#prawo-cytatu_złoto w sztabkach
#prawo-cytatu_złoto w sztabkach
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
379
BLOG

Mroczne motywy globalizacji

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Nomadyzacja, czyli nadmierna ruchliwość społeczeństw od dawna osiadłych, to cywilizacyjny regres, promowany przez globalistów. To właśnie ona ułatwiła rozprzestrzenianie się wirusa, o którym wiemy już, że potrafi być śmiertelnie groźny. I niewiele więcej.

Błyskawicznie rozwleczona po świecie epidemia dowodzi, że koncept globalizacji, którego produktem ubocznym jest nadmierna ruchliwość ras, wielkich grup społecznych, wreszcie rozmaicie organizowanych jednostek, to ani pożądana, ani bezpieczna droga rozwoju ludzkości. Nie wiemy jeszcze, czy zaraza – wieszczona i analizowana przez ideologów eugeniki oraz depopulacji ziemskiego globu jako Event 201 –  została tylko rozwleczona przez ponowną wędrówkę ludów już dawno temu osiadłych, czy może raczej rozprowadzona np. przez nazbyt oszczędne gospodarowanie prawdą o zaraźliwości nowego wirusa i jego pandemicznej skuteczności w okręgu Wuhan.

Pozostaje mieć nadzieję, że zapowiedziane przez Donalda Trumpa śledztwo w tej sprawie okaże się skuteczne i konkluzywne. To zresztą daleko nie wszystkie gorące pytania, jakie nasuwają się w związku z pandemią CoViD19, ale o tym później. Zastanawiające zwłaszcza, że pytanie wydawałoby się podstawowe: skąd się wziął zabójczy wirus oznaczony mianem SARS-CoV-2? wcale nie jest przedmiotem jakiejś szczególnej dociekliwości mediów głównego nurtu, lecz praktycznie zostało zepchnięte do mediów niszowych, a także do składkowych mediów sieciowych, czyli inicjatyw opartych o tzw. crowdfunding.

Fake news o globalnej wiosce
Przyjrzyjmy się tej całej globalizacji w praktyce. Mantra numer jeden: „Świat się skurczył”. Stało się tak głównie za sprawą komunikacji lotniczej: podniebne cargo, masowe przewozy pasażerskie, od których aż roi się nad naszymi głowami. Wystarczy w letnią noc spojrzeć na niebo, gdzieś w pobliżu metropolii. Korytarze regularnych połączeń oraz wakacyjnych czarterów nie krzyżowały się jeszcze tak gęsto jak chemtrails w szkocką kratę na pogodnym niebie, ale wiele już do tego nie brakowało. Dość było popatrzeć na mapy ukazujące położenie maszyn i trasy przelotów w czasie rzeczywistym, tzw. FlightRadar24, żeby się zadumać na tym, że to się jeszcze wszystko mieści na naszym nieboskłonie. Teraz zrobiło się trochę luźniej w powietrzu...

„Żyjemy w globalnej wiosce”, czyli mantra numer dwa. Twierdzenie Marshalla McLuhana wiązało się z łatwością i szybkością transferu informacji, w tym zwłaszcza wizualnej, w skali całego globu. I nosiło pozory prawdziwości. Że niby wieści rozchodzą się po świecie prawie natychmiast, jak dawniej plotki we wsi, że dotyczą wszystkiego, co się dzieje. Teza McLuhana, mimo że najwyraźniej niedomyślana lub obliczona na niekrytycznego odbiorcę, wcale mocno się w naszym myśleniu o świecie osadziła. Mimo że przecież fałsz wyziera z niej z całą jaskrawością.

Dość porównać formy i standardy życia wyspiarzy z nowojorskiej wioski Manhattan z analogicznymi wskaźnikami egzystencji tuziemców z wioski w Erytrei. Albo zwyczaje mieszkańców osady rybackiej na Półwyspie Bretońskim z tymi, które praktykuje się w nowozelandzkiej wiosce będącej siedzibą Maorysów. Czy choćby w wiosce jednego z atoli Południowych Wysp Cooka… Owszem, dziś pewnie prawie wszędzie da się znaleźć jakieś gadżety elektroniczne: np. zestawy do odtwarzania nagrań audio i/lub video z cyfrowych nośników, bo telewizja satelitarna wszędzie jeszcze nie dociera. A zasięg łączy internetowych bywa ograniczony, więc jeśli nawet transfer danych jest możliwy, to pozostaje nader kosztowny.

To właśnie nierównomierne rozłożenie zasobów finansowych oraz możliwości technologicznych związanych z obecnością lub brakiem stosownej infrastruktury sprawia, że porzekadło o globalnej wiosce jest tylko miło brzmiącą i wpadającą w ucho nieprawdą. Teraz jeszcze bardziej niż kiedyś nasiliła się walka między ostro konkurującymi ze sobą ośrodkami ideologicznymi, w konsekwencji więc wzrosło też uzależnienie terytoriów peryferyjnych od metropolii. Presję hegemona na obszary, które pogodziły się ze swym podrzędnym statusem, dziś traktuje się jako coś oczywistego. Podobnie jak nadrzędność mediów hegemona wobec polityki informacyjnej prowadzonej przez media działające na obszarze peryferii. W praktyce mamy do czynienia nie tylko z rodzajem monopolu informacyjnego, ale z kulturową agresją, która nie gardzi ani aktywną selekcją informacji, ani ostentacyjnym ich fałszowaniem, czyli masową produkcją tzw. fake newsów.

Modne spodnie w podróży dookoła świata
Łatwość i prędkość przesyłu informacji, jak również relatywnie tania możliwość przemieszczania się ludzi po wszystkich kontynentach są podstawą globalizacji. To jej technologiczne filary. Oczywiście pęd ku globalizacji ma również swoje źródła w sferze ludzkiego ducha. Ciekawość? Apetyt na przygodę? Chęć eksploracji nieznanego? Tak, to ważne motywy ludzkiej aktywności, ale polskich badaczy Syberii czy inżynierów działających w Ameryce Południowej nie sposób traktować jako prekursorów globalizacji. To byli raczej  podróżnicy i odkrywcy, nieraz z przypadku lub konieczności; raczej niespokojne duchy bądź twórcze osobowości z wizją. Natomiast trzecim filarem procesu globalizacji, wyrastającym ze sfery ludzkiej psyche, pozostaje zwykła chciwość. No, może nie taka całkiem zwykła, bo przeważnie połączona ze sztuką maksymalizacji zysków. Per fas et nefas.

Nowe technologie umożliwiły podjęcie procesów globalizacyjnych, czynnik osadzony w ludzkiej naturze wyjaśnia ich samonapędzającą się, więc groźną dynamikę. Przyjrzyjmy się zatem konsekwencjom globalizacji. Temu, jak wpływa na nasze życie, jak je modeluje czy raczej deformuje, przy naszej bezrefleksyjnej, wyuczonej bierności.

Nierówne rozłożenie bogactw, skrajnie różne warunki życia różnych ludzi w różnych miejscach, odmienne potrzeby i aspiracje, wreszcie ogromna rozpiętość kosztów utrzymania – wszystko to sprawia, że tzw. stopa zwrotu od zaangażowanego kapitału zależy od miejsca i czasu, w którym został zainwestowany… Kilkanaście lat temu takim dobrym miejscem do inwestowania w branży budowlanej była Warszawa. Efekty łatwo dostrzec: zachodnia część Śródmieścia i tzw. bliska Wola zaroiły się od postmodernych zigguratów. Rzecz zresztą nie w ocenie ich architektonicznej urody, bo to kwestia gustu. Warto jednak zauważyć, że część tych drapaczy chmur, które zrodziły się ze stołecznej bańki spekulacyjnej, nadal oferuje przestrzenie biurowe na wynajem… Inaczej: biurowe wysokościowce powstały nie tam, gdzie ewentualnie mogłyby się przydać, ale w miejscu, gdzie chwilowo była najkorzystniejsza stopa zwrotu, czyli najlepszy, bo najszybszy zysk. Zadecydował czysto arbitralny, kapryśny czynnik ludzki. Chciwość i  zapewne jakieś szczególne okoliczności sprawiły, że budowanie tych wysokich paskud opłacało się najlepiej akurat w stolicy Polski.

Modelowym przykładem poświęcenia gustu, rozumu i sumienia na ołtarzu maksymalizacji zysków pozostaje też przykład produkcji tzw. spranych i dizajnersko szarpanych jeansów. Jeśli nawet opis fatalnych dla zdrowia pracowników skutków tzw. piaskowania jest nieco przesadzony, to już sam fakt wykonywania kolejnych faz produkcji w różnych częściach globu, począwszy od zbiorów bawełny (Azja, obie Ameryki), poprzez przędzenie (Azja, Afryka Północna), barwienie przędzy, tkanie materiału, krojenie, szycie, wykańczanie i zdobienie spodni (Chiny, Bangladesz, Turcja, Meksyk), wreszcie postarzanie materiału i „artystyczne” niszczenie nowych spodni, żeby sprostać wymogom mody, świadczą o poważnym zachwianiu elementarnych kryteriów rozsądku i przyzwoitości.

Zanim bawełna z plantacji stanie się parą jeansów pożądanych przez modnisie i celebrytki napodróżuje się po świecie niczym Marco Polo. A przecież takie spodnie z krajów-producentów muszą jeszcze trafić do butików w krajach-konsumentów, gdzie metki określonych firm są nadal cenione i poszukiwane. Czy to ma sens? Żadnego, poza jednym: wykorzystanie dumpingu socjalnego i różnic w kosztach utrzymania sprawia, że mimo opłat za transport na wielkich odległościach, na parze takich spodni można jeszcze całkiem nieźle zarobić.

Wzrost mobilności? Nie, interesowna nomadyzacja 
W wymiarze społecznym owo względne zmniejszenie się naszego globu skutkuje zauważalnym wzrostem odejścia od tradycyjnego dla Europejczyków sposobu bytowania. Modnie i elegancko nazywa się to wzrostem mobilności, co wprawdzie brzmi zachęcająco, ale przy okazji zręcznie ukrywa negatywne aspekty procesu stałego naruszania ciągłości i zasiedzenia. Dlatego wolę nazywać to zjawisko nasiloną oraz wciąż postępującą nomadyzacją życia w Europie. 

Już pierwociny dzisiejszej Unii Europejskiej przyniosły zjawisko, które nazwałem, pisząc o tym przed laty dla Tygodnika Solidarność, nomadyzacją pracowniczej Europy. Co więcej, Europejska Wspólnota Węgla i Stali (EWWiS, 1952) powstała głównie po to, by w miarę płynnie dostarczyć siły roboczej z Północnych Włoch do niemieckich kopalń i stalowni, odczuwających po ludobójczej wojnie poważny niedostatek pracowników. Natomiast wzniosłe slogany o swobodzie przemieszczania się m.in. osób były tylko szlachetnym ozdobnikiem, a nie istotnym motywem utworzenia EWWiS.

W dzisiejszej UE zjawisko nomadyzacji pracowniczej rozrosło się i utrwaliło, a koncept transgranicznej ruchliwości zawodowej obywateli Unii zaczęto traktować jako zasadę, a nie wyjątek. Z tego właśnie powodu państwa członkowskie zawarły układ w Schengen (1985), stąd także wzięła się potrzeba koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego, odmiennych przecież w różnych krajach.

«Przeważa pogląd, że dynamika rynku pracy powinna podążać w ślad za turbulencją przepływów kapitałowych. Zmienne koniunktury, nowe technologie, fluktuacje kreowanych potrzeb, nierównomierność rozwoju regionalnego – wszystko to wymaga podobno odejścia od właściwego dla mieszkańców Europy osiadłego trybu życia i przyjęcia postawy wędrowca. O ile jednak perspektywa zmiany, podróży i przenosin dla ludzi młodych może stanowić rodzaj kuszącego wyzwania, o tyle osoby w sile wieku – odpowiedzialne za rodzinę i z natury mniej mobilne – przymus „wędrowania za pracą” uznają zwykle za dolegliwość, próbę społecznej marginalizacji, a nawet rodzaj egzystencjalnej porażki» – pisałem w 2005 roku, piętnaście lat przed wybuchem zarazy.

Jeszcze bardziej irracjonalna, wręcz groźna życzeniowość założeń, na których globalizatorzy wznoszą współczesną wieżę Babel, ujawnia się w dobie pandemii, wpuszczonej do Europy, obu Ameryk, Australii przez rozpasaną nomadyzację pracowniczą i turystyczną. Podczas gdy w zapasie mają również tę najnowszą: ideologiczną. À la Soros.


Waldemar Żyszkiewicz
(1 maja 2020)

Pierwodruk: Obywatelska. Gazeta im. Kornela Morawieckiego  nr 218, 8–21 maja 2020

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo