Szal wełniany dała mi na drogę matka,
nie wiedziała, jak oswoić śmierć.
Kładła kwiaty do szklanego flakonu,
spadały płatkami w ten ostatni dzień.
Moja matka płakała serdecznie,
byłem cieniem pośród innych cieni.
Chorowałem, nie mogłem żyć wiecznie,
miłość jest bezradna, niczego nie zmieni.
Stałem na granicy, gdzie żywi nie błądzą,
moją duszę otulał całun smutnych chmur.
Byłem kalką istnienia, którą się posądza
o plagiat. Żyłem nie swoim życiem,
nieroztropny gbur.
Miłość zwyciężyła. W sercach jestem żywy.
Moje ciało spopielił nierozsądny czas.
Miłość pozwoliła, że pamięć prawdziwa
ocaliła w przestrzeni niedomyśleń nas.
Teraz wracam płomieniem w ten zaduszny dzień.
Teraz w albumie zdjęć jestem wolny.
Śmierć poszła na kompromis, nieporadna śmierć,
przetrwałem w sferze cienia, na duszy spokojny.