rewident rewident
351
BLOG

Zamienił stryjek Szydło na kijek

rewident rewident PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Pod koniec października okazało się, że zjednoczona opozycja może pozbawić Prawo i Sprawiedliwość władzy pod hasłem „anty-PiS”. Taka dynamika jest już widoczna nie tylko w dużych miastach, ale również na poziomie Kielc czy Nowego Sącza, miast i miasteczek znajdujących się w prawicowych bastionach. Prosta arytmetyka mówi, że jeśli do kolejnych wyborów pójdą razem PO, Nowoczesna, PSL i SLD, a poziom mobilizacji elektoratu wrogiego partii Kaczyńskiego pozostanie bez zmian, będziemy mieli nowy rząd i, kto wie, może nowego prezydenta rok później. Warto się zastanowić co przerwało tę zwycięską passę PiSu i jakie czynniki będą determinować preferencje elektoratu w nadchodzących wyborach.

Pierwszy zgrzyt w tej, jak wtedy wydawało się, dobrze naoliwionej pisowskiej maszynie, pojawił się, kiedy prezydent Duda zawetował ustawy sądowe latem 2017 roku. Widać było, że Kaczyński tak bardzo rozdrażnił Prezydenta swoim lekceważącym zachowaniem, że ten gotów był zatrzymać reformy, aby tylko zamanifestować swoją samodzielność. Jaki sens miało antagonizowanie Dudy, poniewieranie go przez otoczenie Prezesa, nie wie nikt. W polityce, jeśli kogoś się poniża, trzeba go natychmiast zabić, inaczej można oczekiwać brutalnej zemsty. Dlatego miarą polityka wysokiej klasy jest umiejętność współpracy, rozpoznawanie słabych punktów partnera, sztuka negocjacji i odpowiedniego nagradzania członków swojej drużyny. Z dzisiejszej perspektywy widać, że tamtego weta Dudy można było bez trudu uniknąć.

Drugą cezurą, była bez wątpienia rekonstrukcja rządu. Jej przyczyny do dziś nie zostały w pełni ujawnione elektoratowi partii rządzącej. Prawdopodobnie dzieje się tak, bo po prostu nie istnieje racjonalne wytłumaczenie postępowania prezesa Prawa i Sprawiedliwości, gdyż to właśnie on, nikt inny, zdecydował o usunięciu Beaty Szydło ze stanowiska prezesa rady ministrów i zastąpieniu jej przez „najbogatszego premiera” w historii III RP. Absurd tej decyzji jest tak porażający, że wygląda to na jakiś napad obłędu starzejącego się polityka, bądź efekt jakiegoś tajemniczego szantażu czy zakulisowego działania bliżej nieokreślonych i wszechpotężnych grup.

Jeśli Kaczyński myślał, że udobrucha brukselskich biurokratów wystawiając do rozmów z nimi uładzonego poliglotę zamiast „pachnącej rosołem” włościanki, to popełnił szkolny błąd negocjacyjny. Do rozmów z inteligentami wystawia się chłopa, a do rozmów z chłopami — inteligenta. Nigdy nie należy przejmować języka, sposobu myślenia, ba, nawet kopiować gestów partnera negocjacyjnego. Potwierdzi to każdy fachman, który potrafi skutecznie manipulować rozmówcą. Kaczyński rezygnując z Szydło pokazał słabość i wykazał się naiwnością żółtodzioba.

I oczywiście Bruksela poszła za ciosem. Poprzez ogłoszenie tak zwanego „zabezpieczenia” ustawy o sądzie najwyższym, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wpłynął na wynik wyborów samorządowych. W tym tygodniu PiS wycofał się rakiem z części reformy sądownictwa, aby nie dać szansy TSUE na kolejny niekorzystny wyrok, który zapewne zostalby ogłoszony bezpośrednio przed eurowyborami w maju przyszłego roku. Polska dostała solidnego kopniaka w tyłek, innymi słowy, zostaliśmy zmuszeni do do wprowadzenia nonsensownego przepisu o zrównaniu i podwyższeniu wieku emerytalnego sędziów, a rząd tę oczywistą porażkę przestawia jako kontrolowany odwrót. Nic z tych rzeczy. Jest to odstępstwo od ogólnie przyjętych przepisów emerytalnych i szczególne traktowanie „kasty”. Trudno wymyślić gorszy przykład dla maluczkich. Jest kwestią czasu kiedy rząd usłyszy kolejne skargi na przepisy, które nie podobają się w Berlinie czy Paryżu. A punktów spornych jest mnóstwo, bo rząd PiSu naruszył wiele zagranicznych i krajowych interesów. Władza znajdzie się w sytuacji bez wyjścia, bo ostry spór z Brukselą jeszcze bardziej zmobilizuje „anty-PiS”, a wybory do parlamentu europejskiego staną się plebiscytem „za”, bądź „przeciw” Unii Europejskiej. Skoro 80% Polaków jest za pozostaniem w UE, można łatwo przewidzieć jaki będzie rezultat takiego starcia. Opozycja totalna dostanie jeszcze większego wiatru w żagle i odsunięcie PiS od władzy będzie tylko kwestią czasu.

W całej tej historii śmieszy postrzeganie premiera Morawieckiego jako wytrawnego polityka. Po pierwsze, nasz bankowiec nie zrobił niczego dla zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich wyborach. Po drugie, bezczelnie przypisał sobie zasługi w zwalczaniu mafii VATowskiej. W tym obszarze rząd odnotował duży sukces, ale jego ojcem jest poprzednik Morawieckiego na stanowisku ministra finansów Paweł Szałamacha, ministerstwo sprawiedliwości ze Zbigniewem Ziobro na czele oraz służby specjalne kierowane przez Mariusza Kamińskiego. Obecny premier przyszedł „na gotowe”, po prostu zachował się jak modelowy korposzczur, czyli wykorzystał pracę innych do wypromowania siebie. Problem w tym, że na to wszystko pozwolił mu szef partii rządzącej.

Premier Morawiecki dobrze współpracuje z prezydentem Dudą, bo podobnie jak on działa na rzecz lobby bankowego. Andrzej Duda omamił sporą grupę ludzi obietnicą rozwiązania problemów kredytów frankowych, co było możliwe, bo zostało już z powodzeniem zrealizowane na Węgrzech. Po wyborach Duda przygotował projekt, z którego się natychmiast wycofał i teraz ślad po ustawach antyfrankowych zaginął. Wtórował mu Morawiecki, który jeszcze jako Minister Rozwoju (konia z rzędem temu, kto wskaże, którą branżę przemysłu rozwinął Mateusz Morawiecki) perfidnie kłamał twierdząc, że kredyty frankowe są dobrze obsługiwane, więc nie trzeba pomagać kredytobiorcom. Oczywiście manipulacja polega tutaj na tym, że banki wypowiadają zagrożone kredyty frankowe i wyrzucają ludzi z mieszkań na bruk. I to tylko z tego powodu ta statystyka wygląda tak dobrze.

Jakiś czas temu Stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu ujawniło, że przeciętny kredytobiorca w Polsce płaci dwa razy wyższe odsetki niż obywatel Holandii od takiej samej kwoty kredytu hipotecznego. Porównanie Polski z Niemcami czy Francją wygląda jeszcze gorzej. Tak więc, to nie tylko frankowicze stali się dojną krową dla chciwych bankierów, ale ogół społeczeństwa. Możemy być pewni, że ten stan rzeczy się nie zmieni, bo Pan Premier po prostu zrealizuje powierzoną mu misję strażnika interesów swoich byłych i przyszłych pracodawców. Morawiecki polegnie jako polityk, ale będzie miał dokąd wrócić. Zresztą, w zarządzie dowolnego banku czeka na niego kilka milionów złotych rocznej pensji i słodkie nieróbstwo. Zapewne nie zapłacze nad swoim losem, kiedy skończy się jego przygoda ze służbą publiczną.

Sprawa frankowiczów mogła zostać wykorzystana przez PiS do pozyskania znacznej części elektoratu wielkomiejskiego, gdyż to własnie mieszkańcy dużych miast są dziś najbardziej eksploatowani przez chciwe banki. Co więcej, za rogiem czeka kwestia kredytów złotówkowych opartych o zmienną stopę procentową. Tutaj możemy mówić już o gigantycznym ryzyku społecznym, gdyż, zgodnie z ostatnimi wyliczeniami, powrót stóp procentowych (WIBOR) do poziomu sprzed zaledwie 10 lat oznacza 70% (słownie: siedemdziesięcioprocentowy) wzrost raty przeciętnego kredytu hipotecznego. Jest jasne, że większość kredytobiorców nie wytrzyma takiego obciążenia i zaczną się eksmisji oraz ludzkie dramaty.

PiS postanowił jednak zniechęcić do siebie ludzi spętanych kredytem, który przekracza wartość ich mieszkania czy domu. Zrobil to w sposób wyjątkowo cyniczny, przy użyciu kłamliwej retoryki i wspierając żałosne, populistyczne stereotypy. Kaczyńskiego wspierał w tym elektorat wiejski i małomiasteczkowy, który nie ma problemu frankowego (ma może problem z kredytami złotówkowymi, ale nie rozumie zagrożeń, które z nich wynikają). Szef PiS kalkulował, że frankowicze stanowią zbyt mały elektorat i można ich z pełnym wyrachowaniem porzucić. Nic z tych rzeczy, ludzie poniżeni i opuszczeni stają się zwykle zawziętymi zwolennikami strony przeciwnej, bo sposób, w jaki ich potraktowano wzbudza bardzo ostre emocje. Szczególnie wtedy, kiedy twarzą rządu staje człowiek współodpowiedzialny za ich nieszczęście. Nie zapominajmy, że to Mateusz Morawiecki był prezesem banku, który hojną ręką rozdawał toksyczne frankowe kredyty niedoinformowanym klientom.

Kolejnym absurdem była nominacja ex-bankiera na twarz kampanii samorządowej PiS. Tutaj plan Kaczyńskiego wziął w łeb już na całej linii. Ludzie w miastach w większości nie uwierzyli w patriotyczną i pro-społeczną retorykę Morawieckiego. Wynika to z prostego faktu, że jest on uosobieniem wszystkiego tego, z czym walczy PiS, a więc jego działalność polityczna pozbawiona jest jakiejkolwiek wiarygodności. Każdy psycholog wie, że mózg ludzi jest nastawiony na wykrywanie sprzeczności. Zatem, dlaczego prezes wpadł na pomysł, że multimilioner z bankowej korporacji może reprezentować partię ludzi gnębionych przez III RP, organizację, na którą głosują ludzie pokrzywdzeni przez transformację i parszywy system ekonomicznej eksploatacji. Dodajmy, system aktywnie wspierany przez bezwzględnych bankierów? Chyba na zawsze pozostanie to wielką tajemnicą.

Co jednak uderza w tej całej historii to stopień, w jakim specjalista od power pointa otumanił Jarosława Kaczyńskiego, który przecież powinien rozumieć, chociaż podstawowe zależności ekonomiczne. Morawiecki sprzedał „naczelnikowi” oraz kierownictwu PiS bajkę o elektromobilności i polskim samochodzie elektrycznym. Akurat motoryzacja jest dziedziną, w której Polska nie ma żadnych szans na konkurowanie na rynkach światowych, bo Niemcy, Japończycy czy Amerykanie dysponują myślą techniczną i gigantycznymi kapitałami. Oni po prostu mogą wykorzystać swoje doświadczenia, parki maszynowe, laboratoria i kadrę techniczną, które pracują przy budowie samochodów spalinowych. Polski samochód elektryczny to szkodliwa mrzonka, fantasmagoria porównywalna chyba tylko z lotem na Marsa czy zakładaniem kolonii na Madagaskarze.

Jeśli mamy szanse wyrwać się z biedy i roli taniego podwykonawcy niemieckich koncernów to musielibyśmy postawić na dziedziny takie jak biotechnologia, materiałoznawstwo, projektowanie nowych leków, informatyka czy kryptografia. Zapewne na polskich niedofinansowanych uczelniach technicznych czy uniwersytetach pracują pasjonaci tych dziedzin, których pomysły i wyniki prac mogłyby zostać rozwinięte, wdrożone do produkcji i skomercjalizowane. Niestety, nikt z rządowych notabli nie wyciągnął do nich ręki. Zamiast tego granty rządowe rozdawane są ludziom spod znaku BMW – biernym, miernym, ale wiernym.

Polakom pozostaje zatem wybór między grypą a cholerą. PiS istotnie poprawił stan finansów publicznych i przyjął szereg racjonalnych i pro-społecznych rozwiązań (sześciolatki, wiek emerytalny, 500+). Jednocześnie ośmiesza się w wielu obszarach, obsadza urzędy i stanowiska pazernymi tępakami i jest żałośnie nieporadny. Po stronie opozycji mamy grupę ludzi skrajnie zdemoralizowanych, reprezentujących obce interesy, których powrót do władzy oznacza zapaść finansów publicznych, wyższe podatki i ekspansję niebezpiecznych, antychrześcijańskich ideologii. Zatem można już dziś powiedzieć, że kolejne wybory będę głosowaniem na mniejsze zło. Taki to smutny los, tej naszej umęczonej Ojczyzny...


rewident
O mnie rewident

Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji... "Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka