psiokot psiokot
1452
BLOG

Przykra prawda smoleńska

psiokot psiokot Polityka Obserwuj notkę 41

Z dużym rozbawieniem przysłuchuję się prawackiemu wyciu po opublikowaniu końcowego raportu MAK. Prawactwo wyje, ponieważ oficjalny dokument rozstrzygający o przyczynach katastrofy smoleńskiej jednoznacznie obciąża za jej wystąpienie załogę polskiego samolotu, co demitologizuje katastrofę i czyni śmierć Lecha Kaczyńskiego zwykłym wypadkiem lotniczym spowodowanym przede wszystkim przez głupotę, brawurę, lekceważenie procedur i złe wyszkolenie pilotów.

Prawactwo, z sobie tylko właściwą przypadłością rżnie głupa udając, że nie rozumie podstawowych faktów, które MAK w sposób bezsporny ustalił:

  • Że nasi piloci byli źle wyszkoleni i nie stanowili zgranej załogi.
  • Że obecność szefa sil powietrznych w kabinie musiała działać deprymująco na załogę.
  • Że nasi piloci podjęli w sposób niczym nie usprawiedliwiony nadmierne ryzykodecydując się na próbę podejścia do lądowania w warunkach, które były poniżej wszelkich minimów.
  • Że nasi piloci ignorowani wskazania przyrządów pokładowych, podejmowali działania mające na celu neutralizację wysyłanych przez nie alarmów i niezgodnie z instrukcją pilotażu używali automatyki pokładowej.
  • Że nie potwierdzali swoich manewrów oraz pozycji odczytanej z przyrządów pokładowych rosyjskim kontrolerom.
  • Że z całej zalogi tylko kapitan Protasiuk znał język rosyjski w stopniu umozliwiającym komunikację z wieżą, natomiast nasz nawigator znajomości takiej już nie miał i mógł źle rozumieć informacje podawane przez kontrolerow.
  • Że nie ma żadnych dowodów, które potwierdzałyby hipotezę zamachu.

Prawacy wyją, ponieważ właśnie rozsypał się ich świat. Rozsypał się ich domek z kart, który próbowali pracowicie zbudować wokół nieistotnych dla przebiegu katastrofy zdarzeń. Rozsypał się, ponieważ cała ich argumentacja zasadzała się na wyszukiwaniu pojedynczych – często wydumanych – uchybień i nadawaniu im jakiejś przepotwornej rangi, z czego miał chyba płynąć wniosek, że załoga Tupolewa była nieświadomą niczego marionetką w rękach rosyjskich kontrolerów lotu, zaś cała katastrofa była jakaś dziwna i właściwie nieprawdopodobna a jeśli do niej doszło, to najpewniej za sprawą zamachu. Popatrzmy na typową argumentację prawicowców:

  • Załoga była źle wyszkolona i niezgrana – nie prawda – nasi piloci byli doskonałymi lotnikami i stanowili świetnie zgrany zespół.
  • Lądowali we mgle – na pewno sztucznej – gdzie dowody, że była prawdziwa?
  • Zboczyli z kursu – na pewno nie z powodu ogrniczonej widoczności - winna była fałszywa radiolatarnia.
  • Poruszali się po zbyt stromej ścieżce – na pewno powodu fałszywych świateł AMP.
  • Nie komunikowali się z wieżą – na pewno stenogramy są sfałszowane.
  • Ignorowali wskazania przyrządów pokładowych – uwierzyli kontrolerom.
  • Lecieli na automatyce wbrew instrukcji – nie prawda – znali instrukcję lepiej niż MAK.
  • Samolot urwał część skrzydła po zderzeniu z brzozą – nie prawda – powinien pień przeciąć jak masło.
  • Samolot obrócił się na skutek urwania części skrzydła – nie prawda – przecież nie mógł się tak obrócić.
  • Po uderzeniu grzbietem w grunt kadłub uległ destrukcji – nie prawda – nie mógł sam ulec aż takiej destrukcji – z pewnością do rozpadu samolotu przyczyniła się bomba termobaryczna.
  • W wyniku uderzenia nikt nie przeżył – nie prawda – Ruscy chodzili i dobijali rannych.
  • Wrak samolotu pocięto w celach transportowych – nie prawda – zacierano dowody wybuchu bomby.
  • W celach transportowych zbudowano drogę dojazdową – nie prawda – również zacierano ślady.
  • Wraku samolotu nie przechowywano w hangarze – a co to za argument, że tam nie ma takiego hangaru!
  • Nie nakryto od razu wraku brezentem - znowu podle zacieranie śladów!
  • Ciał ofiar nie przebadano kosmicznymi technologiami (vide Pani Gosiewska utyskująca na to, że ciała męża nie poddano badaniom spektroskopowym – ale jakim konkretnie? - tego już nie wyjasniła), nie analizowano DNA każdego urwanego palca, zamiast normalnej sekcji zwłok jest jakiś dziwny ruski protokół medyczny – brak szacunku, mataczenie, kolejna próba ukrycia zbrodni.

To, że w tej stercie oskarżeń nie ma żadnego głębszego sensu nie ma dla prawicowców żadnego znaczenia. Na prawicy panuje oczekiwanie, że katastrofa smoleńska powinna zostać od początku potraktowana jako zamach rosyjskich służb specjalnych i badana przede wszystkim pod tym kątem – biorąc pod uwagę wszystkie – nawet najbardziej fantastyczne hipotezy. Prawicowcy nie proponują tutaj jednak jakiejś konkretnej metodologii. Zakładają, że każdą, nawet najbardziej wydumaną historię śledczy mogliby w sposób bezdyskusyjny zweryfikować, gdyby tyko śledztwo było prowadzone w sposób niezależny od Rosjan. Tylko jak konkretnie zrealizować ten postulat? – tego już nie wiadomo. Czy hipotetyczna komisja międzynarodowa zajęłaby się badaniem hipotezy sztucznej mgły? Czy znalazłaby się na miejscu w czasie umożliwiającym zabezpieczenie ewentualnych dowodów na „sztuczność” mgły? Czy międzynarodowi śledczy od razu, w pierwszych swoich działaniach pomyśleli by o tym, że mgła mogła być sztuczna i podjęliby odpowiednie działania w celu wykrycia takiego fałszerstwa? Czy w ogóle są metody umożliwiające wykrycie takiego działania? Na takie pytania prawica nie odpowiada – poprzestaje na beztroskim rzuceniu hipotezy, która ma tym większą moc, im trudniej jest weryfikowalna.

Dla prawicy już sam fakt, że Rosjanie mieli w swojej dyspozycji rejestratory lotu stanowi wystarczającą przesłankę do tego, żeby uznać ich zapisy za niewiarygodne, potencjalnie zmanipulowane. Jakie są techniczne możliwości tego – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że FSB może wszystko. To fundamentalne założenie jest wystarczające, żeby obronić się przed wszelkimi zarzutami o niezgodność stawianych przez prawicowców hipotez z zarejestrowanym przebiegiem lotu. Determinacja prawicy w tym przekonaniu zdaje się świadczyć tylko o tym, że gdyby czarne skrzynki były odczytane przez ich producenta w Polsce, to również nie stanowiłoby dowodu na prawdziwość tak uzyskanych danych. Żeby uwiarygodnić dane z rejestratorów w oczach prawicy, odczytania zapisu musiałby się podjąć chyba sam Antoni Macierewicz. Otwartą kwestią pozostaje jednak pytanie, czy tak uzyskane dane za wiarygodne uznaliby wyborcy PO - śmiem wątpić – taka jest skala rozdźwięku politycznego w Polsce!

Prawica konsekwentnie i od początku podważa wszystkie ustalenia śledztwa. Im bardziej w jego świetle staje się prawdopodobna i uwiarygodniona wersja o błędach załogi, tym bardziej prawica neguje prawidłowość przeprowadzonych procedur. Nieważne jakie to dowody uległy zatarciu na skutek pocięcia kilku elementów wraku – ważne, że Ruscy (właśnie Ruscy – jak to dumnie napisał pożal się boże redaktor Warzecha – no bo przecież nie Rosjanie!) wrak pocięli. Samo to wystarcza za dowód niebywałego wręcz matactwa.

Protokół chicagowski zakazuje ujawniania cząstkowych wyników toczącego się postępowania. Zakaz ten wynika ze zdrowo pojętego zrozumienia dla ludzkiej niedoskonałości. Prowizoryczne wyniki obciążone są ryzykiem błędów i niedokładności. Niemniej jednak, kierując się potrzebą informowania społeczeństwa o kluczowych etapach toczącego się śledztwa, strona polska – wbrew chicagowskim zasadom oraz bez uzgodnienia ze stroną rosyjską opublikowała wstępne stenogramy rozmów z kabiny pilotów. Od tej pory prawica każdą zmianę w treści tych stenogramów wprowadzoną na skutek technicznych postępów w ich odczytywaniu uznaje za kolejny dowód matactwa.

Prawica przyjęła też radykalnie-ortodoksyjny stosunek wobec charakteru feralnego lotu. Od początku na prawicy przyjęło się przekonanie, że lot miał charakter wojskowy, do którego nie stosuje się protokół chicagowski a za podstawę śledztwa powinno zostać międzyrządowe porozumienie polsko-rosyjskie z roku 1993 w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof. To, że porozumienie to nigdy nie zostało dopracowane w zakresie uzgodnionych procedur, schematu obiegu dokumentów, stosunku między poszczególnymi podmiotami toczącego się śledztwa itd. nie było dla prawicy niczym szczególnym, co mogłoby zniechęcać strony do przyjęcia tej umowy za podstawę procedowania. Wg prawicy Ruscy (no bo nie Rosjanie) powinni bezdyskusyjne oddać stronie polskiej wszystkie prerogatywy i bezwolnie podporządkować się woli naszych śledczych. Już samo powątpiewanie w sensowność takiego planu prawica odczytuje jako wyraźny dowód mentalności postkolonialnej, jeśli nie jako namacalny dowód zdrady. W ostateczności prawica sugeruje, że nawet w ramach procedury chicagowskiej istniała możliwość umiędzynarodowienia śledztwa, zapominając jednak, że w takim wypadku do czasu uzgodnienia takiej właśnie procedury i powołania odpowiedniej komisji międzynarodowej de facto zarówno wrak samolotu jaki i ciała ofiar powinny w stanie nieporuszonym leżeć na miejscu katastrofy oczekując przybycia międzynarodowych ekspertów. Ciekawe tylko, co prawicowcy powiedzieliby wówczas, gdyby nastąpiły tutaj jakieś opóźnienia? W ogóle, rządanie prowadzenia śledztwa przez jakiś zespół międzynarodowy zakłada, że mógłby on dojść do jakiś zasadniczo innych wniosków co do przyczyn katastrofy. Jest to jednak niezwykle mało prawdopodobne. Argumentacja przedstawiona w raporcie MAK jest bowiem przekonująca a nasza prawica - poza odwoływaniem sie do emocjonalności laików  w istocie rzeczy nie jest w stanie przedstawić spójnego scenariusza, który wyjaśniałby zarówno dezynwolturę zalogi, jak i fizyczny przebieg wypadków. Prawica poprzestaje zatem na jałowym czepianiu sie poszczególnych szczegółów, co dobrze widać w dziesiejszym numerze "Gazety Polskiej", gdzie można znaleźć "podśmiechujki" z Edmunda Klicha, który jakoby w sposób nieuprawniony założyl, że skoro przy uderzeniu skrzydła samolotu zniszczeniu uległ blisko czterdziestocentymetrowej średnicy pień brzozy, to nie ma nic dziwnego w tym, że urwaniu uległ fragment lekkiej konstrukcji skrzydła. Tymczasem gdyby krytyka redaktorów "Gazety olskiej" była naprawdę rzeczowa, to przedstawiliby oni wykonaną w jakimś uznanym ośrodku politechnicznym symulację zderzenia skrzydła z pniem drzewa wykonana w programie typu LS-DYNA i wykazali, że pomimo dobierania różnych kątow zderzenia - symulacja nie prowadzi do drastycznego uszkodzenia skrzydła. To byłaby rzeczowa krytyka, ale na taką oczywiście prawica nie może sobie pozwolić, bo nic dla niej ciekawego z takiej symulacji nie wyjdzie. Prawica  poprzestaje zatem na puszczaiu oka do dyletantów i nerwowym pokrzykiwaniu, co zdaniem jednego czy drugiego polityka czy dziennikarza jest fizycznie możliwe a co nie. Widać stąd wyraźnie, że cała ta działalność nakierowana jest na maksymalne zamącenie i próbę zepchnięcia rządu do sytuacji, w której będzie musiał on nie daj boże publicznie udowadniać, że prezydent Kaczyński w ogóle wsiadł do rzeczonego samolotu a nie został porwany już na lotnisku w Warszawie (to nie żart - taka "hipoteza" też zaistniała przez chwilę na S24).

W ogóle, prawica nie uznaje opinii niezależnych specjalistów lotnictwa, jak np. prof. Marek Żylicz czy akredytowany przy MAK płk. Edmund Klich, którzy jednoznacznie się w tej sprawie wypowiadali. Autorytetem prawicy jest natomiast niespełniony prokurator, mecenas działający w imieniu kilku „rodzin smoleńskich”, Rafał Rogalski, który swoją pierwszą w życiu sprawę prowadził raptem dwa lata temu gnębiąc z pasją godną Javerta podejrzanego o korupcję dr Mirosława Garlickiego. Jego niespożyta determinacja w tej ważnej dla prestiżu Zbigniewa Ziobry sprawie została zauważona przez działaczy PiS i Lecha Kaczyńskiego. Od tej pory „młody zdolny”, który swoją karierę rozpoczął od „Lex Gosiewski” a kontynuował w oparciu o współpracę z PiS jest dla prawicowców postacią marmurową. W sprawie katastrofy smoleńskiej w sposób autorytatywny wypowiada się o sprawach technicznych, powątpiewa w rzetelność wyników badań specjalistów, podważa opinie ekspertów lotnictwa, zna się doskonale na prawie międzynarodowym i psychologii.

W kwestiach psychologicznych prawica w ogóle zachowuje się kuriozalnie. Obecność szefa wojsk lotniczych, gen. Błasika w kabinie pilotów uważa za naturalny element lotu a jego milczenie w krytycznych momentach – za dowód braku wpływu na załogę. Wszelkie opinie ekspertów psychologii w tym zakresie prawica widzi jako jałowe, niczym nie poparte oszczerstwa mające na celu zdyskredytowanie pilotów i rzeczonego generała. Prawicowcy całkowicie ignorują tutaj rozległą wiedzę zebraną konkretnie na podstawie praktyki lotniczej a także wielki dorobek psychologów pracy, którzy wszechstronnie badali dynamikę grup znajdujących się w analogicznych sytuacjach - wystarczy tutaj wspomnieć fundamentalne prace Reasona i Mycielskiej poświęcone rozkojarzeniu i nieuwadze. Pomniejszanie krytycznego znaczenia zasady „sterylnej kabiny” w prawicowej narracji na temat katastrofy smoleńskiej jest tym dziwniejsze, że zasada ta została wprowadzona do lotnictwa cywilnego na podstawie szczegółowego badania przyczyn licznych wypadków lotniczych. Raport amerykańskiego Biura Zgłoszeń o Wypadkach Lotniczych (ASRS) z 1993 roku wymienia wprost 15 incydentów, których bezpośrednią przyczyną była nieuzasadniona obecność personelu pomocniczego w kabinie pilotów w trakcie startu lub lądowania, co doprowadziło do rozkojarzenia załogi. Milczenie gen. Błasika w krytycznej fazie lotu Tupolewa mogło być przez załogę uznane jako zgoda na podjęte ryzyko, lecz załoga mogła również podświadomie oczekiwać, że jeśli będzie ono w jakimś momencie zbyt duże, generał zainterweniuje jako pierwszy. Mogło to skutkować utratą asertywności wśród członków załogi, na podobnej zasadzie, jaką można obserwować, kiedy tłum gapiów na ulicy nie reaguje na widok osoby potrzebującej pomocy, gdyż każdy sądzi, że ktoś inny zareaguje pierwszy.

Są to znane mechanizmy psychologiczne, których kwestionowanie wobec rozmiaru smoleńskiej tragedii zakrawa na kpinę z ofiar. Prawica jak zwykle stara się nadać swojej narracji monumentalny charakter utrzymując, że w ten sposób broni dobrego imienia Wojska Polskiego oraz honoru tych, „co już nie mogą się sami bronić”, lecz argumenty te są w zaistniałej sytuacji całkowicie nie na miejscu. Jeśli bowiem uznamy, że obecność gen. Błasika i innych osób trzecich w kabinie nie mogła mieć wpływu na pracę załogi, to milcząco odrzucamy wieloletnie doświadczenie światowego lotnictwa oraz narażamy życie kolejnych osób, które mogą zginąć w podobnej katastrofie w przyszłości, jeśli odpowiednie procedury dotyczące „sterylnej kabiny” nie zostaną w naszym lotnictwie specjalnym w końcu wprowadzone.

Błędy organizacyjne oraz szkoleniowe po stronie polskiej są bezsporne. Nie czas teraz dyskutować, kto konkretnie powinien ponieść za nie odpowiedzialność – tym bardziej, że są to ewidentnie skutki zaniedbań wieloletnich i uporczywych. Braki kadrowe spowodowały, że nawigatorem na pokładzie feralnego Tupolewa był por. Artur Ziętek, którego samodzielne doświadczenie w zakresie nawigacji w tym konkretnym modelu samolotu wynosiło jedynie 26 godzin. Doświadczenie drugiego pilota, mjr Roberta Grzywny też nie było imponujące – za sterami TU-154M siedział samodzielnie (czyli bez nadzoru instruktora) jedynie 160 godzin. Inżynier pokładowy, chor. Andrzej Michalak na Tupolewie wylatał samodzielnie niewiele więcej, jedynie 240 godzin. Kapitan Arkadiusz Protasiuk w roli pierwszego pilota wylatał samodzielnie 560 godzin. Nikt załogi nie odbył ćwiczeń na symulatorze, załoga nie miała też długiego doświadczenia wspólnych lotów. W każdym lotnictwie takie doświadczenie uzna się za niewystarczające do odpowiedzialnych zadań, jakimi są loty VIP-owskie. Raport MAK wymienia ponadto długą listę uchybień, jakich dopuszczano się w 36 Pułku Lotnictwa Specjalnego, żeby na koniec jeszcze ironicznie dodać, że nikt z członków załogi nie miał nawet wykupionej polisy ubezpieczeniowej.

Raport MAK w sposób jasny i przekonujący traktuje o fundamentalnych błędach pilotażu, jakich dopuściła się załoga naszego TU-154M. Informacje są uzupełnione o wykresy z rejestratorów i zsynchronizowane ze stenogramami rozmów. Przedstawione fotogramy radaru Korsarza wykonane podczas lotu testowego pokazują wyraźnie, że rosyjscy kontrolerzy lotu nie mogli widzieć samolotu na radarze, kiedy zbliżył się on na odległość poniżej 1200 metrów od anteny urządzenia. Wobec panującej wokół mgły i braku komunikacji z załogą – kontrolerzy nie widzieli właściwie nic a nasi piloci lecieli zupełnie „w ciemno” ignorując wskazania przyrządów pokładowych i ostrzeżenia systemów nawigacyjnych. Przypisywanie tutaj kontrolerom roli decydującej jest żenujące. Rosjanie mogli tego dnia albo lotnisko zupełnie zamknąć (czego nie zrobili), albo liczyć na zdrowy rozsądek pilotów, co było jednak trudne, gdyż – jak było widać na przykładzie JAKa -40 – naszych śmiałków naprawdę trudno  było odwieść od wykonania zadania. Będąc złośliwym, można by nawet zaryzykować tezę, że gdyby kontrolerzy próbowali uporczywie lądowania zabraniać, to nasze zuchy po prostu wyłączyłyby radio.

Niewątpliwie lepsza wiedza na temat procedur obowiązujących smoleńskich kontrolerów byłaby przydatna, ale tylko jako tło, na którym rozgrywały się prowadzące do katastrofy wydarzenia. Nawet jeśli bowiem kontrolerzy dopuścili się jakiś przewinień, to w świetle iście piramidalnych błędów naszej załogi nie mogą być one uznane za pierwszoplanowe przyczyny katastrofy, lecz co najwyżej, za okoliczności dodatkowe, które przyczyniły się do wypadku. Koniec końców – piloci to nie dzieci, którym się „matkuje”. Piloci mają znać procedury, stosować się do nich i pamiętać, że to oni ryzykują życiem swoim i pasażerów a nie kontrolerzy, którzy bezpiecznie siedzą sobie w wieży.

Prawica zdaje się poświęca zdrowy rozsądek w imię tzw. wartości patriotycznych. Nasi wspaniali piloci nie mogli sami popełnić błędu a samolot z Lechem Kaczyńskim na pokładzie nie mógł „ot tak sobie” się rozbić. Prawacka narracja wymaga, aby osoba, która personifikuje wszystkie możliwe prawicowe wartości zginęła śmiercią bohaterską, najlepiej w niecnym zamachu mściwych i podłych wrogów. Prawica zatem zaimpregnowała się na wszelkie argumenty, które nie są zgodne z tym mitem i rozpaczliwie doszukuje się wszelkich okoliczności, które zaprzeczą prostym wyjaśnieniom. Odwołując się do populistycznych emocji PiSowska prawica w sposób skandaliczny rozgrywa katastrofę smoleńską dla czysto politycznych celów. Nie szuka prawdy, która mogłaby nas czegoś nauczyć, ale szuka dowolnego sposobu, że napuścić jednych na drugich, wykazać, że wszystkiemu winni są „oni” – czytaj rząd PO kolaborujący z „Ruskimi” i diabli wiedzą kim jeszcze na szkodę „ukochanej ojczyzny”.

Prawica powyciąga nawet trupy z ziemi, żeby doszukać się jakiś kolejnych uchybień, w rodzaju palca Gosiewskiego w trumnie Wassermanna, co zostanie okrzyczane „haniebnym zaniedbaniem” i przedstawione jako kolejny dowód „karygodnych nieprawidłowości”. Jarosław Kaczyński będzie nadal insynuował zamach powtarzając gomułkowskim głosem, że to bardzo dziwne, że samolot „doszczętnie się roztrzaskał i nikt nie przeżył” i szalenie inteligentnie będzie się powoływał na przypadki innych katastrof, w których samoloty nie roztrzaskiwały się doszczętnie i nie wszyscy ginęli. Antoni Macierewicz będzie nadal uporczywie dowodził, że wstrętny rząd Tuska oddał śledztwo Rosjanom za bezdurno i będzie oskarżał wszystkich naszych ekspertów jak nie o agenturalność, to o sabotaż lub co najmniej bezdenną głupotę, gdyż sam – jak dobrze wiemy –  zjadł wszystkie rozumy.

Katastrofa smoleńska gwałtownie wzmocniła w prawicy te wszystkie cechy, które czynią ją ludziom niemiłą: kłótliwość, podejrzliwość, fanatyzm, cynizm, pychę i pogardę. Powoduje to, że pomimo pecha (jak nie kryzys to powódź itd.) a także licznych błędów i niedostatków rządzenia – Platforma Obywatelska może wciąż cieszyć się wysokim sondażowym poparciem z ponad 20% przewagą nad PiS. Mogę tu nawet zaryzykować tezę, że im bardziej PiS będzie zaogniał dyskusję wokół raportu MAK, tym bardziej notowania tej partii będą „umacniać się” na poziomie najtwardszego elektoratu, czyli nieco poniżej 20% ogółu wyborców. Tylu niestety bowiem mamy w Polsce zapiekłych, niereformowalnych idiotów.

psiokot
O mnie psiokot

Jak Kotopies

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka