Quasi Quasi
1957
BLOG

"Bóg Urojony" Częsć II.

Quasi Quasi Polityka Obserwuj notkę 107

MOJA SUBIEKTYWNA KRYTYKA "BOGA UROJONEGO"

Książce można stawiać dwa rodzaje zarzutów: pierwszy rodzaj zarzutu tyczy się tego, co zostało napisane, a zostać napisane nie powinno (bo jest błędne, nieprzekonywujące, zbędne itp.); drugi rodzaj zarzutu tyczy się tego, co powinno zostać napisane, lecz napisane nie zostało. Niżej wyliczę część zarzutów, które akurat w tej chwili przychodzą mi do głowy (od razu zaznaczając, do której kategorii dany zarzut należy).

 

Do tego, co Dawkins pisał na temat nieomylności papieża, kolega Wyrus przyczepił się z dziką furią [17], stąd czuję się zobowiązany odnieść także do tej błahej kwestii. W samym "Bogu urojonym" o papieskiej nieomylności Dawkins wspomina tylko raz, w przypisie na stronie 478. Naigrywa się tam ze zmiany stanowiska Kościoła w sprawie tzw. "limbus puerorum" (o tej wzmiance jednak Wyrus nie wiedział). Ponownie o nieomylności papieża Dawkins wspomniał w wywiadzie udzielonym "Przekrojowi" [3], w którym krytykuje rzymskich katolików, którzy - wbrew stanowisku papieża - ośmielają się kwestionować prawdziwość teorii ewolucji.

O ile dobrze rozumiem ów "dogmat o nieomylności papieża", to papieska nieomylność nie jest permanentna i obowiązuje jedynie wtedy, gdy papież wypowiada się w trybie ex cathedra i to jedynie odnośnie wiary i moralności. Zdaje się, że nigdy żaden papież nie wypowiadał się z ową klauzulą nieomylności ani w kwestii dziecięcej otchłani ani w kwestii teorii ewolucji. Tak więc w tym miejscu Dawkins najwyraźniej zgrzeszył teologiczną ignorancja.

Tak czy inaczej, moim zdaniem jest to błąd tak błahy, że robienie z jego powodu takiej awantury, jaką robi Wyrus, to gruba przesada i zwykłe szukanie dziury w całym.

 

  • Nie powinno: Darwinocentryzm.

Dawkins wielokrotnie podkreślał - i to nie tylko w "Bogu urojonym" - że genialna teoria Karola Darwina wbiła ostatni gwóźdź do trumny religii. Rozumiem, że w ten sposób odnosił się do nurtu apologetyki wywodzącego się z tzw. "teologii naturalnej", która próbowała wywodzić istnienie Boga z istnienia organizmów żywych, zbyt skomplikowanych, by mogły powstać w inny sposób, niż w wyniku inteligentnego projektu. [Współczesnym kontynuatorem teologii naturalnej jest kreacjonistyczna pseudonauka.]

Uważam, że argumentacja teologów naturalnych jest bardzo naiwna, nawet jak na apologetykę. A co za tym idzie - naiwna jest też kontra Dawkinsa, która ujawnia to samo rozumowanie, lecz "z przeciwnym znakiem". Zachwyt nad "złożonością" organizmów żywych wydaje mi się zupełnie nieuzasadniony, gdyż ów zachwyt powinien dotyczyć raczej całego Wszechświata, Wszechświata czyli czasoprzestrzeni, materio-energii i "praw" nimi rządzących, Wszechświata, którego elementem są owe "złożone" organizmy żywe. I zachwyt ów by się Wszechświatowi należał, bez względu na to, czy istniałoby w nim "złożone" życie, czy też nie - bo czymże jest istnienie nawet najbardziej zachwycającej struktury biologicznej (ręki, oka, bakteryjnego flagellum...) wobec istnienia jako takiego? I czy to, nad czym powinno się zachwycać to rzeczywiście jakaś "złożoność"? "Złożoność" jest pojęciem względnym, tj. mającym sens tylko wtedy, gdy mamy możliwość porównania ze sobą różnych bytów należących do tej samej kategorii, różniących się stopniem owej złożoności. Jednak w przypadku Wszechświata nie mamy jego "złożoności" z czym porównać, gdyż jest on jedynym znanym nam uniwersum [oczywiście, możemy wyobrażać sobie inne warianty Wszechświata, skonstruowane na bazie hipotetycznych "praw" jakoś tam podobnych, do tych obowiązujących w naszym, realnym wszechświecie: np. "prosty" wszechświat "wypełniony" wyłącznie próżnią lub jednorodnie rozmieszczonym gazem wodorowym, albo wszechświat jako gęsta i jednorodna kulka subatomowych rozmiarów czy dwuwymiarowa "kraina płaszczaków"; jednak ograniczenia naszego umysłu chyba nie pozwalają na wyobrażenie sobie wszechświatów bardziej "złożonych" od naszego, ani rządzonych zupełnie innymi "prawami"; nie wiemy też, czy owe imaginacje w ogóle mogłyby zaistnieć realnie - wszak niewykluczone, że nasz Wszechświat jest z jakichś powodów jedynym możliwym...]. Tak więc nie ma sensu mówić o stopniu "złożoności" Wszechświata, podobnie jak nie ma sensu mówić o stopniu jego "piękna", "fajności" czy "pluszowości"... Wszechświat - i wszelkie byty wchodzące w jego skład - jest jaki jest, ale oceniać go nie możemy, gdyż żadnego kryterium ocen wszechświatów nie posiadamy.

Dzięki Darwinowi wiemy w jaki sposób mogą we Wszechświecie powstawać pewne byty bardziej "złożone" od innych bytów porównywalnych rozmiarów (trudno porównywać stopień złożoności np. bakterii i supergromady galaktyk...). Ale to wszystko dzieje się w ramach tego Wszechświata, zdefiniowane jego - "złożonymi" czy nie?, cholera wie - "prawami". Dawkins pisał (bodajże w "Ślepym zegarmistrzu"), że przed Darwinem i jego wiekopomnym odkryciem, wiara w istnienie jakiegoś Kreatora była nawet uzasadniona, gdyż trudno było w inny sposób wyjaśnić "złożoność" obserwowanego życia biologicznego. Pomijając nawet, że byłoby to myślenie typu "bóg zapchajdziura", które sam Dawkins tak bardzo krytykuje, to przecież nietrudno zauważyć, że teoria Darwina nijak ma się do problemu powstania Wszechświata, jego "złożoności" i fizyko-chemicznych właściwości umożliwiających powstanie życia i zajście biologicznej ewolucji. Jeśliby nawet życia we Wszechświecie nie było, to i tak niezbędne byłoby wyjaśnienie, jak powstał ów martwy wszechświat (abstrahując od tego, że - z definicji - nie byłoby komu się nad tym zastanawiać...). Tak więc ani "złożoność" życia nie dowodzi istnienia Boga zapchajdziury, jak chcieliby teolodzy naturalni (i współcześni kreacjoniści), ani teoria ewolucji nie usuwa dziur w naszym poznaniu, w które apologeci mogliby próbować upychać swojego Boga...

Dawkins pisze także o kosmologii, o hipotetycznych modelach powstania Wszechświata. Przy tym strasznie podnieca się pewną nowatorską koncepcja niejakiego Lee Smolina, wprowadzającą darwinowski dobór naturalny (na kosmologicznym poziomie) do modelu powstania Wszechświata. Choć zapewne w dziedzinie kosmologii Dawkins jest całkowitym dyletantem i wartości koncepcji Smolina nie jest w stanie ocenić, to apeluje do fizyków o "darwinowskie otrzeźwienie"...

Dawkins bardzo się upiera, że poprawna teoria tłumacząca powstanie Wszechświata winna odwoływać się do jakiejś "prostoty", gdyż rzeczy "złożone" - takie jak Wszechświat - mogą powstawać tylko z rzeczy "prostych", tak jak ma to miejsce w przypadku ewolucji biologicznej. A że zdaniem Dawkinsa (hipotetyczny) Bóg nie może być "prosty", to jest skrajnie mało prawdopodobne, by hipoteza Boga-stworzyciela była trafna.

Moim zdaniem Bóg jest pojęciem tak mętnym, że nie sposób ocenić, czy jest On "prosty" czy "złożone". Poza tym nie jestem pewien, czy ekstrapolowanie zależności obserwowanych wewnątrz Wszechświata (tj. swoisty "redukcjonizm hierarchiczny" - proste zależności na "niższych" poziomach w pełni wyjaśniają skomplikowane zależności na poziomach "wyższych") na poziom "meta-wszechświatowy" - przynajmniej w sposób, jaki robi to Dawkins - jest uprawnione.

Przypuszczam, że ów dawkinsowski darwinocentryzm może być wynikiem zaburzenia poznawczego zwanego "skrzywieniem zawodowym".

 

Dawkins nie wyraził tego wprost, choć spostrzeżenie to jest chyba dość oczywiste i nawet jasno wynika z jego książki: uczciwa dyskusja z "obrońcami Boga" jest chyba niemożliwa, gdyż wysuwana przez nich argumentacja z reguły nie jest uczciwa i racjonalna, nie ukazuje prawdziwego toku rozumowania i dowodów, które skłoniły ich do przyjęcia bronionego światopoglądu, lecz stanowi pewną formę racjonalizacji, argumentacji post hoc - rodzaj fałszywego alibi, mającego na celu ukrycie prawdziwych powodów przyjęcia wyznawanych poglądów (w efekcie zbijając przedstawiane argumenty w żaden sposób nie naruszasz "ukrytych filarów", na których w rzeczywistości opiera się broniony światopogląd). A owe prawdziwe powody są zazwyczaj przerażająco "niskie": bezmyślne, bezrefleksyjne poddanie się indoktrynacji autorytetów (rodziców, "wiedzy potocznej") gdy było się naiwnym dzieckiem + presja społeczna + schlebianie słabościom umysłu zaburzającym postrzeganie rzeczywistości i generującym "myślenie magiczne" + myślenie życzeniowe + mechanizmy utrwalania i samoobrony religijnego mempleksu [kult ignorancji/tajemnicy i ślepej wiary; pogarda dla sceptycyzmu; groźba kary piekielnej; populistyczna obietnica niebiańskiej nagrody; żerowanie na strachu przed śmiercią, żądzy zemsty i zawiści (kara dla grzeszników, "pierwsi będą ostatnimi..." itd.); "syndrom oblężonej twierdzy"; pozorne uzasadnienie dla wszelkich nieszczęść, cierpień i niepowodzeń...].

Metoda

 

[więcej na temat genezy religii znajdziesz w "Bogu urojonym" i w moim poprzednim poście: "Błądzić jest rzeczą ludzką (niestety...). Część II"; więcej na temat racjonalizacji i innych wymienionych tu błędów w rozumowaniu napiszę w kolejnych częściach "Błądzić..."]

 

  • Powinno: Absurdalność modlitwy.

Dawkins wielokrotnie naigrywa się z religijnego czarodziejstwa i szamanizmu, jednak ani razu nie wspomina o moim zdaniem najpoważniejszym absurdzie, jaki on ze sobą niesie. Ludzie modlą się (lub odprawiają inne religijne rytuały - sakramenty, sakramentalia itp.) w celu skłonienia Boga do uczynienia jakiejś korzystnej dla nich interwencji w świat materialny, czyli cudu (ozdrowienie, sukces na egzaminie, uniknięcie tragedii, zmiana czyichś poglądów lub wydobycie z nałogu itd.), lub w celu wręczenia Bogu swoistej "łapówki" mającej odnieść skutek "na tamtym świecie" (przeprosić Boga za popełnienie grzechu w celu wykupienia się od kary, wstawiennictwo za dusze czyśćcowe itd.). Jednym słowem rytuał ma na celu przekonać Boga do zmiany zdania. Przekonać Boga do zmiany zdania! Boga, który - wg definicji - ma być doskonałym absolutem, wszechmocnym, wszechwiedzącym, nieskończonym, pozbawionym słabości. Jak coś takiego (wszechwiedzącego, więc znającego myśli i pragnienia wszystkich istot) można przekonać? Jak coś takiego (wszechmocnego i wszechwiedzącego, wiec znającego przyszłość, bez którego woli nic się nie dzieje) może zmienić zdanie? I to pod wpływem jakichś stereotypowych zabiegów taneczno-wokalnych (np. paplanie w kółko sentencji różańca; pożeranie wafelka z ręki kapłana; machanie kropidłem; upokorzenie się ujawnieniem spowiednikowi najbardziej intymnych i wstydliwych tajemnic)?

Ludzie zwykli traktować Boga wręcz jako "automat do spełniania życzeń": złagodzenie bólów reumatycznych? cena: 3 kolejki różańca, część chwalebna; zdanie matury? cena: pielgrzymka do Częstochowy w tej intencji; szczęśliwy dojazd do domu? cena: litania do świętego Krzysztofa w obecności amuletu z jego wizerunkiem; ocalenie umierającego dziecka? cena: seria nocnych modlitw pod obrazem Matki Boskiej Pasikurwickiej łaskami słynącym; zbawienie duszy wujka Janka? cena: wykupienie mszy w jego intencji w parafialnym kościółku; zgrzeszyłem seksem przedmałżeńskim i bezbożna antykoncepcją i błagam o umorzenie piekielnej kary? cena: wyspowiadanie się plus zmówienie dziesięciu zdrowasiek pokuty i za jakiś czas można grzeszyć dalej itd.. Niczym automat sprzedający napoje i łakocie...

Pan Bóg nie chce ulec nawoływaniom? Nic prostszego - modlitwa za wstawiennictwem Bozi, która widocznie ma słabość do szastania "łaskami", tudzież talent do namawiania do tego Pana Boga... A w kryptopoliteistycznym panteonie katolickim różnych bożków i pól-bożków, często ściśle wyspecjalizowanych w konkretnych formach wstawiennictwa, są tysiące.

Ale to nie koniec! Nasz doskonały absolut ma też obsesję na punkcie pewnych ludzkich czynów, które arbitralnie zakazał. Zwłaszcza czynów z zakresu życia seksualnego. Nielubi antykoncepcji? Ale na szczęście daje się zrobić w konia - wystarczy, że pewną technikę antykoncepcji nazwiemy eufemizmem "naturalna metoda planowania rodziny" i wszechwiedzący absolut się nie zorientuje, że sobie grzeszymy bezproduktywnym seksem. Nie lubi zapłodnienia in vitro? Tu też jest metoda by nabrać wszechwiedzącego [19]...

Więcej przykładów żenującej ludowej pobożności znajdziesz w [20].

 

  • Powinno: Absurdalność koncepcji Boga. [21]

WszechmocEmpiryczne podważenie istnienia Boga jest niemożliwe, na tej samej zasadzie, na jakiej niemożliwe jest empiryczne podważenie istnienia "Niewidzialnego Różowego Jednorożca", nie ma sensu próbować. Można za to próbować podważyć Jego istnienie w inny sposób - wykazując wewnętrzne sprzeczności w samej koncepcji Boga. I rzeczywiście, przez stulecia filozofowie znaleźli kilka takich sprzeczności. Owe sprzeczności (łącznie z ich teologiczną krytyką) - w tym: paradoks wszechmocy, paradoks wszechwiedzy, paradoks wolnej woli - zostały omówione w Wikipedii (Arguments against the existence of God), więc nie będę się tu o nich rozpisywał. Niestety, Dawkins też się o nich nie rozpisuje...

Spory problem w logicznej analizie koncepcji Boga stanowi fakt, że Bóg i jego atrybuty są dość mętnie zdefiniowane (nie wiemy np. czy "wszechmoc" może oznaczać także stanie ponad logiką). No, ale cóż można oczekiwać po "Świętej Księdze", będącej przepuszczonym przez setki tłumaczy-przepisywaczy-poprawiaczy luźnym zbiorem starożytnych legend syjońskich pastuchów...

 

  • Powinno: Niepewność pewności.

Dawkins swoją krytykę religii prowadzi z perspektywy scjentystycznej, wychodząc z założenia, że model rzeczywistości wygenerowany dzięki metodzie naukowej ze znacznie większym prawdopodobieństwem bliższy jest prawdzie absolutnej (tj. realnie istniejącej rzeczywistości) niż religijne imaginacje. Modele naukowe są oparte na dowodach empirycznych i racjonalnym rozumowaniu, przy czym są nieustannie testowane i korygowane. Za to model religijny to po prostu nienaruszalny aksjomat przyjęty na zasadzie myślenia życzeniowego ("chciałbym, żeby to co napisano w 'Świętej Księdze' było prawdą absolutną, więc jest to prawdą absolutną"), przedmiot wiary, wiary rozumianej jako: przyjmowanie czegoś, obojętnie czego, za pewnik, przy braku potwierdzających to coś dowodów, a nawet wbrew dowodom. Stąd po popartym dowodami modelu naukowym moglibyśmy oczekiwać prawdziwości ze znacznie większym prawdopodobieństwem, niż po modelu religijnym, który jest oparty jedynie na chciejstwie, a w dodatku jest sprzeczny z modelem naukowym.

 

JAKI BŁĄD POPEŁNIŁ DAWKINS?

W rzeczywistości sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana, bowiem wcale nie jest prawdą, iż wszystkie elementy modelu naukowego i procedury rozumowe naukowej metody mają poparcie w dowodach. Jest wręcz przeciwnie - nauka musi pewne fundamentalne twierdzenia przyjąć jako aksjomaty, bez dowodu. Na owych aksjomatycznych fundamentach stoi cały gmach jej metodologii i jej dorobku, więc z logicznego punktu widzenia model naukowy jest równie bezpodstawny jak model religijny. A oszacowanie prawdopodobieństwa, który z modeli - tj. wszelkie odmiany modelu teistycznego, model naukowy (scjentystyczny), model "czajniczkorussellowy" i nieskończenie wiele dowolnych modeli, które można sobie wymyślić - jest niemożliwe. Trafność (tj. przystawalność do prawdy absolutnej) modelu naukowego jest bardziej prawdopodobna niż trafność dowolnego modelu religijnego (czy jakiegokolwiek innego modelu wymyślonego na poczekaniu) tylko pod warunkiem, że przyjmie się aksjomaty, na których stoi model naukowy. Dawkins, gdy pisze o prawdopodobieństwie istnienia Boga niestety nie robi takiego zastrzeżenia, przez co tezy, które na ten temat wygłasza można uznać za błędne. Co więcej, teistyczny apologeta może bronić swego Boga właśnie w ten sposób, że odmówi przyjęcia naukowych aksjomatów i uzmysłowi scjentyście, że na "ontologicznym metapoziomie" (tj. po odrzucenie pewności co do prawdziwości jakiegokolwiek nieudowodnionego/nieudowadnialnego twierdzenia) na temat prawdopodobieństwa któregokolwiek z modeli (czy to teistycznych, czy to scjentystycznych, czy "czajniczkorussellowych") po prostu nic nie da się powiedzieć: "twój scjentyzm jest równie dobry jak mój teizm, bo oba są równie bezpodstawne i równie mocno oparte na wierze i chciejstwie".

 

METODA NAUKOWA I NAUKOWY MODEL RZECZYWISTOŚCI

Przyjrzyjmy się bliżej naukowemu modelowi rzeczywistości i metodzie, wg której został on wygenerowany. Metoda naukowa - a ściślej: ludzie nią się posługujący - buduje naukowe modele różnych aspektów rzeczywistości wykorzystując informacje o tych aspektach rzeczywistości zbierana za pośrednictwem zmysłów i dalej obrabiane za pomocą rozumowania, którego jednym z elementów jest rozumowanie indukcyjne.

 

1. Rozumowanie indukcyjne.

Rozumowanie indukcyjne, w odróżnieniu od rozumowania dedukcyjnego - z definicji - daje wnioski niepewne. Dla przykładu:

  • Nie możemy być pewni, że prawa fizyki, które działają dzisiaj działały też wczoraj i będą działać jutro.
  • Nie mamy pewności, czy od jutra nadal będziemy mogli najeść się chlebem.
  • Jeśli zechcemy poznać anatomie jakiegoś gatunku zwierzęcia, możemy odłowić próbkę przedstawicieli tego gatunku i wykonać im sekcję. Załóżmy, że tak właśnie postąpiliśmy i u wszystkich zbadanych osobników stwierdziliśmy obecność serca. Rozumując indukcyjnie bylibyśmy skłonni stwierdzić, że zwierzęta należące do badanego przez nas gatunku posiadają serce. Jednak w rzeczywistości nie możemy mieć co do tego żadnej pewności. Serce mogło być obecne jedynie u tych osobników, które badaliśmy, a inne go nie mają. Co więcej, serce może się wykształcać tylko u osobników złapanych/rozciętych/obserwowanych przez badacza, a w innych sytuacjach żadnego serca wewnątrz zwierzęcia nie ma (nawet jak zwierzaka zaszyjemy lub odwrócimy wzrok, to serce zniknie).

W związku z tą niepewnością, każdy wniosek wyciągnięty na podstawie indukcji może być zakwestionowany.

Licząc się z tym, w metodzie naukowej wykorzystuje się także inny system rozumowania - tzw. falsyfikacjonizm. Jednak bez indukcji chyba nie da się obyć, tak w nauce jak i w "życiu codziennym".

 

2. Percepcja. [22]

Jedynym źródłem informacji o rzeczywistości, na którym bazuje metoda naukowa są informacje dostarczane przez ludzkie zmysły oraz zasoby informacji zawarte w ludzkiej pamięci. Jeśli owe informacje byłyby fałszywe lub niekompletne (tj. nie odbijałyby rzeczywistości taką, jaka ona jest naprawdę), to w myśl zasady "śmieci na wejściu, śmieci na wyjściu", generowane modele rzeczywistości byłyby błędne. Skoro jednak poza zmysłami i pamięci nie mamy żadnego niezależnego źródła informacji, to prawdziwości informacji dostarczanych przez owe zmysły i ową pamięć w żaden sposób nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Ergo: nie możemy mieć żadnej pewności, że rzeczywistość jest taka, jak ją jawią nasze zmysły i jak utrwaliła nasza pamięć! Co więcej, nie wiemy też, czy inni ludzie postrzegają/pamiętają rzeczywistość tak samo jak my, ba - nie wiemy nawet czy oni cokolwiek postrzegają, ani nawet czy w ogóle istnieją w tym samym ontologicznym sensie, co istnieję ja/Ty (pamiętajmy, że inni ludzie są elementem rzeczywistości, o której informacje czerpiemy z niepewnych zmysłów/pamięci).

Tego rodzaju problemy rozważa tzw. sceptycyzm filozoficzny, który w celu ich zilustrowania proponuje proste eksperymenty myślowe, "zagwozdki sceptyczne", np.:

Istnieje też koncepcja filozoficzna zwana solipsyzmem, zakładająca, że "mój umysł jest jedyną rzeczą, która naprawdę istnieje" (a zatem cały zewnętrzny świat postrzegany zmysłami jest jedynie fantasmagorią). Żadnej sceptycznej zagwozdki (w tym - solipsyzmu) nie można obalić.

Vat

Metoda naukowa musi bez dowodu - na prawach aksjomatu - przyjąć realność wrażeń zmysłowych (i zasobów pamięci) oraz wartość rozumowania indukcyjnego, ale tym różni się od wiary - takiej jak wiara religijna - że nie musi wcale prawdziwości owych aksjomatów przyjmować za bezwzględny pewnik. Wystarczy, że naukowym modelom nie przypisuje się statusu "modeli ontologicznych", a naukę traktuje jedynie jako "narzędzie do obsługi wrażeń zmysłowych": bazujący na wrażeniach zmysłowych generator modeli rzeczywistości, który jednak nie wypowiada się na temat ontologicznej prawdziwości (tj. przystawalności do rzeczywistości realnie istniejącej) tworzonych przez siebie modeli. Innymi słowy nauka może opiniować czy dana koncepcja dotycząca rzeczywistości (np. koncepcja istnienia Boga) jest "poprawna naukowo" (tj. czy powstała zgodnie z kanonami metody naukowej, czy została naukowo zweryfikowana i czy pasuje do całości uzyskanego dotychczas naukowego modelu rzeczywistości), ale nie może stwierdzić, czy jest "prawdziwa obiektywnie", zgodna z "prawdą absolutną", czy prawidłowo odbija jakiś aspekt realnie istniejącej rzeczywistości.

 

CZEGO MOŻNA BYĆ PEWNYM?

Konfrontując się z filozoficznym sceptycyzmem, Kartezjusz wykoncypował jedyne twierdzenie, którego prawdziwości - jego zdaniem - można być pewnym: "cogito, ergo sum". Nie wnikając w kontrowersje, czy Descartes miał rację, czy nie, spróbuje tu rozwinąć tę jego koncepcje po swojemu. Wydaje mi się, że ów kartezjański pewnik można rozłożyć na trzy sub-pewniki:

  1. Tautologia: Istnieje Rzeczywistość (Rzeczywistość to to, co istnieje).
  2. Rzeczywistość "składa się" z dwóch "elementów": JA [mój umysł: świadomość, uwaga, system percepcyjny, system motywacyjny (emocje) i pamięć] i tego, co jest POZA JA.
  3. Z POZA JA do systemu percepcyjnego JA napływają informacje obrazujące JA Rzeczywistość. Jednak JA nie ma żadnej możliwości zweryfikowania ani kompletności ani prawdziwości tychże informacji; nie może sprawdzić, czy obraz Rzeczywistości rysowany przez owe informacje wiernie i kompletnie odbija Rzeczywistość realnie istniejącą. Ta sama wątpliwość dotyczy informacji zmagazynowanych w pamięci JA.

Wszystkie inne twierdzenia dotyczące Rzeczywistości - czy to naukowe, czy to religijne, czy to zupełnie wydumane (jak np. "czajniczek Russella") - to tylko przypuszczenia, przypuszczenia których prawdziwość nie może być w żaden sposób zweryfikowana, a prawdopodobieństwo - oszacowane. Jeśli ktoś deklaruje pewność odnośnie któregoś z przypuszczeń, robi to wyłącznie na zasadzie aktu wiary.

 

SCEPTYCYZM FILOZOFICZNY A KONFLIKT TEIZM vs. ATEIZM

Zapewne ogromna większość teistów - tak jak w ogóle ogromna większość ludzi - intuicyjnie przyjmuje realność wrażeń zmysłowych i zasadność rozumowania indukcyjnego. Niewątpliwie jedynie bardzo niewielu ludziom przychodzi do głowy, by na poważnie zastanawiać się nad sceptycznymi zagwozdkami oraz ich logicznymi konsekwencjami dla światopoglądu. Gdy przyjmie się ten "intuicyjny" punkt widzenia, dawkinsowskie oszacowania prawdopodobieństwa istnienia/nieistnienia Boga - wykonane przy niewypowiedzianym założeniu nieistotności wątpliwości zgłaszanych przez filozoficznych sceptyków - wydają się całkiem przekonywujące. Jednak w takim wypadku nasz stereotypowy, "intuicjocentryczny" teista - na co dzień równie mocno wierzący w realność wrażeń zmysłowych i zasadność indukcji, co w swojego Boga - w akcie apologetycznej racjonalizacji może zacząć zgłaszać pseudo-sceptyczne zastrzeżenia do wiarygodności naukowej metody, zazwyczaj nie tyle kwestionując prawdziwość informacji zmysłowych (i indukcyjnego rozumowania), co ich kompletność. Wierzy, że pod materialną "podszewką" Wszechświata zakonspirowała się jakaś transcendencja, której - bez jej własnej woli - nie da się wykryć zmysłami ani ogarnąć rozumem ("There are more things in heaven and earth, Horatio, than are dreamt of in your philosophy.").

Istnieją jednak także tacy teiści (w tym - katolicy) [23], którzy zdają sobie sprawę z ontologiczno-epistemologicznych problemów, które odkrywa filozoficzny sceptycyzm. Uważają oni, że skoro i tak niczego (poza "myślę, więc jestem") nie można być pewnym, a jakiś światopogląd w końcu trzeba mieć, to nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać sobie taki pogląd na Rzeczywistość - czyli przyjąć za prawdę absolutną - jaki tylko nam się zechce. Im akurat podoba się teizm - w takim czy innym religijno-mitologicznym wydaniu - więc decydują się wierzyć w Boga. Przy okazji nabijają się z ateistów, którzy jakoby na własne życzenie męczą się ze swoim "niemiłym" (bo np. zakładającym "wieczną śmierć" zamiast "wiecznego życia") materialistycznym światopoglądzie, podczas gdy nie jest on ani odrobinę bardziej prawdopodobny niż dowolny inny światopogląd.

Zawsze mnie dziwiło, dlaczego tacy teiści-sceptycy zakładają, że koniecznie trzeba w coś wierzyć i że nie można postąpić uczciwiej i po prostu pozostać sceptykiem, ewentualnie na użytek "życia codziennego" nakładając na swój sceptycyzm jakąś bardziej praktyczną "światopoglądową nakładkę"? Owi "myślenio-życzeniowcy" najwyraźniej zakładają, że wiara jest stanem umysłu, który można sobie ot tak, na zawołanie przyjąć, a jej przedmiot może być zupełnie dowolny. Jeśli tak, to zupełnie nie mogę zrozumieć dlaczego więc obarczają się jakimś zapożyczonym, dziwacznym i bardzo restrykcyjnym religijnym folklorem, zamiast samemu stworzyć sobie jakąś autorską religię, tak "łatwą, miłą i przyjemną", jak to się tylko da? Sam nawet zaproponowałem im taką "religię", którą nazwałem wdzięcznym mianem "orgazmizmu" [24]. Niestety, bez cienia zainteresowania z ich strony... ;-)

 



PRZYPISY


[17] - Przykładowe wypowiedzi Wyrusa w tej kwestii:

 

[18] - Rysunek pobrany ze strony http://www.talkorigins.org/indexcc/CA/CA230_1.html, bez pozwolenia autorów.

 

[19] - Kościół zdaje się okazywać [słowami samego kard. Ratzingera w "The Congregation for the Doctrine of the Faith, Instructions on Respect for Human Life in its Origin and on the Dignity of Procreation", Vatican City, Vatican Polyglot Press, 1987] względną przychylność do specjalnej wersji metody zapłodnienia pozaustrojowego zwanej GIFT (Gamete IntraFallopian Transfer), mimo iż klasyczne IVF jest nadal potępiane.

IVF, prezerwatywy i masturbacja są złe, ale metoda GIFT juz nie; w metodzie tej wszystkie zapłodnione jaja kieruje się do implantacji (nie ma "złej" eksterminacji redundantnych zarodków), zapłodnienie następuje w jajowodzie (nie ma "złego" poczęcia "w probówce"), mężczyzna ejakuluje w pochwie kobiety podczas stosunku waginalnego (a nie podczas "złej" masturbacji), a ejakulat jest deponowany w "rozgrzeszonej" przedziurawieniem prezerwatywie (perforowana prezerwatywa przestaje spełniać definicje środka antykoncepcyjnego, zatem przestaje też być "grzeszna").

 

[20] - Podgórska J, "Święta w starych dekoracjach", POLITYKA 04.04.2007 - FRAGMENT

 

[21] - Rysunek pochodzi z Wikipedii: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/8/84/Rubenomnipotence.jpg.

Autorem jest Ruben Bolling.

 

[22] - Rysunek pochodzi z Wikipedii:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f7/Barin_in_a_vat_%28en%29.png

 

[23] - Kilka lat temu zdarzyło mi się przyglądać usenetowym dyskusjom z udziałem właśnie takiego teisty-sceptyka: katolika, z wykształcenia fizyka teoretyka - niejakiego Jarosława "Wuja Zbója" Dąbrowskiego. Wuj Zbój, aby pogodzić wiarę w katolicką mitologię z uwielbianą przez siebie metodologią naukową, całkowicie odrzucił wiarę w realność rejestrowanej zmysłami rzeczywistości, a sensowność swojego wyboru uzasadniał właśnie sceptycyzmem filozoficznym i otwarcie deklarowanym myśleniem życzeniowym. Aby zaspokoić swoje teistyczne chciejstwo przyjął on, że jedynymi realnie, ontologicznie istniejącymi bytami są świadome umysły (ludzi, wyższych zwierząt, aniołów/diabłów no i rzecz jasna - Boga), które egzystują "zawieszone" w generowanej przez Boga fantasmagorii świata zewnętrznego.

Wuj już ze trzy lata temu znikł z usenetu, jednak niedawno - dość przypadkowo - odkryłem, że ze swoją apologetyczną misją jedynie przeniósł się w inne miejsce: założył własny serwis internetowy, na którym wykłada swoją filozofię (np. uzasadnia, dlaczego jego zdaniem "naukowy ateizm" - w odróżnieniu od teizmu -jest sprzeczny z metodologią naukową), a nawet prowadzi forum dyskusyjne.

 

[24] - Moja koncepcja "orgazmizmu", którą zaproponowałem wspomnianemu wyżej "Wujowi Zbójowi".

Quasi
O mnie Quasi

"Cóż za smutna epoka, w której łatwiej jest rozbić atom niż zniszczyć przesąd." Albert Einstein "Nic w biologii nie ma sensu jeśli jest rozpatrywane w oderwaniu od ewolucji." Theodosius Grygorovych Dobzhansky "Nieszczęśćie tego świata polega na tym, że głupcy są pewni siebie a mędrcy pełni wątpliwości." Bertrand Russell "Conservatives are not necessarily stupid, but most stupid people are conservatives." John Stuart Mill "Never assume malice when stupidity will suffice." Hanlon's razor

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka