B.Wildstein B.Wildstein
296
BLOG

Fragment 8 - opowiadanie z tomu „Przyszłość z o.o"

B.Wildstein B.Wildstein Polityka Obserwuj notkę 0

Warszawa kotłowała się w dole. Zapchane samochodami ulice,

chodniki wylepione straganami, nieforemne klocki domów, spośród

których na prawo wydobywała się asyryjska bryła szarego

zikkuratu, Pałacu Stalina. Plac Defilad

zgodnie z intencjątwórców stał się ośrodkiem internacjonalizmu,

który jednak, chyba nie do końca zgodnie z ich wolą, przybrał

kształt targowiska narodów. Teraz pulsował jak mrowisko, rządzące

się trudnym do zrozumienia porządkiem, który na zewnątrz

wydawał się tylkoeksplozją chaosu. Dalej, wśród drzew przywierały

do siebie stadami chrome bękarty Le Corbusiera, a jeszcze dalej

była już tylko bezładna plątanina domków i dróg, które pochłaniał

las. Stolica jak zapuszczona narośl na wybrzuszającej się ziemi

majaczyła w pokrywie chmur.

Benek rozpierał się w skórzanym fotelu na najwyższym piętrze

wieżowca i patrzył przez przeszkloneściany. Bator wrócił po

chwili w towarzystwie człowieka, o którym Benek powiedzieć

mógł tylko tyle, że nie jest w stanie powiedzieć nic. Był to księgowy.

Sam prezes Zdzisław Gargol pojawił się dopiero po kolejnych

pięciu minutach. Benek przyglądając się mu ciekawie, zauważył,

że uśmiech rozciągający szerokie usta prezesa nie wpływa na oczy,

które w nieustannym ruchu nie zatrzymywały się dłużej na żadnym

obiekcie.

Bator zaznaczył ceremonialnie, że sam prezes pomimo nawału

zajęć chciał osobiście przywitać nowego członka załogi, na którego

pomoc wszyscy tak bardzo liczą.

– Proponuję pierwszą umowę na rok. Stwierdził bez wstępów

Gargol, omiatając go pozbawionym zainteresowania spojrzeniem,

a usta rozchylały mu się w kolejnym uśmiechu. – Wie pan, na

początek. A jeśli chodzi o wynagrodzenie,tona co pan liczy? –Intonacja

ledwie zaznaczałapytanie.

– Ja, ja... liczyłem, że panowie coś zaproponują. – Benek dopiero

teraz przypomniał sobie onegocjowaniu warunków i rozpaczliwie

usiłował wymyśleć sumę, której może zażądać.

– Niech pan nie mówi, że nie miał żadnych oczekiwań.

Spojrzenie Gargola zatrzymało się na Benku przez moment dłużej.

– Będzie pan pełnił bardzo odpowiedzialną funkcję, będzie

pan szefem departamentu mediów w Virtusie, zna pan pewnie

naszą strukturę i wie, że dzielimy się na departamenty. Słowo

to Gargol powtórzył z wyraźną przyjemnością. – No więc, będzie

pan od podstaw organizował ten departament, a co więcej,

liczymy, że wykorzystamy pańskie talenty do... interdyscyplinarnych

działań. – Gargol znowu przeciągnął słowa. – No, ma pan

przecież wyobrażenie o płacy związanej z takimi zadaniami.

Z uśmiechem rozejrzał się po obecnych. – Powie pan,to się zastanowimy.

Być może biura Virtusa, które zajmowały całe piętro i widok

z nich przez przeszklone ściany oszołomiły Benka na tyle, że

przeprowadzając równocześnie szereg operacji matematycznych,

niespodziewanie dla siebie wyrzucił na głos rezulatat pomnożenia

swojej pensji z „Przeglądu” przez pięć. Głos wybrzmiał i zaskoczony

Benek szukał formuły, aby wycofać się ze swojego bezczelnego

oświadczenia, gdy zobaczył, że Gargol zleciutkim rozbawieniem

spogląda na obecnych, którzy uśmiechają się również.

Znowu nieomal poza swoją świadomością Benek dorzucił – netto

oczywiście.

Znowu spojrzenia.

– W porządku – to księgowy.

– Cieszę się, żeśmy się porozumieli. Oczy Gargola sprawdzają

zawieszenie lamp, ustawienie biurka, widok za oknem i drzwi

w rogu pokoju, prześlizgując się po obecnych. – Jutro dostanie

pan papiery do podpisania.

– Rozumiem, że powinienem napisać wymówienie z „Przeglądu”.

Jeśli jednak wypadnie miesiąc pracyrównolegle u panów

i w „Przeglądzie”...

Gargol spogląda na Batora.

– To chyba jakieś nieporozumienie. Nie musisz wcale śpieszyć

się z odejściem z „Przeglądu”... – Batorwygląda na zaskoczonego.

– Chyba jednak tak. Po pierwsze, pojawić się mogą konflikty

interesów, po drugie, czas...

– Jakie konflikty interesów?! Co do czasu, to mogłeś zorientować

się, że jesteśmy wyrozumiali. Przesunąłeś przecież terminy

swoich opracowań. Jak będziesz miałjakieś ekstra zajęcia w „Przeglądzie”,

to my zrozumiemy...

Gargol wyjątkowo uważnie wpatrywał się w mówiącego pośpiesznie

Batora.

– To jednak niemożliwe. Upierał się Benek. – Będę organizował

dla was tygodnik, konkurencję dla „Przeglądu”.

– Wie pan co, to nie będzie żadna konkurencja.Chcemy zrobić

zupełnie innego typu tygodnik i kto wie, czy nie we współpracy.

Czasami firmy, które konkurują, łączą się, żeby lepiej działać na

rynku. W tym wypadku nie konkurujemy i liczymy, że pan nam

może trochę pomóc w ewentualnych negocjacjach...

– No to trzeba by na początku porozmawiać o tym z Wroniczem...

Gadał niepewnie Benek, wsłuchując się w osłupiałe milczenie

swojego dajmoniona.

– Z panem redaktorem Wroniczem porozmawiamy, kiedy

będziemy mieli już konkretną propozycję, którą przecież, liczymy,

że opracujemy wspólnie z panem. Wszystko w swoim czasie.

Przecież nie ma sensu zawracać głowy takiej osobie, nie mając

konkretnej propozycji. Proszę się nie obawiać, wszyscy cenimy

„Przegląd”. To taki, jak by to powiedzieć... – Gargol zaplątał

się.

– Pomnik – podrzucił Bator.

– Właśnie, pomnik – ucieszył się Gargol. – Nie będziemy

burzyć pomników! Niech pan da sobie spokój z odchodzeniem

z „Przeglądu”. Wszystko będzie dobrze.

Prezes wstał i zaczął się żegnać. Podniósł się również księgowy,

który oświadczył, że musi zlecić przygotowanie papierów.

– Daj spokój. Przygotujemy wspólnie projekt.Przedstawimy

Wroniczowi. Do tego czasu masz carte blanchena wszystkie działania

w „Przeglądzie”. W żadnym razie nie traktujemy go jako

konkurencji. – Bator mówił długo, rozwiewając kolejne

wątpliwości Benka.

Tłumaczył mu jeszcze, kiedy przenieśli się do restauracji hotelowej,

gdzie obżerając się indykiem wborówkach i popijając go pieczołowicie wybranym przez Batora winem, kieliszekpo kieliszku Benek uzmysławiał sobie, że zaczyna się nowy okres

w jego życiu, a jego wątpliwości nie mają znaczenia. Pijany dajmonion

spał gdzieś pod stołem. W kolejnej knajpie, gdzie na stole

gołe dziewczyny wypinały się przed nimi w choreograficznych

układach, Bator skończył wreszcie wyjaśniać pożytki dla całego

świata płynące z pozostania Benka w „Przeglądzie”.

Benek nie za dobrze pamiętał, jak trafili do pokoju hotelowego.

Z pewnym zaskoczeniem zorientował się, że to jego kolega

tłamsi na łóżku jedną z kobiet, którewcześniejpokazywał mu niedostępnie

przysąsiednim stoliku. Druga wczepiła się w rozporek

Benka. Czuł jejjęzyk i wargi i miał kłopot ze zdjęciem spodni, ale

wreszcie, na niej, usłyszał, jak jęczy pod nim Dorota, skomli świat,

który on, Benek, może wreszcie posuwać do woli.

 

Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M

B.Wildstein
O mnie B.Wildstein

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka