Bazar i hale targowe pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, rok 1994. Fot. PAP
Bazar i hale targowe pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, rok 1994. Fot. PAP
Polska przedsiębiorczość Polska przedsiębiorczość
4175
BLOG

Ustawa Wilczka, czyli szczęki z bazaru

Polska przedsiębiorczość Polska przedsiębiorczość Biznes Obserwuj temat Obserwuj notkę 67

Dzień przed Wigilią 1988 roku, przedsiębiorczy Polacy dostali niezwykły świąteczny prezent – „ustawę Wilczka”, która otworzyła socjalistyczne drzwi do wolnorynkowej gospodarki. Jej przesłanie brzmiało: „Co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone”.

„Podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach, z zachowaniem warunków określonych przepisami prawa” – brzmiał pierwszy artykuł ustawy o działalności gospodarczej, uchwalony przez Sejm PRL IX kadencji. Błyskawicznie wszedł w życie: 1 stycznia 1989 roku. Na kilka miesięcy przed Okrągłym Stołem i ponad pół roku przed wyborami 4 czerwca, które doprowadziły do upadku Polski Ludowej. Zatem to nie pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, ani Leszek Balcerowicz swoimi reformami wprowadzili w Polsce kapitalizm, tylko peerelowski minister przemysłu.

Z dyrektora na prywaciarza

Projekt ustawy napisał bowiem Mieczysław Wilczek, odpowiedzialny w rządzie Mieczysława Rakowskiego za gospodarkę. Chemik, prawnik, wynalazca (był autorem patentów nie tylko polskich, ale też dla Shella), ojciec słynnego w PRL detergentu do prania Ixi, który zastąpił stosowane wcześniej w Polsce proszki na bazie mydła. Po prawie 15 latach dyrektorowania w państwowych zakładach kosmetycznych i Zjednoczeniu Przemysłu Chemii Gospodarczej „Pollena”, Wilczek w 1969 roku – w środku komunizmu, tuż po Marcu 1968 – postanowił zostać… prywatnym przedsiębiorcą. Założył fermę perliczek we wsi Ołdakowizna pod Mińskiem Mazowieckim i zbudował laboratorium, w którym produkował kremy z tłuszczu żółtka jaj i sprzedawał je w ZSRR. A to był zaledwie pierwszy interes.

Szły mu świetnie – na pewno pomagała przynależność do PZPR i kontakty, bo to z Ministerstwa Gospodarki Materiałowej dostał „zlecenie” – jak wspominał – na rozwiązanie problemu odpadów z rzeźni. Zbudował przetwórnię i sprzedawał swój patent na ich przeróbkę na koncentrat paszowy, po milionie za sztukę – w sumie powstało osiem podobnych zakładów. Stał się jednym z najbogatszych ludzi w PRL. Hodował konie arabskie, a w jego stajni swego tatarskiego bachmata trzymał Daniel Olbrychski. Do jego domu z krytym basenem przyjeżdżali ludzie kultury, w tym aktorka Elżbieta Kępińska z mężem – właśnie Rakowskim.

Przewodnicząc Radzie Społeczno-Gospodarczej przy Sejmie, Rakowski zaprosił do niej Wilczka jako przedstawiciela przemysłu prywatnego – został wiceszeprzewodniczącym. – Mieliśmy przygotować ustawę o działalności gospodarczej – wspominał Wilczek w „Gazecie Wyborczej” kilka lat przed śmiercią.

– Rząd wtedy już był w ciężkim strachu, widać było, że nie bardzo wiedzą, co robić. A ja miałem za sobą argumenty, bo 200 zakładów bacutilowskich (Bacutil przetwarzał odpady pochodzenia zwierzęcego – red.) robiło mniej niż tych kilka prywatnych i państwo nie wydało na prywaciarzy ani złotówki. Pomagały mi studia prawnicze, wiedziałem, jak czytać, jak tworzyć dokumenty – opowiadał, dlaczego PRL odważyła się na wolnorynkowe zmiany.

Szybko został ministrem przemysłu i napisał tę ustawę.

Trochę z nudów, trochę z wiedzy

W państwie, które przez ponad 40 lat walczyło z prywatną inicjatywą, kontrolowało handel i upaństwowiło zakłady, centralnie sterowana, podporządkowana celom politycznym gospodarka przestała działać. Zadłużenie zagraniczne rosło, reformy nie pomagały, zakłady strajkowały. W kraju wrzało i sytuacja – gospodarcza, jak i polityczno-społeczna – pod koniec lat 80. wymagała już natychmiast radykalnych zmian.

– Ja się wtedy trochę nudziłem, bo wciąż jeszcze nie było możliwości podjęcia działalności na taką skalę i w takiej dziedzinie, jaka by mi odpowiadała. Miałem doskonałe rozeznanie gospodarki państwowej po 20 latach na stanowiskach kierowniczych w przemyśle, wiedziałem, co potrzeba państwowemu przemysłowi, by go uratować albo by go zlikwidować. Miałem też 20 lat praktyki z boksowaniem się z tą władzą jako prywatny przedsiębiorca – tłumaczył, dlaczego się podjął pisania ustawy gospodarczej.

Ustawa Wilczka regulowała więc zasady działalności gospodarczej w sposób liberalny. Znosiła koncesje w 12 rodzajach działalności prywatnej i limit w zatrudnianiu pracowników.

 „Podmioty gospodarcze mogą w ramach prowadzonej działalności gospodarczej dokonywać czynności i działań, które nie są przez prawo zabronione” – głosił artykuł czwarty ustawy Wilczka, od którego wzięło się jej powszechnie przytaczane przesłanie: „co nie jest zakazane, jest dozwolone”. I to, które brzmi jak postulat: „pozwólcie działać”.

– Chodziło o to, by wyrwać decyzje z rąk urzędników, którzy z wielu powodów czasem ukatrupiali rozpoczęcie działalności – tłumaczył autor ustawy.

Droga do wolności w takcie Morricone

giełda, stadion Skry, PRL
Giełda na stadionie Skry w Warszawie, rok 1989. Fot. PAP

Nowe prawo było jak korek zdjęty z butelki szampana – uwolnił przedsiębiorczość Polaków, która okazała się przeogromna. Już w latach niedoboru rodacy zawsze usiłowali sobie radzić różnymi interesami, wywożąc do ZSRR i dawnych demoludów dżinsy szyte w szczecińskiej „Odrze”, perfumy „Być może” (miały być konkurencją dla „Chanel nr 5”) czy kryształy. Nie bez powodu w jednym z odcinków „Czterdziestolatka” Jerzego Gruzy, gdy dyrektor Stefan Karwowski, grany przez Andrzeja Kopiczyńskiego, wchodzi podczas służbowej delegacji na Węgry do sklepu, na dzień dobry słyszy od osoby za ladą pytanie: „Co pan sprzedaje?".

Z krajów bloku wschodniego Polacy przywozili złoto, buty, rajstopy, swetry, kożuchy, pachnące mydełka „Fa”, gumy do żucia Wrigley’s, czekoladę czy nawet pieprz. Nie tylko stamtąd – słynne były tureckie swetry i kożuchy, które w kraju szły jak woda. Wielu Turków nauczyło się wręcz podstaw języka polskiego. W książce „Na saksy i do Bułgarii. Turystyka handlowa w PRL” Jan Głuchowski zamieszcza zdjęcia witryn tureckich sklepów z napisami: „Futra – Kożuchy – Karakuły – Norki – Kozy, duży wybór, obsługa w języku polskim”.

I teraz, dzięki ustawie Wilczka, ta obrotność Polaków wybuchła ze zdwojoną siłą. Ruszyli po elektronikę, papierosy, pastę do zębów, proszki, płyny czyszczące czy cokolowiek – brakowało wszystkiego. Sprowadzali z Niemiec już dość stare, ale dotąd nieosiągalne samochody.

Kiedy więc Sejm 29 grudnia 1989 r. wykreślał z konstytucji PRL i zastępował ją III RP, to de facto od roku istniała już Rzeczpospolita Polska szczękowa. Nazwana tak od tzw. szczęk – czyli metalowych, rozkładanych stoisk na bazarach, zamykanych na noc. To była bardziej zaawansowana forma handlu, bo na ulicach towary rozkładano na kocach czy łóżkach polowych.

Sprzedawali co się da, od książek „Droga do wolności” Lecha Wałęsy i powieści sensacyjnych Roberta Ludluma. Przez kasety pirackie (wtedy nikt tego nie ścigał) z muzyką filmową Ennio Morricone (z „Misją” na czele), czy Michała Lorenca do opartego na faktach filmu Macieja Dejczera „300 mil do nieba”, o ucieczce dwóch chłopców z PRL, a potem muzyki i kaset wideo z „Psami” Władysława Pasikowskiego, w których byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa tworzą gangstersko-biznesową rzeczywistość lat 90. Po suszarki, dziwne urządzenia, magnetowidy VHS.

Dwa i pół miliona przedsiębiorstw w rok

bazar pod PKiN, szczęki
"Szczęki" na bazarze przed Pałacem Kultury i Nauki, 1991. Fot. PAP

Nigdy później prowadzenie biznesu nie przychodziło tak łatwo. To dzięki kapitalizmowi szczękowemu transformacja ustrojowa się udała – nie strategie polityczne, a zwykli Polacy odnieśli sukces. Gospodarka – pomijając skutki drapieżnej prywatyzacji – rosła co roku o kilka procent. A ci, którzy nie załamali się po likwidacji ich zakładów pracy i byli wystarczająco obrotni, kupowali i odsprzedawali.

– Na podstawie tej ustawy w pierwszym roku – 1989 – powstało 2,5 mln przedsiębiorstw, a w następnym kolejny milion. To było coś nieprawdopodobnego. Nawet ja byłem zaskoczony – opowiadał Wilczek.

Słynny Stadion X-lecia – otwarty z pompą 22 lipca 1955 r. w 11. rocznicę Manifestu Lipcowego, który był świadkiem komunistycznych imprez sportowych i dożynek, ale też w 1968 samospalenia Ryszarda Siwca w proteście przeciwko inwazji wojsk bloku wschodniego na Czechosłowację – paradoksalnie zamienił się w symbol kapitalizmu. Powstał tu słynny „Bazar Europa”, gdzie handlowało naprawdę pół kontynentu i nie tylko tego, czyli gdzie znów – wśród gór towaru i brudu – działa się historia. Dał zatrudnienie tysiącom handlarzy i producentów, którzy dostarczali tam towary.

Gigantyczne targowisko powstał też pod Domami Towarowymi Centrum i pod darem Józefa Stalina – Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. A także w przejściach podziemnych do „pomnika Karwowskiego” – Dworca Centralnego. Może i śmierdziało, ale były tam ciuchy tureckie, chińskie i hinduskie, jakich wcześniej nie było, espadryle, czy najlepsze papierosy świata, sprzedawane nawet na sztuki: kultowe Lucky Strike’i i Camele bez filtra, długie babskie Pall Malle, Eve, Dumonty. Nic tak dobrze nie smakowało palaczom, dotąd krztuszącym się Popularnymi, Wiarusami czy Zefirami.

To był czas marzycieli, mający tysiące pomysłów na biznes i realizujących je. Z tych łóżek i szczęk, z wyjazdów na Zachód z garścią dolarów, powstawały fortuny już całkiem niemałe. Marki, znane dziś nie tylko w Polsce. Dariusz Miłek, były członek klubu kolarskiego Górnik Polkowice, też miał stragan na bazarze w Lubinie. Po 1989 r. stworzył znaną marką obuwniczą. Dziś jest właścicielem fabryki, ale też Cuprum Arena w Lubinie, pałaców w Chróstniku i Łącku. Zygmunt Solorz-Żak sprowadzał do Polski stare samochody zanim rozkręcił Polsat, jeden z najbogatszych ludzi w Polsce Roman Karkosik prowadził bar i fabrykę napojów, potem przewodów i kabli i butelek typu PET. Na zmiany na rynku ci domorośli przedsiębiorcy reagowali błyskawiczne.

Kapitalizm, którego nikt nie chciał

Mieczysław Wilczek w 2007 r. przypominał, że w owych latach 80. XX wieku nikt, nawet „Solidarność”, nie chciał wprowadzania kapitalizmu: – Oni wszyscy chcieli socjalizmu z ludzką twarzą. Jak ja im mówiłem, że taki socjalizm musi mieć zawsze gołą „d...”, to się wszyscy uśmiechali niedowierzająco. Wtedy nie mówiono o prywatyzacji, tylko o akcjonariacie pracowniczym. Ja mówiłem: dobrze, zgadzam się na akcjonariat pracowniczy, bo potem te wszystkie fabryki sprzedam spod młotka, bo one zbankrutują, bo im niepotrzebny jest udział pracowników, tylko pieniądze. Ale w ogóle prywatyzacji nie zakładałem. Ja zakładałem, że powstaną nowe firmy, bo te stare są do luftu i nie ma co topić w nich pieniędzy.

Fakt: przed, przy czy po Okrągłym Stole proponował m.in. zamknięcie 15 kopalń na Śląsku plus wałbrzyskich (górników chciał przenieść do pozostałych kopalń, dzięki czemu miała się skończyć praca w niedzielę; strajkujący odmówili) i Stoczni Gdańskiej im. Lenina, kolebki „Solidarności” (zaprotestowali Sowieci, Wilczek do końca żałował, uznając, że „nic nie była warta”).


Mieczysław Wilczek, PRL
Minister przemysłu PRL Mieczysław Wilczek, Stocznia Gdańska, 1989. Fot. PAP 


Jego ustawa rozpoczęła więc przemiany mentalne „ludzi PRL-u”. Pozostawiała jednak wymóg uzyskania koncesji na działalność gospodarczą w 11 dziedzinach: wydobycie kopalin podlegających prawu; przetwórstwa i obrót metalami i kamieniami szlachetnymi oraz materiałami wybuchowymi, bronią i amunicją; prowadzenia aptek, wytwarzania środków farmaceutycznych, odurzających i psychotropowych, artykułów sanitarnych oraz substancji trujących, a także wyrobów tytoniowych oraz wódek i procesów dotyczących spirytusu; transportu morskiego i lotniczego; obrotu z zagranicą towarami i usługami określonymi w drodze rozporządzenia oraz dobrami kultury powstałymi przed 9 maja 1945 r.; usług ochrony osób i mienia, detektywistycznych oraz w sprawach paszportowych.

Co rzecz jasna miało też złe strony – koncesjonowała niektóre biznesy jakby dla spółek nomenklaturowych, prowadzących nie do końca czyste interesy, uwłaszczających się na majątku państwowym. Przykładem był wykwit agencji ochrony byłych pracowników resortów siłowych.

Wyparci przez hipermarkety

Pomijając to, ustawa szła drogą uproszczeń i wolności. Jednak dość szybko liczba działalności koncesjonowanej zaczęła rosnąć, ostatecznie z 11 do 24 dziedzin.

Pierwotnie ustawa Wilczka składała się też z zaledwie 54 artykułów. – Potwierdza tezę, że małe jest piękne. Dało polskiej przedsiębiorczości i polskiej gospodarce takiego kopa, że dzisiejsze wielostronicowe kolejne nowelizacje ustawy o wolności gospodarczej nie dorastają jej do pięt. Może dlatego, że wolność mają tylko w tytule, ale nie w zawartości – oceniał dziennikarz ekonomiczny Adam Sofuł.

Ustawę zmieniano aż 40 razy, a pierwsza większa nowelizacja powstała już w ósmym miesiącu rządów Mazowieckiego – 6 kwietnia 1990 r. Druga duża nowela miała miejsce za gabinetu liberała Jana Krzysztofa Bieleckiego w 1991 roku, a trzecia – w 1996 r., w czasach władzy pospezetpeerowskiej lewicy. Większość zmian prowadziła do ograniczenia wolności gospodarczej.

– Później było już tylko gorzej: kolejne regulacje, ograniczenia, koncesje, zezwolenia w myśl typowej raczej dla komunizmu, a nie budowanego rzekomo kapitalizmu, zasady postępowania z prywaciarzami: trzeba ich tolerować, ale należy trzymać krótko – oceniał Robert Gwiazdowski, od 2014 przewodniczący Rady Centrum im. Adama Smitha, który był prezydentem tego instytutu działającego na rzecz wolnego rynku w 2008 r., kiedy uhonorował on Wilczka tytułem „Jego Przedsiębiorczości”.

Jego zdaniem, zamiast zadbać o ściganie zarabiających nielegalnie i z układami biznesowo-politycznymi, po prostu zaczęto niszczyć liberalną ustawę Wilczka i wprowadzać utrudnienia dla uczciwych przedsiębiorców.

– To do tej pory niedościgniony wzór ustawy, dającej najwięcej wolności gospodarczej polskim przedsiębiorcom – oceniał obecny szef Centrum Andrzej Sadowski.

Z biegiem czasu władza zaczęła sobie zdawać sprawę, że nie jest w stanie kontrolować handlu stolikowego, ergo – ksiąg podatkowych. Zaczęto ograniczać możliwość sprzedaży ulicznej w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach, policjanci coraz bardziej to egzekwowali. Celnicy stawali się coraz skrupulatniejsi. Bazary wypychano poza centrum, ten spod PKiN – po latach prób i ograniczania pod różnymi pretekstami, w końcu zlikwidowano. Jarmark Europa wytrzymał najdłużej, ale dziś też na jego miejscu stoi Stadion Narodowy.

W dobie kapitalizmu i globalnych sieci handlowych biznesmenom szczękowym coraz trudniej było konkurować z hipermarketami i centrami handlu. To ostatecznie ich dobiło – zostały tylko mniejsze bazary między osiedlami, też raz po raz straszone, że zostaną zamknięte.

Co ciekawe, sam Wilczek w gospodarce rynkowej gorzej sobie radził – wiele razy wymieniany na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”, współwłaściciel m.in. firm futrzarskich, w końcu wszystko stracił. Pytany przez „Gazetę”, gdzie popełnił błąd, odpowiedział: – Po pierwsze, chyba byłem już zmęczony. Po wyjściu z rządu miałem już 60 lat. A poza tym nie należało w okresie, kiedy była tak wysoka inflacja, budować firmy z tak małym udziałem własnym, zwłaszcza wobec nieżyczliwych banków. W dodatku moje zakłady nastawione były na handel ze Wschodem, a tam nastąpiło załamanie. Nie przewidziałem tego.

Ustawa Wilczka w momencie uchwalania miała tylko 5 stron i 54 artykuły. Symbolicznie zamknęła burzliwą dekadę przemian gospodarczo-ustrojowych – obowiązywała do 31 grudnia 2000 r. i tego dnia, gdy wygasała, miała tych stron już 19.

1 stycznia 2001 r. zastąpiła ją ustawą – Prawo działalności gospodarczej, przygotowana przez rząd Jerzego Buzka.

BW


Polecamy poprzednie teksty o historii polskiej przedsiębiorczości:

Dlaczego Wokulski nie jest naszym bohaterem?

Polski Dior, czyli Herse i Bracia Jabłkowscy

Polska ma najstarszy zakład przemysłowy w Europie

My też mieliśmy swojego Rockefellera

Gospodarcze cuda ministra Kwiatkowskiego

Prywatny biznes w PRL był zalążkiem wolnego rynku III RP



Upadek socjalizmu i czas rozwoju gospodarki rynkowej przyniósł obywatelom Rzeczypospolitej powszechny dostęp do wielu gałęzi gospodarki oraz stworzył duże szanse dla rozwoju prywatnej przedsiębiorczości. Chłonność rynku na dobra i usługi ułatwiła obywatelom tworzenie i rozwijanie własnych inicjatyw. Prywaciarze stali się symbolem wolności i dążenia do dobrobytu. Blog poświęcony zagadnieniom związanym z rozwojem polskiej przedsiębiorczości, pokazuje, jak kształtował się polski biznes. Publikacje dotykają realiów czasów II RP oraz PRL-u. Przedstawiamy wiele historycznych ciekawostek, pozwalających lepiej zrozumieć charakter oraz specyfikę przemian w polskiej gospodarce. Znaleźć tu można także informacje dotyczące konkretnych przedsiębiorstw, grup zawodowych oraz inwestycji i handlu, a także dawnych, znanych przedsiębiorców, których sylwetki do dziś stanowią niezwykłą inspirację. Partnerem bloga jest sieć Żabka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka