Gdybyśmy byli przebudzeni, szukalibyśmy spełnienia dla obietnicy trwania w płynnie zmieniającym się Teraz. Wiedzielibyśmy, że życie ma sens samo w sobie, że nie musimy udowadniać obcym własnej wartości, że warto być mądrze wolnym w słowach i czynach, że czas przepływa pomimo naszej niezdarności w odkrywaniu prawdy. A tak brodzimy w kurzu znaczeń, jak dzikie świnie szukające trufli, ostatecznej nagrody, wierni słowom niewypowiedzianym, wierni snom z pogranicza jawy. Dorosłe dzieci epoki, które pogubiły cele między poziomami gry zwanej zabijaniem nudy. Czarne owce nihilizmu, odległe w czasie od swoich ojców, których siła przetrwania przenosiła w kolejny dzień, pomimo braków na półkach. Ktoś zgasił światło.
Za zasłoną mgły zdarzył się cud zmartwychwstania wiary w siebie, wróciliśmy w ramiona rzeki życia. Poprzedzający przeprowadził obrzęd chrztu, który otwierał bramy cywilizacji opornych. Milczeliśmy, słowa były zbędne, wystarczał zapach dopalającej się idei.
Komentarze