#prawo cytatu
#prawo cytatu
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
769
BLOG

Władza wirusa: pokusy i przymusy

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 69

Profesor Włodzimierz Gut, mikrobiolog i wirusolog, w jednym z wywiadów uchylił rąbka tajemnicy. Z jego słów wynikało, że epidemię koronowirusa dałoby się szybko zakończyć... Jednak ze względu na grę różnych interesów musi ona niestety trwać.

Jarosław Pinkas, główny inspektor sanitarny, swoje październikowe spotkanie w stołecznym Klubie Ronina obdarzył charakterystycznym tytułem „Prawda na osi czasu”. To dość znamienne, bo dr Pinkas, zakwestionował tym samym klasyczne ujęcie problemu prawdy. Oczywiście, że próbował tylko usprawiedliwić mocno zmienne w czasie twierdzenia i opinie kierownictwa ministerstwa zdrowia m.in. w sprawie sensowności zakrywania ust oraz nosa lub wchodzenia do lasów. Także niektóre własne. Ale bez względu na motywacje, jakie nim kierowały, chcąc nie chcąc, wszedł w buty relatywisty.

Jarosław Pinkas, który podczas spotkania na Foksal powiedział o sobie, że jest akademikiem, wie przecież dobrze, że upływ czasu nijak się ma do kształtu prawdy, natomiast wraz z upływem czasu może i powinien zmieniać się nasz stopień jej rozpoznania, czyli stan wiedzy o tym, jak się faktycznie rzeczy mają... Miejsce i czas sprzyjały zresztą refleksji nad racjonalnością przyjętej strategii działania, tym bardziej że zaledwie kilka dni wcześniej pojawiła się dość istotna Deklaracja z Great Barrington, kwestionująca dotychczasową, schematyczną praktykę przezwyciężania wywołanej zarazą opresji.

Jednak dr Pinkas z tych możliwości nie skorzystał, więc zostanie zapamiętany jako autor oryginalnej frazy o wkładaniu lodu do majtek, oraz jako osoba usilnie  rekomendująca szczepionki, których jeszcze nie ma i nie wiadomo, czy kiedykolwiek zdołają się one pojawić wystarczająco bezpieczne i skuteczne, zważywszy na labilność siódmego, atakującego ludzi koronowirusa.

Arbitralne rządy dwóch ministrów

Do połowy sierpnia br. resortem zdrowia zarządzał tandem: minister Łukasz Szumowski i jego zastępca Janusz Cieszyński. Profesor Szumowski, kardiolog i elektrofizjolog, dał się poznać jako osoba źle znosząca poglądy nawet tylko cokolwiek odmienne od oficjalnych, dominujących w światowych mediach głównego nurtu. Przy tej postawie pozostał, mimo coraz liczniejszych poważnych wystąpień krajowych i zagranicznych specjalistów, wskazujących, że zarówno zalecenia płynące z nieprzejrzystej finansowo i strukturalnie WHO, jak też dotychczasowe formy zapobiegania epidemii arbitralnie i jak na komendę wdrożone przez polityków niemal wszystkich państw, jawnie rozmijają się z elementarną wiedzą teoretyczną oraz (po początkowym szoku) z coraz skuteczniejszymi metodami leczenia pacjentów z chorobą CoViD-19.

W naszej zbiorowej pamięci zapisało się owo słynne „wypłaszczanie krzywej” oraz „wyszczepianie populacji”, może jeszcze „kupowanie czasu”. Skutki przyjętych rozwiązań? Owszem, w pierwszym okresie krzywa zachorowań została wyraźnie spłaszczona, świetnie też na tle innych krajów wyglądała stosunkowo niska liczba zgonów. Resort zyskał na czasie, inaczej mówiąc, rozprzestrzenianie się wirusa w populacji –  raczej nieuchronne, wobec jego wysokiej zaraźliwości! – skutecznie lockdownem opóźniono. Ale przecież nie zatrzymano. I niestety, nie wykorzystano tego „kupionego” czasu należycie.

Dość odmienne wątki związane z aktywnością superresortu zdrowia pojawiły się, gdy na światło dzienne wyszła mocno niestandardowa próba  zakupu respiratorów oraz kilka innych dziwacznych (to eufemizm) transakcji, przeprowadzonym przez jego kierownictwo, w warunkach co najmniej oczywistego konfliktu interesów. Ponadto w przestrzeni publicznej ministrowi Szumowskiemu zdarzyło się kilka razy wypaść z manier albo na jednym oddechu mówić rzeczy jawnie sprzeczne, czy wreszcie zapowiadać wytrwanie na odpowiedzialnej placówce, by zaraz potem podać się do dymisji... I to właśnie tuż przed ową trudną jesienią oraz zapowiadaną drugą falą zachorowań.

Trzeba przyznać, że prof. Szumowski nie ma łatwo: przez jednych jest kreowany niemal na św. Łukasza z Anina, walczącego z przebrzydłym smokiem SARS-CoV-2, podczas gdy drudzy chcą właśnie w nim i Januszu Cieszyńskim widzieć główny powód usilnego starania się przez kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości o ustawę popularnie nazwaną Bezkarność+. Trudno się zatem dziwić sporej huśtawce nastrojów, jakiej ulega: raz na pełnomorskim jachcie, innym razem w jednoimiennym szpitalu. I to w roli pacjenta, a nie ministra.  

Stan wiedzy o zarazie

Po trzech kwartałach, w ciągu których świat, a przynajmniej jego wypłacalna część, zmaga się z dość agresywną inwazją dziwnego wirusa SARS-CoV-2, wiemy już znacznie więcej niż w pierwszym kwartale tego roku. Mówiąc wprost, stan wiedzy naukowej w tym przedmiocie znacząco się poszerzył, ale o dziwo kierownictwo resortu zdrowia nie przejawiało ochoty do dyskusji w sprawie doskonalenia czy modyfikacji raz przyjętych metod postępowania. Dodajmy, że przyjętych naśladowczo, według rutyny obowiązującej w okresie wstępnej paniki i dezorientacji.

Jednak dziś profesjonaliści w kraju i zagranicą, wiedzą już o wiele więcej. I chcą się płynącymi z tej wiedzy wnioskami dzielić, nie znajdując niestety u rządzących żadnego, nawet czysto poznawczego zainteresowania. Politycy sprawujący władzę uporczywie powtarzają: DDM, DDM, DDM... Czyli dezynfekcja – dystans społeczny – maski. No i lockdown. Najpierw twardy: zamknięcie globu na cztery spusty, teraz różne „miękkie” przymknięcia krajowych obszarów: lecznictwa, szkolnictwa, gospodarki... I tak ad libitum.  Rządzących, oczywiście. Modne, ale całkowicie irracjonalne ze względu na kapryśnie mutujący patogen mantrowanie za Billem Gatesem o szczepionkach (Vaccine, vaccine!) trochę ostatnio ustało. Pytanie, czy definitywnie. Przecież to nadal świetny interes do zrobienia.

Co dziś wiemy, a czego nie wiemy o zarazie? Nie wiemy, skąd się wziął feralny wirus. Wiemy, że jest bardzo zaraźliwy, lecz szczęśliwie niezbyt śmiercionośny. Przynajmniej w dotychczasowej odsłonie, bo nie można wykluczyć, że jest to rodzaj depopulacyjnej bomby z opóźnionym zapłonem... Tym bardziej że w światowych i krajowych mediach pojawiają się groźne  wieści o nadchodzącej drugiej fali tej zmory, która – głównie za sprawą podejmowanych środków zapobiegawczych –  radykalnie przewróciła życie setek milionów ludzi. Tu wszakże stajemy wobec istotnego dylematu: owszem, natura potrafi być bezlitosna, ale nie jest perfidna. Najmocniejsze warianty wirusa, momentalnie zabijając gospodarza, unicestwiają przy okazji siebie. Więc na arenie w dłuższej perspektywie pozostają jego mniej zabójcze wersje...

Jeśli obawiamy się, że w drugiej odsłonie SARS-CoV-2 odpali coś naprawdę morderczego, to znaczy milcząco zakładamy, iż to może być jakiś laboratoryjny konstrukt, fabrykat, broń biologiczna... Ewentualnie, nawet SARS-CoV-3. Być może, rządzący coś o tym wiedzą, lub przynajmniej z czymś takim się liczą. Powszechne działanie państw według jednej recepty, czyni tę hipotezę całkiem prawdopodobną. Z drugiej jednak strony, mamy przykłady Szwecji, Brazylii, UK do choroby premiera Johnsona, no i przede wszystkim USA, nawet po chwilowym odosobnieniu zakażonego prezydenta Trumpa, co uwidacznia różnicę między stadnym, schematycznym reagowaniem na zagrożenia a występującą jednak zdolnością do nieulegania potencjalnym globalnym szantażystom.

Choć was tratujemy, ale ratujemy...

Prowadzący programy informacyjne, którzy niemal unisono, choć w różnych językach powtarzają od miesięcy te same formułki. Okładki brytyjskich gazet z prezentacją aplikacji covidowej w smartfonie, różniące się jedynie kolorem... Zniknęła cała werbalnie sławiona różnorodność, bo wszystko odbywa się pod dyktando i na komendę. Często wbrew rzetelnej wiedzy i dobrym praktykom. Przy obecnej łatwości komunikacyjnej, nawet transkontynentalnej, trudno tego nie dostrzec. Nic dziwnego, że ludzie się burzą. Bo teatr telewizji to jedno, a rzeczywistość to drugie. I trudno je ze sobą pomylić.

Najgorsze, że wojskowy dryl nieoptymalnych, często irracjonalnych bądź wręcz przeciwskutecznych obostrzeń sanitarnych, który w imię ochrony ludzkiego życia od trzech kwartałów jest narzucany znacznej części światowej populacji, stanowi jednocześnie zamach na istotę człowieczeństwa. Czy rządzący naprawdę tego nie dostrzegają? Czy tylko nie wolno im pokazać, że widzą? Dlaczego rujnują gospodarkę, zadłużając na wiele pokoleń do przodu swoje państwa? Czy ci, którzy podejmują ważkie decyzje ciążące na życiu współobywateli-rodaków nie widzą sprzeczności w narzucaniu rygorów demolujących w imię ochrony zdrowia więzi rodzinne, społeczne, towarzyskie? Czy depresje, samobójstwa, rozkład rodzin, śmierci w szpitalnej izolacji, bez ujrzenia bliskich, albo brak kontaktu matek z nowonarodzonymi dziećmi to naprawdę godziwa cena za uniknięcie ostrej niewydolności oddechowej, którą umiemy już coraz lepiej leczyć i która u większości zakażonych (czy raczej nosicieli)  przebiega bezobjawowo?

Odpowiedź rządzących łatwo przewidzieć: odwołają się do odpowiedzialności za wspólnotę, naród, społeczeństwo. I będą mieli rację. Pytanie tylko, dlaczego właśnie w imię tej odpowiedzialności ignorują wiedzę teoretyków i praktyków, którzy nie są lobbystami ani globalnego kapitału, ani korporacji farmaceutycznych. I nie marzą o rządzie światowym. Choćby takich jak dr Wolfgang Wodarg czy prof. dr nauk med. Sucharit Bhakdi z Niemiec, albo prof. John P. A. Ioannidis z amerykańskiego Uniwersytetu Stanforda.

Światełko z Great Barrington
Zresztą głosów rozsądku, upominających się o naukową debatę, opartą na rzetelnych danych o stopniu rozprzestrzenienia się wirusa (wystarczą testy przesiewowe na reprezentatywnej próbie losowej!) oraz jego faktycznej zjadliwości, nie brak i w Polsce. Na błędy przyjętej strategii zwalczania nowego odzwierzęcego patogenu wskazywali m.in. prof. dr hab. nauk med. Ryszard Rutkowski, z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, czy dr Zbigniew Martyka, ordynator oddziału zakaźnego w Dąbrowie Tarnowskiej.

Prof. Rutkowski wystosował do kierownictwa MZ, prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej oraz do środowisk medycznych, w tym także lekarzy-parlamentarzystów, dwa listy z serią pytań, wskazujących na brak uzasadnionych przesłanek, czyli na daleko posunięty woluntaryzm w podejmowaniu decyzji o obostrzeniach, mocno przecież ingerujących w życie Polaków. Dociekliwość pytań w pierwszym liście, z 7 maja br., dobrze koresponduje z krytyczną postawą prof. Johna Ioannidisa, natomiast wnioski i rozpoznania płynące z drugiego listu, przenika troska analogiczna jak u autorów Deklaracji z Great Barrington, ogłoszonej 4 października.
Krytyczne stanowisko wobec totalizującej strategii zwalczania wirusa SARS-CoV-2 oraz zalecenie jej istotnej modyfikacji, proponowane przez troje wybitnych epidemiologów, profesorów z uniwersytetów: Harvarda, Stanforda oraz Oxfordzkiego, poparło już swymi podpisami 10,5 tys. naukowców w zakresie medycyny i zdrowia publicznego, blisko 29 tys. praktykujących lekarzy i personelu medycznego, a także  ponad pół miliona przejętych nienormalną sytuacją obywateli z całego świata.

Tymczasem polscy politycy parlamentarni, pod koniec września, tuż przed spodziewaną jesienną falą zachorowań, zajęli się tzw. piątką dla zwierząt. Zresztą, poza Konfederacją, PSL-em i ministrem rolnictwa Ardanowskim, uczynili to nader solidarnie. W obliczu pnącej się ostro w górę liczby zakażeń/zachorowań oraz przymusu noszenia masek trudno się oprzeć wrażeniu, że gruntownie pomylili priorytety.
 
(17 października 2020)

pierwodruk: Obywatelska. Gazeta im. Kornela Morawieckiego nr 230, 23 października – 5 listopada 2020

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości