sailorwolf sailorwolf
3234
BLOG

Australia Asia Line 2

sailorwolf sailorwolf Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 9


imageNo


Cumy w Port Moresby rzucone, rafy ominięte, a indonezyjscy rybacy z innego kutra cumującego w Port Moresby dali nam za uratowanie rodaków dwa metrowe tuńczyki w prezencie, będzie więc wspaniały obiadek za pół godzinki. Na razie szklaneczka zimnego Carlsberga na zaostrzenie apetytu, choć apetyt mam i tak jak brzytwa.

Tuńczyk był wspaniały, świeżutki soute lekko polany masełkiem i cytrynką, a do tego szparagi.

Ktoś, kiedyś, gdzieś powiedział, że suma nałogów musi być stała. Więc nie palę, piję odrobinę, za to mój steward Rudi przynosi koło piętnastej kawę espresso.

Kawę taką nauczył mnie robić agent w Port Pirie. Agent ten jest z pochodzenia Włochem. Więc przyniósł dwa gatunki kawy w ziarnach, bo kawa taka musi być za każdym razem świeżo mielona, młynek i specjalny podwójny czajniczek do espresseo, oraz trzy miniaturowe filiżanki z napisem „espresso”. I taka kawa powinna być słodka, więc ją słodzę. Jest to jedyna kawa, którą można nazwać kawą.

2 kwietnia 1999

Wczoraj przychodzi do mnie jeden marynarz i mówi, żebym mu pożyczył tysiąc dolarów, bo musi wysłać na pogrzeb teścia. Bo u nich na Filipinach to pogrzeb kosztuje 3000 dolarów. Wkurzyłem się nieco. Teść miał 83 lata, a ile kosztuje pogrzeb na Filipinach to jego sprawa. Dam mu powiedzmy ten tysiąc, a on na drugi dzień zatęskni i poprosi o urlop, nikt mi wtedy tego tysiąca nie zwróci. A jakby trzeba było na leczenie żony bym pożyczył. Ale na pogrzeb teścia? Dlaczego nie na brata sąsiada? W końcu powiedziałem, że mu dam awansem 600 dolarów w Brisbane, żeby mógł wysłać.

3 kwietnia 1999

Za cztery godziny wezmę pilota w Lae. Mam nadzieję, że w końcu wyjdę na ląd w Papui. Nawet mam trochę papuaskich pieniędzy.

No muszę przyznać, że pilot był bardzo dobry - przy pomocy maleńkiego holowniczka i mojej maszyny zacumował mnie „na styk” między dwoma innymi statkami. 

Potem o zmroku wyszliśmy z jednym z załogi na przechadzkę - patrzę, a on pali papierosa. -Pogięło cię? – pytam - na starość zacząłeś palić papierosy?-

Okazało się, że on wierzy, że w nocy przychodzą z gór ludożercy i porywają ludzi na czop-czop. Nie porywają tylko palących, bo ich mięso śmierdzi. I rzeczywiście przechodnie patrzyli na mnie z apetytem, a na niego z niesmakiem.

Dziś Wielkanocna niedziela. Jakby nie kalendarz to bym nawet nie zauważył. Normalne śniadanie, no bo jak tu święcić jak mam ludzi czterech religii? Co dopiero mówić o Polskiej Wielkiej Nocy? Po prostu kolejne zmarnowane święta w imię lepszej przyszłości.

5 kwietnia 1999

Skropiłem Hermana wodą, a on chociaż Polak był zaskoczony i dopiero po chwili się zorientował o co chodzi. Ósmego mam być w Brisbane. Tam jest sztab naszego czarterującego i tam odwiedzi mnie szef Bill. Potem port Pirie i Melbourne, a po Melbourne Hobart, Newcastle i znowu na północ na Tajwan.

Jest już za dwadzieścia dwunasta w nocy, więc kolejne święta zmarnowane na morzu. Zmarnowałem ich już niezliczoną ilość, nawet nie wiem, czy bym potrafił jeszcze święcić. Za godzinę znów przechodzę przez Jomard Entrance z Morza Salomona, na Morze Koralowe, które jak zwykle będzie miało swell. Mam teraz tak zróżnicowany ładunek, że nie chcę myśleć, co by się stało, jakby się rozmocował. Mam koparki, dźwigi, dwadzieścia podwozi autobusowych i mnóstwo innej drobnicy. Dwie i pół doby zostało do Brisbane. Może w końcu wyjdę na ląd, choć właściwie wszystkie miasta na tzw. Zachodzie są do siebie nudnie podobne. Mam nadzieję, że polskie miasta się do nich nie upodobnią. Osobiście jestem przeciwko unifikacji wszystkiego z pieniędzmi włącznie. Każdy kraj powinien zachować swoja tradycje i kulturę. Ale jakieś siły chcą zunifikować wszystko za wszelką cenę. Na Zachodzie w formie smutnego żartu chodzi powiedzenie, że najlepsza praca, jaką sobie można wymarzyć to urzędnik w Brukseli. Wielkie pieniądze i zerowa odpowiedzialność.

6 kwietnia 1999

Na razie Morze Koralowe spokojne, jak nigdy dotąd. Tam dwa dni luzu. Jak byłem chiefem, to ganiałem tylko po ładowniach, a teraz wszędzie z agentem na obiad. Ach te obiady - wszędzie tylko żarcie! Człowiek udaje, że w ten sposób poznaje miejscowe obyczaje, a to właściwie tylko łakomstwo. Ale jak zapraszają? Należy zamawiać niskokaloryczne potrawy.

Chief mechanik chodzi po statku i podskakuje z radości. Dostał telex, że żona i dwoje dzieci już czekają na niego w hotelu w Brisbane. Nie lubię go, ale przyjemnie popatrzyć jak się ktoś cieszy. Ja na razie nie mam powodu, ale może też wezmę żonę i syna w następne kółko?

W Brisbane agentem jest kobieta. Już sieje panikę ile to rzeczy muszę wysłać faxem. Kobieca logika robi zamieszanie, trudno takie mam poglądy.

8 kwietnia 1999

Cholera, wiatr z SSE zaczął tężeć, fala się zbudowała i moja ETA zmieniła się z 1400 na 1800.Od rana, jak tylko wysłałem telex o zmianie ETA, zrobiła się w biurze burza.

-„Captain zrób coś, bo stevedorzy czekają, będziemy płacić karę, jak nie dojedziesz do pilota o 1530, to holowniki dostaniemy dopiero po północy”-

I co ja mam tym panom powiedzieć? Że zrobiłem co mogłem i że niech się modlą o pogodę. Im się zdaje, że wciskam pedał gazu i jadę.

Wiatr niestety nie maleje tylko wzmaga się. Nie mam szans być nawet na 1700 przy pilocie. Potem 5 godzin z pilotem, po północy holowniki, odprawy i pójdę spać po drugiej.

No, przyszedł telex, że na miejsce Hermana przychodzi jakiś mechanik o nazwisku Ben. Niemiec, albo Anglik. Mam nadzieję, że dobry mechanik i że nie pije. Ale muszę sobie dać radę tak, czy tak.

11 kwietnia 1999

Jak tylko zdałem pilota (Anglika, a jakże, chyba piloci urodzeni w Australii w ogóle nie istnieją) zerwał się silny południowo-wschodni sztorm i obecnie, czyli na drugi dzień, zbudował wysoką falę. Statek przewala się z dziobu na rufę, a prędkość spadła do 8 węzłów. ETA oczywiście będę musiał przesunąć o dobę. Rodziny chiefa mechanika jeszcze nie widziałem, wszyscy chorzy.

12 kwietnia 1999

No i pogoda jak dzwon, horyzont jak żyleta. W Brisbane przyszedł z kompanii cyrkularz, że w związku z rokiem 2000, a także 9,99 mogą wystąpić zamieszania we wszystkich komputerach na okręcie, z GPSem włącznie. Pognałem zaraz oficerów do sekstantów. Żeby nie myśleli, że się mszczę, bo za moich czasów nie było satelitów, skopiowałem cyrkularz i kazałem im przeczytać i podpisać.

Muszę jednak przyznać, że zaczyna mnie ogarniać dobrze mi znana okrętowa apatia. Zapada się na nią po miesiącach na statku. Nie chce się wtedy kompletnie nic .Robi się tylko to co się musi, a całe ciało krzyczy:- DO DOMU!!!

Muszę jednak jeszcze trochę posiedzieć na statku, bo przeniosłem się do Polski i cały czas mieszkam w wynajętym mieszkaniu , w Gdyni. Mam już dość tej wiecznej tymczasowości, a zaczynam życie od początku po raz czwarty, przy czym dwa razy w Danii.

13 kwietnia 1999

image




W Brisbane od shipchandlera dostałem butelkę jakiegoś australijskiego likieru. Likier jest w butelce w kształcie gałęzi eukaliptusa, z coala, z drugim małym coala na plecach. 

No więc postanowiłem spróbować tego napitku, nie będę dwukilowej butli dźwigał do Polski. Wypiłem szklaneczkę i co? To po prostu polski miód sycony-trójniak. Chyba przebutelkowują i sprzedają jako oryginalny australijski. Trochę to dobrze i źle zarazem. Dobrze, bo się napiję polskiego, dobrego miodu, a źle, że Polacy pozwalają na takie numery. Bols by sobie na taki numer nie pozwolił.

Ponieważ mają być problemy z komputerami w związku z ta datą 2000 zajrzałem do dziennika chronometru, szczerze mówiąc pierwszy raz od miesiąca. I co?

Okazało się, że trzeci poprawia codziennie chronometr z zegara okrętowego!!! Znaczy facet kompletnie nic nie rozumie. Pokazałem mu jak łapać sygnał czasu w radio, albo jak poprawiać chronometr z GPSu. I płynie się dalej! A w kwietniu mam pisać opinie załodze.

15 kwietnia 1999

No i stoję już w Port Pirie, cumowałem oczywiście po nocy. Nie wiedziałem, że w Austarlii może być aż tak zimno. Zmarzłem w marynarce i długich spodniach, że teraz o 11 wieczór wypiłem szklaneczkę whisky J&B (Justerini & Brooks), i rozgrzewam się dalej herbatką z cytrynką.

16 kwietnia 1999, Port Pirie

Mój dzień na morzu wygląda tak: wstaje miedzy szóstą, a siódmą. Otwieram drzwi biura na tzw. oścież i zasłaniam je tylko wiszącą kotarą. Patrzę jakie telexy mi przylepili w nocy magnesem do futryny (1700 czasu niemieckiego to nasza pierwsza w nocy), więc się zawsze coś uzbiera. I tak zostawiwszy drzwi otwarte golę się i dokonuję innych ablucji, ubieram się i patrzę, a co to stoi na biurku, paruje i pachnie? A to Rudi postawił świeżą kawkę!

Siadam więc za biurkiem, popijam kawkę, mózg rozgimnastykowuję jakąś grą komputerową i już siódma, więc lecę na mostek. Sprawdzam ile w nocy przejechano i jak prędkość do raportu. Potem w starożytnej radiostacji łapię jakąś stacje z newsami. Następnie idę do mesy, a tam owsianka z mleczkiem, żadnych jajek czy sera. Potem wracam do kabiny i robię jakąś papierologię i przychodzi Rudi zabrać pranie albo posprzątać, więc, żeby nie przeszkadzać wychodzę na mostek pogadać z trzecim, albo na pokład, sprawdzić prace pokładowe, albo do kambuza zobaczyć, co tam Avelino do jedzenia wymyślił.

Potem wracam do kabiny i znów papierologia. O dziesiątej „coffe time”. Potem pracuję do jedenastej trzydzieści. Potem apperitiff i obiadek, a po obiadku nie, nie drzemeczka. Najpierw wysyłam pocztę do agenta w następnym porcie, raporty do szefa charteru w Brisnbane, do armatora raport pozycji, prędkości i zużycia paliwa. Następnie w szortach na pelengowy i biegam pół godzinki w kółko, wracam, kąpiółka i praca biurowa do 1500. O 1500 espresso i znowu papiery. I tak do 1700. Potem kolacja i znów adidasy i bieg na pelengowym. Potem jak na oceanie to jakiś film, telefon do domu i 2200 do kojki spać.

17 kwietnia 1999

Wczoraj supercargo Stan zaprosił mnie na obiad. Więc był tuzin surowych ostryg, potem seafood zwany „Captain Thomas sea food basket” więc panierowane smażone kalmary, krewetki, ślimaki i ryby i Bóg wie co jeszcze. Dziś zrobię skromne zakupy-widziałem jakiś second hand ze starymi kasetami, Jimi Hendrixa, Boba Dylana i McCartney’a. Takich się już nigdzie nie kupi! A teraz napisałem wierszyk:


LIST Z MORZA Australia, Zatoka Spencera 15 kwietnia 1999


Kiedy słuchawkę trzymam w mojej spoconej łapie

I kiedy ze wzruszenia w tchawicy coś mnie drapie

To jesteś Matką Polką, Dziewicą z Orleanu

Cała w bieli i różu, od głowy, aż do glanów


Słowiki nad twą głową fruwają w kształcie wianka

Kląskając i świergocąc na chwałę tego ranka

I trwam w wierze miłości po czułym telefonie

Dzień jeden, potem drugi lecz zła krew we mnie płonie


I myśl brzydka, szalona, męczy niemiłosierna

Czy ty aby na pewno zupełnie jesteś wierna?

Ja tu tyram na morzu, ty sama, wolna chata

A naokoło tylu wspaniałych mężczyzn lata!


Potem jestem już pewny, że kogoś masz do spania

Więc rzucam cię, odchodzę, choć nie lubię rozstania

I taki nabzdyczony, chodzę dni parę z nerwem

Planuję jak ci powiem i jak ja z tobą zerwę


Jeszcze nic nie wiesz, ale wyobrażam już sobie

I w myślach nowe plany, na nowe panie robię

W końcu przedmiot mych knowań powiadomić wypada

Dzwonię więc zły do ciebie (złości mnie zawsze zdrada)


Ściskam słuchawkę wściekły w mojej spoconej łapie

Ze złości jakieś coś tam w tchawicy znów mnie drapie

Roznosi wściekłość klatę, zalewa dzika siła

I nagle słyszę głosik „Kochanie, tak tęskniłam!”



18 kwietnia 1999, dalej Port Pirie


Wczoraj postanowiłem zobaczyć prawdziwy australijski busz, zważywszy, że Port Pirie jest małym miastem. Oczywiście w celach zdrowotnych na piechotę. Szedłem więc dokładnie pół godziny przez Port Pirie w poprzek, aż doszedłem do ostatniej ulicy, która nazywała się Piell Tce. Dalej był step, a właściwie jak okiem sięgnąć taki lądowy ocean, pokryty czymś w rodzaju wrzosu, a nad tym niebo pokryte gwiazdami. Taka jest prawdziwa Australia, więc nie ma się co dziwić, że wysyłali tu skazańców. Jaki ten świat jest brzydki przy Polsce! Do tego niby wszyscy tu mają własne domy, ale te domy w Australii, USA czy RPA takie jakieś liche i do tego drogie jak cholera. I to nie ze starości, ale oni od razu takie budują!



                           W Polsce niewielu ludzi ma własne domy, ale jak już ktoś ma to z piwnicą , wylewane stropy, coś porządnego, a nie buda z gipsu i dykty. 

No, ale jak się okazuje mam w Port Pirie przyjaciela. Poznałem go w misji marynarskiej Flying Angel-tam pracował. Ma za sobą trzy nieudane małżeństwa, a teraz próbuje po raz czwarty z aktorką z teatru.

Przyszli do mnie dzisiaj na piwko i powiedzieli, że następnym razem zabiorą mnie w austalijski busz, albo do eukaliptusowego lasu. Nie mam nic przeciwko temu, wprawdzie buszu nie jestem ciekaw, ale barbacue w naturze, dlaczego nie? Chiefa mam dobrego mogę nawet na całą noc jechać.

No, pilot zdany, w pół do pierwszej, a ja jadę do Melbourne. Przy pilocie będę 20 kwietnia koło 1600. Potem koło 5 godzin jeszcze z pilotem i jestem w Melbourne. Podobno Melbourne zbudowano tak daleko od cieśniny „wjazdowej”, bo poszukiwacze złota, którzy zakładali Melbourne ,w wypadku napadu chcieli mieć czas żeby wiać, ewentualnie przygotować się do obrony.

20 kwietnia 1999

O drugiej w nocy zadzwonił telefon, że ster się zaciął w pozycji „prawo 10” i statek krąży w kółko. Zawołałem elektryka i poszedłem na mostek. Zadzwoniłem do starszego mechanika, i zapaliłem dwa czerwone. Potem przeszliśmy na sterowanie awaryjne. I tak miałem robić ćwiczenia ”sterowanie awaryjne”. Przełączyliśmy na system 2 i wszystko wróciło do normy. Jutro elektryk musi znaleźć problem, może trzeba wziąć serwis w Melbourne.

Zauważyłem ciekawą rzecz. Większość Australijczyków, jakich tu spotkałem to ludzie przyjezdni z Anglii, Szkocji czy Holandii. Prawie wszyscy, niepytani od razu tłumaczą mi, dlaczego tu przyjechali-jakby byli uchodźcami politycznymi. Jakiś kompleks?

A przecież tacy powiedzmy Anglicy powinni się tu czuć jak u siebie w domu, przecież to ich była kolonia, wciąż brytyjski protektorat. Teraz to podobno zaszczyt być potomkiem niegdysiejszego skazańca. Podobno niektórzy specjalnie powłóczą nogą, do której ich pradziad miał przykutą na łańcuchu kulę.

Elek znalazł prawdopodobną przyczynę nocnej awarii steru. Olej jakimś cudem zalał jeden z obwodów i zrobiło się spięcie. Ruskie to dobrzy fachowcy, prawie jak Polacy. Oczywiście nie wszyscy, ale ci po szkole morskiej tak.


21 kwietnia 1999, Melbourne

Przychodzi dzisiaj rano do mnie, do biura surveyor i zaczyna mówić po polsku.

W sumie to miłe, ale jeszcze nic takiego, wielu ludzi mówi po polsku. I nagle z rozmowy okazuje się, że razem kończyliśmy WSMkę w Gdyni w 1975 roku!!!~

To Słowak i pomimo, że solidnie przytył poznałem go w końcu. Nazywa się Lubos Pilat. Mały jest ten świat.

Powinno tu w Australii jeszcze mieszkać dwóch moich kolegów z Daru Pomorza.

 2 kwietnia 1999,w drodze z Melbourne do Hobart

No i po Melbourne. Odwiedzili mnie Urszula z Irkiem. To brat mojej żony, który tam mieszka od 40 lat. Pojechaliśmy na lunch do miasta, potem posiedzieliśmy przy piwku, a ja co chwilę musiałem dowodzić, bo była masa interesantów. Pogoda na razie wspaniała, bo prognozy były nie za bardzo. Jutro w południe powinienem być w Hobart. Jak zawinąłem tu pierwszy raz to dostałem od Port Authority taką tarczę ze specjalnego drzewa „huen pine”- drewno to wydziela wonny olej, który konserwuje drewno i kiedyś budowano z niego statki. Rośnie tylko na Tasmanii w zatoce Huen

Jak mnie agent zaprosi na obiad, to wezmę wszystko, tylko nie sea food. Mam rybek po korek. I zrobił się prawie koniec kwietnia. I znowu pensje, sprawozdania miesięczne i już maj, w którym w Australii zaczyna się zima. Dziś spacerowałem w kurtce i w czapce.


23 kwietnia 1999


Dojeżdżam do Hobart, które leży w głębokiej zatoce otoczonej skałami, można powiedzieć we fiordzie. Pogoda doskonała, czyli odwrotna niż w prognozie. Takie same trafne te prognozy australijskie, jak i europejskie.


24 kwietnia 1999,Hobart


Dzisiaj stanąłem na wadze , a tam 110 kg, czyli schudłem 10 kg od stycznia. Nie wystarcza bieganie, trzeba ograniczyć racje. 


Wczoraj, czyli dwudziestego trzeciego patrzę z mostku, a oni ładują slabsy aluminiowe na czwarty tweendeck na pięć w górę. Mamy maxymalną wytrzymalość tweendecków 2.8 t/metr kwadratowy, więc możemy ładować w/w slabsy najwyżej trzy jeden na drugim.

Dzwonię po chiefa, a on mówi, że tak forman kazał ładować. Poleciał do ładowni i wstrzymał załadunek i pyta, kto im pozwolił tak ładować. A oni, że to nasz kochany supercargo Stan. Poleciałem zaraz do ładowni czy tweendecki nie zarwane, ale na szczęście zdążyli załadować tylko trzy rzędy przy samej grodzi, gdzie pokład jest najmocniejszy. Kazałem zaraz rozlashować i zdjąć dwie warstwy . Zrobili to nadspodziewanie szybko i pilot był o 1500.

Dzwoniłem do dawnego przyjaciela Radka Śleszyńskiego. Podobno zbudował nad Narwią chatę z bali. To dopiero coś fajnego. Byłem kiedyś w takim lesie nad Narwią po burzy. Było tak pięknie, że do tej pory to pamiętam, choć to było 15 lat temu. 


29 kwietnia 1999


Stoję już trzeci dzień w Port Kembla. Co chwilę leje, więc jeszcze postoję. Wczoraj byłem w klubie „Flying Angel” i pytam księdza, co to za marynarze byli u niego chwilę przede mną. On na to, że Rumuni. Armator postawił ich na kotwicy na redzie Kembla i tak stali i stali, w końcu jakiś australijski rybak podpłynął do nich, a wtedy oficer wyrzucił do wody butelkę z listem. W liście stało: ”No money, No food, no water. Advise ITF, please!” Rybak przekazał butelkę z listem do Coast Guard, wtedy gazety rozpisały się, statek aresztowano, pieniądze im wypłacono i nie są już głodni.


4 maja 1999, Newcastle


No i przez te deszcze mam już 7 dni spóźnienia w stosunku do schedule. Pojadę więc przez Jomard Entrance, wzdłuż północno-wschodniego wybrzeża Papui Nowej Gwinei, potem przez południowy Pacyfik w stronę Tajwanu. Jak będzie za mocno wiało skręcę na zachód i wjadę za Filipiny, na południe od wyspy Mindanao Mam jednak nadzieję na dobrą pogodę, monsun się skończył w marcu. Tak przynajmniej wychodzi z majowej mapy pogodowej północnego Pacyfiku, że będzie dobra pogoda. A ja mam duszę hazardzisty i łatwo mnie sprowokować. Choć pokrywy trochę nieszczelne - część z nich wyrdzewiała. Wymyśliłem nowe słowo „wyrdzewieć” - tak rdzewieć, aż zniknąć. Tylko taśmami asfaltowymi uszczelniamy.


5 maja 1999


Pilot za półtorej godziny..............już po pilocie, pogoda jak na ten rejon południowego Pacyfiku niezwykła - nie ma południowo - wschodniego swellu. Nie powiem, żebym jechał jak po stole, ale kiwa łagodniej, bo GM mniejsze, mam dużo kontenerów na pokładzie no i pół metra wolnej burty więcej niż poprzednim razem. Mam okres przechyłów 10 sekund. Trochę mało, ale miewałem tu już 8 sekund. Jestem załadowany ołowiem, cynkiem, stalą i aluminium. Podwozia autobusowe wyładowane w Australii, ale mam pięć ambulansów dla Papui. Czytam locje, bo droga, którą jadę nie jest mi dobrze znana, ale za to najkrótsza. Jadę przez Vitiaz Strait.

W liberyjskim dzienniku okrętowym jest specjalna rubryka na „rolling period”. Za to nie ma rubryki trzynastej jak w polskim, gdzie wpisywało się karanych za coś tam.


7 maja 1999


Nie jadę przez Vitiaz Strait. Ledwie zdążyłem nadać ETA, przylatuje do mnie chief, że ładunek wali w ściany kontenera. Poszedłem z nim, rzeczywiście. Kolejny dowód wspaniałej fachowości stevedorów. Wysłałem telex do Jumadiego i Hong Kongu, że jadę na zachód od Filipin i będę 18 w Kaohsiungu.


9 maja 1999


Odebrałem takie wspaniałe mapy pogodowe na środkowy Pacyfik, że zaryzykuję i idę na wprost przez Jomard Entrance, potem Vitiaz Strait i Luzon Strait.

Dziś niedziela. Zdałem sobie dzisiaj sprawę, że załoga na mnie mówi „stary”, albo mam inną ksywę. Pocieszam się, że tylko wyjątkowi ludzie zasłużyli na pseudo. Ja też mówiłem przeważnie na swojego kapitana „stary”, ale paru zasłużyło na inną ksywę, przechodząc do historii. Skromnej historii, znanej tylko załodze paru statków. Wolę już, żeby mówili „stary”.

W Newcastle kupiłem parę CD z Chopinem. Nokturny, preludia i polonezy w wykonanoiu pani........Nie powiem nazwiska, bo ta pani powinna sprzedawać warzywa na targu a nie brać się za Chopina. Zmarnowała mnóstwo czasu w konserwatorium. Odtwarza jak pianola. Kupiłem tez oba koncerty w wykonaniu Wegra Istvana Szekely. Są zagrane nieźle, choć daleko im do porywającego wykonia Zimmermanna, Sultanova i Ivo Pogorevica.

Teraz słucham Requiem Mozarta. Czuje się, że pisał to na łożu śmierci. Chóry rzeczywiście niebiańskie. Aż ciarki przechodzą.


11 maja 1999


Jestem na Morzu Bismarcka. Morze to jest otoczone Archipelagiem Bismarcka.

Od południowego zachodu morze to dochodzi do wybrzeży Papui Nowej Gwinei, a od wschodu Nowei Irlandii, od południa Nowej Brytanii, zaś od północy Wysp Admiralicji. Jadę na starej, sążniowej mapie, ale wjeżdżam właśnie na wody bez żadnych oznaczeń głębokości. Koło ósmej wieczorem powinienem minąć maleńką wysepkę, można powiedzieć kropeczkę na mapie. Wysepka ta nazywa się Manu, a obok niej naniesiona jest uwaga, że według ostatnich badań leży ona w rzeczywistości półtorej mili bardziej na północny wschód. Ale doszli do tego dopiero w roku 1985.


13 maja 1999


Jutro w nocy minę wysepkę Palau. Jest to jedna z wysp Mikronezji. Mają one łączną powierzchnię 3240 km kwadratowych. Mikronezja dzieli się na Mariany, Karoliny, Wyspy Marshalla, Wyspy Gilberta i Wyspy Lagunowe oraz Wyspę Nauru. Wyspy te zostały odkryte w XVI w. przez Europejczyków. Należą do kilku państw: Mikronezji, Palau, Wysp Marshalla, Nauru, Tuvalu, Kiribati i terytoriów zależnych od USA - Guam, Mariany Zachodnie. Nazwa pochodzi z greckiego i oznacza małe wyspy.

Pogoda odpukać dobra, może się jakoś przemknę te ostatnie 4 dni. Ostatecznie jestem na Oceanie zwanym Spokojnym.


14 maja 1999


Wysłałem dzisiaj do czarteru telex, że w jednym z kontenerów (numer) jest niezamocowany ładunek, prawdopodobnie 20 ton ciężkiego metalu, co w razie sztormu grozi nieobliczalnymi konsekwencjami. Czarter jest odpowiedzialny za formowanie kontenerów nawet „door-to-door”. Na razie dzięki Bogu pogoda bardzo dobra. Będę przy pilocie 17-tego maja wczesnym popołudniem.


15maja 1999


Nauczyłem z trzeciego robić linie pozycyjne ze słońca. Zobaczymy jak sobie sam da radę. Może kiedyś wieczorem ja, jako mistrz (master znaczy mistrz) pokażę im jak się robi pozycje z gwiazd. Szkoła Jurdzińskiego mnie czegoś nauczyła.

16 maja 1999

Teraz można wysyłać prywatnie tzw. e-maile, jak mnie powiadomiono z Niemiec. Wypróbuję to w najbliższym czasie jak to działa. Szwagier Włodek ma komputer podłączony do internetu.

18 maja 1999


Jestem w Kaohsiungu. Ósmy raz w życiu. Agent obiecał przysłać auto na małe zakupy.

image


Byłem z management director I innymi VIPami z Kaohsiungu i Hong Kongu Na obiedzie w dobrej restauracji. Rozmowy typowe dla takich okazji natomiast pierwszy raz w życiu jadłem żabie udka i zieloną herbatę w formie galaretki, nożem i widelcem. Wróciłem zadowolony do chłodnej kabiny i nie chcę już nigdzie wychodzić jak się da.

Wypróbowałem e-maile w łączności prywatnej - działa łatwo i dobrze. Jak wrócę do Polski koniecznie się muszę podłączyć do internetu.

19 maja 1999

Podchodzę do Hong Kongu, pogoda zaczyna się psuć. Mamy stać na boi to znaczy mamy rozszaklować nasz łańcuch kotwiczny na ogniwie Kentnera i zaszaklować przez kluzę do łańcucha z boi kotwicznej. W ten sposób statek obraca się na dużo mniejszym obszarze, niż na po prostu na rzuconej kotwicy

Holownik przy takim kotwiczeniu do boi nie jest obowiązkowy do zanurzenia 9.1 m. A ja mam tylko 8.7 m.

20 maja 1999

Więc zacumowałem do tej boi i jak zwykle rzuciły się na mnie barki z derrickami. Stałem całą noc na mostku, przyszedł na dokładkę officer Port State Control położyłem się o pierwszej po południu i spałem do trzeciej. Przyjechał nowy drugi oficer na dokładkę, będzie wszystkiego bał, będę musiał z nim stać na mostku zanim się oswoi.

21 maja 1999

Mam załadować na jedynkę jakiś luksusowy jacht, a do czwórki mercedesy i BMW. Wszystko ładowane z huśtających się barek derrickami. Trzeba będzie solidnie pilnować, żeby nie obili. Jak obiją - nanieść uwagę na kwit sternika, jak nie obiją - nie nanosić (żart).

Pilot będzie o 1700. Ten jacht załadowali ostatecznie na dwójkę. Podobno wart 100 tysięcy dolarów. Ludzie nie wiedzą co z forsą robić. Zamiast wybudować szeregowiec na Grabówku to se jachty kupują.

Jadę teraz do Port Kelang. Będę tam na 26. Oczywiście będę w południe. Czarter by chciał, żeby na szóstą rano, ale trudno. Podpisali czarter party na 16 węzłów.

Dziś cook Avelino powiedział mi o najbardziej wyrafinowanej potrawie o jakiej w życiu słyszałem.

Jest to mianowicie upieczona ryba z żywą, oddychająca głową. Planował mi taką niespodziankę na urodziny. Kategorycznie odmówiłem.

13 maja 1999

Przychodzi dzisiaj jeden taki do mnie i mówi - captain, nie mogę przedłużyć mojego kontraktu, bo upewniłem się, że moja żona puszcza się z moim szoferem. No cóż wiele żon marynarzy się puszcza z samotności. Zabawne jednak jest to, że gość zarabia 1000 dolarów i zatrudnia szofera. Jak rozstanę się z żoną przenoszę się do Brazylii. Są takie raje na świecie.

24 maja 1999

Jutro wieczorem wchodzę w Singapore Strait.

Środa 26 maja 1999

Zacumowałem w Port Kelang. Wczoraj, przed wejściem w Singapore Strait myślę sobie: według zasady, że jak coś może pójść źle, to na pewno pójdzie, powinienem dostać tropikalną ulewę z widzialnością zero w najgorszym miejscu cieśniny. Więc kiedy zbliżyliśmy się koło 2200 do East Keppel Fairway, chief zameldował mi, że widzi ulewę w radarze, byłem pewien, że zasada jest prawdziwa.

Kiedy doszła do nas, zalała nas rzeka wody, widzialność spadła do zera, ”rain clutter” w radarach nic nie pomagał, a z prawej oczywiście pakowały mi się dwa statki z czerwonym światłem burtowym. Zanim nas jednak ulewa doszła kazałem zredukować obroty do 90/min. Dałem „prawo na burt”, ale pamiętałem maleńkie wysepki, które były niebezpiecznie blisko, zredukowałem prędkość do minimalnej, aby tylko zachować sterowność. Wysepki szczęśliwie ominąłem, ale wpakowałem się pod prąd w Southern Fairway, gdzie było parę następnych statków do wyminięcia. Kiedy doszedłem w końcu do swojej ruty i deszcz trochę zelżał wpakował mi się znowu następny z prawej, z czerwonym idący z Jong Fairway, więc znowu „prawo na burt” . Na szczęście była już dobra widzialność. Najgorzej wykręcać na ślepo.

Teraz trochę się przespałem i wystroiłem w koszulę z pagonami, bo przyjeżdża szef czarteru z Australii, zobaczyć jak leci przy wyładunku.

28 maja 1999

Jestem ciągle jeszcze w Port Kelang. Robotnicy z Bangladeszu grzebią się. Na dokładkę z trzech Mercedesów 500 ukradziono radia. Normalka. Wychodzę koło 1700, ale w sumie to dobrze, bo do Singapuru 14 godzin, byłbym więc na 7 rano, za dnia, a za dnia zawsze się lepiej podchodzi. Żeby jeszcze wyjście z Singapuru było za dnia to będę szczęśliwy.

30 maja 1999

 Jestem zacumowany w Singapurze ale rozczarowany. Mam już w załadunku 12 godzin spóźnienia, a na pewno będzie więcej. To nie Japonia. W Japonii jak powiedzą, że skończą 1245,to na pewno skończą 1230. Czyli będę wychodził po nocy, ale do Jakarty podchodził za dnia, co ma znaczenie, bo po nocy można przejechać jakąś nieoświetloną dżonkę.

31 maja 1999

Wyjechałem z Singapuru i skręciłem na połuniowy wschód za latarnią Horsburgh.Dziś koniec miesiąca, pięciu nowych członków załogi, muszę im przygotować kontrakty do podpisania.

W tej Jakarcie wypadałoby choć raz wyjść na ląd. Będę tam trzeci raz, a jeszcze nie dotknąłem indonezyjskiej ziemi. Wypadałoby, flagę ostatecznie mają taką samą jak Polska tyle, że odwrotną. Mój steward Rudi jest pół indonezyjczykiem a pół Holendrem, mówi, że na lądzie jest wspaniale i bardzo tanio.

1 czerwca 1999

Jest ósma rano, za 5 godzin pilot w Jakarcie. Na odprawę już przygotowane papierosy i whisky. Mam ładować 50 kontenerów dwudziestostopowych i jedną czterdziestkę.,7 minibusów, 31 jakichś gipsowych płyt i 44 rury. Niech ładują, co mi tam, jest ładunek, jest praca.

2 czerwca 1999

Wczoraj siedzę sobie po odprawie, a tu wchodzi 3 mechanik z „Elisabeth Oldendorff” - Thomas. Jest Niemcem z Flensburga czyli Szlezwiganinem-Holsztynianinem. Z nim jakaś Indonezyjka, okazało się jego żona. Przyszła kiedyś na jego statek i powiedziała, żeby się z nią ożenił, więc jako gentleman się ożenił. Od sześciu tygodni mieszka w Jakarcie. Zaprosili mnie więc pojechałem. Mieszkają w okazałej marmurowej willi. Niestety problemy z bieżącą wodą. A kanalizacja zasuwa potem do rynsztoków wzdłuż ulic, potem wszystko spływa do superrynsztoka, który ma nazwę i udaje rzekę. Wszystkie te wille oblepione knajpeczkami i straganami, a w ogrodach owocują mango. Zamówiliśmy jakiegoś niewielkiego rekina spożywanego tutaj z liśćmi o smaku mięty. Potem postanowili pokazać mi Jakartę, choć wcale nie nalegałem. Auto prowadziła dwudziestoczteroletnia, dobrze mówiąca po angielsku córka gospodarza - Dora. To wielkie miasto-12 milionów ludzi. Miliony aut, motocykli i trójkołowców na wielopoziomowych ulicach. Jak się jakiemuś warszawiakowi wydaje , że mieszka w mieście, to niech przyjedzie do Jakarty. Całą noc ta nędza kłębi się po ulicach. Wszyscy mają coś do sprzedania, z sobą włącznie. Kiedy usiedliśmy w jakiejś knajpce zjeść miejscowy przysmak podszedł do stolika 6-letni może chłopiec i spytał, czy może wyczyścić nam buty. Nie chciałem wykorzystywać dziecka, ale tak patrzył, że postanowiłem dać mu zarobić. Zdjął mi buty i założył mi za to swoje ogromne japonki i czyścił moje buty z takim oddaniem, że się serce krajało. Była dziesiąta wieczór i ten biedny dzieciak, zamiast spać pętał się po ulicach. Kiedy buty błyszczały jak lustro szepnął z wystraszoną miną, że chce 1000 rupii. Dałem mu 5 tysięcy czyli 60 centów, a on uciekł, bo myślał, że się pomyliłem. Jak komuś źle w Polsce, to niech przyjedzie do Jakarty.

Chief rano pochwalił się, że kupił nową dmuchawę do strzelania zatrutymi strzałkami. Poprzednio też kupił taką dmuchawę, ale stwierdził, że na tym stanowisku powinien mieć dmuchawę ostatniej generacji. Starą dmuchawę odsprzedał mi. Ale dziewczynę łyknął bardzo ładną. Zwolniłem go, żeby ją zabrał na obiad do miasta. Thomas zapowiedział się z żoną do mnie. Ma jeszcze przyjść Dora - ta dziewczyna-kierowca.

I ona właśnie powiedziała nie wiadomo po co, że chętnie zmieszkałaby w Europie, bo Jakarcie jest nudno.

No i przyszli na statek, jeszcze z siostrą Dory, z dzieckiem przy cycu. Posadziłem ich wszystkich , dałem Thomasowi dostęp do lodówki, jako, że wiem, że lubi wypić. No i Thomas duł piwo za piwem, jego żona whisky szklankę za szklanką, a siostra Dory karmiła dziecko cycek za cyckiem.

Dora za to jest katoliczką, bardzo ładną i pachnącą dziewczyną. Ten zapach pamiętam z czasów, kiedy ja i moje dziewczyny miały po dwadzieścia lat. Po prostu zapach dziewczyny, który nie ma sobie równego i jest całkowicie różny od zapachu dojrzałej, wyrafinowanej kobiety, która „wie czego chce” 

Dora dała mi swój adres i powiedziała, że będzie za mną tęsknić, dała mi swoje zdjęcie i puściła mimo uszu uwagę, że jestem dwa razy starszy od niej. Powiedziała ponad to, że chce mieć troje dzieci i nie ma nic przeciwko zamieszkaniu w Europie. Nie wiem co o tym myśleć, a powinienem wiedzieć.


Jak ich w końcu z ulgą odprowadziłem do trapu, wchodzi facet podobny do mnie-Krzysztof Jeżewski, kapitan „NZOL Crusaider” - inny statek naszej kompanii w czarterze nowozelandzkim. To właśnie ja wprowadzałem go w tajniki kapitaństwa u Oldendorffa, kiedy agent w Gdyni przysłał mi go na konsultacje. Wypiliśmy po szklaneczce, ale z umiarem, bo wieczorem wychodziłem w morze. Schodzi po 6 miesiacach na urlop, ja też bym to zrobił, gdyby nie to chcę mieć dom pod dachem przed zimą. Potem znowu przyszedł jeden Niemiec, który jest szefem misji chrzecijańskiej w Jakarcie. Trochę się wpieprzył między wódkę a zakąskę, bo Krzysztof podobnie jak ja jesteśmy jedynymi Polakami na naszych statkach i chcieliśmy sobie pogadać po polsku, tym bardziej, że jesteśmy w tym samym wieku i mamy mnóstwo wspólnych znajomych, a tak musieliśmy co chwilę przechodzić na angielski. Siedział ten pastor nie wyczuwając sytuacji i się chwalił swoją młodziutką, indonezyjską żoną. Widocznie młodziutkie Niemki go nie chciały.

O jedenastej wieczór rzuciłem cumy w Jakarcie i ruszyłem do Moresby z dużą ulgą muszę przyznać. Kiedyś lubiłem zawijać do portów, teraz lubię wychodzić w morze.

Zasnąłem wspominając, że jakbym tylko chciał też mógłbym mieć taką żonę na przykład Dorę. Ale co tu ukrywać jestem dwa razy starszy od niej. Zresztą można ukrywać, ale się nie ukryje.

5 czerwca 1999

Dostaliśmy EGC updated. Okazuje się, że napadają na statki wyjątkowo często.1 marca w Malacca Strait porwali cały statek puszczając załogę 21 osób na tratwach ratunkowych, skąd cudem ich wyłowił jakiś tajlandzki statek. Chyba jednak nie wezmę żony i czteroletniego syna z sobą na Cape Keppel, oprócz piratów nastąpiło już otwarcie sezonu tajfunowego, oho nowy EGC statek zginął pod koniec kwietnia, nikogo z załogi nie odnaleziono.

 5 czerwca 1999

Jestem na Arafura, troszkę wieje z dziobu, więc spytałem grzecznie Brisbane, czy wyrażają zgodę na zredukowanie prędkości. Są w tym trzy korzyści: Po pierwsze, będę za dnia przechodzil Torres, po drugie będę przy pilocie 10/0600, czyli akurat jak pilot rozpoczyna pracę, po trzecie zaoszczędzę paliwa, którego zużycie rośnie jak wiemy z prędkością logarytmicznie (albo wykładniczo), w każdym razie po byku.

7 czerwca 1999

No i kolejny dzień pracy zakończony. Brisbane przysłało zezwolenie na zredukowanie prędkości. Piszę Brisbane, ale to mój stary znajomy Mick awansował i może teraz podejmować takie decyzje. Muszę pytać, bo „Charter Party” jest napisane, że wszędzie i zawsze mam jechać największą prędkością. Pewnie Mick przyjdzie pierwszy na szklaneczkę. Choć właściwie żona mu może nie pozwolić spać na statku i nici ze szklaneczki. Mam teraz mnóstwo przyjaciół Australijczyków, choć to właściwie w większości przyjezdni Anglicy. Zresztą może nie przyjaciół, tylko sympatycznych kolegów.

8 czerwca 1999

Trochę za bardzo zwolniłem i teraz znowu muszę gnać „full ahead”. Mogę iść koło Booby Island, albo przez Varzin, gdzie jest 10,40 m głębokości, albo przez Gannet Passage, gdzie jest niby 9.9 m ale na mapie uwaga „sea bed consists of sand waves which case variations” czyli na dnie są nieprzewidywalne fale z piasku, a ostatnio mierzono je w 1988. Varzin będzie bezpieczniejszy. Wschód słońca 9 czerwca 1999 o 0640, czyli za dnia, ale za to niska woda o 0601.

9 czerwca 1999

Torres przeszlone, albo przeszęte ( jak pamiętamy czasownik „przejść” jest w polskim jezyku nieprzechodni, jak mnie poinormował Wydział Filologii Polskiej na UG) Gnałem całą naprzód, bo muszę być w Papui jutro, na szóstą rano, chociaż w związku z mała ilością wody pod stępką statek wibrował, aż plomby wypadały. Operator z Reef Centre nie ukrywał niezadowolenia, że taki duży statek bez pilota.

10 czerwca 1999

No i mam wszęte –weszlone (jak się domyślamy czasownik „wejść” też nieprzechodni ) do Port Moresby. Jako, że jestem tu trzeci raz poprosiłem agenta, żeby mnie zawiózł do miasta. Z daleka wygląda nawet przyjemnie, parę domów ze szkła i aluminium itd. Spędziłem w mieście 20 minut i szybko na statek. Domów parę jest, ale chodników nie. Najbardziej popularnym zawodem tutaj jest chyba strażnik sklepowy. Każdy sklep ma umundurowaną gwardię z pałami. Nawet sprzedawców makumb nie ma.

11 czerwca 1999

Wczoraj wyszliśmy z Moresby do Lae, a dziś dostałem telex, że przewrócił się jakiś prom z 67 pasażerami między wyspami Gawa i Manau. 25 ludzi uratowano, a ciała pozostałych 42 dryfują gdzieś po morzu, więc wszystkie statki płynące tamtędy (więc i ja) proszone są o „sharp lookout” i jak coś zauważą powiadomić.

12 czerwca 1999

Miałem iść według Micka pół naprzód, żeby być na szóstą rano w Lae, a tu nagle przychodzi telex od agenta z Lae, że trzy statki się ścigają o pierwsze miejsce przy kei. Ten, który przyjdzie pierwszy, pierwszy dostanie pilota, dwa pozostałe będą musiały czekać. Zadzwoniłem z tym newsem do Micka.

- Captain, nic nie wiedziałem, captain jedź jak najszybciej.-

Wiec pogoniłem batem moje jedenaście tysięcy koni i jadę. Podałem ETA na 12/2359, czyli godzinę i minutę przed ETA następnego statku. Jak na razie szczęście nam sprzyja i mam szansę naprawdę rzucić kotwicę dwunastego przed północą. Notice Of Readiness już czeka w gotowości w komputerze, jak dojadę do redy zaraz ją wysyłam i mogą mi wtedy skoczyć, jestem pierwszy.

13 czerwca 1999

Wszystko odbyło się według planu, a właściwie nawet trochę lepiej. Byłem na redzie 2318 i taką wysłałem „notę gotowości” (Notice of readiness) telexem. Z tym, że kotwicy rzucić się nie dało. Wszędzie było cholernie głęboko. Pół mili od brzegu 300 metrów pod kilem. Musiałem stanąć w dryfie. Stanąłem więc i takiego dryfu nie miałem jeszcze nigdy w życiu. Przez sześć godzin, czyli dopóki nie ruszyłem po pilota, nie tknąłem telegrafu i przez te sześć godzin zdryfowało mnie tylko półtora kabla. Teraz załadowali już tę „sztukę ciężką” czyli sztaplarkę o wadze 43 tony na pierwszy tweendeck, oczywiście metodą yo-yo. Cudowna wypoczynkowa noc w porcie po szklaneczce whisky, a jutro o ósmej czyli jak ludzie cywilizowani zwykli pracować ruszam do Brisbane. W Brisbane będę o ósmej rano, czyli też fajnie zważywszy, że tam się jedzie 50 mil z pilotem.

I to jakim! Facet wsiada z własnym laptopem z GPSem i mapą elektroniczną. Pływałem na mapach elektronicznych w 1994 na Falster Linku, ale to była stała instalacja, a nie laptop .U dołu w Lae moja rodzina.

14 czerwca 1999, po wyjściu z Lae

Dziś przed południem dzwoni do mnie chief officer i mówi-Mamy wodę w pierwszej ładowni!-

Tego tylko brakowało! Lecę do ładowni, jest 40 cm słonej wody. Skąd? Nie widać, żeby była dziura w burcie, więc tylko ze zbiorników balastowych. Kazałem bosmanowi przesondować, denne pełne, natomiast szczytowe lewe nie. Pytam chiefa kiedy napełniał, a on, że po zakończeniu załadunku. Poleciał na górę i krzyczy: - Cap, wiem co jest, dziura w rurze sondażowej lewej zenzy!-

Rzeczywiście z góry wygląda przy latarce, że woda leci przez wyrdzewiałą rurę do ładowni. Kazałem wpuścić wodę z jedynek i dwójek szczytowych (nie wiedzieliśmy, przez które idzie rura) i po kilku godzinach stwierdziliśmy obecność kilku parocentymetrowych dziur w rurach sondażowych do zenz. Zadzwoniłem do biura. Piętnaście galwanizowanych colii stało w słonej wodzie od paru godzin! Straty 60-70 tys. dolarów. Bosman wyciął i wspawał nowe rury. Do dupy! Napełniłem zbiorniki, okazało się nieszczelne. Jedyny dobry welder na statku to niemiecki drugi mechanik. Posapawał, zobaczymy.

18 czerwca 1999,0340 na dojściu do Brisbane

Miałem być przy pilocie o 0500, całe będę o szóstej. Na dokładkę okazało się, że córka moja Agatka jest w ciąży. Oczywiście wszystko niby pod kontrolą, idzie na studia, szukają domu i wszystko OK. Potem jednak przeważnie okazuje się, że studia trzeba było przerwać, potem, że to nie była prawdziwa miłość, dopiero teraz jest, zresztą jest z następnym w następnej ciąży, zresztą dlaczego mi się nie podoba, że jest czarny i ma 55 lat? To tylko moje żarty.

21 czerwca 1999

Pogodę mam na razie świetną. Bałem się o moje mercedesy w czwórce, ale je dowiozę chyba całe do Port Kembla. Tym razem pojadę z Kembla do Sidney. Być 50 km od Sidney i tam nie pojechać to grzech. Zrobię sobie zdjęcie z tą osławioną operą w kształcie żagla, choć szczerze mówiąc wyobraźni mam dużo więcej i jakbym był architektem, albo żaglomistrzem to bym wymyślił żagiel w kształcie opery.

22 czerwca 1999

Do wyładowania tych cholernych rur, które zagrażają mercedesom został jeszcze jeden dzień.Niestety muszę zmienić kurs na WNW i będę miał swell zupełnie z burty. Pozostaje mieć nadzieję, tak to jest jak kapitan wszystkiego osobiście nie dopilnuje.

24 czerwca 1999

No, jestem w Port Pirie. Wprowadzał mnie ten sam znajomy pilot Niemiec. Starał mi się podobać i na pożegnanie powiedział z wdziękiem „Dzień dobry”. Zimno było jak cholera, w nocy 2 stopnie. Pani agent nie wysłała telexu , że pilot będzie o 5 rano, więc myślałem, że jak zwykle o ósmej. W nocy raban, bo pilot na burcie, na szczęście miałem maszynę w dwudziestominutowym pogotowiu. Pani agent tłumaczyła się, że wysłała o pilocie 2 telexy, ale przez pomyłkę na inny statek, bo ma chore dzieci. Nic z tego nie zrozumiałem, co ma jedno do drugiego?

28 czerwca 1999

Stoję od czterech dni w Port Pirie. Ładują jakby umierali z głodu. Dzień po mnie przyszedł statek „Normandie”, pod banderą Malty. Agentka z góry już powiedziała mi, że cala załoga polska. Poszedłem więc z wizytą. Kapitan Andrzej Bański. Kończył PSMkę w 1968,więc wtedy, kiedy pierwszy raz zdawałem bez sukcesu do szkoły. Oczywiście mamy mnóstwo wspólnych znajomych. Statek nówka, ma sześć miesięcy prosto ze stoczni w Chinach. Wolę jednak moją poczciwą Kasię i jej wielonarodową załogę, choć ja jeden Polak.

29 czerwca 1999

Shipchandler z Newcastle przysłał mi telex, że ma dla załogi 25 dolarowe karty telefoniczne po 11 dolarów.

1 lipca 1999

Ciągle jeszcze w Port Pirie. Zakończono załadunek i mocowanie, ale czekam na wysoką wodę o 6 wieczorem. Andrzej też na nią czeka, więc wyprowadzą nas razem. Z tym, że go chyba szybko wyprzedzę, bo mam 11 tysięcy koni, a on tylko 8.

Lubeka wspomina o jakichś pasażerach, którzy czekają na wizę PNG i zależy im w związku z tym na jak napóźniejszym wejściu do Newcastle. Mój czetroletni syn Kacper obiecał zabrać w rejs (przyjeżdżają z żoną na statek w Hong Kongu) panią Wandzię z przedszkola, ale panią Jadzię to już nie, bo „to by było za dużo”

Nie wiem czy dobrze robię, statek jest przeciążony, do tego tajfuny i piraci.

2 lipca 1999

Jestem w Backstairs Passage, ale niestety prognozy na południowy Pacyfik złe.Morze „rough” czyli dwa dni ciężkiego swellu z SW. Okres przechyłów 11.7 sekundy. W kontenerach na pokładzie ołów. Na razie nie słychać, żeby się pourywał, ale wszystko okaże się już po południu. Kazałem wszystko na pokładzie pochować i pomocować, ale jak sam wyszedłem na pokład, to jeszcze sporo trzeba było poprawić i dociągnąć kotwice. Ładunek pomocowany, ale jakie mocowanie wytrzyma dwudniowy swell i przechyły po 20 stopni?

„Porządne mocowanie” brzmi odpowiedź

3 lipca 1999

Więc poszło gorzej niż myślałem. Wczoraj o 10 wieczorem przylatuje chief i mówi, że żelazo się rozmocowało. Poleciałem więc do jedynki i co widzę?

Długi na 15 metrów, szeroki na 20 metrów i wysoki na 6 metrów blok potężnych dwuteowników (H-beamów), ważący 1400 ton przechyla się ze strasznym jazgotem to w lewo, to w prawo w rytm przechyłów, po pól metra się odkształca przy przechyłach do 25 stopni. Cały „chocking” (rozklinowanie drewnem) zmiażdżony pospadał na dno, trzyma tylko bandówka i stalowa lina. Jeśli któryś dwuteownik wyśliźnie się i uderzy wierzchołkiem w burtę, na pewno ją przebije, niewykluczony jest abandon.

-Kurwa - zakląłem, bo „shit” tu było stanowczo za mało

-Bladź- pomógł mi chief w rodzinnym rosyjskim.

Nie było szans próbować mocować przy takich przechyłach - ta ściana stali mogła w każdej chwili runąć.

- Chief, nic nie robimy. Zawołaj jednego deckhanda, daj mu ukaefkę i niech tu stoi i raportuje mostek, co się dzieje, żeby w razie czego zdążyć zrobić alarm opuszczenia statku. Niech weźmie pas ratunkowy.

Manewrując między falami zacząłem dzwonić do czarteru, do Brisbane, ale oczywiście weekend i nikt nie odbiera la telefonów. Nadałem więc do sztabu teleks z sytuacją i pozycją jakby co.

Potem zadzwoniłem do agenta do Hobart, który na szczęście był ,a nawet mnie poznał, bo mi zaczął mówić Peter.

Powiedziałem mu co jest grane i zacząłem myśleć. W końcu wymyśliłem jak zamocować to przeklęte żelazo.

Postanowiłem przygotować na jutro i wspawać w Bank Strait, gdzie nie powinno kiwać, cztery potężne stalowe winkle, trzymające tę górę żelaza z góry i z boku, a do górnej sztaby przyspawać nawet parę dwuteowników z ładunku. Oprócz tego objąć stalówka jak najwięcej „boundles”zrobić pętlę i tę pętlę z prawej burty za pośrednictwem kilku ściągaczy (turnbuckle, czyli śruba rzymska po polsku) przymocować do lewego wspornika, a z lewej burty do prawego. W ten sposób po kolejnym rozluźnieniu ładunku mógłbym dociągać ściągaczem ile by mi się podobało.

Dziś, czyli na drugi dzień, kiedy kiwamy się najwyżej po 15 stopni zadzwonił Henry i ucieszył się, że jeszcze żyjemy. Oczywiście zaakceptował mój pomysł i prosił, żebym do niego dzwonił.

Cztery razy szedłem na południe od Tasmanii, kursem wschodnim lub zachodnim i wszystkie cztery razy dostawałem w tym samym miejscu heavy swell, który przechylał mnie po 30 stopni. Tego miejsca właśnie się boję. jakby tam właśnie stal przebiła burtę.......

Do miejsca gdzie liczę na spokojną wodę zostało 4.5 godziny.

1845 LT

No, robota w toku. Zamiast winkli spawamy kątowniki do zewnętrznych, górnych dwuteowników z ładunku. Powinno wytrzymać każde kiwanie.

Lubeka przysłała dane pasażerów. Amerykanin, mieszkający w Australii i Australijka. Oboje powyżej 75 lat. W Hong Kongu ma jeszcze dojść jakaś Szwajcarka.

4 lipca 1999

Na razie mocowanie trzyma, ale pogoda dobra, nie ma swellu. wiadomo 4 lipca.227 rocznica podpisania Deklaracji Niepodległości w USA, a Jankesi wszystko potrafią załatwić (żart). Henry pytał wczoraj czy aranżować ludzi na dodatkowe mocowanie stali w Hobart, ale z doświadczenia wiem, że sami potrafimy lepiej mocować niż australijscy stevedorzy, a jeszcze broń Boże, nie wolno ich pouczać, bo się obrażają i robią strajk. Ostatecznie to mój statek i ja na nim jadę. Protest Morski w komputerze gotowy. Potrzebny tylko Notarius Publicus.

4 lipca 1999/1555

Niech to jasna cholera!!! Skręciłem na 270 i jak się spodziewałem przyszedł zwykły w tym miejscy heavy swell. Poszliśmy z chiefem na dół. Spawy pozrywane, a żelazny dom huśta się jak przedtem. Mam dość tej linii, czarteru i ładunku!!!

Zamówiłem u agenta w Hobart zawodowych spawaczy od konstrukcji mostów do wspawania odpowiednich wzmocnień. Zobaczymy jak im pójdzie.

 6 lipca 1999,w Hobart

Wspawali konstrukcje do mocowania mostów z dwuteowników (by the way dwuteownik czyli po angielsku H-beam po polsku musiałby się nazywać hujownik) o boku 30 cm. Jak to nie wytrzyma, to już nic nie wytrzyma. Wychodzimy o 1800, czyli Newcastle znowu ósmego o północy.

A dzisiaj, jak się położymy na kurs wschodni i jak zwykle w tym miejscu dostaniemy swell pójdę do jedynki zobaczyć jak to wszystko pracuje.

Nakupiłem CD z muzyką klasyczną, ale jak nie kupić jak była przecena po 4.95 dolara austarlijskiego, czyli 3,28 USD?

Statek ciężko załadowany, a jeszcze dołożą w Newcastle. Pójdę chyba przez Torres, chyba, że pogoda będzie wyjątkowo dobra. Od dwóch lat wożę tylko „heavy metals” A na Elisabeth było tak fajnie z ładunkiem cukru, czy sody...

7 lipca 1999

No i przejechałem Zatokę Sztormów (Storm Bay) na południowy wschód od fiordu Hobart. Miałem kilkanaście przechyłów po 20 stopni, dziś rano byłem w jedynce, mocowanie się trzyma, ale chyba i tak pójdę przez Torres. Będę załadowany w Newcastle „po komin” z minimalną wolną burtą. I to cholerne 5 metrowe GM! Safety First!

8 lipca 1999

Pogoda jak dzwon, horyzont jak żyleta, zrobiłem alarmy, bo tylko robiąc wszystko na bieżąco mogę utrzymać biurokrację w karbach. 

11 lipca 1999

0906 przeładowany o 5cm rzuciłem cumy w Newcastle i ruszyłem na północ. Swell niewysoki, ale wszystko może się zdarzyć.

12 lipca 1999

Idę w silnym sztormie SSE kursem N, wolną burtę mam minimalną, więc pokład cały czas pod wodą. Prędkość jednak wzrosła do 14 węzłów i mam nadzieję być na Tajwanie 23 lipca w nocy. Idę przez Pacyfik, prognozy są dobre, o tej porze nie ma jeszcze monsunu. Przechyły mam, ale wysłałem chiefa do jedynki, spawanie trzyma.

Mój pasażer, 76 letni Amerykanin ma w domu samolot i jacht. Przyniósł dziś na mostek lotniczy sekstant ze sztucznym horyzontem. Śmieszna zabawka, wygląda jak bombka na choinkę. Ciężko byłoby zrobić tym pozycję niewprawnemu. Ale oboje, ze starszą panią bardzo dzielni. Codziennie zasuwają na dziób, na spacerek. Starsza pani w uroczym kapelusiku. Modlę się tylko, żeby sobie nic nie złamali, bo bym miał bal tfu! tfu!

13 lipca 1999

Przeszedłem zwrotnik, zrobiło się ciepło, ale słońca nie ma.

14 lipca 1999

A dziś jest. Horyzont jak żyleta i Mr Martin przyszedł na mostek ze swoim dziwacznym sekstantem i bateryjnym GPSem przytroczonym do paska. Pokazałem mu jak się robi linie pozycyjne ze słońca i trzeba przyznać starszy pan wie o co chodzi, choć trochę brak mu rutyny. Ja też z rok już nie dotykałem sekstantu. Zapragnął takiego komputera jak ja mam Tamaya do pozycji z cial astronomicznych. Powiedzialem, że jak nie dostaniemy w Singapurze to mu sprzedam mój.

15 lipca 1999

Tym razem Jomard Entrance przeszliśmy w tropikalnej ulewie, na dokładkę chmura z ulewą leciała po niebie dokładnie nade mną, tak że przechodząc koło wysepek i dwóch wraków w ogóle ich nie widziałem. Prąd był taki, że jechalem przez przesmyk 17,5 węzła. Dwa dni przede mną, prawie na kursie tonie statek. Odebrałem Mayday Relay. Mają flooding, czyli chyba zalane ładownie. Czy utonie do czasu, aż tam dojadę nie wiadomo.

16 lipca 1999 

Między Papuą, a Nowa Brytanią. Na górze niebo, na dole woda.

17 lipca 1999

Półtora tysiąca mil na NNE ode mnie pojawił się niż, z którego może się zrobić tajfun. Według mapy pogodowej na lipiec, z tego rejonu tajfun może uderzyć wszędzie, od Japonii po Filipiny. kazałem go nanieść na generalkę , a także nasze południowe pozycje. Na razie posuwa się na NW, czyli równolegle do mnie, ale nie widomo co mu przyjdzie do głowy. W razie czego mam zamiar skręcić na zachód schować się za Filipinami na południe od Mindanao.

Lubeka napisała, że nie mają zamówionych przez mnie mosiężnych naktusów do kompasów magnetycznych, już się ich nie produkuje i żebym wymyślił coś innego. W poniedziałek mu odpiszę, że na tym statku kompas magnetyczny jest stale w pogotowiu, bo gyro już dwa razy nawalił i zamówiony jest kolejny serwis w Kaohsiungu. U dołu na pelengowym, przy kompasie bez naktusa.

image


Wysłałem kolejne zamówienie na prowiant, po prostu przepisałem zamówienie cooka, wielu nazw nie ma w żadnym słowniku, bo to azjatyckie ale smaczne zioła i warzywa . Co na przykład wiadomo o BOK CHOY GREEN?

18 lipca 1999

Tropical Depression skręcił w stronę Japonii, więc mam nadzieję dojechać do Tajwanu w dobrej pogodzie. 23 po południu, albo i przed.

19 lipca 1999

Pogoda szara, ale nie ma swellu i nie wieje, więc jestem zadowolony. Jeszcze trzy i pół doby i wjeżdżam w Cieśninę Luzon.

20 lipca 1999

Buja po dwadzieścia stopni, ale żelazo trzyma się nieźle, a tu nagle jak nie bujnie, aż mi szuflady powypadały. Za chwilę przylatuje Mr Martin i mówi, że w salonie oficerskim powywalali się z krzeseł i Ms Browning nie może wstać. Tego tylko brakowało! Lecę na dół, a Ms Browning siedzi na podłodze i źle wygląda. Podniosłem ją i pytam co i jak.

Otóż siedzieli przy stole i grali w karty, kiedy nagle przyszedł ten przechył i wszyscy polecieli na podłogę, a stół dodatkowo na Ms Browning. Dostała kantem stolika w mostek i dokładkę uderzyła głową w szafkę.

Najpierw jednak zażądała kielicha i papierosa!

Na dokładkę chief mówi, że cynk w jednym kontenerze przesunął się i uderzył w ścianę kontenera tak mocno, że się kontener wybrzuszył 20cm. Jak przebije kontener, to wypadnie prosto w dół na kontener z ładunkiem niebezpiecznym klasy 5.1. Kazałem zmienić kurs na 290 i podejść bliżej Filipin.

21 lipca 1999

Jak wczoraj zmieniłem kurs na 290, zaraz się uspokoiło i już po przejściu koło 100 mil i powolutku po 5 stopni prostowałem kurs na Cieśninę Luzon i tak doszedłem do kursu 318 czyli taki jak nam pasuje.

Ponieważ kabiny pasażerskie nie mają telefonów, dałem starszym państwu po UKFce i powiedziałem, że jak by coś się działo, mają wołać na mostek, tam zawsze jest wachta.

Od Lubeki dostałem polecenie w związku z wypadkiem pasażerów zrobić SOF

(Statement Of Facts) - już dawno gotowy, a panią Browning w Kahsiungu wysłać do lekarza na prześwietlenie.

Oczywiście wysłałem też informację do charteru, że w związku ze złym mocowaniem ładunku w kontenerze, będę miał dewiację koło 60 mil, czyli 4 godziny. Na razie nie odpowiedzieli. Udają, że myślą.

22 lipca 1999 ( dawniej E. Wedel)

Całą noc przetańczyłem sztormowego krakowiaczka (raz prawa nóżka, raz lewa). Przechyły duże, podszedłem na 200 mil do wybrzeży Filipin. O 5 rano wysłałem chiefa do jedynki, bo mi się zdawało, że mamy przegłęb na dziób. Chyba ze zmęczenia. Wody w ładowni na szczęście nie było.

Do Way Point nr 137 jeszcze 320 mil, potem 169 mil do pilota Kaohsiungu. Jeśli wiatr na północy wieje z zachodu, to w Cieśninie Luzon mógł zbudować bardzo wysoka falę, rozbieg fali od wybrzeża Chin. Cały czas uważam na ten kontener z rozluzowanym lashingiem na metalu ciężkim, wiszący nad drugim kontenerem-cysterną z ładunkiem niebezpiecznym. Muszę płynąć we właściwą stronę, a sęk w tym, że na tym kursie mam falę dokładnie z burty.


Cholera, na dokładkę pasażerka zaczęła się skarżyć na ból w piersi. Nie wczoraj, nie przedwczoraj tylko dzisiaj. Zadzwoniłem do Burum do pomocy medycznej pod kod 32 i pogadałem z doktorem. Opisałem mu wszystko jak najdokładniej i powiedziałem, że zaczęła się skarżyć dopiero dzisiaj. Powiedział, że jak się obudzi mam jej dać paracetamol i zmierzyć temperaturę.

23 lipca 1999

Sztorm z NW zrobił się NE i E, buja cały czas po dwadzieścia stopni, ale za trzy i pół godziny będę za Tajwanem, a o 21 przy pilocie.

Moja żona Basia zameldowała mi z Gdyni, że wylana podłoga pierwszego piętra, czyli strop parteru. Jest bardzo przejęta tym wylewaniem i mogę na prawdę na niej polegać. Może założymy firmę budowlaną? Jak ja już mam dość tego morza! Żona ma przyjechać z czteroletnim synem na statek w Hong Kongu. Jak jeszcze przepłynie ze mną ocean to według powiedzenia Hemingwaya (pewnie poweidzial to po pijaku) moja żona jest prawdziwym mężczyzną. Według pisarza prawdziwy mężczyzna musi spłodzić syna, zbudować dom i przepłynąć ocean. Na szczęście jest to warunek konieczny, ale niewystarczający.

W każdym razie nie będę pływał ani godziny dłużej niż będę musiał.

Starsza pani pasażerka na szczęście na chodzie!

24 lipca 1999,Kaohsiung

Tak w d...ę to ja już dawno nie dostałem! Inspekcja Flag Control, wymiana kuli w żyrokompasie, zmiana numerów MMSI w obu UKFkach i na krótkich, Korean Register, wymiana certyfikatów na nowe po przerejestrowaniu. Wszystko oczywiście na raz. Na mostku w porywach 10 ludzi, u mnie w kabinie 5. Na dokładkę zamiast skończyć robotę dwudziestego piątego o szóstej rano, pośpieszyli się o 12 godzin. Straszna ta Azja! Dobrowolny obóz koncentracyjny. Wszyscy męczą się nawzajem.

25 lipca 1999/0905

O 21 mam być przy pilocie w Hong Kongu. Zanurzenie mam takie, że na pewno idziemy na beczki.

Basia ma być jutro w Hong Kongu. Teraz jest w Polsce po trzeciej w nocy. Może zadzwonić i ją obudzić, żeby nie zaspała?

Całą noc szliśmy w silnym północnym sztormie i wysokiej fali z prawej burty. Przechyły bardzo głębokie i gwałtowne. Kiedy zabujało tak, ze szuflady wypadły poszedłem na mostek i wysłałem drugiego do jedynki, żeby sprawdził mocowanie. Załadowali nam na pierwszy tweendeck kilkadziesiąt 3 tonowych colli, które w razie urwania mogą się potoczyć na 47 tonowy buldożer, stojący obok.

27 lipca 1999.

No i po Hong Kongu. Basia z Kacprem i jedna pasażerka Szwajcarka na burcie. Jak mi żona opowiedziała swoje przygody, to jeszcze bardziej ją podziwiam. Otóż nie przyjechał po nią agent na lotnisko i siedziała na tym lotnisku i siedziała, aż przypadkiem spotkała jakiegoś polskiego elektryka, który jechał na całkiem inny statek i przy pomocy jego agenta znalazła, motorówkę na mój statek. Jak wchodziła z motorówki po gangwayu w wielkim kapeluszu, wyglądała pięknie i imponująco.

Dzięki tajfunowym prognozom morze wymiecione z rybaków i dżonek. Sztorm dalej z północy, ale dzięki temu, że na kursie 211 wiatr mam prawie z rufy przechyły niewielkie i posuwam się bardzo szybko.

29 lipca 1999

Nic mnie chyba w tym kontrakcie nie ominie!

Rano wołają mnie, że wypadek. Mrówki mi po grzbiecie przeszły i słusznie owady zrobiły. Marynarz przy obcinaniu rury tarczą elektryczną, przejechał sobie po przedramieniu i rozchlastał do kości. Krew sikała pulsując. Bałem się szyć, bo przecięta była chyba tętnica, ścięgna i mięśnie .

Ścisnąłem mu ramię przepaską podniosłem na temblaku najwyżej przywiązałem nad łóżkiem i obłożyłem lodem. Zadzwoniłem do SAR w Hong Kongu i zażądałem helikoptera, ale jak podałem pozycję powiedzieli, że za daleko-480 mil i mogą najwyżej służyć mi radą.

Krew sikała trochę wolniej zadzwoniłem do Lubeki na centralę alarmową, a oni zaraz się skontaktowali z lekarzem w Niemczech.

Zaraz przysłali mi telex, żeby nie zszywać, bo w środku może być syf i co wtedy.

Kazali dać amplicylinę 2 razy dziennie po tysiąc jednostek i zastrzyk przeciwtężcowy. Pasażerka Szwajcarka dla pewności przetłumaczyła instrukcję bo była po niemiecku i dałem mu zastrzyk na tężec - gotowca. Jak już trzymałem sterylną strzykawkę, drugi oficer wyrwał mi ją i chciał opłukać pod kranem, żeby była czysta. Na szczęście nie zdążył. Zajrzałem do rany to mi się słabo zrobiło. Poleciałem do kabiny i zadzwoniłem do SAR w Wietnamie, ale nie mówili po angielsku ani w Sajgonie, ani w Da Nang. Co tu robić?

Zadzwoniłem w szale rozpaczy do agenta Ben Line w Sajgonie.

I dobrze zrobiłem. Mówił dobrze po angielsku i miał jaja. Powiedziałem mu, że muszę faceta zdać do szpitala na ląd, bo mi umrze. Powiedział, że zrobi, co będzie mógł.

Zmieniłem już wtedy kurs na Sajgon, choć nie miałem żadnych map podejściowych, tylko generalkę.

W tym momencie dostałem telefon z Niemiec, że wiedzą, że porozumiałem z agentem Ben Line i ustalili, że mam jechać w pobliże portu Nha Trang jak najbliżej będę mógł.

Poszukałem porciku na mapie. Mogłem podejść na 15 mil, bo bez map nie odważyłbym się wejść między skały. Podałem pozycję na której będę o 2000 czasu wietnamskiego N 12 13, E109 25. Narysowałem na mapie kurs do Nha Trang i podałem do agenta ETA.

Kazałem drugiemu przygotować drugiemu papiery na zmustrowanie i wypłacić rannemu pensję do 28. Dałem mu paszport i książkę żeglarską. Spakowali go i wszystko było gotowe.

 Zawołałem Port Control, ale ich angielski to było zaledwie parę słów. Więc powtarzam pozycję, na którą podejdę, a oni, że mam podejść na trzy kable do brzegu, rzucić kotwicę i poczekać na Immigration. Mowy nie ma – mówię - nie mam map.

Oni na to, że rozumieją, ale mam podejść , rzucić kotwicę itp. Czyli mówią, że rozumieją, ale nic nie rozumieją.

W tym czasie agent na małym holowniku już zasuwał w moją stronę. Zawołałem go przez radio i stargowaliśmy, że podjadę na E 109 20. Było to już między skalistymi wysepkami po półtorej mili z każdej strony, ale zgodziłem się, bo Kasia bardzo dobrze manewruje.

Po godzinie zauważyłem holowniczek. Podeszli, zacumowali z prawej burty, po chwili Port Authority i Immigration byli na mostku. Kazałem Rudiemu dać im po kartonie papierosów i butelce whisky, a załodze fajki i Colę.

Podpisaliśmy papiery i po chwili ranny jechał na ląd, a my do Bangkoku.

4 sierpnia 1999




image

Mapa z Nha Trang, gdzie zdałem chorego

W Sriracha czekali na mnie agent czarteru i ownera. Dużo do załadunku, chief officer nowy, więc ja musiałem ładować. Agent zadzwonił do Wietnamu i powiedział, że nasz ranny miał wstępny opatrunek w Nha Trang, potem zawieźli 

  go do wojskowego szpitala w Ho Chi Min (Sajgonu),gdzie zrobili mu poważną operację, a cztery dni później był już w szpitalu w Manili. Czyli miałem szczęście.

10 sierpnia 1999, Port Kelang, Malezja

W Singapurze zmustrował stary chief mechanik i zamustrował nowy, Polak. I w Port Kelang powiedział mi on, że sprawdził stare sprawozdania z podróży i według niego nie starczy paliwa do Kaohsiungu.

Paliwo zawsze braliśmy w Singapurze i dobieraliśmy Kaohsiungu na dojazd do Singapuru. Tona paliwa ciężkiego kosztuje w Azji 250 dolarów, a w Australii dwa razy tyle. Czyli jakbym musiał dobrać w Australii czarter by się wkurzył. Dzięki Bogu po Malezji mieliśmy jeszcze raz Singapur i dobraliśmy na 98% zbiorników, Tamten widocznie bał się przelać j dlatego wziął na 95%.

Teraz już po Jakarcie wszystko powoli wraca do spokoju. Dziś BBQ, cook nowy, z Indii, zobaczymy co potrafi. Jak na razie to dużo mniej ryb, za to więcej pasztecików i zapiekanek, ale smaczne. Moja rodzina i inni pasażerowie używają słońca i morza. Podobno 15 mil od brzegu powietrze morskie jest całkowicie sterylne, ze względu na obecność jodu.

21 sierpnia 1999,Morze Arafura

Pogoda bardzo dobra. Dziś alarmy Safety Comitee Meeting. Jutro sterowanie awaryjne. W poniedziałek Torres, we wtorek Port Moresby.

22 sierpnia 1999

Sterowanie awaryjne zaliczone solidnie, sterowali wszyscy, co powinni umieć.

23 sierpnia 1999

Torres przeszliśmy niestety trochę nas przyhamowało i przy pilocie .W Port Moresby będę o 1800 zamiast o 1600.

W końcu byłem 0 1730 i zdążyliśmy wejść. Wieczór i noc spokojna w porcie.

24 sierpnia 1999, Port Moresby

Mieliśmy wyjść o ósmej, ale wyjdziemy o dwunastej z czego ucieszą się pasażerowie, bo wczoraj wieczorem byli tylko w klubie na piwie.

29 sierpnia 1999

W Lae zamiast 20 godzin robi się 2 dni. Byliśmy z pasażerami wczoraj w tutejszej atrakcji –University of Technology, skąd nazwa bliżej nie wiadomo, ale coś jakby skrzyżowanie ogrodów botanicznego i ZOO. Z nieznanych mi zwierząt widziałem mrówkojada i kangura, które żyją na drzewach.


31 sierpnia 1999


Przeszliśmy o szóstej rano Jomard Entrance i trochę buja, ale moja rodzina i pasażerowie już chyba trochę przywykli, bo się nie skarżą. Zmienili nam rotację-Port Kembla będzie po Newcastle, więc 220 mil więcej, co zmienia całkowicie sytuację z paliwem. Niewykluczone, że będziemy musieli dobrać w Australii.

1 września 1999

Dziś spojrzałem na świeżą listę załóg statków Oldendorffa i cóż widzę? Na Rixie Oldendorff kapitanem jest Jerzy Idzikowski-mój kolega z roku. Miał pseudonim Oyo - patrz „Karmazynowy pirat”, film z lat sześćdziesiątych z Burtem Lancasterem.

Oyo napisał mi, że jedzie z Casablanki do Kaohsiungu i, że chce być na święta w domu. Wszyscy chcą, ja też.

6 września 1999

W Brisbane było fajnie. Po załatwieniu dodatkowych spraw z Korean Register pojechaliśmy z rodziną na South Bank wodnym autobusem. Kąpaliśmy się w stylizowanym na dziką, tropikalna wyspę kąpielisku i bawiliśmy się, świetnie.

Natomiast agentka narobiła zamieszania na całej linii. Napierw telexem przed zawinięciem jeszcze zapytała mnie o flight details pasażerów, a ja wpadłem w przerażenie, bo nic nie wiedziałem o pasażerach mustrujących w Brisbane. Wysyłam więc w panice do niej telex, a ona na to „Och, captain, przepraszam najmocniej, to ty przywiozłeś pasażerów, a nie pasażerowie od ciebie lecą z Brisbane!

Potem powiadomiła, że wyjście o północy, więc moi pasażerowie postanowili jeszcze sobie iść na ląd.

I nagle agentka mówi, że wychodzimy o 2100!

Pilot przyszedł, więc mu mówię co jest grane, że mam pasażerów na lądzie.

Na szczęście dla agentki i pasażerów z pilotem jedzie się 5 godzin - dostarczyli mi ich pilotówką po trzech godzinach. 

9 września 1999

Wczoraj zacumowaliśmy w Melbourne, razem z agentką!!!! zjawił się brat mojej żony i zabrał rodzinę do siebie na noc, więc wyśpię się w końcu w moim łóżku.

13 września 1999

No jestem znów w Port Pirie. Tu jest fajnie - miasto małe, żadnych traffic jamów, wszystko blisko. Dziś skończylem 49 lat, co jest liczbą poważną. Oczywiście wszyscy łącznie z moimi dziećmi w Danii zapomnieli. Tylko Oldendorff pamiętał.

Pilot zaprosił mnie z rodziną na kolację. Było bardzo przyjemnie i smaczna narodowa kolacja, zważywszy, że pani domu jest Hinduską, a jej mąż pilot oczywiście Hindusem.

Na drugi dzień mój przyjaciel David zabrał nas do lasu eukaliptusowego na BBQ. Rzeczywiście las ten nie dawał cienia, bo liście ustawiały się krawędzią do słońca, ale najśmieszniejsze, że na środku lasu stał ruszt podłączony do gazu!!!Nie każdy ma szczęście mieszkać w Polsce!

16 września 1999

Przysłali nam plan ładunkowy na Port Pirie, chief wrzucił go w komputer i co? Moment gnący wyszedł 130%-statek się złamie.

Podniosłem alarm i po przeształowaniu wszystkich kontenerów do ładowni 2 i 3 oraz po zatopieniu zbiorników balastowych nr.2,3 i 4, dennych i szczytowych moment zmniejszył się do 96%, więc dopuszczalny , ale deflection jest 36 cm. Ale statek sie nie złamie.

17 września 1999

No zmienia się szef charteru. Ten stary Steve ma iść na chiefa oficera na jakiś nowozelandzki statek. Ja bym go nie wziął nawet za drugiego - facet wszystkiego pływał rok jako trzeci.

Jestem jeszcze w Zatoce Spencera, a statek juz „pitchuje”, ładnie musi wiać na morzu. Mam na lowerholdzie jak zwykle ołów a na tweendeckach stal, jak poprzednio. Kazałem dać dwie dodatakowe stalówki.

18 września 1999

No, wyhuśtało nas zdrowo. Przechyły po 30 stopni, w dzienniku nie kazałem pisać kursów tylko „Sterowano według poleceń kapitana”. jechałem to 170 stopni to 90, aby tylko pod fale, żeby uniknąć przesunięć stali w jedynce.

19 września 1999

Przeszliśmy złowrogo brzmiącą Banks Strait i pogoda się zrobila excellent. Jadę po piętnaście knotów i zadzwoniłem do McGoverna, że ETA na 2400 czyli 2 godziny wcześniej.

20 września 1999

Zacumowałem o czwartej rano. jak zwykle przed samym Hobart, na kursie 272 straszliwe przechyły ponad 30 stopni, oczywiście dokładnie tym kursem nie szedłem bo po co, ale wystarczyło, żebym był w pobliżu tego kursu, żeby poprzewracać wszystko, co nie wywróciło się w poprzednich sztormach, potłukła się nawet popielniczka, która uchowała się od budowy statku czyli 17 lat. Aha, na mostku wyrwało ze ściany gaśnicę.

21 września 1999

W Hobart byliśmy w restauracji „Pijany Admirał”. Nad wejściem sterczał w wielki bukszpryt, a burtowe światła miał czerwone po prawej, a zielone po lewej, jak to chyba miewają zwykle pijani admirałowie. Jadło się rękami na deskach i patelniach, Basia dostała jakiegoś wieloryba, ja aligatora, a Kacper w koszyczku rybkę i frytki, wszystko bardzo smaczne.

Na Tajwanie podobno trzęsienie ziemi 1700 zabitych. Mam nadzieję, że limit trzęsień ziemi na Tajwanie na ten rok już jest wyczerpany i nie będzie tsunami.

26 września 1999

Wczoraj zajrzałem do chiefa mechanika Adama. Miał akurat gościa, kuzynkę żony mieszkającą w Sidney. Poprosili mnie na piwo, więc siadam. Z rozmowy wynikało, że jej mąż starszy siwy pan, siedzący obok kończył WSMkę w 1975 roku, więc razem ze mną, tyle, że wydział mechaniczny. Sięgam więc pamięcią, kogo to ja znam z mechanicznego i w końcu pytam ”A znasz takiego Boćkowkiego? Byłem z nim na jakimś kongresie ZSP we Władysławowie.”

Boćkowskiego pamiętałem, jak się pamięta każdego działacza społecznego.

Popatrzył na mnie i powiedział: „To ja jestem Boćkowski”.

No i jak mu się dobrze przyjrzałem, to go poznałem mimo siwizny.

No i gadaliśmy tak gadaliśmy, ale współczuję mu, że musi mieszkać w Australii.

2 października 1999

Port Kembla tym razem okazał się być dla mnie friendly.

4 października 1999


image

                           Mój syn Kacper z bosmanem

Odbiłem kawałek od Australii, wybrzeżowy, południowy prąd się skończył. Mam nowy problem. Nie mam kontenerów na 3 i 4 ładowni, a mam na burcie dwóch fitterów-można by zrobić ładownie. Niestety otworzyć je będę mógł dopiero, gdy temperatura punktu rosy na to pozwoli - inaczej skropli się na ładunku i claim gotów

image

5 październik 1999


Wczoraj przyszedł teleks z kadr, że zmieniają mnie w Hong Kongu.

7 październik 1999

A dzisiaj przyszedł teleks, że mnie zmienią w Sri Racha, albo w Port Kelang.

Wczoraj japońskie biuro meteorologiczne podało raport o tajfunie „Dan”, który wystartował nad Tajwanem i jak to zwykle robią tajfuny na półkuli północnej ruszył po paraboli ruszył na zachód, żeby potem ruszyć na NNE.

Obecnie wrócił nad Tajwan i pustoszy biedną wyspę, właśnie dotkniętą trzęsieniem ziemi, które zabiło 2 tysiące ludzi. Chciałem jechać na zachód od Filipin, ale którędy bym nie pojechał, to tajfun jest nad Tajwanem. Jest głęboki, ma wiatr 120 węzłów.

Cholerny Dan zachowuje się nietypowo i ustawił się w Tajwan Strait akurat na przeciw Kaohsiungu, tam dokąd płynę. Którędy bym nie pojechał, czeka tam na mnie i szczerzy zęby. Zatopił już dżonki, które nie zdążyły przycupnąć w portach i rozhuśtał zapewne Morze Południowochińskie.

Zmienili mi rotację mam Singapur dwa razy, po Tajlandii i po Port Kelang. Dan przyczaił się między Tajwanem i Chinami i czeka na mnie. No cóż, trzeba będzie się z nim zmierzyć.

10 października 1999

Dan cofnął się nad wschodnie wybrzeże Chin. W Cieśninie Tajwańskiej będzie tylko rozkołys, a ja na razie się cieszę dobra pogodą tfu! tfu!

Statek kołysze minimalnie, ze swoim zwykłym ośmiosekundowym okresem przechyłów, jakby mi groził, że może rozkołys pogłębić jak mu podskoczę. Nie podskoczę, chcę szczęśliwie dowieźć rodzinę do Hong Kongu, albo gdzie mnie tam zmienią.

13 październik 1999

Jak to trzynastego, trochę się rozbujało. Prędkość jednak spadła nieznacznie i koło ósmej wieczorem skręcam w cieśninę Luzon, koło ósmej rano przy pilocie w Kaohsiungu.

16 październik 1999

Przyszedł teleks z kompanii, że zabukowali dla mnie i rodziny bilety z Bangkoku.

17 październik 1999

Tajfun zbudowany na Filipinach zaczyna się ruszać i grzeje prosto na moje spotkanie, jeśli uwzględnimy mój kurs i prędkości oraz prędkość tajfunu i parabolę po której zwykle poruszają się tajfuny. Powinienem jechać na wschód pod Filipiny, nie mam jednak map. Kazałem nanosić pozycję tajfunu co 6 godzin na generalkę i jadę prosto.

I stał się cud. Tajfun zmienił trasę i jak tak dalej pójdzie mi 60 mil za rufą. Bóg się zlitował widocznie nad Basią i Kacprem. Grzeję po 15 węzłów i jestem w „jolly mood”, samo słodkie mi zostało-powrót do domu!

Przejechałem na Cape Keppelu ponad 60 tysięcy mil, zawinąłem do portów około 60 razy, do trzech największych na świecie Kaohsiungu, Singapuru i Hong Kongu po cztery razy. Zmarnowałem 10 miesięcy życia i zarobiłem koło 50 tysięcy dolarów.

God be good to me, Thy Sea is so large, and my ship is so small!


 




sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości