Rorschach Rorschach
53
BLOG

Rozdwojenie jaźni obrońców wolności

Rorschach Rorschach Polityka Obserwuj notkę 0

W ostatnią środę Parlament Europejski decydował o losie nowych regulacji telekomunikacyjnych dotyczących internetu. Dużo się zrobiło wokół tej decyzji szumu, wiele osób grzmiało o niszczeniu wolności i pozbawianiu prawa do informacji, w telewizyjnych serwisach informacyjnych pojawiły się najczęściej sprzeczne informacje o piratach walczących o obronę swobody wymiany informacji, o wcześniejszej decyzji sądu w sprawie twórców serwisu Pirate Bay itp.

O samych propozycjach głosowanych przez PE nie wiadomo zbyt wiele. Na szczęście poza dziennikarzami, którzy przetwarzają i wydalają biegunkę informacyjną metodami szybkimi i jednocześnie nader prymitywnymi (tj. bez użycia inteligencji sięgającej nad automat sortujący i wycinający nadmiarowe słowa), istnieją też ludzie naprawdę ciekawi świata (i to jest główna jakość różniąca ich od znudzonych i wyrażających ogólne désintéressement większości dziennikarzy), tacy jak choćby Autor serwisu VaGla.pl, Piotr Waglowski (który w swoim niedawnym wpisie pokusił się o próbę podsumowania tego, co się właściwie w PE wydarzyło), albo Borys Musielak, twórca OSnews.pl, ale też, nieco z innej strony sporu, dziennikarz Gazety Wyborczej, Konrad Niklewicz, który o sprawie informował na swoim blogu. Swoje trzy groszedorzucił też do sprawy Olgierd Rudak.

Na poczet argumentu, który wyłożymy poniżej, postaramy się, kierując się informacjami, które przedstawili wymienieni powyżej, streścić meritum sporu. PE chciał więc przegłosować m.in.:

  1. Konieczność informowania klientów przez dostarczycieli internetu o fakcie wprowadzenia pakietów, uzależniających dostęp (lub jego brak) do stron internetowych od ich modelu biznesowego, podobnie jak to ma miejsce w przypadku telewizji kablowych.
  2. Konieczność potwierdzenia sądowym wyrokiem nałożenia na internautę restrykcji w postaci odebrania mu dostępu do internetu czy tylko niektórych stron w internecie.
  3. Stwierdzenie, że o ograniczeniach w dostępie do internetu mogą decydować państwa członkowskie. ("W tej dyrektywie jest wprost napisane, że to państwa członkowskie, na mocy swojego prawa krajowego, mogą decydować o ewentualnym odcięciu od internetu- dodaje Lewanowicz". Źródło: tutaj; podkreślenie: Rorschach.)
  4. Stwierdzenie, jakkolwiek wydawałoby się puste, że dostęp do internetu jest podstawowym prawem człowieka.
  5. (W związku z pkt. 4.) Wprowadzenie tzw. "powszechnego dostępu", czyli usługi z "podstawowym" dostępem do internetu, która byłaby "za przystępną cenę" dostępna dla "wszystkich". Oprócz tego "darmowy" dostęp do numerów alarmowych, "linii społecznych" itp. fanaberie.
  6. Ograniczenia urzędowe dostępu do sieci "w trosce o jakość usług".
  7. Ograniczenie maksymalnej długości umowy z operatorem do 24 miesięcy ("preferowana" przez PE długość kontraktu to 12 miesięcy).
  8. Obowiązek umożliwienia klientowi wybrania pewnej granicy kosztu połączeń i obowiązek informowania o zbliżaniu się przez klienta do tegoż limitu.
  9. Obowiązek przenoszenia przez operatora numeru w ciągu co najwyżej dnia.
  10. Inne.

I tutaj zaczyna się zabawa. Wszyscy - parlamentarzyści, blogerzy, dziennikarze - jak jeden mąż (co przytomnie zauważa Olgierd Rudak) "bronią" wolności, nie dbając o faktyczną postaćtejże. Przykładowo, Piotr Waglowski w swoim obok Ryszarda Czarneckiego telewizyjnym wystąpieniu (o czym Autor VaGli pisze tutaj) próbuje mówić coś o korporacjach, które są bardzo niebezpieczne, bowiem ograniczają wolność biednych klientów poprzez odbieranie im dostępu do stron internetowych z pomocą owych głośnych pakietów.

Ale, chwileczkę! Gdzież tu brak wolności? Obie strony kontraktu zgadzają się na wymianę dwóch towarów: konkretnego sposobu przesyłu informacji za konkretne pieniądze. Jeśli w to wchodzi rząd, prawnie zmuszając klienta do zwiększenia tej konkretnej kwoty, albo do jej zmniejszenia, albo do zwiększenia tej konkretnej ilości informacji, albo do jej zmniejszenia, to właśnie to jest łamanie wolności tych dwóch stron kontraktu.

Na marginesie: Oczywiście zakładamy, że dostawca internetu nie ukradł wcześniej prawa dostępu do internetu, czyli że jego własność (serwery, wejście do internetu) jest legalna w sensie etycznym i moralnym. W dzisiejszym świecie niestety państwo ustanawia liczne monopole, stąd np. dziś w Polsce działać wolno zaledwie czterem niewirtualnym dostawcom usług telefonii komórkowej.

Co więc jest złego w ograniczaniu dostępu do internetu przez usługodawców? To, że obecnie w Polsce nie jest on ograniczony, więc odebrano by jakieś "prawo do internetu"? Nonsens. Nie tu leży źródło zła, źródło problemu, które należy zwalczać, zamiast bezustannie zajmować się objawami choroby. Złem jest zmuszanie dostawców do coraz dalej idących sztucznych, nierynkowych obowiązków: konieczność kosztownego nagrywania rozmów na potrzeby państwowego wywiadu, konieczność wymuszonych przez państwo obniżek cen, wymagających przenoszenia kosztów, obniżania zysków i coraz dalszego zmniejszania konkurencyjności branży . Tymi - i wieloma innymi - sposobami państwo sprawia, że obniża się opłacalność branży, znika więc możliwość pojawienia się konkurencji w postaci mniejszych lub w ogóle innych operatorów.

Dodatkowo państwo wprowadza inne wyjątkowo szkodliwe społecznie pomysły, takie jak "darmowy" dostęp do internetu, za co ktoś będzie przecież musiał zapłacić (nie żyjemy w świecie magicznym, w którym zasoby są wyczarowywane z powietrza). Skutkiem wprowadzenia tego pomysłu, obecnego w punktach 4. i 5., będzie sytuacja, która ma miejsce na rynku edukacji - nierówna konkurencja między edukacją darmową skutecznie uniemożliwiła zaistnienie prywatnej i niekontrolowanej za pomocą państwowych programów nauczania sieci szkół z prawdziwego zdarzenia.
Już niebawem "rynek" "darmowego" dostępu do internetu zacznie się powiększać. Najpierw "darmowy" dostęp zostanie rozszerzony na strony internetowe policji, rządu, parlamentu i inne. Potem użytkownicy "skorzystają" na darmowych usługach urzędów skarbowych, urzędów celnych, darmowych serwisów informacyjnych. Potem przyjdzie pora na wybrane serwisy społecznościowe (blogerskie, naszo-klasowe, aukcyjne etc.), które okażą się "niezbędne" do "prawidłowego" funkcjonowania "społeczeństwa obywatelskiego". Cena także będzie "spadać", w miarę jak podatki i inne obowiązkowe opłaty zaczną rosnąć. Wkrótce zobaczymy świat, w którym centralny urząd będzie decydował o "jakości" (patrz pkt. 6) informacji (aby nie wywoływać "chaosu" społecznego dostępem do blogów terrorystycznych, takich jak VaGla).

Jak zapowiada przykład Francji, państwa będą mogły decydować o ograniczeniu dostępu do informacji (pkt. 3), które nie będą zgodne z unijną wizją "praw człowieka" (cóż w tym dziwnego, dostęp do internetu stanie się przecież politycznym i politycznie chronionym "prawem człowieka", vide pkt. 4). A skoro do "praw człowieka" należy też i przestrzeganie światopoglądu "wolności", to logicznym krokiem okaże się zapewne zakaz dyskutowania "złych" poglądów (homoseksualizm, holokaust, religia, a kiedy indziej ateizm, buddyzm, islam, rusofilia, nekrofilia; inne można sobie wstawić zależnie od aktualnego stanu "publicznego dyskursu").

Olgierd Rudak słusznie pisze, że każda regulacja służy wyrwaniu społeczeństwu jakiejś sfery wolności i poszerzenie sfery wolności polityków i urzędników. Czemuż innemu służą takie "dobre" regulacje jak te z punktów 2., 6.-9., a które tak zachwala Konrad Niklewicz z "GW", jak nie ograniczeniu konkurencyjności firm i stworzeniu sztucznych monopoli, tworzących system korporacji uzależniających swoje istnienie od dobrych kontaktów z władzą? Małe firmy internetowe, uzależnione od większych, ogólnokrajowych dostawców internetu, będą odpowiadać przed sądem za ograniczenia, którym mogą w ogóle nie być winne. Zamiast stracić pewną liczbę klientów, firma będzie odpowiadała przed sądem, który może ją ukarać dowolnie wybranymi karami. Ryzyko nałożenia kary i jej wielkość zapewne będą dość nieprzewidywalne, skutecznie usuwając z rynku mniejsze firmy, pozostawiając je dla dużych firm z dużymi działami prawnymi, zatrudniając politycznych "konsultantów", którzy zdobędą wpływy u "niezawisłych" władz sądowych i legislacyjnych. Kosztowne i uniformizujące rynek regulacje okresów umów, okresów przejściowych i tym podobne posłużą do zawężenia oferty, także uderzając w konkurencyjność firm i w wybór konsumentów. Tam, gdzie dana regulacja będzie niemożliwa do spełnienia, (zbyt kosztowna) rynek wyschnie, zostawiając miejsce dla państwowego potworka "powszechnego dostępu", kosztującego podatnika na razie tylko miliony złotych, a już wkrótce miliard, potem dwa, potem dziesięć...

Broniąc wolności musimy pamiętać, że słuszność nie zawsze stoi po stronie tego, kto wydaje się słabszy. Wolność nie polega bowiem na tym, aby ukarać firmy za to, że oferują towar, jakim jest dostęp do internetu, chroniąc słabszego, który chce mieć jak najlepszy i najtańszy dostęp. Umowę zawierają tutaj dwie strony, a nie tylko jedna, "nasza", więc, zgodnie z moralnością Kalego, słuszna.

Rorschach
O mnie Rorschach

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka