plastic surgeon plastic surgeon
109
BLOG

Zjawisko foodporn w powieści Antoniego Sygietyńskiego "Wysadzony z siodła"

plastic surgeon plastic surgeon Kultura Obserwuj notkę 0
Sygietyński to autor mało znany. Jego książki drukowane były w seriach "Klasyka mniej znana", a szkoda, bo to jeden z pierwszych polskich naturalistów, który pornfood odkrył zanim wynaleziono fotografię.

W czasach rosnącej popularności stron internetowych i blogów o gotowaniu duży nacisk kładzie się na umiejętne zaprezentowanie potrawy. Media społecznościowe skutecznie zglobalizowały gastronomie poszczególnych kontynentów. Obecnie hashtag pornfood przekroczył granice kulturowe i wszędzie, gdzie dostępne są portale społecznościowe (Facebook, Instagram Pinterest), przy zdjęciach jedzenia lub związanych z kulinariami można zobaczyć ciąg znaków #pornfood. Rozszerzenie zasięgów tego zwrotu spowodowało rozmycie znaczeniowe i obecnie trudno jednoznacznie określić, czym jest pornfood. Dziś tego wyrażenia można użyć w znaczeniu dzielenia się zawartością talerza w mediach społecznościowych, ewoluowania pewnych trendów w fotografii albo jako coś odrębnego. „Kulinarna pornografia”, bo chyba tak można przetłumaczyć ten termin na język polski, to zjawisko, które swoją genezę ma w fotografii kulinarnej, ale obecnie wyszło poza rolę klasycznie pojmowanej fotografii kulinarnej. Dziś to sposób ukazywania potraw, gotowania lub spożywania posiłków, który poprzez upiększanie obiektów ma wpłynąć na emocje i zmysły odbiorcy niczym klasyczna pornografia. Wikipedia definiuje pornografię żywności jako upiększony sposób prezentowania jedzenia i gotowania charakterystyczny dla mediów wizualnych.

Pamiętając o rozmyciu znaczeniowym pornografii jedzenia warto przypomnieć, że termin ten po raz pierwszy pojawił się w 1977 r. Aleksander Cockburn, w swojej książce kucharskiej użył sformułowania „gastro-porn” jako określenie zjawiska prezentowania fotografii gotowych receptur w sposób nieosiągalny dla czytelnika. Literalnie określenie foodporn zostało użyte przez Michaela Jacobsona w 1979 roku jako określenie grupy produktów spożywczych, których szkodliwość jest tak duża, że Jacobson odmówił im miana jedzenia na rzecz pornografii. Z czasem foodporn powrócił do swego pierwotnego znaczenia – nieosiągalności. Wraz ze wzrostem możliwości technicznych oraz rozwojem mediów społecznościowych, które w znacznym stopniu ułatwiły komunikowanie masowe, pornografia jedzenia/żywności zyskała nowe znaczenie – dzielenie się z jak największą liczbą osób zawartością swojego talerza. Ta nowa moda w fotografii, która dzięki dostępności środków technicznych znalazła wielu twórców i jeszcze większe grono odbiorców. Obecnie hashtagi pornfood i foodporn należą do najpopularniejszych w wirtualnym świecie. Mimo różnego pojmowania pornografii jedzenia na przestrzeni czasu, można odnaleźć jedną cechę wspólną – przedstawienie jedzenia ma wpłynąć na odbiorcę, pobudzić jego zmysły i sprawić, choćby na krótką chwilę, żeby ukazana potrawa znalazła się na pierwszym planie, żeby nie móc się jej oprzeć. Obecna popularność tematów kulinarnych, różnorodność ofert, a także obecność w każdym nośniku medialnym nie są niczym nowym. Kulinaria, jako temat i inspiracja zarówno w sztuce, jak i dyskursie społecznym, występowały od dawna.

  W dziewiętnastowiecznym społeczeństwie polskim tematy związane z kuchnią cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem. Wcielane w życie pozytywistyczne ideały, nakazywały zwrócenie uwagi na gospodarstwo domowe jako element organizmu społecznego. To od kondycji poszczególnych gospodarstw domowych zależała kondycja całego społeczeństwa. Dyskusje pozytywistyczne zwracały uwagę na to, że to od sposobu prowadzenia gospodarstwa zależy przyszła kondycja fizyczna, intelektualna i moralna narodu. Tym samym, autorki książek kulinarnych stały się trwałym i istotnym elementem pejzażu literackiego dziewiętnastowiecznego polskiego społeczeństwa. O zjawisku tym pisze Bolesław Prus w swoich kronikach, gdzie odnotowuje otwarcie szkoły gotowania pani Ćwierczakiewiczowej, która przez żołądki miała odrodzić społeczeństwo. Warto w tym miejscu zauważyć, że samokształcenie, tak propagowane w dobie pozytywizmu, znacząco wpłynęło na rynek wydawniczy. Samouczki, poradniki, piśmiennictwo fachowe, a co za tym idzie książki kucharskie były w tym czasie bardzo popularne i miewały po kilkanaście wydań. Do najpopularniejszych należały Kuchnia litewska Wincenty Zawadzkiej, Nowa ilustrowana kuchnia jarska zawierająca wypróbowane przepisy przyrządzania smacznych a zdrowych potraw roślinnych oraz naukowe ogólne przepisy rozumnego odżywiania Marii Czarnowskiej, Najnowsza kuchnia wytworna i gospodarska zawierająca 1249 przepisów z uwzględnieniem kuchni jarskiej Marty Norkowskiej (dwie ostatnie pozycje wskazują, że pomysł na styl życie wege nie jest pomysłem nowym i oryginalnym) oraz pozycja zdecydowanie najpopularniejsza (dwadzieścia wydań w latach 1860-914) czyli 365 obiadów za 5 złotych wspomnianej wcześniej Lucyny Ćwierczakiewiczowej, która przed założeniem szkoły gospodarstwa dla dziewcząt była płodną autorką książek oraz artykułów poświęconych kulinariom.

 Jednocześnie, około roku 1880 do literatury wkraczają naturaliści polscy, wychowani w atmosferze pozytywistycznej, na światopogląd których wpływ miały idee darwinizmu. Powieść naturalistyczna to przede wszystkim analityczna powieść środowiskowa. Penetruje dane środowisko i stara się w jak najbardziej realny sposób oddać bezpośrednią obserwację. Technika powieści naturalistycznej opierać się ma na „fotografowaniu” otoczenia. Tym samym komentarze autorskie ustępują tu miejsca dialogom, a zwłaszcza szczegółowym opisom. Koncepcje naturalistyczne nakazują odejść literaturze od człowieka duchowego do człowieka fizjologicznego. W naturalistycznej wizji człowiek to przede wszystkim istota, nad którą górują potrzeby biologiczne: instynkt samozachowawczy, zaspokojenie głodu i popędu seksualnego. Charakter tych potrzeb i sposób ich zaspokojenia stają się obiektem badań pisarza-naturalisty. Naturalizm rozszerzył krajobraz społeczny, wprowadził do niego na szeroką skalę świat wielkomiejski. Tym samym pod okiem naturalistów znalazły się składowe wielkomiejskiej scenerii, a w tym czas spędzony przy stole, przy artykułach, które pojawiły się w zasięgu zdemokratyzowanego społeczeństwa. Poetykę tę usiłował zrealizować Antoni Sygietyński, który pisał, że powieść stała się obrazem życia powszedniego. Według krytyków Wysadzony z siodła nie tkwi tak bardzo w rygorach kompozycyjnych jak jego pierwsza powieść Na skałach Calvados, ale to właśnie w niej sytuacje przy stole, opis jedzenia, zachowania czy gastronomicznych gustów, opisane są z dokładnością obiektywu fotograficznego. Wysadzony z siodła – historia deklasowania się szlachcica Załogowskiego, jest, zgodnie z formułą Zoli, szeregiem „wycinków rzeczywistości”. Wielkie miasto traktowane jest tu jako ilustracja darwinowskiego prawa walki o byt w świecie zwierzęcym. W odróżnieniu od opisanych przez Sienkiewicza uczt Nerona, które mały zobrazować degenerujący się Rzym czy znanej z Pana Tadeusza uczty na zamku Horeszków, która przybliżyć miała obyczaj szlachecki, sfera jedzenia u Sygietyńskiego jest osobnym planem. Z precyzją charakterystyczną dla naturalisty pisarz przedstawia kulinaria, nie jako narzędzie służące do zaprezentowania warstwy społecznej, czy zjawiska, jak to miało miejsce u Sienkiewicza, czy Mickiewicza, ale jako niemalże osobny element, który jest fragmentem większej całości.

Życie ówczesnej Warszawy Sygietyński pokazuje w kilku obrazach, które stanowią niemal odrębne całości kompozycyjne. Takimi właśnie „wycinkami rzeczywistości” są opisy śniadania w jednym z warszawskich handelków oraz kolacja uBoucquet’a. Oba fragmenty stanowią czwartą cześć powieści.

Pierwszy z nich to śniadanie Załogowskiego i Cieżyńskiego, którzy około godziny dwunastej wchodzą do jednego z licznych zakładów, zwanych handelkami. Gdy bohaterowie docierają do swojego stolika, jak pisze autor, całe otoczenie - dający się wyczuć swąd gotowanych w kuchni potraw oraz hałasy z sąsiedniej sali - usposabiało źle. Już następne zdanie ma zasygnalizować, że czytelnik, mimo tak nieciekawej scenerii, zostanie wprowadzony w zupełnie inną krainę:

Naprawdę jednak nigdzie „śniadanka”, tego czysto warszawskiego śniadanka, nie je się cieplej, przyjemniej, weselej, ponieważ zmysły wzroku, słuchu, dotyku, węchu, korzą się przed jednym zmysłem smaku, który tu niepodzielnie panuje i rządzi. Potrzeba tylko, aby „śniadanko” się zaczęło.

W charakterystyczny dla twórczości naturalistów sposób czytelnik podążył za zmysłami i doznaniami bohaterów. Wkrótce pojawia się praktykant Janek, który w zakresie swoich obowiązków ma prezentowanie możliwości kuchni. Przed klientami pojawia się wizja: tuzinek ostryg, ćwiarteczka kawioru, pudełeczko sardynek, sielawiki, minożki, śledzik marynowany. Mecenas Cieżyński, jako bywalec, prosi o śledzie pokryte cebulą i obrzucone kaparkami, zaraz za przystawką oferowane są mięsa: dwa kawałki comberka zajęczego, kuropatewki, jarząbki, pulardka, sarna po pańsku, sandacz, szczupak po żydowsku, befsztyczek z rusztu, kotleciki sossubis. Ostatecznie wybór pada na flaki w garnuszku, z parmezanem. Pojawia się też propozycja alkoholu: czysta, słodka, gorzka, redlówka. Zanim doszło do śniadania, czytelnik ma przed sobą całą paletę potraw i smaków. Kiedy na stole pojawiają się flaczki, pojawia się kwestia doboru alkoholu, którą, przy bierności Załogowskiego, rozstrzyga Cieżyński na korzyść piwa. W obfitości stołu nie ma bałaganu, w myśl maksymy mecenasa Cieżyńskiego – „porządek przede wszystkim”- kolejne propozycje i wybory padają w ustalonej kolejności. Po flaczkach usługujący Janek ponawia ofertę mięs: kotlecik pożarski, bitki w śmietanie, zrazy a la Nelson, sznycel po wiedeńsku, rozbratel, rumsztyk, antrykot, szaszłyk, główka cielęca. Wybór mecenasa pada na kuropatewki. Następuje chwila przerwy w jedzeniu, poświęcona rozmowie, po czym pojawia się praktykant, niosąc cynkowy półmisek, na którym leżały dwa ptaszki, odwrócone do góry łapkami, obrzucone symetrycznie listkami zielonymi sałaty

Obrazowanie w powyższych fragmentach jest zapośredniczone przez narratora, ale na tyle plastyczne, że czytelnik może je niemal odczuć. Prezentacja zawartości stołu, oderwanie uwagi czytelnika od perypetii bohaterów, koncentracja na ich biologicznej sferze – zaspokojeniu potrzeby jedzenia – wprowadzają czytelnika w sferę biologiczną, w sferę doznań zmysłowych, które potęgują odbiór fabuły. Całe śniadanie przebiega według schematu: prezentacja potraw – rozmowa biesiadujących – opis spożywania – rozmowa. Zabieg ten, zastosowany przez Sygietyńskiego, może doprowadzić czytelnika do punktu, w którym padnie pytanie: co jest motywem przewodnim w tej scenie? Nasuwa się oczywista odpowiedź: rozmowa biesiadników, zaprezentowanie ich sytuacji i poglądów. Ale czy na pewno? W końcu Sygietyński w swej twórczości dał się poznać jako zwolennik naturalizmu, w swych artykułach wyrażał przekonanie o ścisłym związku autonomicznej wartości estetycznej dzieła z jego celami poznawczymi. Być może to właśnie rozmowa Załogowskiego z Cieżyńskim ma być tłem w kulinarnym spektaklu, jaki prezentuje pisarz. Może czytelnik ma przede wszystkim poznać wnętrze typowego handelku, niczym na filmie ujrzeć przebieg typowego warszawskiego śniadanka, a dwaj bohaterowie to jedynie środek do zaznajomienia z tym obrazem? Nie można też pominąć funkcji, jaką w tej sytuacji pełni jedzenie:

I widać było, że ci dwaj ludzie, oprócz jakiegoś przypadkowego interesu materialnej natury, nie mają ze sobą nic wspólnego, nic, co by ich dwie dusze łączyło. Mogliby tak siedzieć dzień cały przy jednym stole i ani jeden, ani drugi bez jakiegoś przymusu, bez jakiejś sztucznej podniety ust by nie otworzył. Na szczęście w tej chwili (…) wszedł Janek…

Jedzenie (oraz alkohol) jest spoiwem, które łączy te dwie postaci. Ich dialogi rozpoczynają się zawsze do komentarza odnośnie spożywanych pokarmów. Wymowne są chwile ciszy, gdy kończą posiłek, a nic nowego nie ma jeszcze na stole. Ta czysto biologiczna potrzeba – zaspokojenie głodu – i sfera ją otaczająca są jedynymi płaszczyznami, na których może odbywać się jakakolwiek rozmowa. To w końcu ocena pracy prezentującego menu oraz przynoszącego potrawy Janka jest początkiem wykładu Cieżyńskiego odnośnie zjawisk jakie zaszły w warszawskim społeczeństwie przez piętnaście lat nieobecności Załogowskiego. Motyw kulinarny u Sygietyńskiego, obok wrażeń jakie ma dostarczyć czytelnikowi, jest też soczewką, która ma ukazać różnicę światów w których są bohaterowie, uwydatnia to ostatnia scena śniadania, gdzie Załogowski zostaje poinformowany, że bakalii do wina już nikt nie jada, bo to już nie w modzie.

Podobnie przedstawia się opis kolacji. Scena w Hotelu Rzymskim, w restauracji Bocquet’a, określana jako wielkie „zbliżenie”, w swoim rodzaju niemająca sobie równej w ówczesnej powieści polskiej. Schemat jest podobny do śniadania, zanim czytelnik zostanie dopuszczony do stołu, ma – w formie rozmowy telefonicznej – przedstawione menu: kawiorek, śledziki, ostrygów trzy tuzinki, (…), sandacz po parysku, comber, udziec sarni, kuropatewki, jarząbki, cietrzewie, sałatka, kompucik, grzybki, rydzyki. Do tego alkohol w postaci win: chablis, haut-sauternes, chateauyquem, madera, wina węgierskie, tokaj. Po tym następuje szczegółowy opis sali, gdzie mają się spotkać wszyscy goście. Tu Sygietyński zwraca uwagę na element wystroju szczególnie ważny w kontekście dzisiejszego zjawiska foodporn, zwłaszcza niuansów technicznych, związanych z oświetleniem i nasyceniem barw. Czytelnik zostaje wprowadzony do pomieszczenia dosyć dużego, ale ciemnego i dusznego. Pomieszczenia, które przypomina ponurą celę klasztorną. Brak dostatecznej ilości światła i stęchlizna murów tworzą atmosferę piwnicy i domu publicznego. Ta ponura sceneria znika, a raczej dzięki jednemu prostemu zabiegowi przeobraża się w bankietową salę, oczekującą na gości. Okazuje się, że najistotniejszą częścią restauracyjnego wystroju, dzięki której pomieszczenie „wyzbywszy się dusznej atmosfery, nabrało świeżości” jest oświetlenie:

Na stole stały dwa wielkie świeczniki, każdy o sześciu szeroko rozpostartych ramionach, w których paliły się wysokie świece. Na środku gabinetu w trzech kranach gazowych, ujętych w trzy klosze matowe ze szkła mlecznego, płonął bukiet wielkiego, lecz sztucznie złagodzonego światła, które wespół z żółtymi płomykami dwunastu świec, obrzucały złotem, srebrem, brylantami (…) nakrycie stołu (…) Co może magiczny urok światła! Atmosfera gabinetu nabrała świeżości, a nudne nagie ściany (…) olśniewały wesołością tysięcznych blasków.

Powyższy cytat jest wstępem do drobiazgowego prześledzenia efektów wizualnych, będących skutkiem oświetlenia. Okazuje się, że dwa stoły, które jeszcze przed chwilą tonęły w mroku i zaduchu, teraz mienią się kolorami, a zastawa na nich zdaje się nabierać zupełnie nowych właściwości. Fajansy wydają się być porcelaną, szkło kryształem, a kryształowe solniczki – „różycami z brylantów”. To wszystko było na głównym stole, Sygietyńskiemu nie umknął stół mniejszy – bufet z przekąskami. Czytając kolejne zdania, niczym w kadrze aparatu, można ujrzeć mniejszy stół, oświetlony światłem trzeciego świecznika, który zastawiony jest butelkami z alkoholem i talerzykami, na których znajdują się przekąski. Cała scena przedstawiona jest zanim zjawiają się goście. Wykwintne potrawy, kunsztownie ułożona zastawa, a to wszystko umiejętnie wyeksponowane za pomocą światła. Jeśli wcześniej przedstawiona scena śniadania w handelku miała zilustrować wyższość smaku nad innymi zmysłami, to opis stołu u Bocquet’a uzmysławia, w jak wielkim stopniu człowiek jest zlepkiem swoich zmysłów i jak bardzo pozostałe zmysły, zwłaszcza zmysł wzroku może wzbogacić zmysł smaku. Jedzenie schodzi na dalszy plan, gdy do restauracji przychodzą goście. Co ciekawe, w tym momencie – kończącym dominację gastronomii – patrzymy oczami autora tego dzieła, czyli lokaja, dla którego zasiadający do stołu biesiadnicy, którzy z ochotą siadają do stołu, są niczym wpuszczona do ogrodu trzoda, która „zryła najpiękniejszy klomb z kwiatami”.

 Możliwość zjawiskowego przedstawienia potraw i rzeczy z nimi związanych, które mogą pobudzać niczym pornografia, dzięki dostępnej technice jest dziś prosta. Fotografia jako nowy wynalazek zaistniała w dziewiętnastym wieku, z pewnością była daleka od sztuki. Ówczesne ograniczenia techniczne sprawiały, że plastyczny, nasycony szczegółami opis o wiele bardziej przemawiał do wyobraźni. Tym samym zjawisko pornfood, które jeszcze tak nie nazwane, ale z pewnością obecne należało bardziej do literatury niż fotografii. Antoni Sygietyński w swoich studiach poświęconych literaturze za wzór uznał powieści Flauberta, zZwracał uwagę, że dzięki giętkiemu językowi i artystycznemu zacieniowaniu, tylko przy uważnym czytaniu u Flauberta można dostrzec autora. Taki sam efekt uzyskał w swojej powieści, przynajmniej w obrazach dotyczących stołu. Czytelnik może odnieść wrażenie, że nie ma żadnych pośredników, że jest bezpośrednio przy stole, że patrzy na obficie zastawiony stół i zaraz, idąc w ślad za współbiesiadnikami, będzie „w jednej ręce trzymać bułeczkę z kawiorem, a w drugiej udko homara”.

SŁOIK W WIELKIM MIEŚCIE

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura