Ryuuk Ryuuk
3534
BLOG

Piraci i kaprowie, czyli średniowieczne walki na morzu

Ryuuk Ryuuk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Dawni morscy wojownicy walczyli na szybkich okrętach, prawdziwych wężach morskich, napędzanych wiatrem i wiosłami, o niewielkim zanurzeniu. Najbardziej znanymi z piratów są oczywiście Wikingowie, prawdziwi średniowieczni marines, atakujący znienacka i opierający się w walce na swym ciężkim uzbrojeniu. Długie kolczugi, wielkie tarcze, włócznie, miecze i topory, ugruntowały straszne opinie o nich.

Słowiańscy piraci byli nieco inni, pływali na podobnych choć trochę mniejszych okrętach, bardziej polegając na możliwościach manewrowych. Mieli też niewątpliwie jedną przewagę na Wikingami. „Normańska burza” to działalność ciężkozbrojnej piechoty, natomiast Słowianie często transportowali oddziały szybkiej kawalerii, co umożliwiało im znacznie większą elastyczność. Do historii powinna przejść ogólnosłowiańska wyprawa pod wodza księcia Racibora na Konungahalę (przeciwdziałająca układowi duńsko-niemieckiemu), której rozmiary do dziś zaskakują – miało być 650 okrętów z prawie 30 tysiącami ludzi (w tym tysiąc jazdy!).

Obie nacje używały podobnych okrętów, do tego w podobnym systemie lendungowym (podział terytorialny na jednostki zdolne do budowy i utrzymania okrętu) – największe z nich to czterdziestowiosłowce (sneki), oraz rzadziej spotykane sześćdziesięciowiosłowce (skeidy). Naprawdę szybkie i wspaniałe łodzie, które swoją skończoną formę uzyskały już w VIII wieku. Drakkary, jako zbyt duże (nawet 120 wioseł!) i kosztowne, były tak naprawdę niezmiernie rzadko spotykane, nawet u wielkich władców (jedynie sławny Olaf Trygvasson w 1000 roku dysponował 11 drakkarami)

Dawny pojedynek wilków morskich polegał głownie na abordażu i rozstrzygnięciu starcia w walce wręcz, gdzie liczyła się siła fizyczna i topory. Piraci nawet na lądzie trenowali swoje umiejętności (na specjalnie do tego zbudowanych platformach, przypominających szczepione okręty). Ten, który zdołał jako pierwszy przeskoczyć na wrogą jednostkę, tzn. nie odbił się od ściany tarcz i nie wpadł do wody, zdobywał sławę i bogactwo (zazwyczaj prawo do piątej części łupów). Dlatego też szaleńcza odwaga była tu normą.

Najważniejszą ręczną bronią morskich rozbójników były dwuręczne topory na długich trzonkach. Powszechnie uważa się je za normalną broń bitewną, tymczasem spełniały one znacznie ważniejszą rolę podczas działań abordażowych – łamano nią wiosła lub broń przeciwnika, wyrywano tarcze, przyciągano nimi burty wrogiego okrętu, ewentualnie odpychano je. Co ciekawe, była to broń raczej kiepskiej jakości, gdyż zużywano ją w dużych ilościach, jednak była zarazem powszechniejsza niż „zwykłe” topory i miecze.

Działalność słowiańskich piratów (która często była umotywowana politycznie i handlowo, nie tylko stanowiąca rozbójnicze eskapady) doprowadziła nawet w Danii do pomysłu utworzenia zakonu chrześcijańskiego, mającego się zająć tym problemem! O skali zagrożenia ze strony żywiołu słowiańskiego najlepiej świadczy sławne Danewirke – wały odcinające Półwysep Jutlandzki od reszty europejskich ziem, głównie od Słowian. Ten „normański mur” ciągnął się co najmniej przez 30 kilometrów a jego wysokość wynosiła 15 metrów i więcej.

Istotną zmianę w prowadzeniu walk na morzu wprowadzili Duńczycy (zastosowali ja podczas walk ze słowiańskimi Ranami) w XII wieku, budując okręty o wyższych burtach oraz stawiając kasztele na dziobie i rufie, skąd łucznicy prowadzili ostrzał wroga, znajdując się poza zasięgiem jego toporów. Były to tzw. nefy (choć kwestia nazewnictwa jest mocno problematyczna). Ten typ okrętu zaczął być nawet traktowany jako anty-piracki. Nawet jeśli nie można było w pełni uniemożliwić przeciwnikowi abordażu, to z pewnością można było go spowolnić do tego stopnia, że łucznicy zdążą zadać mu duże straty. Dzięki tej metodzie Duńczycy mogli odnosić sukcesy w walce z takimi słowiańskimi piratami, jak Obodryci czy Ranowie, dotąd będący całkowicie poza ich zasięgiem. W tego rodzaju starciach obrona miała przewagę nad atakiem, a wielkość okrętu, czyli wysokie burty, kasztele i oczywiście możliwość zaokrętowania dużej liczby wojowników z łukami i kuszami, stała się decydująca.

Jednak wraz z wprowadzeniem broni palnej, paradoksalnie, umiejętność walki w bezpośrednich starciach podczas abordażu ponownie stała się decydująca, a wielkość okrętu przestała mieć tak ogromne znaczenie. Z uwagi na powszechny brak w ówczesnych flotach wodoszczelnych grodzi, jeden niewielki okręt mógł łatwo dogonić, wymanewrować i jedną salwą zatopić największą nawet jednostkę.

Co do charakterystyki bałtyckich bojowych okrętów późnego średniowiecza, to trzeba podkreślić, że nie było żadnej standaryzacji. Sznika mogła być jedno, dwu lub trzymasztowa. Morska lub rzeczna szkuta (statek przeznaczony pierwotnie do transportu zboża) czasem rozmiarami przewyższał sznikę lub barkę. Barka, wbrew dzisiejszemu rozumieniu tego słowa, była jednostką bardzo szybką. Taka trzymasztowa sznika miała niewielkie zanurzenie, duża powierzchnia żagli zapewniała jej niezbędną szybkość i zwrotność, dwadzieścia dział ogromną siłę ognią, zaś wysokie kasztele, w zasadzie podwójny na rufie i (zwłaszcza) szeroki oraz wysunięty do przodu na dziobie (spełniał podobną rolę jak pomost w wieży oblężniczej), ułatwiały szybki abordaż. Barka-berlinger była zupełnie odmienną jednostką – pozbawiona kaszteli, płaska i trudna bez żagli do wypatrzenia, mogła osiągnąć już na samych wiosłach dużą prędkość (z żaglem była podobno bardzo szybka), a jej budowa umożliwiała zabranie na pokład nawet 80 ludzi, co w bezpośredniej walce miało ogromne znaczenie.

Rzecz jasna najpopularniejszym statkiem była na Bałtyku koga. W XV wieku osiągnęła swój szczyt, jeśli chodzi o wymiary – 30 m długości i 8 m szerokości (zanurzenie sięgało 4 metrów). Jak widać był to tzw. statek okrągły, który nawet przy większym żaglu mógł pływać z prędkością najwyżej 5-6 węzłów. Jednak duża pojemność czyniła z kogi znakomity statek handlowy, a ogromne (dodatkowo rozbudowane) kasztele na dziobie i rufie pozwalały na zabranie wielu ludzi i broni. Teoretycznie korsarska koga mogła dogonić przeciążone statki handlowe, zaś ciężkie uzbrojenie i duża liczba żołnierzy czyniła ją trudną do pokonania, jednak wielka koga w niesprzyjających warunkach pogodowych mogła stać się po prostu bezsilna. Dlatego też kaprowie zwykle operowali na mniejszych okrętach.

Niekiedy pewne jednostki, np. galary, rozbudowywano ponad miarę, a na ich pokładach dodatkowo stawiano potężne basteje, wyposażone w działa i najeżone otworami strzelniczymi. Tego typu jednostki były oczywiście powolne, ale już sama ilość załogi (nieraz przekraczała 200 ludzi) i zgromadzona broń wywoływała respekt. By zatopić taki drewniany pancernik, czy go zdobyć, potrzebne było sprawne współdziałanie co najmniej kilku załóg. W bitwie na zalewie wiślanym takiego wielkiego galara z dwoma bastejami nikt nawet nie próbował atakować. Zapewne zostawiano go sobie na koniec (by zaatakować go razem), jednak przebywający na nim wielki mistrz wcześniej zdążył go opuścić (załoga poszła jego śladem) i zwiał na łodzi.

Ciekawostka – kadłuby bałtyckich okrętów szybko stawały się niemal czarne, poprzez stosowanie dziegciu i smoły do konserwacji. Podobnie było z żaglami, nie płowiały na biało, tylko stawały cię ciemniejsze. Trzeba przyznać, że przedstawiały sobą nieco ponury i złowieszczy widok.

Okręty kaperskie polowały albo samotnie albo w zespołach złożonych z dwu lub z trzech jednostek. Po namierzeniu ofiary ruszały w pogoń, starając się dać jej do zrozumienia czym grozi walka – zwykle wystarczał wystrzał z działa. Gdy ofiara zamierzała się jednak bronić, unieruchamiano ją starając się połamać maszty, oczyszczano jej pokład ogniem z hakownic i bełtami z kusz, na koniec dokonywano abordażu, gdzie liczyła się determinacja i umiejętności w walce bezpośredniej. Zdobyte w ten sposób statki (tzw. pryzy) odholowywano do macierzystego portu, gdzie sprzedawano sam statek, przewożony przez niego towar, często szacowano wartość okupu za znamienitych pasażerów. Czasami okręty kaperskie zapuszczały się w pobliże wrogich miast i terrorystycznie ostrzeliwały port i kotwiczące tam jednostki. Ta nie przynosząca zysku działalność była wykonywana na zamówienie, co znaczy że wcześniej dobrze opłacona (proch był bardzo drogi:)

Naprawdę rzadko się zdarzało, żeby okręty kaperskie bezlitośnie zatapiały swe ofiary. Było to oczywiście łatwe, gdyż nawet wielki transportowiec można było zatopić jedną salwą (już jedno trafienie poniżej linii wodnej było niebezpieczne). Jednak to nie przynosiło dochodu. Oczywiście mogło się też zdarzyć, że potencjalna ofiara okazywała się równie dobrze uzbrojona i zdeterminowana jak drapieżnik, jednak nie ma też żadnych wątpliwości co do tego, że polscy kaprowie (zwłaszcza z Gdańska) mieli znakomitych kapitanów, rewelacyjne okręty i najlepiej manewrujące i walczące załogi na Bałtyku.

W większych bitwach stosowano taktykę bardziej przemyślaną. Czasem wielkie floty grupowano w ciasne formacje w formie półksiężyca, zarówno podczas rejsu jak i postoju. Jednak była to taktyka bardzo ryzykowana, gdyż na morzu naprawdę najważniejsze były możliwości manewrowe. Walka ogniowa była bardzo specyficzna – ustawienie okrętu do salwy burtowej (czyli tak naprawdę wycelowanie) trwało dość długo i okręt lepiej manewrujący okręt miał w tym wypadku ogromną przewagę. Załadowanie dział po wystrzale trwało 20-30 minut i często do wciąż ładującej się jednostki (czyli bezbronnej) mógł podpłynąć następny wróg i jedną salwą z bardzo bliska ją zatopić.

Jednak niewątpliwie królował abordaż. Mniejsze jednostki często zrzucały żagle i na wiosłach (co było nieraz łatwiejsze) dobijały do wrogich jednostek. Ideałem było wbicie się dziobem w burtę i z wysokiego kasztelu przeskoczenie na pokład. Okręty szczepiano zarzucanymi hakami na łańcuchach i rozpoczynała się bezwzględna walka wręcz. Duże zagrożenie stwarzały marsy (bocianie gniazda), nieraz osadzone na dwóch masztach (nie tylko na grotmaszcie), oraz tak duże, że siedziało tam po kilku strzelców.

Zbroje nie cieszyły się zbytnią popularnością, czasem używano kolczug i zwykłych hełmów, które łatwo można było zrzucić. Zbroje płytowe, mimo ich niewątpliwej skuteczności raczej nie nadają się do skakania po chybotliwym pokładzie. Skomplikowane wiązania zdecydowanie utrudniały ich szybkie zrzucenie, np. po wpadnięciu do wody. Byli oczywiście tacy, którzy mogli pływać nawet w pełnej zbroi, ale to też nie trwało zbyt długo … Tak więc pewne teksty (jakie wciąż można spotkać) o rycerzach w pełnych zbrojach na pokładzie okrętów można włożyć między bajki.

Specyfika walki na zwykle bujającym się pokładzie uniemożliwiała też walkę w zorganizowanym szyku, była po prostu chaotyczna. Zatem i broń była też odpowiednia. Miecz występował jedynie u dowódców, jako oznaka ich statusu. Powszechnie używano różnych bosaków, obuchów, jednosiecznych kordów, długich noży i oczywiście toporów, czasem zasłaniano się (przynajmniej początkowo) tarczami. Oczywiście broń strzelcza była powszechna - kusze w większości prymitywniejszego typu (napinane hakiem napaśnym), łuki i hakownice. Te ostatnie były używane w dużych ilościach w pływających fortecach (okrętach z wybudowanymi bastejami) z uwagi na mocne rozgrzewanie się (czasami już po dwóch wystrzałach trzeba było znaleźć inna broń).

Pewnym sposobem obrony przed abordażem było strandowanie, czyli wprowadzenie z rozmysłem okrętu na mieliznę. Jednak było to raczej ostateczne działanie, często traktowane jako wstęp do ucieczki, gdyż z osadzonego na mieliźnie statku robiła się po prostu tarcza strzelnicza.

Podczas bitew bełty i strzały były owinięte szmatami nasyconymi materiałem zapalającym, gdyż nawet jeśli nie udawało się wzniecić pożaru, to i tak duża część załogi była zaabsorbowana tłumieniem ognia (w zasadzie wyrąbywaniem płonącego drewna i wyrzucaniem go za burtę) i nie odgrywała większej roli podczas abordażu. Jedną z ciekawych metod było też użycie tzw. branderów, czyli bezzałogowych okrętów służących do przenoszenia ognia.

W bitwach morskich ogromnego znaczenia nabierały indywidualne umiejętności kapitanów poszczególnych jednostek, gdyż walka nieuchronnie zmieniała się w szereg pojedynków.

Ostatnia rzecz, ale niezwykle ważna podczas starć wilków morskich – umiejętność pływania. Nie jest żadną tajemnicą, że chrześcijaństwo charakteryzował wodowstręt: myśliciele kościelni surowo potępiali dbałość o czystość ciała, zaś zwyczajowe zabawy w wodzie zbytnio kojarzyły się z dawnymi pogańskimi świętami. I to jest prawda, gdyż umiejętność pływania w dawnych czasach była powszechna, nie tylko w starożytnej Grecji i Imperium Romanum, ale i na naszych terenach. Dawni Słowianie byli niewątpliwie znakomitymi pływakami, o czym zapiski kronikarskie zaświadczają. Chodzi nie tylko o owe sławne wielogodzinne wyczekiwanie na wroga pod wodą (oddychając przez źdźbła trzcin), ale choćby o niezwykłe pływackie wyczyny drużników piastowych. W krajach gdzie chrześcijański feudalizm był mocno ugruntowany, pływać potrafili jedynie szlachetnie urodzeni rycerze (niejako z obowiązku, choć i z tym było różnie). Zaś w tych, które dawnych zwyczajów łatwo nie porzucały (do których nasz kraj również należał), umiejętność pływania była wciąż bardzo często spotykana.

Nie da się ukryć, że umiejętność pływania dawała ogromny komfort, zwłaszcza podczas walk toczonych blisko wybrzeża, portu, czy na zatokach. Groźba utopienia się potrafiła sparaliżować strachem nawet tak doskonałych wojowników jak husyci. Najlepiej o tym zaświadcza bitwa na zalewie wiślanym – husyccy zaciężni na okrętach krzyżackich, stłoczeni i trawieni chorobą morską, nie przedstawiali już wielkiej wartości bojowej w starciu z zaciężnymi z terenów Elbląga i Gdańska, których żywiołem była woda.

Józef Wiesław Dyskant „Zatoka Świeża 1463”

H.P. Kaczorowski „Pogrom krzyżackiej armady”.

http://ryuuk.salon24.pl/270981,woje-obrzy-i-piraci-czyli-staroslowianska-wojskowosc

http://ryuuk.salon24.pl/275166,wikingowie-chasnicy-oraz-vindafrelsi-na-baltyku

http://ryuuk.salon24.pl/295127,krol-morski-racibor-i

http://ryuuk.salon24.pl/502557,gdansk-korsarze-i-bitwa-na-zalewie-wislanym

http://okrety.e-studio.biz.pl/Okrety,europy,polnocnej.html

Ryuuk
O mnie Ryuuk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura