Pressje Pressje
539
BLOG

wywiad o innowacyjności w Polsce

Pressje Pressje Gospodarka Obserwuj notkę 1

 Rozmowa z dr. Tomaszem Geodeckim, wykładowcą Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, współautorem raportu pod red. J. Hausnera „Kurs na innowacje. Jak wyprowadzić Polskę z rozwojowego dryfu?

 

Rozmawiając o innowacyjności, o czym tak naprawdę mówimy? Mam wrażenie, że moda na „innowacyjność” rodzi wieloznaczność i pojęciowy chaos.

Dziś istnieje tendencja do zawężania tego terminu do innowacji technologicznych, będących efektem działalności badawczo-rozwojowej. Jeszcze sto lat temu innowacyjność rozumiano znacznie szerzej. Schumpeter nazywał w ten sposób każdą zmianę działalności gospodarczej prowadzącą do zwiększenia efektywności użycia kapitału i pracy. W tej interpretacji zatrudnienie przez krawca pomocnika do przyszywania guzików również jest formą innowacji. Gdy zmienia się struktura organizacyjna pracy i ulega zwiększeniu efektywność siły roboczej bądź kapitału, to mamy do czynienia z innowacją. Zmiany organizacyjne nie są tak przełomowe jak zmiany technologiczne typu piec martenowski, ale w swojej masie dają znaczące efekty. Dobrym tego przykładem jest siedmiokrotne zmniejszenie zużycia węgla w produkcji jednego kilowata energii elektrycznej, bez wielkiej rewolucji w sferze innowacji, a jedynie poprzez drobne zmiany, które, kumulując się, wyraźnie poprawiały efektywność.

Szersza definicja pomaga wytłumaczyć, dlaczego wzrost gospodarczy w krajach słabiej rozwiniętych bywa szybszy niż w krajach wysoko rozwiniętych. Polska, węgierska czy łotewska gospodarka rozwijała się w ostatnich dwudziestu latach w tempie dwu-trzykrotnie szybszym niż np. gospodarki zaawansowanych technologicznie krajów zachodnich, mimo że nie nastąpiło w tym czasie znaczące zwiększenie kapitału i siły roboczej. W Europie Środkowo-Wschodniej nie miały także miejsca wielkie odkrycia technologiczne. Jednak proces wymiany doświadczeń organizacyjnych oraz technologii sprawił, że kraje te odnotowały znaczny wzrost gospodarczy.

Pozostając przy szerszej interpretacji – gdzie jesteśmy pod względem innowacyjności w stosunku do państw Europy Zachodniej i świata?

Przy ocenie słabych i mocnych stron można skorzystać z wyników Innovation Union Scoreboard, badań zleconych przez Komisję Europejską. Polska w tym rankingu zajmuje 5. miejsce od końca i jej pozycja nie zmieniła się znacząco przez ostatnie lata. Do mocnych stron Polski zaliczają się właściwie tylko zasoby ludzkie. Mamy dość dobre kształcenie na poziomie średnim i sporo chętnych do kształcenia na poziomie wyższym. Słabo wypadamy za to pod kątem liczby prac badawczych, wydatków na badania i rozwój, a szczególnie mizernie wygląda kwestia wniosków patentowych. Mamy średnio 8 patentów na milion mieszkańców. Co prawda Litwa odnotowuje 6 wniosków, ale już Węgry 20, Czechy 25, zaś średnia unijna to 108. W Niemczech jest to 256, zaś w Szwecji ponad 300 wniosków na milion mieszkańców.

Skąd tak słaby wynik Polski w tym zestawieniu?

Wniosków patentowych jest niewiele, ponieważ bardzo niewiele wydaje się na prace badawczo-rozwojowe. Na ten cel poświęcono w 2010 roku 0,74% PKB, w czym 2/3 wydatków to wydatki publiczne, a 0,2% to wydatki prywatnych przedsiębiorstw. W krajach zaawansowanych technologicznie, takich jak Finlandia, Szwecja, jest to 3% PKB, z czego większość to wydatki przedsiębiorstw.

W miarę rozwoju innowacyjności zmienia się też struktura przedmiotowa jej finansowania. W krajach rozwiniętych 90% przeznaczonych na nią środków jest kierowanych na badania i rozwój, a 10% na maszyny. W Polsce ten stosunek jest odwrotny, głównie inwestujemy w maszyny. Właśnie tym kanałem przychodzą do polski zagraniczne technologie.

W dyskusji nad innowacyjnością krytyka skupia się zawsze przede wszystkim na rządzie. Dlaczego polskie firmy nie inwestują w prace badawczo-rozwojowe? Czy wynika to z braku kultury innowacyjności czy po prostu braku środków na tego typu działalność?

Polityka firm jest racjonalna. Wykorzystują one efekt tzw. luki technologicznej. Przedsiębiorca stoi przed dylematem, czy aby poprawić wydajność swojego funkcjonowania, powinien wydać pieniądze na laboratorium i zespół wykwalifikowanych badaczy, czy kupić sprawdzoną technologię? Nie ulega wątpliwości, że zazwyczaj stara technologia jest o wiele tańsza. Dla nas będzie ona i tak nowoczesna. O wiele bardziej racjonalny jest zakup istniejącego już programu do księgowania niż zatrudnienie informatyków, którzy napisaliby stosowny program pod potrzeby danej firmy. Zwiększa się tym sposobem efektywność i zbliża się do poziomu krajów zachodnich. To tłumaczy, dlaczego kraje słabe technologicznie mogą w szybkim tempie gonić kraje zaawansowane. W miarę nadrabiania zaległości technologicznych i zbliżania się do poziomu krajów zaawansowanych coraz trudniejsze staje się uzyskiwanie przyrostu efektywności. Ten proces nazywa się „rentą zacofania” i trwa on do momentu, kiedy nie będzie już technologii dostępnych do kopiowania. Wówczas firmy zaczną prowadzić własną działalność badawczo-rozwojową, dostosowując technologie do własnych specyficznych potrzeb. Pionierskie badania są drogie, ale dają przez jakiś czas „rentę monopolisty”, czyli dodatkowy zysk wynikający z faktu, że każda firma, która chce nabyć daną technologię, musi ją kupić od nas. Czerpie się go tak długo, dopóki inni nie nadrobią zaległości technologicznych.

Z tej logiki wynika, że paradoksalnie niewielkie wydatki na badania i rozwój przynoszą duże korzyści i model rozwoju przyjęty przez Polskę wydaje się prawidłowy. Krytycy niskich nakładów na B+R w naszym kraju powinni się dokształcić?

Niekoniecznie. Obowiązujący model do tej pory się sprawdzał, ale dochodzimy do momentu, gdzie wydatki na B+R stają się konieczne. Dalsze rozwijanie się poprzez dyfuzję naśladowczą przestaje być możliwe. Gospodarki słabiej rozwinięte technologicznie dościgają kraje wyżej rozwinięte, ale w sytuacji, gdy nie mają odpowiednio wykształconego otoczenia instytucjonalnego, zasobów ludzkich bądź stosownej infrastruktury, okazuje się, że nie mają siły zrównać się z nimi. Polska gospodarka wykazuje w tej kwestii oznaki spowolnienia, podczas gdy Irlandczykom udało się średnią unijną wręcz prześcignąć. Estończycy i Węgrzy także wygenerowali na tyle duże wydatki przedsiębiorstw na prace badawczo-rozwojowe, że pod względem innowacyjności będą w stanie dalej gonić Zachód.

Dlaczego istnieje motywacja do rozwijania innowacyjności przedsiębiorstw w Estonii i na Węgrzech, a nie w Polsce?

Jakkolwiek kapitał ludzki mamy na wysokim poziomie, jest szereg rzeczy które mogą nam przeszkadzać. Instytucjonalne warunki prowadzenia działalności gospodarczej, jakość regulacji, prawo, skuteczność rządu to wskaźniki Banku Światowego, które pokazują, że odstajemy w pewnych aspektach nawet w stosunku do bliskich nam krajów. Przedsiębiorcy, aby inwestować w prace badawczo-rozwojowe – których efekt nie jest możliwy do określenia – potrzebują ryzyka zmniejszonego do minimum. Jeśli państwo stwarza dodatkowe ryzyko, masa krytyczna barier sprawia, że przedsiębiorca rezygnuje z tego rodzaju innowacji.

Czy kraje czołówki rankingu cały czas prężnie się rozwijają, czy już osiągnęły pewien punkt, w którym innowacyjność postępuje bardzo powoli?

Wskaźnik rozwoju jest cały czas dodatni, choć w krajach czołówki technologicznej postęp jest wolniejszy. Kraje takie jak Polska mogą kopiować technologie już wypracowane dlatego postęp techniczny zachodzi szybciej. Natomiast rozwinięte kraje są zmuszone do samodzielnego tworzenia nowych rozwiązań czemu towarzyszy wolniejszy rozwój.

Czyli kryzys ekonomiczny oraz kryzys strefy euro nie spowalnia rozwoju innowacyjności?

Dopóki nauka i technologia się rozwijają, tak długo zwiększa się efektywność kapitału i siły roboczej. Kryzys otoczenia instytucjonalnego może powodować regres, ale istotne jest czy silniej dodatnio oddziałują czynniki technologiczne czy ujemnie czynniki makroekonomiczne i instytucjonalne.

Jak wypadamy na tle całej UE i naszego regionu, jeśli chodzi o wydatki publiczne na prace badawczo-rozwojowe?

W ostatnich dwóch latach rząd wydał naprawdę dużo na B+R w szkolnictwie wyższym i laboratoriach rządowych. Są to jednak sfery, które mają mniejsze przełożenie na gospodarkę. Łącznie wydatki publiczne na B+R to 0,54% PKB i jest to poziom porównywalny do wydatków rządowych innych państw.

Patrząc na współczynniki korelacji, patenty są skorelowane przede wszystkim z wydatkami przedsiębiorstw, wydatki publiczne zaś mają tworzyć wiedzę podstawową, z której przedsiębiorcy mogą korzystać. Na publicznej „protezie” nie można dogonić krajów bardziej zaawansowanych technologicznie.

Czyli wydatki rządowe nie są takie niskie jak się je przedstawia?

Nie są, ale rolą rządu powinno być zmniejszanie ryzyka przedsiębiorstw. Polska w rankingu Doing Business zajmuje 70 miejsce, jeśli chodzi o klimat do prowadzenia biznesu. Czechy zajmują w tym zestawieniu 63 pozycję, Węgry 46, Estonia 17, a Litwa 24. Włochy i Grecja mają gorsze pozycje, ale wynika to z kryzysu gospodarczego.

Jakie czynniki są w tym rankingu brane pod uwagę?

Liczba procedur i czas np. uruchamiania firmy – w Polsce są to 32 dni, w Czechach 20 dni, we Włoszech 6, a w Hiszpanii 47. To są te bariery, które powodują, że przedsiębiorcy nie mogą prowadzić swojej normalnej działalności, nie mówiąc o wprowadzeniu innowacji. Niestety, gdy popatrzymy na inne wskaźniki, jest jeszcze gorzej. Uzyskanie pozwolenia na budowę – 164 miejsce na świecie na 180. Znajdujemy się w tym zestawieniu za Burkina Faso, nie mówiąc już o bardziej rozwiniętych krajach. Bułgaria zajmuje 119 miejsce, Włochy 92, Estonia 24. Innym ważnym czynnikiem jest wskaźnik egzekwowania umów. Mówi on nam, ile czasu potrzebuje sąd na zaspokojenie roszczeń na drodze sądowej roszczeń. Polska jest na 72 miejscu z wynikiem 830 dni przeciętnego procesu.

Proszę chociaż o szczyptę optymizmu…

Jesteśmy in plus w stosunku do UE, jeśli chodzi o eksport towarów wysokiej i średnio wysokiej techniki, które stanowią 60% wywożonych z Polski towarów.

Aby wyprodukować auto, trzeba przecież ponieść stosunkowo duże wydatki badawczo-rozwojowe…

…i rzeczywiście firmy ponoszą wydatki, tylko laboratoria wytwarzające te technologie nie znajdują się w Polsce, ale w Niemczech, Włoszech itd. Naturalnie zdarzają się wyjątki, takie jak laboratoria Motoroli w Krakowie, ale niestety nie jest to norma. Niekoniecznie wynika to z naszych słabości. Poszczególne kraje stosują pewien narodowy pryzmat, zatrzymując technologie swoich firm we własnych krajach. Polska również powinna pomyśleć o ochronie własnych interesów i zadbać o ochronę swoich podmiotów gospodarczych.

Jaka jest optymalna rola państwa w pobudzaniu innowacyjności?

Twarde bariery dla przedsiębiorczości są w odniesieniu do innowacyjności najistotniejszymi przeszkodami. To jest największe pole do popisu dla decydentów. Są też inne wyzwania. Należałoby pomyśleć o tym, jak chronić własne interesy i rodzimy przemysł, który rozwijałby technologię w Polsce, a nie na zewnątrz. Trzeba utrzymać na dobrym poziomie własny aparat wytwórczy i wykorzystywać potencjał społeczny i technologiczny.

Czyli protekcjonizm badawczy?

Osobiście uznaję się za osobę, która ma wolnorynkowe poglądy, ale niestety w sytuacji, gdy inni grają nieczysto, albo po prostu chronią własne interesy, Polska również powinna zastosować podobne środki.

Czy państwo powinno np. wspierać kapitałowo różnego rodzaju prace badawcze, tworzyć ulgi podatkowe dla przedsiębiorstw innowacyjnych? Czy to dobra inwestycja dla państwa?

Z obserwacji sposobu, w jaki państwo wspiera działalność przedsiębiorstw w ostatnich latach wynika, że działania tego rodzaju są realizowane, ale nie stymulują one skutecznie zwiększania wydatków badawczo-rozwojowych. Wsparcie to jest traktowane jako substytut wkładu własnego w działalność firm, które mogą złapać oddech, ale nie widać efektu dźwigni. Poziom wydatków przedsiębiorstw nie rośnie, nawet mimo wsparcia. Jeżeli nie stworzymy strukturalnych warunków dla rozwoju naturalnego branż, to takim sztucznym działaniem nie stworzymy ruchu przedsiębiorstw w stronę B+R.

Istnieje poza tym pewien problem z dotacjami. Mimo że środków na B+R w unijnym programie operacyjnym dla Małopolski było 10-krotnie mniej niż środków na zakup maszyn i urządzeń, to nie zostały one wydane, tylko realokowane do drugiej grupy. Popyt na środki na działalność badawczo-rozwojową nie jest wysoki i nie jest to najlepsza forma generowania wydatków technologicznych.

Inwestycje badawczo-rozwojowe będą możliwe tylko wtedy, jeśli będziemy mieli dobry system egzekwowania prawa, nikt nie będzie się bał wnieść aportem do spółki własności materialnych i niematerialnych, zaś sąd rozstrzygnie sprawę w ciągu roku zamiast trzech.

Część ekonomistów sugeruje, że początkowa pomoc państwa może być opłacalna, jeżeli wsparcie jest kontrolowane i pieniądze są wydawane efektywnie. Po jakimś czasie, jeśli sektor jest innowacyjny w skali światowej, to może korzystać z renty innowacyjności. Przykładem czego jest rynek lotniczy zdominowany przez Boeinga i Airbusa.

To prawda, na tym polega idea innowacji. Jeśli wymyśli się coś po raz pierwszy, czerpie się zyski z monopolu na daną technologię. Dopiero kiedy firmę dogonią imitatorzy, trzeba się dzielić zyskami, ale póki ma się wyłączność, zyski są ogromne.

Czy widziałby Doktor w Polsce jakiś dział przemysłu bądź jego zalążek, w którym udałoby się przeprowadzić tego rodzaju operacje? Na ile pańskim zdaniem skuteczne jest koncentrowanie środków publicznych w jednym tylko sektorze, aby uczynić go w przyszłości źródłem innowacyjności i „lokomotywą” rozwoju? Dobrym przykładem tego typu działania jest zainwestowanie ogromnych środków w poszukiwania gazu łupkowego przez spółki energetyczne kontrolowane przez Ministerstwo Skarbu Państwa.

Jestem sceptyczny wobec strategii wybierania zwycięzców, gdyż istnieje duże ryzyko utopienia wielkiej ilości pieniędzy publicznych, szczególnie gdy zwycięzca nie jest aż tak „zwycięski”. Przykład z gazem łupkowym jest specyficzny w przypadku Polski, która cierpi z powodu uzależnienia energetycznego, zmuszającego nas do płacenia bardzo dużych stawek za surowce. Inwestycje w poszukiwania gazu łupkowego są więc o tyle zasadne, że gdyby się udało go wydobywać w znaczącej skali, cała gospodarka obniżyłaby koszty energii, przez co zyskalibyśmy na konkurencyjności. Niska cena energii pełni podobną funkcję jak infrastruktura – dobre drogi, lotniska, porty. Tym się musi zająć państwo, nie ma innej możliwości.

Jaki jest najbardziej efektywny podział ról między poziomem centralnym a samorządowym? Czy trend do decentralizacji usług publicznych powinien również dotyczyć kwestii innowacyjności?

Z mojego doświadczenia ze środkami unijnymi wynika, że jeśli chodzi o centra badawczo-rozwojowe, to potrzebne są duże pieniądze i samorządy nie mogłyby sobie z tym poradzić, ale niewielkie inwestycje mogłyby być zasilane z kasy regionalnej.

Czyli powinien istnieć podział: większe środki przyznawane z poziomu centralnego, z kolei mniejsze na poziomie lokalnym?

Tak. Jeżeli w skali kraju jest 100 firm, które mogłyby ubiegać się o duże pieniądze, to nie ma problemu, aby się ubiegały o nie w Warszawie. Jeśli z kolei jest ich kilkaset w regionie, to lepiej, by mogły to załatwić na miejscu. Pytanie brzmi jednak, na ile efektywnie władze centralne identyfikują potrzeby danego regionu? Na poziomie Komisji Europejskiej formułuje się takie priorytety jak np. inwestowanie środków europejskich, które nie są adekwatne do poziomu potrzeb naszych przedsiębiorców i samorządów. Jak wcześniej wspominałem, dotacje na B+R nie cieszą się popularnością, ale środki unijne mogłyby być wydane na infrastrukturę, która pomogłaby wszystkim przedsiębiorcom. Na poziomie unijnym promuje się chociażby inwestycje w kapitał ludzki, np. szkolenia, które są nieefektywne, a czasem nawet psują rynek edukacyjny.

Aktualnie trwa debata nad nowym budżetem unijnym na lata 2014-2020, który będzie definiował, na jakie cele będą przeznaczone środki rozwojowe. Czy Pana zdaniem Polska powinna odejść od koncentrowania się na nadrabianiu cywilizacyjnych zaległości, na „wyciskaniu brukselki” na infrastrukturę i próbować dokonać „skoku w innowacje”? Powinniśmy inwestować w kapitał ludzki czyli miękkie kompetencje?

Jestem sceptyczny wobec kompetencji miękkich. Byłem kierownikiem studiów podyplomowych utworzonych z pieniędzy unijnych i stwierdzam, że koszty administracyjne i ograniczenia są większe niż gdyby ludzie sobie sami zapewnili takie studia. Z kolei jeśli chodzi o wydatki europejskie na wsparcie innowacyjności, istnieje strukturalna bariera popytu na środki tego typu, której się nie przeskoczy. Lepiej zainwestować w coś, co będzie potrzebne wszystkim, a nie próbować wybierać zwycięzców.

Należy przy tym pamiętać, że wspieranie firm obarczone jest dodatkowymi kosztami, których się nie zauważa. Jeżeli wspieramy dane przedsiębiorstwo, to automatycznie na konkurencyjności tracą jego rywale i nawet jeśli są bardziej efektywni, to przegrywają ze wspartą firmą, która napisała „ładniejszy” projekt. W ten sposób traci się naturalną selekcję przedsiębiorstw, w której wygrywają te najbardziej efektywne.

Drugą kwestią jest to, że przedsiębiorstwa, aby otrzymać dofinansowanie, wynajmują wyspecjalizowane firmy consultingowe, które piszą im wnioski. Mój kolega z UJ oszacował kiedyś, że z dwóch miliardów pozyskanych przez przedsiębiorstwa w ramach Sektorowego programu operacyjnego „Wzrost konkurencyjności przedsiębiorstw” 300 milionów zostało wydane na firmy piszące wnioski. Jest to strata dla gospodarki, gdyż ich działalność nie byłaby potrzebna, gdyby nie sztuczne bariery dostępu do tego kapitału. Inny przykład to środki unijne na dofinansowanie szkół. Z samej Małopolski zostało wysłanych około 60 wniosków aplikacyjnych, a kiedy policzono, ile kosztowało szkoły ich przygotowanie, okazało się, że pieniędzy tych wystarczyłoby na zbudowanie czterech szkół. Walka o dotacje powoduje więc społeczne szkody.

W rozmowie na temat innowacyjności nie sposób pominąć roli nauki. Często zwraca się uwagę na słabą współpracę sektora biznesowego i nauki w Polsce. Zazwyczaj zrzuca się winę na uniwersytety, mówiąc, że są zamknięte i uprawiają naukę dla samej nauki. Z drugiej strony czy to nie przedsiębiorstwa powinny przede wszystkim zabiegać o taką współpracę?

Ależ współpracują! Firmy nie idą jednak do rektora, ale do konkretnego naukowca. Rzecz rozbija się o koszty. Podpisanie umowy z uczelnią jest po prostu droższe niż przy podpisanie umowy z naukowcem, którego firmy zatrudniają na umowę o dzieło, ponieważ jest znacznie niżej opodatkowana. Naukowiec płaci ZUS na uczelni, więc można go pozyskać bez narzutów uczelnianych.

Polska specjalność czyli współpraca nieewidencjonowana…

Prawda jest też taka, że naukowcy nie zawsze mają motywację do podejmowania współpracy ze sferą przedsiębiorstw, bo tak naprawdę w polskiej nauce nie jest aż tak biednie, ale to temat na inną rozmowę.

 

rozmawiał Paweł Musiałek

pomagał opracować Tomasz Romanowski

wywiad w wersji pdf na stronie eksperci.kj.org.pl

Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka