Warszawa kotłowała się w dole. Zapchane samochodami ulice,
chodniki wylepione straganami, nieforemne klocki domów, spośród
których na prawo wydobywała się asyryjska bryła szarego
zikkuratu, Pałacu Stalina. Plac Defilad
zgodnie z intencjątwórców stał się ośrodkiem internacjonalizmu,
który jednak, chyba nie do końca zgodnie z ich wolą, przybrał
kształt targowiska narodów. Teraz pulsował jak mrowisko, rządzące
się trudnym do zrozumienia porządkiem, który na zewnątrz
wydawał się tylkoeksplozją chaosu. Dalej, wśród drzew przywierały
do siebie stadami chrome bękarty Le Corbusiera, a jeszcze dalej
była już tylko bezładna plątanina domków i dróg, które pochłaniał
las. Stolica jak zapuszczona narośl na wybrzuszającej się ziemi
majaczyła w pokrywie chmur.
Benek rozpierał się w skórzanym fotelu na najwyższym piętrze
wieżowca i patrzył przez przeszkloneściany. Bator wrócił po
chwili w towarzystwie człowieka, o którym Benek powiedzieć
mógł tylko tyle, że nie jest w stanie powiedzieć nic. Był to księgowy.
Sam prezes Zdzisław Gargol pojawił się dopiero po kolejnych
pięciu minutach. Benek przyglądając się mu ciekawie, zauważył,
że uśmiech rozciągający szerokie usta prezesa nie wpływa na oczy,
które w nieustannym ruchu nie zatrzymywały się dłużej na żadnym
obiekcie.
Bator zaznaczył ceremonialnie, że sam prezes pomimo nawału
zajęć chciał osobiście przywitać nowego członka załogi, na którego
pomoc wszyscy tak bardzo liczą.
– Proponuję pierwszą umowę na rok. –Stwierdził bez wstępów
Gargol, omiatając go pozbawionym zainteresowania spojrzeniem,
a usta rozchylały mu się w kolejnym uśmiechu. – Wie pan, na
początek. A jeśli chodzi o wynagrodzenie,tona co pan liczy? –Intonacja
– Ja, ja... liczyłem, że panowie coś zaproponują. – Benek dopiero
teraz przypomniał sobie onegocjowaniu warunków i rozpaczliwie
usiłował wymyśleć sumę, której może zażądać.
– Niech pan nie mówi, że nie miał żadnych oczekiwań. –
Spojrzenie Gargola zatrzymało się na Benku przez moment dłużej.
– Będzie pan pełnił bardzo odpowiedzialną funkcję, będzie
pan szefem departamentu mediów w Virtusie, zna pan pewnie
naszą strukturę i wie, że dzielimy się na departamenty. –Słowo
to Gargol powtórzył z wyraźną przyjemnością. – No więc, będzie
pan od podstaw organizował ten departament, a co więcej,
liczymy, że wykorzystamy pańskie talenty do... interdyscyplinarnych
działań. – Gargol znowu przeciągnął słowa. – No, ma pan
przecież wyobrażenie o płacy związanej z takimi zadaniami. –
Z uśmiechem rozejrzał się po obecnych. – Powie pan,to się zastanowimy.
Być może biura Virtusa, które zajmowały całe piętro i widok
z nich przez przeszklone ściany oszołomiły Benka na tyle, że
przeprowadzając równocześnie szereg operacji matematycznych,
niespodziewanie dla siebie wyrzucił na głos rezulatat pomnożenia
swojej pensji z „Przeglądu” przez pięć. Głos wybrzmiał i zaskoczony
Benek szukał formuły, aby wycofać się ze swojego bezczelnego
oświadczenia, gdy zobaczył, że Gargol zleciutkim rozbawieniem
spogląda na obecnych, którzy uśmiechają się również.
Znowu nieomal poza swoją świadomością Benek dorzucił – netto
oczywiście.
Znowu spojrzenia.
– W porządku – to księgowy.
– Cieszę się, żeśmy się porozumieli. –Oczy Gargola sprawdzają
zawieszenie lamp, ustawienie biurka, widok za oknem i drzwi
w rogu pokoju, prześlizgując się po obecnych. – Jutro dostanie
pan papiery do podpisania.
– Rozumiem, że powinienem napisać wymówienie z „Przeglądu”.
Jeśli jednak wypadnie miesiąc pracyrównolegle u panów
i w „Przeglądzie”...
Gargol spogląda na Batora.
– To chyba jakieś nieporozumienie. Nie musisz wcale śpieszyć
się z odejściem z „Przeglądu”... – Batorwygląda na zaskoczonego.
– Chyba jednak tak. Po pierwsze, pojawić się mogą konflikty
interesów, po drugie, czas...
– Jakie konflikty interesów?! Co do czasu, to mogłeś zorientować
się, że jesteśmy wyrozumiali. Przesunąłeś przecież terminy
swoich opracowań. Jak będziesz miałjakieś ekstra zajęcia w „Przeglądzie”,
to my zrozumiemy...
Gargol wyjątkowo uważnie wpatrywał się w mówiącego pośpiesznie
Batora.
– To jednak niemożliwe. –Upierał się Benek. – Będę organizował
dla was tygodnik, konkurencję dla „Przeglądu”.
– Wie pan co, to nie będzie żadna konkurencja.Chcemy zrobić
zupełnie innego typu tygodnik i kto wie, czy nie we współpracy.
Czasami firmy, które konkurują, łączą się, żeby lepiej działać na
rynku. W tym wypadku nie konkurujemy i liczymy, że pan nam
może trochę pomóc w ewentualnych negocjacjach...
– No to trzeba by na początku porozmawiać o tym z Wroniczem...
–Gadał niepewnie Benek, wsłuchując się w osłupiałe milczenie
swojego dajmoniona.
– Z panem redaktorem Wroniczem porozmawiamy, kiedy
będziemy mieli już konkretną propozycję, którą przecież, liczymy,
że opracujemy wspólnie z panem. Wszystko w swoim czasie.
Przecież nie ma sensu zawracać głowy takiej osobie, nie mając
konkretnej propozycji. Proszę się nie obawiać, wszyscy cenimy
„Przegląd”. To taki, jak by to powiedzieć... – Gargol zaplątał
– Pomnik – podrzucił Bator.
– Właśnie, pomnik – ucieszył się Gargol. – Nie będziemy
burzyć pomników! Niech pan da sobie spokój z odchodzeniem
z „Przeglądu”. Wszystko będzie dobrze.
Prezes wstał i zaczął się żegnać. Podniósł się również księgowy,
który oświadczył, że musi zlecić przygotowanie papierów.
– Daj spokój. Przygotujemy wspólnie projekt.Przedstawimy
Wroniczowi. Do tego czasu masz carte blanchena wszystkie działania
w „Przeglądzie”. W żadnym razie nie traktujemy go jako
konkurencji. – Bator mówił długo, rozwiewając kolejne
wątpliwości Benka.
Tłumaczył mu jeszcze, kiedy przenieśli się do restauracji hotelowej,
gdzie obżerając się indykiem wborówkach i popijając go pieczołowicie wybranym przez Batora winem, kieliszekpo kieliszku Benek uzmysławiał sobie, że zaczyna się nowy okres
w jego życiu, a jego wątpliwości nie mają znaczenia. Pijany dajmonion
spał gdzieś pod stołem. W kolejnej knajpie, gdzie na stole
gołe dziewczyny wypinały się przed nimi w choreograficznych
układach, Bator skończył wreszcie wyjaśniać pożytki dla całego
świata płynące z pozostania Benka w „Przeglądzie”.
Benek nie za dobrze pamiętał, jak trafili do pokoju hotelowego.
Z pewnym zaskoczeniem zorientował się, że to jego kolega
tłamsi na łóżku jedną z kobiet, którewcześniejpokazywał mu niedostępnie
przysąsiednim stoliku. Druga wczepiła się w rozporek
Benka. Czuł jejjęzyk i wargi i miał kłopot ze zdjęciem spodni, ale
wreszcie, na niej, usłyszał, jak jęczy pod nim Dorota, skomli świat,
który on, Benek, może wreszcie posuwać do woli.
Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M
Komentarze