kelkeszos kelkeszos
6644
BLOG

Ponury sen IV Rzeszy. Słowiański sojusz cz. I

kelkeszos kelkeszos Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 352

Dla każdego myślącego Polaka, wojna toczona przeciwko jego krajowi jest oczywistością. Wprawdzie bomby nie lecą, ale bezpośredni atak na zasoby, zmierzający do ich przejęcia lub eliminacji, to kwestia bezsporna. Pozbawienie majątku w postaci unicestwienia energetycznej samowystarczalności, pozbawienie suwerenności w ramach wspieranych z zewnątrz zamachów na podstawowe instytucje państwa i wreszcie dewastacja kultury, przy użyciu rozbudowanej sieci korporacji , w tym zwłaszcza medialnych - to zagrożenia, z którymi stoimy oko w oko. Co gorsza, wola oporu nie jest tu jasno zdefiniowana wśród ogromnej części populacji, a w przypadku tak zwanych elit - wręcz jednoznacznie odrzucana. 

Gdy w 2015r. do władzy w Polsce doszedł obóz, nie kwestionujący wprawdzie pryncypiów polityki państwa, ale chcący prowadzić ją w warunkach jakiejkolwiek autonomii i niezależności od Niemiec, ich reakcją była bezwzględna wrogość, nieudolnie maskowana pozorami zatroskania o nasz dobrostan i zakres przystosowania do ładu demokracji liberalnej. Piękna maska, zakrywająca to co zwykle Niemcy mieli nam do zaproponowania - prusactwo z batem w ręku, realizowane za pomocą całej gamy impulsów.

Oczywiście w bezpośrednim starciu z niemiecką agresją mielibyśmy szanse tylko w sytuacji jednoznacznej chęci obrony, wyrażonej przez większość społeczeństwa, twardo wspartej i prowadzonej przez autentyczną, samodzielną i dobrze wyselekcjonowaną warstwę przywódczą. Tu jak wiadomo jest bardzo źle, bo posiadamy ją w formie ledwie szczątkowej. W przestrzeni publicznej dominuje bowiem typ Polaka formalnego, brak świadomości, swobody i jakiegokolwiek przywiązania do narodowego dziedzictwa, maskującego przyznawaniem się do "europejskich wartości", o których zresztą też zazwyczaj nie ma pojęcia.

A zatem z tym wściekłym atakiem, niemniej wściekle wspieranym od wewnątrz, nie mamy jak się mierzyć, dlatego przegrywamy. Nie jest to może jakaś spektakularna klęska, raczej powolny ale konsekwentny odwrót, znaczony wywieszaniem białych flag na kolejnych punktach oporu, których mieliśmy bronić za wszelką cenę, a oddajemy zazwyczaj bez walki, jedynie pod osłoną medialnych zasłon dymnych, mających otumanić publiczność mgłą pustych słów. Dochodzimy jednak do momentu krytycznego, w którym albo wydamy bitwę, sprawdzając przy okazji na ile przeciwnik jest przygotowany do stawienia nam czoła, w sytuacji gdy będzie musiał cokolwiek zaryzykować, albo staniemy się krajem trwale bezwolnym, pokonanym w podstawowych zakresach suwerenności, także terytorialnej. 

W momentach przełomowych, gdy już nie ma dokąd się cofać i trzeba się zacząć bronić, najważniejszą rzeczą jest oszacowanie zasobów własnych, przeciwnika i potencjalnych sojuszników. I naszych i napastnika. A taką analizę zawsze trzeba zacząć od spojrzenia na mapę. Bo jej dobre przeczytanie daje ogromny potencjał w zakresie właściwej oceny położenia i znajdowania możliwości wyjścia z sytuacji.

Jeśli spojrzymy na mapę Europy w ujęciu historycznym, to stwierdzimy, ze jej stan obecny, zwłaszcza w środkowej części kontynentu jest skutkiem trzeciego rozbioru Prus. Tak właśnie. Pierwszy to Tylża, drugi to Wersal, trzeci miał miejsce w Poczdamie. Po pierwszych dwóch prusactwo gwałtownie się mobilizowało zbrojnie dążąc do natychmiastowych rewindykacji na drodze militarnej. Po trzecim, najtrwalszym w skutkach zmieniło taktykę. Agresja z jaką mamy obecnie do czynienia, to właśnie próba zniwelowania skutków trzeciego rozbioru Prus, którego największym beneficjentem, podobnie jak dwóch poprzednich - była Polska.

Faktyczna likwidacja Prus po drugiej wojnie, to dla Polski największe dobrodziejstwo ostatnich kilkuset lat. To z czym nie potrafiliśmy sobie poradzić od XV w., prezentując jakąś niesamowitą niemoc w likwidacji śmiertelnego zagrożenia, dokonało się za sprawą ..... Rosji. Wprawdzie sowieckiej, ale Rosji. Wiszący nad nami fatum zostało przełamane i teraz dopiero się rozstrzyga - jak trwale. Z obecnych stolic województw - Olsztyn, Gdańsk, Szczecin, Zielona Góra/Gorzów , Wrocław, Opole, to w granicach Polski efekt trzeciego, a Poznań, Toruń/Bydgoszcz, Katowice drugiego rozbioru Prus. A przecież to tylko największe z pozyskanych przez nas miast. Przy dawnym, gierkowskim podziale administracyjnym, to wyglądało jeszcze bardziej plastycznie, w zakresie obrazowania, kto jest naszym największym wrogiem, w przyjaznej masce. Niemcy zostały na wschodzie potężnie okrojone, a największym beneficjentem jest tu Polska. To ma swoje konsekwencje, także ze względu na okoliczności w jakich te terytorialne przesunięcia się dokonały. 

Tu znów spójrzmy na mapę. I zastanówmy się co może z niej wyczytać współczesny polityk niemiecki, dążący do hegemonii w Europie. Otóż może wyczytać jedno. Wszystkie jego wysiłki nie mają żadnej wartości w jednym przypadku. Sojuszu ludów słowiańskich. A zatem najważniejszą zasadą wszelkiej polityki Niemiec musi być zapobieżenie takiemu rozwojowi wypadków, że ludy słowiańskie ze sobą współpracują, przynajmniej na zasadach zbliżonych do tych, jakie legły u podstaw UE, czyli wypracowania jakiejś formy równowagi interesów i otwarcia na wymianę.

Nie miejmy złudzeń, bo to zauważa każdy, kto ma oczy i umie z nich korzystać. Jakakolwiek forma współpracy między Rosją, Polską, Ukrainą, z ciążącymi ku nim mniejszym państwom słowiańskim, dla Niemiec oznacza koniec snów o potędze i dlatego zrobią wszystko, aby do takiego "przewrotu kopernikańskiego" w europejskiej polityce nie doszło. Tu zawsze będzie podsycanie wzajemnej wrogości, wszelkimi dostępnymi środkami, a pamiętajmy, ze germańskie wpływy w Moskwie, Kijowie, czy Warszawie są kolosalne. To potężne aktywa, zawsze gotowe do użycia w interesie prusactwa, a wbrew oczywistej racji stanu każdego z tych trzech największych państw słowiańskich.

Co by się bowiem stało, gdyby Polska miała z Rosją takie relacje jak Niemcy? Ledwie taki ich poziom trwale zablokowałby wszelkie możliwości pruskich rewindykacji i zatarcia skutków Poczdamu. Dlatego na wschodzie musi trwać stan permanentnego absurdu, w którym dwa kraje, nie mające wobec siebie żadnych terytorialnych roszczeń, których współpraca na polu gospodarczym dawałaby obu stronom bardzo wymierne i wielkie korzyści, muszą być utrzymywane w stanie permanentnej wrogości. Przy czym Polska dodatkowo musi płacić haracz "za ochronę".

Ostatnie trzysta lat historii Polski to nieustanna walka o zachowanie , lub odzyskanie form suwerennego bytu. W jej trakcie zdobyliśmy ogromny zasób wiedzy o wschodzie, unikalny i nieznany nikomu innemu. Właśnie go zupełnie tracimy. W zakresie znajomości Rosji, Ukrainy czy Białorusi, zaczynamy być kompletnymi analfabetami zdanymi na innych, wrzucających do naszej świadomości góry informacyjnych śmieci, uniemożliwiających jakąkolwiek selekcję informacji i podejmowanie racjonalnych decyzji.  A i tak w końcu musimy się zastanawiać kogo rzeczywiście mamy za plecami, w sytuacji gdy z zachodu toczy się na nas miażdżący wszystko co polskie walec. I czy naprawdę nie ma żadnego marginesu wsparcia.

Istnieje w historii myśli polskiej wielki nurt słowianofilski. Źle, albo bardzo źle się kojarzy, a jego dorobek jest nieznany, albo wyszydzony. Pewnie za nowoczesny początek tych idei należałoby uznać polityczne pomysły Stanisława Augusta Poniatowskiego, a za punkt startu zjazd kaniowski. To ogromne dziedzictwo wsparte pracą wielu ludzi genialnych, jak choćby Stanisław Staszic, czy zwłaszcza Ignacy Prądzyński. Czas chyba zacząć zaglądać do tej skarbnicy, bo w polityce nie można być cyklopem.




kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka