymim ścisku i upale włoscy pielgrzymi śpiewają wesoło i rytmicznie. Po dotarciu na pętlę ruszamy z kolorowym tłumem przez centrum handlowe Zakopianka i kładkę nad stacją kolejową do dwóch sanktuariów - najpierw świętego Jana Pawła II, a potem Miłosierdzia Bożego. U Jana Pawła zatrzymujemy się na dłuższą modlitwę w ośmiokątnej krypcie, w której centrum znajdują się relikwie świętego - ampułka z krwią i krzyż pasterski. Potem ruszamy kolejną kładką do domu najbardziej znanej na globie Polki - siostry Faustyny. Jak powiedziała nam zapytana później na ulicy Peruwianka: „Czy byliście w Łagiewnikach ? - Co to Lagiewniki ? Nie, my byliśmy u Faustyny !”

Obok świątyni Miłosierdzia Bożego zwraca uwagę pole tekturowych konfesjonałów. To tutaj, podobnie jak w Parku Jordana i jak w każdym najmniejszym parafialnym kościele, zwycięża nieustannie równie wszechpotężna jak delikatna Moc Boża. Wystarczy otworzyć i ukorzyć swoje serce, a nie ma takiego zła, takiego błota, z którego nie potrafiłaby Ona podnieść człowieka na wyżyny światłości.„Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! - mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją ...” (Iz 1,18).

Z Łagiewnik trochę piechotą, trochę tramwajem docieramy na trasę przejazdu ojca świętego, który około 17-tej pojawia się w papamobile. Ulica na długości kilku kilometrów pełna ludzi, zarówno pielgrzymów z całego świata, jak i Krakowian, którzy zostali w mieście, spodziewając się, że jednak będzie się działo coś ciekawego. Kilkadziesiąt minut czekania, kilka sekund spotkania z odległości paru metrów - z oczywistych, fizycznych względów Pan Jezus jest znacznie bardziej dostępny zwykłemu człowiekowi niż Jego namiestnik. Czy jednak ludzie na co dzień korzystają dostatecznie z tej dostępności ?

Wieczorem, choć w nogach kilometry, idziemy jeszcze do pobliskiego parku na muzyczno-taneczny występ Afrykanów. W ciemnościach pogodnego wieczoru przenosimy się na chwilę na kontynent, gdzie młodzi i w ogóle wszyscy ludzie mają naprawdę trudne życie.

We czwartek rano uczestniczymy we Mszy świętej w naszej lokalnej parafii, do południa zajmujemy się sprawami nie związanymi z wydarzeniem. Choć podczas wizyty w Galerii Kazimierz, spotykamy niezwykły obraz życia w przybytku mamony. Pielgrzymi stołują się tutaj, więc znów obserwujemy tą jedyną w swoim rodzaju formację multi-kulti, której nie trzeba się obawiać. Przed 16-tą ruszamy na Błonia, od których dzieli nas ze cztery kilometry. Idąc przez teren AGH i stadionu Wisły wtapiamy się w coraz większą rzeszę ludzi. Jeżeli wczoraj to były strumienie, dzisiaj są już rzeki. Postawna agentka wyławia wzrokiem osoby, które mają poddać się kontroli osobistej w mobilnym stanowisku. Wybrani poddają się temu ze zrozumieniem - każdy zdaje sobie sprawę, jak ważne jest bezpieczeństwo nas wszystkich.

Atmosferę na Błoniach trudno opisać. Rzeki pielgrzymów łączą się w jedno morze setek tysięcy dusz. W niedzielę w Brzegach to morze zamieni się w ocean. Papież przybywa na miejsce tramwajem, który już od następnego dnia będzie dostępny dla zwykłych podróżnych, my zobaczymy go w piątek na Karmelickiej. Jako „wolni strzelcy” zajmujemy dosyć odległy sektor od strony Kopca, jednak bardzo dobrej jakości telebimy i głośniki, oraz wielojęzyczne tłumaczenie radiowe pozwalają w pełni uczestniczyć w wydarzeniu. Widać jeszcze sporo wolnego miejsca w sektorach obok nas. Jest pochmurno, co chwilę pada deszcz.

Po uroczystości idziemy znów z wielkim tłumem w stronę Starego Miasta. Walijczycy wiwatują z pobliskiego budynku, w którym mają kwaterę, Afrykanie grają w czasie marszu na bębenkach. Nie zdołamy dotrzeć pod papieskie okno, razem z pielgrzymami idziemy na Rynek. Potem, niestety pieszo, bo tramwaje na Karmelickiej padły, wracamy do domu. Czyżby cały prąd skierowano do papieskiego pojazdu ? ;-)

W piątek do południa wyruszamy na wystawę „Maria Mater Misericordiae” w Muzeum Narodowym. Można ją jeszcze obejrzeć do 9 października, do czego gorąco zachęcamy - tak niezwykłe arcydzieła sztuki maryjnej, najstarsze z XI wieku, bardzo trudno spotkać w jednym miejscu. Potem obiad, przepakowanie i marsz na nasze ostatnie wydarzenie - Drogę Krzyżową na Błoniach. Teren wydaje się znacznie bardziej zapełniony ludźmi niż w czwartek. Zajmujemy miejsce, podobnie jak poprzednio, w sektorze D10, między stacjami IV i V. Stacje, będące doskonale przygotowanymi inscenizacjami, czasem mające charakter akrobatyczny, robią ogromne wrażenie, zaś ich treść jest odnoszona do realnych cierpień współczesnego świata i do istniejących wspólnot, które z tymi cierpieniami walczą. Przedstawiciele tych wspólnot niosą krzyż pomiędzy stacjami. Atmosfera bardzo poważna, wieczór tym razem piękny.

Po uroczystości wracamy. Dla nas to już koniec bezpośredniego udziału w wydarzeniach, transmisję z Brzegów wysłuchamy w radiu i obejrzymy w internecie. Jeszcze jeden kilkukilometrowy marsz. Na transport nie ma co liczyć. Mieszkałem kiedyś przez pięć lat na miasteczku, ale takiego tłumu studentów oczekujących na autobus nie widziano tu chyba nigdy. Nam zostało tylko kilka kilometrów. Niech wsiadają ci, których droga jest znacznie dłuższa.

Zapewne zaraz po zakończeniu ŚDM w mediach wiadomego sortu zacznie się zawodzenie, ile to wszystko kosztowało i dlaczego na kredyt. Odpowiem chętnie. Rozmawialiśmy na ulicach z Peruwiańczykami, Libańczykami, Włochami. Widzieliśmy Nowozelandczyków, Chińczyków, nawet chrześcijan z Iraku. Widzieliśmy tam literalnie przedstawicieli wszystkich ludów naszej planety. Młodych, pełnych inicjatywy i wytrwałości ludzi, którzy w swoich krajach będą z roku na rok coraz więcej znaczyć. Obserwowaliśmy, jak grupy wychodzące z Błoń machały w podziękowaniu za ochronę snajperom - zamaskowanym i uzbrojonym wojownikom, którzy ze swojej wieży cały czas śledzili okolicę aż po horyzont. Ci wszyscy uczestnicy ŚDM poniosą w świat wiedzę o zasobnej, spokojnej, gościnnej, bezpiecznej i świetnie zorganizowanej Polsce, w której wolność praktykowania swoich przekonań jest faktem, a nie konstytucyjną bajeczką. A wszystko to w czasie, gdy na zachodzie Europy dosłownie co chwilę dochodziło do brutalnych zamachów. Tak genialnej promocji wizerunku Polski za marny grosz nie mogliśmy sobie wymarzyć. Wystarczy porównać to choćby z kosztami organizacji Euro 2012. Nie ma sensu przejmować się zawodzeniem. Wydają go ci, którym promocja gościnnej, bezpiecznej i emanującej wolnością Polski jest najwyraźniej nie w smak.

Dzisiaj, pierwszego sierpnia rano, siedzimy już na kwaterze w Puszczy Augustowskiej, pada deszcz. Czytamy na głos fragmenty „Ziela na kraterze” Wańkowicza, poświęcone Powstaniu Warszawskiemu. A mnie przypomina się zaproponowany przez ojca świętego w sobotę wieczorem wybór, który w każdym pokoleniu dotyka ludzi młodych, a zapewne i wszystkich. Wybór między kanapą, a wyczynowymi butami. W kontekście tamtych młodych Warszawiaków z 1944 roku i dzisiejszych młodych ludzi z całego świata wybór decydujący.

pedro65
O mnie pedro65

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo