rosemann rosemann
1121
BLOG

Szkoła latania w Babich Dołach (Dzień drugi)

rosemann rosemann Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

Zapowiadało się  deszczowo bo i zapowiadano deszcze. Noc była deszczowa,  ale rano, gdy poszedłem pobiegać słońce dało sobie radę z chmurami.

Drugiego dnia organizatorzy już rzecz ogarnęli i koncerty nie zaczynały się równocześnie. Pierwszy był na scenie alternatywnej „Bownik”. Tu taka dygresja na temat tego, o czym wczoraj pod tekstem wspomniał nebel. „Bownik” zagrał materiał z drugiej, szykowanej płyty. A ja dopiero się dowiedziałem ze jest jakiś „Bownik”.

Muzyka miała klimat ulicznych ballad zagranych mocnymi gitarami. Takie trochę „bandyckie” piosenki. Jeśli mam szukać porównań to od biedy wskazałbym na „Tatę Kazika” zmiksowanego z Pablopavo. Ale na siłę bym wskazał bo rzecz bardzo oryginalna i bardzo godna polecenia. „Bownik” jeszcze się dalej pojawi na chwilę. Do tego jeszcze jedno skojarzenie. Z klimatem utworu Far From Any Road  „Handsome Family” wykorzystanego jako intro pierwszej części serialu „True Detective”.

„Hades” wypłoszył mnie przy drugim numerze gdy dwaj gogusiowato wystylizowani goście zaczęli rapować Ryśkiem Peją. Ale szybko mi wqrw minął gdy zobaczyłem „Charli XCX”. Ja wiem, że to była muzyczna kicha. Podchodząca niemal pod disco w wersji może nie polo ale italo jak najbardziej. Ale ludzie byli baaaardzo zadowoleni bo było słońce, rytm nie pozwalał odpocząć nogom a na scenie były trzy panie. Dwie powściągliwsze grały na elektronicznych deseczkach a trzecia… No właśnie. Trzecia mogła nie mieć tych dwóch i tylko grać na grzebieniu a i tak miałaby publikę. Bo miała tak zwane „waruny” i nie wahała się ich użyć.

Kari to kolejny przykład tego, że o niektórych sprawach dowiadujemy się z mocnym poślizgiem. Wokalistka też grała materiał z drugiej płyty. Na początek uwaga, że Kari wygrywa na razie kategorię „najgorsza stylówa” bo ubrana była fatalnie. W takie za duże dwa numery jeansy do bluzki z cekinami. Tyle, że nie ma to znaczenia bo gra pop solidny, nowoczesny i godny słuchania.

Posłuchałem składu „Salk” ale to była taka „klimatyczna”, elektroniczna nuda zwana „malowaniem muzycznych obrazów”.

Zaraz więc poszedłem pod namiot „Co jest grane?” by tam obejrzeć występ dziennikarki tego dodatku do „Wyborczej” zatytułowany chyba „Jak szybko i skutecznie zrobić z siebie publicznie idiotkę”. Miała zrobić, jak mi się zdawało, prosta rzecz czyli porozmawiać z muzykami „Bownik”. Grupa wydaje nową płytę z kapitalnymi utworami i zagrała rewelacyjny set w Gdyni a panienka pytała o… wegetariańskie przekąski, o to czy klip nagrywali w Warszawie i czy „mogliby o tym opowiedzieć” oraz czy mogliby opowiedzieć o psie występującym w jednym z klipów zespołu. Ja wcale nie zmyślam!

Potem, całkiem przypadkiem, musiałem  się towarzysko poudzielać przez co straciłem „Jimmy Eat World”. Ale nie żałuję bo „udzielanie się„ było nadzwyczaj przyjemne. Na „Bitaminie” byłem tylko pod ich sam koniec i dziwiłem się jak zaskakująco dobrze reagowała na nich publiczność bo ja odniosłem wrażenie, że ich twórczość, korzeniami sięgająca lat 70- i wykonawców w rodzaju Edwarda Hulewicza i Bogdana Czyżewskiego to wygłup. Aż podszedłem do jednej bawiącej się świetnie dziewczyny i zapytałem czy od początku tak grają i czy faktycznie się jej podoba. Obie odpowiedzi były twierdzące. Ale pytana nie lubi elektroniki i hiphopu…

The Kills… Nie ukrywam, że duet Mosshart i Hince’a był główną zachętą by znów przyjechać do Gdyni. To, co oni robią z gitarami w głowie się nie mieści. A Alison Mosshart do tego na scenie jest czysta energią. Doskonałą robotę zrobił realizator wrzucający obraz z koncertu na telebimy. Wrzucił obraz czarno-biały co genialnie grało z tym, co się działo na scenie. Tego koncertu nikt nie miał praw przebić!!!!!! Wrzucam „Doing It To Death” choć to może mniej żywy utwór. Ale klip do tego genialny.



W drodze na koncert M.I.A. zajrzałem na Firestone Stage gdzie kończyli „The Moondogs”. Szkoda, że kończyli bo ładnie się zaprezentowali w tym ostatnim utworze. Tak bitelsowsko. I reszta też mogła taka być. Na M.I.A (czyli na Miję) poszedłem wiedząc, że to dobre będzie. I było. Gdzieś przeczytałem, że było „nieco monotonnie”. Może i tak, tylko co z tego? Nie wiem co to jest Midget House (tak opisują to, co gra) ale M.I.A jest żywiołem. Można nie lubić gatunków, które miesza ale i tak koktajl z nich przyrządzony smakuje znakomicie. Uprzedzę tych, którzy nie znają i sięgną po jutuba, że tamto i koncert to dwie oddalone od siebie galaktyki!


Idąc pod pod główną scenę na kulminacje dnia zajrzałem pod alternatywny namiot gdzie zaczęli „New People”. Taki brodłej tam odstawili. Skład ma czwórkę wokalistów i używa ich bez skrępowania bo wiedzą czym dysponują i co z tym robić. Rzecz (nie z ich winy) trochę trącała klimatem sacrosągów bo chyba tylko tam jeszcze słyszy się takie świetne wielogłosowe wokale. Było radośnie i bardzo solidnie i aż nie zauważyłem, że już gra…

… „Foo Fighters”. Ponoć to Radiohead było „najbardziej oczekiwane”. Ja tam nie wiem bo od lat pamiętam różne „listy życzeń” i FF byli na czele.

Zanim zaczęli sądziłem, że FF nie są twardymi rokendrolowcami. Szybko okazało się, jak mocno się myliłem. To jeden z tych nielicznych koncertów, na których byłem, w trakcie którego nagle uświadomiłem siebie, że nie chce by się skończył. Podobnie było na przykład z Nickiem Cave czy z Marią Peszek gdy grała „Miastomanię”. Na FF uświadomiłem to sobie gdy Dave zaprosił na scenę Alison Mosshart i razem wykonali nowy utwór. Ja prawdę mówiąc nie chciałem by ten utwór się kiedykolwiek skoczył! Ależ to się oglądało i tego słuchało… Uważałem dotąd, że FF są bardzo fajni. Fajny to jest piesek cziłała albo inny jork. Na scenie FF są kompletni i nieobliczalni. W kategorii „szacunek dla publiczności” tylko „Mumford & Sons” potrafią podobnie. Widziałem wielu, którzy umieli robić z publicznością co chcieli. Ale od Dave i oni mogliby się wiele nauczyć. Koncert zbudowany tak, że nawet przez chwilę nie czuło się znużenia. A po wszystkim wielki żal, że to koniec.

I tak to właśnie Alison Mosshart pogrzebała szanse by jej genialny koncert był numerem jeden tego dnia a być może festiwalu.

Powinienem pewnie wrzucić „The Pretender” bo lepiej oddawałby „kopa” jaki dostałem od FF ale będzie „Breakout”. Bo lubię ten clip a poza tym on się kończy tak, jak powinien. Na koncercie niedaleko stała śliczna dziewczyna. I przyglądała mi się bo pewnie byłem nadekspresyjny (trudno żebym nie był!). Więc też się jej zacząłem przyglądać przez przekorę. I tak się sobie przyglądaliśmy. Ona „niepostrzeżenie” ja ostentacyjnie. Kiedy koncert się skończył, zanim odeszła ze swoim towarzystwem, spojrzała jeszcze raz. I dostała właśnie takie serduszko. Przełamała się, podeszła i zapytała co to znaczy. Powiedziałem, że tak właśnie powinien się ten koncert skończyć.




I tak się skończył ten dzień.

takiego peesa robię bo znalazłem Dave z Alison z Gdyni i daję linka: https://youtu.be/aW8ZZLvpVsc


1.      Alison Mosshart ( a co?)

        Foo Fighters


3.      The Kills (chciałbym napisać, że o włos ale skłamabym…)


4.      Charli XCX (wiem, że muzycznie kicha ale ile radości! No i zagrać kichę  i nie ponieść klęski to to wyczyn!)


5.      M.I.A/ Bownik (tak naprawdę to wspólne, zasłużone trzecie miejsce)


6.      New People/Kari


rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura