sailorwolf sailorwolf
1762
BLOG

Nowy czarter

sailorwolf sailorwolf Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Private Loobook

      Paul Rickmers

Oct 4th 2001 - Feb 11th 2002

4 października 2001, Dunkerque (1/269)

Jestem po dwóch miesiącach urlopu, pracowicie spędzonego , znów na statku “Paul Rickmers”, który jest dalej w czarterze Mærsk i dalej jeździ po Europie. Wyjazd był z problemami, przez słabą orientację urzędników z Gemini. Najpierw zagubili się w głupim transporcie mnie z Gdyni do Dunkierki, a potem wysłali na jakiś dodatkowy (płatny, a jakże) kurs bezpieczeństwa do pana P.).Pan P. Okazał się być chętny, że by mu płacić, ale kurs miał być później niż moje mustrowanie. Pojechałem więc bez tego „niezbędnego” certyfikatu i jak się prawdopodobnie okaże pies z kulawa nogą o niego nie zapyta przez cały kontrakt.

Tak przy okazji- mam duński nieograniczony certyfikat kapitana i zdobycie pięcioletniego endorsementu wygląda tak :

Przyjeżdżam do Kopenhagi robię świadectwo zdrowia i idę do Søfartstyrelsen, (Ministerstwo Żeglugi) i mówię w recepcji „dzień dobry” i zapodaję, że chcę nowy endorsement. Za chwilę schodzi pani i bierze ode mnie stary dyplom i książke żeglarską. Panienka nalewa mi kawy i idzie na górę. Wraca po dwudziestu minutach z nowym dyplomem i życzy wszystkiego najlepszego. Nie ma żadnych kursów itp. GMDSS zdawałem raz w życiu i to wystarczy do końca życia. Żadnych kursów ppoż, medycznych itp.itd. A zaznaczam, że i Polska i Dania sa sygnotariuszami tej samej międzynarodowej umowy STCW 95.Dla ułatwienia dodam że „niezbędne” dokumenty oficera z Filipin to 300 stron. Jak nie wiemy o co chodzi...............

Więc Karen z Gemini chciała mnie wysłać z Hamburga (briefing) do Paryża, a stamtąd do Dunkierki, a ja kupiłem bilet i poleciałem do Brukseli, a stamtąd taksówką do Dunkierki. Kiedy się rozpakowałem dostałem maila z planem podróży Hamburg - Dunkierka przez Paryż, na jutro. Napisałem jej, że jestem już w Dunkierce i nie dostałem żadnej odpowiedzi.

Po Breście (2/270) 7 październik 2001

Oczywiście Biscay to Biscay - wieje i buja, ale czego innego mozna tu sie spodziewać?

Jechałem do Montoir (3/271) ze zmienną predkością od 8 do 16 węzłów, w zależości od tego jak się ustawiłem do fali. O czwaretj rano dostałem pilota, a o szóstej byłem na mocno prawą burtą. Wtedy poszedłem spać, a kiedy się obudziłem wiało tak, że nie myślałem z przyjemnością o wyjściu w morze.

Mój maleńki agencik latał w te i we w te i w końcu przyniósł dobrą wiadomość, że wieje 12B i nie są wstanie ładować gantry kranem i mamy stać do jutra do 1300, żeby załadować ostatnie 72 kontenery. Nie mógł mi zrobić większej przyjemności niż zapowiedź nocy w łóżku po szklaneczce Bourbona, którego zostawił mi w spadku poprzedni kapitan.

7 październik 2001 Montoir

Mój poprzednik musiał zejść, bo miał bunt załogi. Był to kapitan – złoto, samo serce i załoga bardzo go lubiła. Widocznie jednak podpuszczona przez „rewolucjonistów” załoga oblepiła plakatami o strajku ( nie informując o niczym kapitana) i powiadomili padlinożerców z prasy, bo kiedy wyszedł z kabiny rano na śniadanie błysnęło sto fleszów i zaraz w gazetach ukazało się zdjęcie tego kapitana –potwora. Oczywiście prasa jak zwykle była źle poinformowana i podała, że jest Ukraińcem. Oczywiście w/w „rewolucjoniści” nie są w stanie dać załodze lepiej płatnej pracy, ani w ogóle żadnej pracy, bo sami żyją z plucia komuś do zupy, ale zamieszania narobili. Ja mam już nową załogę. Stara pojechała do domu.


image

Już po Bilbao (4/272) , w pobliżu Finisterre

„Wszystko robię po swojemu

Zaczynam od ISMu”

Jednak jestem rymopisem.

Jadę kursem prawie południowym, w porywach do 16 węzłów, czasami złapię hiszpańską telewizję, albo „zasięg” na telefonie, w sam raz, żeby pogadać z żoną.

Algeciras (5/273) 12 października 2001

Podszedłem do pilota dokładnie według ETA czyli o ósmej rano. Stoimy więc z pilotem na mostku, a tu nagle z prawej widzę na dwóch kablach statek idący na zderzenie. Pilot zaklął, że Port Control go nie powiadomił i jedziemy „prawo na burt”. Patrzę ci ja na wskaźnik wychylenia steru, a on doszedł do „prawo 20” i się zatrzymał. Skoczyłem do „bow thrustera” i dałem max w prawo i minęliśmy go na 50 metrach. Ster po jakichś 20 minutach zaczął się wychylać, aż doszedł do „prawo na burt”. Było to już raz przedtem zanim nastałem i powiadomiono techniczny.

Zaraz wysmarowałem teleks do superintendenta. Tak nabluzgałem, że mnie chyba wzyrzucą z roboty, ale niech tam.

Bilbao (6/274), 15 października 2001

Wprowadzał mnie ten sam pilot, co jak wchodziłem tu na Mabel, mało nie przywalił w rufę Paula. Ale chyba na nim też to zrobiło wrażenie, bo do tej pory pamiętał.

Superintendent milczy, pewnie kombinuje jak się zemścić za mój telex. Napisałem w nim, że do czasu otrzymania serwisu do maszynki sterowej statek jest niebezpieczny dla ruchu.

Niech robi co chce, ale przedtem niech spróbuje wyjechać w Hamburgu na miasto samochodem bez kierownicy.

19 października 2001, po Montoir (7/275), a nawet po Dunkerque (8/276)

W Bilbao kupiłem czerwone wino w kartonach po 63 centy. Do tej pory miałem w kantynie tylko w butelkach po 5 dolarów.

Mówię do chiefa :

- Nie pijesz czerwonego wina? Podobno pomaga zwalcza cholesterol –

- Nie, nie piję –

-Ale mam teraz po 63 centy...-

- To może rzeczywiście zwalczę trochę cholesterolu. Wezmę dwa pudelka –

Brest (9/277) 20 październik 2001

Nie spałem w nocy, bo charter zażyczył sobie „adjust speed to be 0300 by pstn”, więc wlokłem się powoli, zamiast zajechać z fasonem i walnąć kotwę. Mam nadzieję, że pozwolą mi do Montoir jechać „full ahead”pogoda jest piękna, niepotrzebnie zamówiłem holownik na wyjście.

Montoir (10/278), 21 października 2001

Okazuje się, że muszę precyzyjnie szanować ETA w Montoir nie ze względu na nadgodziny pilotów, tylko na wysoką wodę. Otóż prąd na Loarze jest tak silny, że statek nie ma szans obrócić się o niewłaściwej godzinie. Ale jak mi jeszcze raz każą „adjust speed” to pojadę „cała naprzód” i walnę anchor.

C/E (chieff engineer) wziął pięć litrów wina, więc musiałem go wziąć na dywanik. Stewarda też wziąłem, bo uprzedzałem, żeby nie sprzedawał takich ilości.

23 październik 2001 po Bilbao (11/279)

Na wyjście dostałem pilota niezbyt perfect. Najpierw nie przewidział silnego, odpychającego wiatru, a kiedy mu zwróciłem uwagę, że zaraz wjedziemy w falochron, spanikował, kazał rzucić holownik i dać „pół naprzód”. Holownik był pięć metrów za rufą, więc moja śruba rzuciła nim w falochron. Na szczęście holowniki mają mocne kadłuby i wielkie phendery (odbijacze). W główki zmieściłem się z trudem, za to w awanporcie idą cztery zielonym światłem z lewej.

- Pilot- mówię więc – dogadałeś się z nimi, że mijamy się lewymi burtami?-

- Wołam ich, ale nie odpowiadają –

 - Chief, dawaj aldis – mówię więc –i „prawo na burt”.

Jedziemy więc zamiast do wyjścia w głąb awanportu.

W tym momencie jednak pilot złapał kontakt z pierwszym z czterech statków i minąłem się z pierwszym lewymi burtami.

Z drugim nie było już tak łatwo. Szedł bez maszyn z dwoma holownikami i zdryfowało go tak bardzo, że żeby go minąć musiałbym wejść na mieliznę. Na szczęście sapiące z wysiłku holowniki jakoś go obróciły i minęliśmy się bezpiecznie. Pilot schodząc nie dostał ode mnie nic, oprócz uścisku kapitańskiej ręki, dwa ostatnie statki minąłem jakoś, choć oba były bardzo zniesione w prawo, a w główki wszedłem ukośnie, poprawiając się potężnie na wiatr i mając na telegrafie ” full ahead”. Z ulgą przeszedłem na obroty morskie, wysłałem raporty, wypiłem szklaneczkę czerwonego wina i zasnąłem jak dziecię. C/E nie zbliża się nawet do alkoholu.

24 października 2001

Pogoda jak w piękny czerwcowy dzień w Polsce, prędkość 15 węzłów, czego więcej chcieć? Tylko tego, żeby taka pogoda była do końca kontraktu.

Ale niestety do tej beczki miodu trzeba dołożyć łyżkę dziegciu. Gdzieś pomiędzy styczniem a czerwcem jakiś oficer nie dopilnował przeładunku i pogięto poważnie prowadnice do kontenerów (cell guidy). I właśnie czarter zapytał stanowczo kiedy będzie mógł ładować w te komory. Statkowymi siłami się nie da, bo to kantowniki 15x15 cm z blachy grubości 12mm i tego jest 25 metrów bieżących.

Algeciras (12/280) 25 października 2001

Pilota dostałem o 1115 i z trudem wcisnąłem się między dwa inne statki. Mój „pitch propeller”(śruba nastawna) potrzebuje 60 sekund na przejście z nastawy „full astern” do nastawy 0. Już kilka razy znalazłem się w trudnej sytuacji przy cumowaniu na silnym prądzie czy wietrze.

26 październik 2001

No, nareszcie w morzu. Pływanie byłoby dużo przyjemniejsze, gdyby nie te cholerne porty.

27 październik 2001

Całą noc przetaczałem się z boku na bok, bo były silne, krótkie przechyły. Przy zegarku zmierzyłem okres przechyłów – było 12 sekund, co odpowiada GM = 2.1 metra, czyli tak jak chieff policzył.

A ja policzyłem slop (kantynę) za październik i jak chiefowie dadzą mi nadgodziny będę miał gotowe papiery na październik i ¼ kontraktu z głowy.

Po Bilbao (13/281), a nawet po Montoir (14/282)dnia 30 października Roku Pańskiego 2001.

W Bilbao była cudowna pogoda – o dziesiątej wieczorem 25C, masa ludzi spacerujących z dziećmi, delektujących się winem w ogródkach przed restauracjami.

Koło północy wyjście w morze i od następnego południa „mgła choć oko wykol”. ( nie wiem dokładnie, o co w tym powiedzeniu z dawnej Polski chodzi). Nie widząc masztu wziąłem pilota i ruszyliśmy w górę Loary. Mgła lekko zrzedła i widzieliśmy rzęsiście oświetlone porty nad Loarą. Taka sama mgła była kiedy o trzeciej w nocy wychodziłem, ale przy zdawaniu pilota mgła zniknęła. Z tej radości dałem mu litrową flachę „Nauczycielskiej”, czyli Teachers Whisky.

Zawsze chciałem mieć Fiata 126 p, ale nigdy nie miałem, bo wyglądałem w nim jak w damskich majtkach. Miałem dwa Fordy, Audi, Passata, Peugeota, ale „malucha” nigdy. Ale teraz nie mam wyjścia- w związku z budową na nic innego mnie nie stać, tylko na samochód –zabawkę. Wprawdzie przestali go produkować we wrześniu tego roku, ale spełnię marzenie swego życia. I nie znam lepiej chodzących po śniegu aut. Oczywiście wyszło im tak prawdopodobnie przypadkiem.

Po Dunkierce (15/283) 1 listopada po drugiej w nocy.

Na podejściu do Dunkierki podchodzę do boi Van Dyck, a tu nagle black out. Chief dzwoni z maszyny, że nie wie co, ale pompa nie podaje paliwa. Jestem między Dover i Calais, promy z prawej i z lewej prąd syzygijny 3 węzły, a ja nie mam żyra (awaryjny agregat nie odpalił) i maszyny, nie wiem w którą stronę i jak szybko płynę. Kazałem  „odbandażować”  kolumnę kompasu magnetycznego i w tym momencie ME odpalił i ruszyłem według kompasu magnetycznego. Zobaczyłem racon buoy Van Dyck i ruszyłem na niego, bo żyro jeszcze się ustawiał. Na szczęście pilot był zejman i nie stawiał żadnych pytań. Nie potrzebował ani żyra, ani nawet kompasu magnetycznego, bo jechaliśmy między bojkami.

1 listopada 2001, w Kanale La Manche

Wychodziłem w silnym, zachodnim sztormie, ale teraz pogoda wspaniała. Chłodno i słonecznie. Mærsk kazał znowu zwolnić i być przy pilocie w Breście na 0815.

Wyjście z Brestu (16/284) 2 listopada 2001

Była dobra pogoda i postanowiłem wyjść bez holownika, żeby było taniej. Stałem prawą burtą, żadnego statku przede mną, tylko w odległości 2 kabli przede mną mielizna o głębokości 2 metrów, taka 300 – 400 metrów szeroka. Musiałem ją minąć, by wjechać na tor wodny.

Rzuciłem wszystko na dziobie i rufie i thruster w lewo, statek się obraca, więc prawo na burt i wolno naprzód, a tu nagle thruster kaput W maszynie nie wiedzą dlaczego stanął. Jestem już 100 metrów do mielizny co przy 163 metrowym statku nie jest dużo. Chciałem rzucać kotwicę ,a le pilot doradził mi iść wstecz, co przy prawoskrętnej śrubie nastawnej powinno odrzucić dziób w lewo. W tym momencie zapaliła się dioda thrustera (ster strumieniowy), więc znowu wychyliłem go w lewo, a kiedy minąłem dziobem linię mielizny oznaczoną czerwoną boją, odetchnąłem. W tym momencie thruster znowu padł. Byłem już jednak na torze wodnym. Po wyjściu z rzeki zwolniłem i wypróbowałem znowu thruster – wszystko działało bez zarzutu.

Obecnie stoję na Loarze w Montoir ( 17/285)

Przeszedłem się jak zwykle do miasteczka, gdzie znalazłem dwa zamknięte bary. Nie rozumiem jak w sobotę po południu bary mogą być zamknięte.

Bilbao (18/286) 5 listopada 2001

Wczoraj Bilbao Port Control kazał mi rzucić kotwicę, więc rzuciłem półtorej mili na NW od końca falochronu. Koło ósmej każą podnosić, a ja widzę, że coś złego się dzieje. Nie mogę podnieść kotwicy, idzie skokami po 20 cm. Elektryk i chieff mówią, że robią, co mogą, ale niewiele mogą. Miałem w wodzie 6 szakli, czyli ponad 160 metrów łańcucha i po godzinie cyckając udało mi się ją w końcu wyciągnąć.

W porcie shipchandler przywiózł świeże owoce i jarzyny, ale cook zapomniał zamówić kartofle i cytryny. Lecę więc sam do miasta, a tu same eleganckie magazyny i restauracje- nie ma sklepu z kartoflami. Wracam więc na statek, a tu się zatrzymuje furgonetka, czy mnie nie podwieźć. Ten shipchandler nazywał się Gonzalo - pytam więc czy dostarczy mi 25 kg kartofli i 5 kg cytryn, on na to OK, ale jak wezmę jeszcze skrzynkę czerwonego wina, Jasne, że wziąłem.



image

Tak wygląda mój dziób – tu gdzie jest ściągacz (turnbuckle) powinien być „czub” statku. Przede mną w Rio de Janeiro w ostatnim rejsie statek podczas odchodzenia poszedł do przodu zamiast do tyłu i przywalił w rufę statku „Icaruga” stojącego przed nim. Podobno ktoś pomylił komendę pilota - „dead slow astern”( bardzo wolno wstecz) z „dead slow ahead” (bardzo wolno naprzód)

Przy wyjściu pilot zszedł jeszcze w basenie, zapewniając mnie, że nie ma żadnych statków wchodzących. Niestety był źle poinformowany. Dałem speedu i wtedy pojawił się statek kierujący się do wejścia w główki. Zawołałem go i od kapitana z rosyjskim akcentem dowiedziałem się, że nazywa sie „Nicola”. Kazałem mu iść „cała naprzód” stopując swoja maszynę. Mój statek szedł jednak 12 węzłów. W końcu zwolnił, ale zaczął schodzić z kursu 300 i sternik meldował, że nie słucha steru. „Nicola” był już w środku, a ja 1 kabel od główek. Poszedłem „cała naprzód” i zdobyłem doświadczenie, że nie można wierzyć pilotom.

7 listopada 2001, trzy godziny przed Cabo sam Vincente

Cook zrobił wołowe ogony w tak pysznym sosie, że je zjadłem. Sos i ogony były jednak tak tłuste, że poprzez rozkosz pochłaniania słyszałem jak ten okropnie zły cholesterol LDL odkłada mi się w żyłach. Nie mogłem przestać jeść, bo mam słaby charakter, za to natychmiast po posiłku otworzyłem butelkę czerwonego wina i wspomagam mój HDL, który jak się tego wina nażłopie, to ruszy „na miasto” mojego krwioobiegu skopać dupę temu tchórzliwie przyczepionemu ścianek moich aort LDLowi. LDL w panice przed słusznym gniewem HDLu zacznie uciekać do pęcherza, skąd go bezlitośnie wydalę i jeszcze spuszczę dwukrotnie wodę.

Algeciras (19/287), 8 listopada 2001

Przy dojściu do kei zwarł się stycznik steru strumieniowego w pozycji full w prawo. Dziób grzeje więc z ogromną prędkością w keję, a ja nie mogę go zatrzymać. Wyłączyłem awaryjnie czerwonym przyciskiem, ale i tak przywaliłem na szczęście w „yokohama phender” (ogromne odbijacze do cumowaniu statku do statku na pełnym morzu)..

10 listopada 2001

Kiedy wychyliłem się za Przylądek Świętego Wincentego rzucił się na mnie silny północny sztorm, który przyhamował mnie do 7-10 węzłów. ETA musiałem przesunąć o dobę i to chyba zbyt optymistycznie. Pogoda jest dziwna, ciśnienie 1025 mB, na zachód ode mnie potężny wyż 1035 mB, słońce świeci, a dmucha jak cholera.

Po Bilbao (20/288) , ale w Montoir ( 21/289), 13 listopada 2001

Przez ten sztorm gonię schedule, może mi się uda wejść w „rozkład jazdy” w tej nawrotce.

Mam 140 mil do Ushant i nawaliła mi maszyna. Musiałem ETA przesunąć o 4 godziny na 15 listopada o drugiej w nocy.

Widziałem fajny amerykański film z 1963 roku „Dirty Dance”, kiedy Ameryka rządzili jeszcze Amerykanie, a mężczyźni byli mężczyznami, kobiety kobietami, zło złem, a dobro dobrem. Film ma łatwo przewidywalny, ale wzruszający „happy end”. Przez chwilę człowiek czuje się trochę lepszy i dlatego film jest warty obejrzenia.

Po Dunkierce (22/ 290) , 16 listopada 2001

Urwanie głowy, zaopatrzenie na trzy miesiące, slop, części zapasowe, a na dokładkę byłem na nogach od poprzedniego dnia godz.  22.

Po Breście (23/291) w Montoir ( 24/292) 18 listopada trzecia w nocy.

Zimno jak cholera, za godzinę pilot. Śnilo mi się, że miałem przeszczep serca. Wszyscy se przeszczepiali to se mówię „ eee tam wszyscy se przeszczepiają to i ja se przeszczepię”. Potem zdałem sobie sprawę, że jak doktor zobaczy bliznę po operacji, to nie da świadectwa zdrowia. Potem się okazało, że jestem mężem mojej sąsiadki z Grabówka. Mieliśmy 5 dzieci, z czego 2 ze mną. Potem zadzwonił chieff, że kończą przeładunek.

Biscay Bay, 18 listopada 2001

Pogoda piękna, chłodno i nie ma fali. Gnam 17 węzłów, będę przy falochronie o 2000. Potem, jak nas m/v ” Hasselwerder” nie wyprzedzi, cała noc przy kei i dopiero jutro po południu w drogę do Algeciras.

Po Bilbao (25/293) 20 listopada 2001

Jest ciemno i tak będzie, chyba że się rozwidni.

Mój sześcioletni syn Kacper zaczął chodzić na żeglarstwo. Wychodzą już na Zatokę Gdańską na Optymistach. Jak dobrze nie miałem, musiałem sam kombinować. Dwa razy żeglowałem na Cadecie Czarną Hańczą z Wigier do Kanału Augustowskiego, potem Nettą, rzeką Ełk, Biebrzą czy inną Narwią- już niewiele pamiętam. Za to nie zapomnę gzów i komarów.

22 listopada 2001, w Algeciras (26/294)

Więc za Wickiem wiatr stężał, a jak się już obróciłem na wschód, na Gibraltar wiało 8-10B. Prędkość spadła z 16 do 8 węzłów, a jak skręciłem na północ na Zatokę Algeciras przechyły były po 25 stopni. Pilot kazał wchodzić samemu do portu, bo na zatoce zbyt niebezpiecznie na abordaż ( druga sprawa, że pilot wyglądał na 80 lat). Bez pytania dali mi dwa holowniki zamiast jednego, jak zwykle. Miałem tylko 8 m zanurzenia, ale i tylko 2 warstwy kontenerów na pokładzie, więc zacumowałem bez problemów.

Na wyjście też dostałem 2 holowniki, a pilot w panice wyskoczył na motorówkę jeszcze w porcie, a ja od razu dałem „full ahead”, żeby bezpiecznie wyjść z portu i przejechać zatokę.

Za to jak się położyłem na kurs 252, mój dotychczasowy przeciwny wiatr popchnął mnie tak, że szedłem 19 węzłów.

A teraz czyli 24 listopada, prawie na trawersie Finisterre spieszę się jak mogę, by być przy pilocie o 1200, bo o 1400 zaczyna się szychta stevedorów.

Mam ze sobą 94 kasety magnetofonowe. One pozwalają mi na homeostazę. Są to przeboje sprzed lat Czerwonych Gitar, Niemena, Skaldów, Breakoutów, ale i klasyka, Chopin, Mozart. Beethoven, Hendrix. Puszczam je na okrągło, a w nocy lecą na autoreversie. Jednej kasety jednak nie ruszam. To kolędy w wykonaniu „Mazowsza”. Starego dobrego „Mazowsza” z 1963 roku. Ta kaseta to świętość którą puszczam tylko w Boże Narodzenie i zawsze jako pierwsza leci „Bóg sie rodzi”. Sygietyński i Zimińska nie żyją, „Mazowsze” toczy się w dół śpiewając coraz bardziej „imieninowe” przeboje. Według mnie aranżacje Sygietyńskiego były idealne, wzbogacające polską muzykę ludową.

Kasetę tę mam od lat i eksploatuję ją tylko trzy dni w roku, słuchając jej z nabożeństwem i wspominając wszystkie święta spędzone kiedyś z rodziną. Ostatnie cztery lata spędzam świeta samotnie na morzu mając tylko tę kasetę i wspomnienia.

Na przykład w 1998 roku byliśmy na święta u moich rodziców i nieśliśmy kupioną choinkę z czteroletnim Kacprem, żona ją ubierała, a Babcia przebrała się za Mikołaja. A 1985 na „Świeradowie Zdroju” niemal utonęliśmy na Morzu Północnym, a wigilię spędzałem z kapitanem i trzecim oficerem w pociągu Szczecin –Gdynia. Pociąg był prawie pusty, a my mieliśmy tylko butelkę Balantine Gold Seal i trzy szklaneczki, zamiast wigilijnej kolacji. Od tej pory wystarczy mi jak na święta nie kiwa. Mam nadzieję, że w nadchodzące świeta nie będzie bujać. Powinniśmy być gdzieś między Bilbao a Montoir.

Po Bilbao (27/295) 26 listopada 2001

Stacja Pilotów kazała mi wchodzić do awanportu, zaznaczając, że wychodzą dwa małe statki i koordynują, żebyśmy się minęli wewnątrz awanportu, za falochronem, lewymi burtami. Ruszyłem więc „pół naprzód” będąc półtorej mili od główek. Widziałem oba wychodzące stateczki na radarze, nie znałem tylko nazw. Pytam więc pstn.(stację pilotówą) o nazwy, ale jakiś statek 10mil za mną zakłócił odbiór i zrozumiałem tylko, że pierwszy nazywał sie „Oosteport” dopiero pół mili od główek, gdy już byłem solidnie rozpędzony. Oosteport też pędził „cała naprzód” nie szanując koordynacji prowadzonej przez pstn. Miał może 500 twd, ja 14 191 twd. Minęliśmy się w główkach, bo już nie dało się ani skręcać . ani hamować, na szczęście tam jest szeroko. Niestety trzeba mieć ograniczone zaufanie do wszystkich. Potem dowiedziałem się, że dowódcą Oosteportu byl Holender. Flying Dutchman.

Po Montoir (28/298) i Dunkierce (29/299) w Kanale, 29 listopada 2001

Sama data 29 jest mało obiecująca, więc czego się podziewać? Wieje z zachodu, pada, a ja mam „adjust speed”, by być w Brest pstn. 30/0800. Kotwicowisko w Breście jest złe, źle trzymające, szczególnie przy zachodnich wiatrach, więc będę dryfował.

Na statkach brudna, zaolejona woda, resztki ropy (nazywa się to sludge) są zbierane w specjalnych zbiornikach i co jakiś czas odpompowywana w portach na samochodowe cysterny, lub barki i utylizowana. Nie wolno tego Broń Boże wypompowywać za burtę, żeby nie zanieczyścić srodowiska. Rura z zaworem od „sludge” jest oznaczona literami SLD.

Montoir (30/298) 30 listopada 2001

Kazali mi wczoraj miąć Brest i jechać bezpośrednio do Montoir, więc przyjechałem i stoję. Przed chwilą miałem wizytę „black gangu” czyli specjalnej brygady celników. Oczywiście nic nie znaleźli i wyglądali na z tego zadowolonych, że nie muszą pisać protokołów itp.

Po Breście (31/299) 2 grudnia 2001

Do Brestu dojechaliśmy, choć wyhuśtało nas solidnie. Przechyły były do 32 stopni. Wieczorem po zacumowaniu wyszedłem do portu i miasta. Stoi ruski żaglowiec „Sedov”. Piękny i stary jak „Dar Pomorza”, ale większy –ma cztery maszty, a na każdym po sześć rei. „Mój” „Dar” był, trudno uwierzyć 30 lat temu.

Bilbao (32/300) 3 grudnia 2001

No i już 300 zawinięć trwa mój kapitanizm.

Algeciras (33/301) 6 grudnia 2001

Wczoraj przyszła wiadomość, że z Algeciras jadę do Walencji. Zamówiłem mapy. Wystarczył czterogodzinny strajk w Algeciras i Mærsk musiał jeden statek przeznaczony do Algeciras wyładować w Walencji i stąd to zamieszanie. Przed chwilą zacumowałem w Walencji i pytam pilota co chce na pamiątkę (flachę whisky, czy karton papierosów.

Pytam więc: Smoker, or drinker? (palący, czy pijący?)

A on na to: Rodriguez!

Tak mnie to ubawiło, że dostał jedno i drugie.

Natomiast teraz, w Algeciras pytam agenta co z bunkrem, a on zdziwił się jakby nigdy tego słowa nie słyszał. Pokazuję mu więc potwierdzenie z 28 listopada na 1000 ton ciężkiego i 100 ton lekkiego i mówię, że do Walencji mi starczy, ale już z Walencji do Bilbao na pewno nie. Ostatecznie po błyskawicznej wymianie teleksów postanowiono, że mam iść na kotwicę na redę i czekać na bunkier. Poza tym zmieniają schedule, więc nie wiem dokąd jadę.

9 grudnia 2001 po Walencji

Minąłem cieśninę Gibraltar przy huraganowym wschodnim wietrze, który mnie popychał do 18 węzłów.

Człowiek jest dumny ze swoich naukowych osiągnięć, ostatni z elektronicznej obróbki danych, niemniej nadal potrafi stworzyć innego człowieka, czyli najwspanialsze dzieło jakie można stworzyć kompletnie nieświadomie jak to robi i co z tego wyjdzie. Wystarczy, że kobieta jest w odpowiednim wieku, a facet nie jest impotentem (choć i na to są sposoby).

Wczoraj dostałem od syna, 25 letniego Bartka zdjęcie dziewczyny, więc mu pogratulowałem, że ma bardzo ładną dziewczynę, a tu się okazało, że to było zdjęcie mojej córki Laury, a ja jej nie poznałem..

Red sky at night

For sailors delight

Red sky in the morning

Always sailors warning

Po Bilbao (34/303), 12 grudnia 2001

Wczoraj cały port Bilbao strajkował. Jeden doker przycisnął drugiego do ściany sztaplarką i go zabił. I to był powód strajku.

W Montoir (35/304) 13 grudnia 2001

Dwa dni stoimy w jednym porcie, więc załoga się porozłaziła turystycznie i jak chieff wróci z miasta też się rozejdę. Przyszły dwie kasety od mojej żony i kupa polskich gazet – nie wytrzymam do świąt i na pewno wszystko przeczytam natychmiast. Zostaną na święta tylko prezenty od żony i od armatora.

Kolejny raz nie odetchnę świąteczną atmosferą, ostatni raz na święta w domu byłem w roku 1998. Ale rozpoczynam święta już dziś. Zaczynam od słuchania piosenek bożonarodzeniowych nagranych z Polskiego Radia w roku 1998.Kolędy polskie po angielsku- nie wiedziałem, że tyle tego jest po angielsku. Myślałem, że mają tylko „White Christmas”.


image

Oto moje skromne święta – kaseta z kolędami „Mazowsza”, tomik poezji i drobiazgi od armatora.

Brest (36/305), 15 grudnia 2001

Po Bilbao (37/306) , 17 grudnia 2001

Po prostu jadę do Algeciras i pogoda mam nadzieję, będzie dobra.

Pogoda widocznie mnie posłuchała, bo zrobiła się dobra. Świeci słońce, które już za cztery dni osiągnie swoją maksymalną południową deklinację 23 stopnie z hakiem, po czym zacznie powracać z wolna wędrując na północ.

20 grudnia 2001, Algeciras (38/307

Podjechałem do Algeciras, a Port Control mówi, żebym rzucił kotwę 4 kable ESE od końca falochronu. Rzuciłem więc i poszedłem spać . Dziś zadzwoniłem do agenta, a on zaskoczony, że ja już na redzie i nic nie wie na temat wejścia.

21 grudnia 2001

Dalej na redzie Algeciras, ale pozycja zmieniła się o 0.5 kabla, bo mnie minimalnie zdragowało w stronę falochronu.

Już teraz wychodzi, że przy dobrych układach wigilia będzie w Bilbao przy kei.

No i po południu weszliśmy do portu. Na dokładkę przeładunek zaczynają dopiero jutro koło1400 i mamy ominąć Bilbao, Montoir i Brest i grzać prosto do Dunkierki.

Wyszedłem wczoraj wieczorem do miasta. Drzewa trzęsą się z zimna, ale obrane girlandami światełek, pełno Mikołajów odmiany śródziemnomorskiej, ludzie niedługo zasiądą przy suto zastawionych stołach, a ty kolejny raz tu, a ona tam.

23 grudnia rano

Koło ósmej rano będę przy Wicku ( Cabo San Vincente), wiec 24 koło Finisterre, a wigilia oczywiście na środku Zatoki Biscayskiej. Oczywiście sztorm prawdopodobny.

24 grudnia 2001

Trochę przywiało koło Finisterre, ale już się wypogodziło. Na wigilię samą nie będzie chyba specjalnie wiało, choć będziemy na środku Biscayu. Załoga zje w swojej mesie, my w swojej, ale o szóstej spotkamy się w naszym barze. Prezenty już w barze, będę je rozdawał żądając za każdy piosenki lub wierszyka. Do barowej lodówki kazałem włożyć 2 kartony piwa i softdrinki, na koszt armatora.

Elektryk zrobił barszczyk, my z chiefem mechanikiem pierogi z kapustą i pieczarkami, karpia i sos tatarski zrobi cook.

 26grudnia 2001, w Kanale La Manche

23ciego odebraliśmy jakiś „mayday relay”. Statek „Cristoper” miał zalaną ładownię i był gdzieś koło Azorów, 800 mil od nas. Podobno utonął za całą 27 osobową zalogą.

Dunkierka (39/308) 26 grudnia 2001

Stoję w porcie i nie mogę obrócić swojego, okrętowego dźwigu, żeby umożliwić wyładunek kontenerów. Hydrol zamarzł i nie można podgrzać hydrolu, bo grzałki nie działają. Jak nie zreperują będę miał „off hire”. Jestem już zmęczony i „homesick”.(nie „homosik” tylko „home sick”.

Dalej Dunkierka, ale już 27 grudnia 2001

Elek z chiefem engineerem działali do czwartej rano i zrobili dźwig. Przenosili grzałki z dźwigu do dźwigu, i w końcu rzepkę traaach! –wyciągnęli. Mam nadzieję, że hydrol będzie dostatecznie ciepły, żeby położyć dźwig.

Położyłem dźwig i idę teraz pod silny syzygijny prąd i zachodni sztorm tylko 11 węzłów. 2359 jest wysoka woda to może trochę przyspieszę.

Jak zapada zmrok przy wyjącym wietrze i przewalającej się fali to mi trochę nieswojo, choć całe życie spędziłem na morzu. Najlepiej wtedy czuję się na mostku. Tego „Christopera”, co utonął mój dunkierski pilot wyprowadzał z portu.

Po Breście (40/309), 29 grudnia 2001

Można się bujać tydzień, dwa, ale ten cholerny Atlantyk huśta mnie już 3 miesiące. Przechyły od 10 d0 30 stopni. Lodówki pozamykane na skoble, szklanki poształowane, „snake skin” (specjalny gumowy obrus) śmierdzi na każdym stole, a On ciągle buja wesoło i nie zamierza przestawać.

Dostałem e-mail od kolegi z Liceum Krzyśka Mineyko. Robił ze mną maturę a potem już beze mnie psychologię i w końcu wylądował w Toronto. Dzięki Bogu los mnie tam nie zagnał, bo stamtąd przeprowadzać się do Polski to byłby problem.

Wczoraj zakończyłem miesiąc finansowy. Więc do własnoręcznie zrobionych w excelu payrolli wpisałem nadgodziny, odjąłem kantynę, dodałem balans z poprzedniego miesiąca, wydrukowałem, wypłaciłem nadwyżki gotówką, zebrałem podpisy i wysłałem e-mailem do firmy. Dla 20 ludzi bylo to 31 tysięcy dolarów, z czego 8 tysięcy wypłacone gotówką. Wszystkie te operacje zabrały mi najwyżej dwie godziny.

W polskim przedsiębiorstwie robiłby to „dział finansowy”, czyli co najmniej 5 pań przez cały miesiąc. Potem wydawałyby papierek z którym należałoby udać się do kasy, która przeważnie ma akurat przerwę. Ja wypłat dokonałem w mesie i to z kieszeni, bo przy 20 stopniowych przechyłach banknoty spadają ze stołu.

Janusz Korwin Mikke nazywa biurokrację dupokracją, ale to stanowczo za delikatnie.

Po Montoir (41/310) 30 grudnia 2001

Pogoda dobra, wieczorem będę w Bilbao, papiery na koniec roku 2001 zrobione została tylko inwentaryzacja jedzenia. Przejedliśmy od 1 października do 3 grudnia 2001 24 957 dojcze marek i 58 pfenigów, czyli około 11 dojcze marek na twarz dziennie.

Po Bilbao (42/311) 31 grudnia 2001

Miałem być w Algeciras 2 stycznia o ósmej wieczorem, ale kazali mi być 3 stycznia 2359 czyli gdzieś muszę „zgubić” 28 godzin. Pojadę na południe i stanę w dryfie.

Dziś mija rok 2001, coraz szybciej płynie czas. W fizyce ten ruch zwie się ruchem jednostajnie przyśpieszonym.

1 stycznia 2002

Było jak zwykle : bla, bla, szmpan i karaoke i zwyczajne, mało śmieszne wygłupy, potem pod pozorem wymknąłem się do łóżka. Tradycyjnie spróbuję od pierwszego trochę się odchudzić. Ale jak to zrobić? Jak jest ósma rano, za oknem ciemno, a tu dobiega z dołu zapach śniadanka- kawki, świeżego chlebka i jajówy na boczku.

Ale dziś spróbowałem filipińskiego przysmaku - świńskiego dziecka z rożna. Pyszne. Tylko nie zwalczę już cholesterolu LDL, bo mi się czerwone wino skończyło. Trzeba będzie pobiegać po pokładzie. Na szczęście jestem na full załadowany i nie zmoknę pod kontenerami.

Po Algeciras (43/312) 4 stycznia AD 2002

Przede wszystkim zepsułem swój prywatny laptop. To znaczy miałem pamięć tak zapchaną, że zacząłem likwidować niektóre ikony i tak polikwidowałem,że nie mogłem w ogóle otworzyć. Więc zlikwidowałem w ogóle swój Windows 2000 i spróbowałem wgrać Windows 1998, też mi się nie udało, będę musiał w jakimś francuskim porcie iść do specjalisty.

Za to zacząłem poważnie się odchudzać. Nie zjadłem śniadania, na obiad zupę i surówkę, na kolację dwie grzanki z serem. Nie jestem specjalnie głodny i widzę oczami wyobraźni jak moje czerwone krwinki z braku innego pożywienia wgryzają się w moje sadło i wydalają je do zaskoczonej tym wątroby, ale ona już sobie z sadłem poradzi. Nie wiem zresztaą dokładnie jak to zachodzi, ale powyobrażać sobie można.

Już szósty stycznia, a ja ciągle głoduję.

Mój ulubiony shipchandler jest Baskiem i nazywa się Gaizka Erauzkin. Nie chodzi wprawdzie w baskijskim berecie, ale jest baskijskim patriotą. Obiecał mi pomoc w reperacji laptopa.

Zaliczyłem w międzyczasie Bilbao (44/313), Montoir (45/314) oraz Dunkierkę (46/315) i w zasadzie cały czas nic się nie dzieje. Cały czas walczę z moim laptopem, ale nic mi się nie udaje. Wszystko zaczęło sie od tego, że w Korei w tamtym roku wgrałem jakiś piracki program z Hong Kongu. Ot durnyj ja, durnyj!

Po Breście ( 47/316) 12 stycznia 2002

Wychodziłem z Dunkierki i Brestu bez holownika. Wywaliło mi thruster na wałówce(prądnica wałowa), na szczęście byłem jeszcze na szpringu dziobowym, bo na dwóch kablach były skały.

W Breście wydałem polecenie do maszyny przez telefon po angielsku (żeby na mostku wszyscy rozumieli) : „thruster on generators”.(”ster strumieniowy na agregatach”)

Dziś dziewięć dni mojego wegetariaństwa. W Montoir się zważę. Może jakiś choćby niewielki sukces da mi siły do dalszej walki? Wczoraj na kolację zjadłem ziemniaka i takie zielone, o mam brokoli.

13 stycznia 2002, na podejściu do Bilbao (49/318)

16 stycznia 2002. Mijam Cabo de Roca przy dobrej, słonecznej pogodzie. Jeszcze miesiąc i jadę do domu. Patrząc na nowy schedule powinno to być z Bilbao.

19 stycznia 2002 – prędkość mam powyżej 15 węzłów. Kancelowali Dunkierkę. Więc mamy stać trzy dni w Breście, żeby nie wypaść ze schedule.

Po Algeciras (50/319), Bilbao (51/320), na podejściu do Montoir ( 52/321), 21 stycznia 2002

Wszyscy oficerowie to Polacy, porządnie wykształceni i solidni ludzie. Po ostatniej wymianie załogi tak się złożyło.

A ja dalej niskokaloryczny. Nic nie cieprpię z głodu.

 Brest (53/522), 22 stycznia 2002

Ale nas w nocy wyhuśtało! Swell miał może 5 metrów, ale statek pusty, okres przechyłów około 10 sekund, przechyły do 35 stopni, wyrzucio mnie z koi, ale mam coś lepszego, mój obecny chief oficer Zbyszek tonął, ale opowiem o tym jak się wyśpię.

Obejrzałem amerykański film „action” z Travolta pod tytułem „Broken Arrow”.Tym razem zabawiłem sie w przewidywanie akcji. Więc założyłem się po obejrzeniu pierwszych 10 minut że:

1.Choćby akcja dotyczyła najnowszych technologii wojennej, główni bohaterowie będą się w finale bić na pięści w gnającym pociągu, spadającym samolocie albo w czymś takim. Tak, że choćby się bili na idiotyczne miecze laserowe, to na koniec będą się okładali pięściami po szczękach.

2.Murzyni zawsze są dowódcami oraz mistrzami komputerów i nie ma mowy, żeby byli źli.

3. Kobiety zawsze walczą i to tylko z białymi mężczyznami, zawsze podczas walki kopiąc ich jądra. (czyżby freudowska zazdrość o członek?)

4.Dobry bohater nigdy nie jest postrzelony w tyłek, czy inną nieelegancką część ciała tylko w ramię, czy dłoń, co mu mimo cierpienia malującego się na twarzy pozwala bohatersko dalej walczyć.

5. Po happy endzie bohaterowie serwują zawsze głupawy dowcip.

6. Dodatkowo – w westernach kowboje odżywiają się tylko i wyłącznie fasolą w sosie pomidorowym i popijają czarną kawą z blaszanych kubków.

Na tym filmie nie zawiodłem się-wszystko odbyło się tak, jak przewidywałem.

Po Montoir (54/323) , 27 stycznia 2002

31 stycznia 2002 w Algeciras mam schodzić do domu. Morze, jak się o tym dowiedziało, to sie wściekło. W Montoir na wysokiej fali ledwo udało mi się zdać pilota, a dziś miałem największy w mojej 27 letniej karierze na morzu przechył - według przechyłomierza 47 stopni. Zmiotło z półek wszystko, co przez ostatnie 9 lat się utrzymało.

Po Bilbao (55/324) 30 stycznia 2002

Jadę i spieszę się, żeby być w Algeciras jutro na dwunastą. Mój zmiennik wcale mnie jutro nie zmieni tylko dopiero 11 lutego chyba w Bilbao.

Po Algeciras (56/325), w Bilbao (57/326) 4 luty 2002

Wieje jak cholera kazałem założyć dodatkowe cumy. Jestem już nerwowy. Wszystko wyczytałem nawet „Tinę”, z której dowiedziałem się jak zrobić makijaż w 5 minut, albo włosy „jak od fryzjera”.

Po Bilbao (57/326), ale w Montoir (58/327) 5 luty 2002

Wyhuśtaliśmy się strasznie w drodze z Bilbao.

Nagle pilot, który mówił z tak silnym, francuskim akcentem, że ciężko go było zrozumieć mówi:

- Captain, radat źle pokazuje”

Ale widzę parę bojek, między które mamy wejść, więc mu pokazuje, a on, że to nie te, coś mu źle z radarem, z żyrokompasem i pewnie z kucharzem .

-„prawo na burt” - mówię do sternika – pilot jak nie wiesz gdzie jesteś to wracamy redę po innego pilota”-

A tu nagle sternik :

-Captain ster „stuck up” w pozycji prawo dwadzieścia (zaciął się)-

- Midship -

 Patrzę na wskaźnik-rzeczywiście stoi.

 Upływa 10 sekund, z 20 metrów głębokość na sondzie zmalała do 5 metrów kiedy ster w końcu ruszył w stronę zero. Kiedy wskazówka się w końcu dowlokła do zera kazałem jeszcze raz „ prawo na burt” . Zawróciliśmy na południe, prawie ocierając się o mieliznę, a mój pilot już kablował mnie przez radio po francusku . Zrozumiałem, że wymienił radar jako winowajcę.

W końcu zorientował się gdzie jest, głównie dzięki temu, że mój chieff  nanosił pozycje na mapę co dwie minuty.

Zawróciliśmy jeszcze raz i z trudem dobrnęliśmy do mostu na Loarze. Będąc świadomy problemów ze sterem oraz jakości pilota i 50 węzłowego wiatru wziąłem dwa holowniki i uwiązałem się jakoś do kei.

Brest (59/328) 7 luty 2002

Z tych 11 godzin Montoir – Brest zrobiło się 16 godzin. Statek prawie pusty, fala tutaj 6 metrów ( na Azorach podobno 12 m) Śruba co chwilę wyskakiwała z wody wprawiając kadłub we wściekłą wibrację. Podczas jednego z takich wynurzeń wyrwał się na mostku przyśrubowany do stołu fax i spadł z impetem na podłogę rozpryskując się na kawałki. Zasnąłem chwilę na ceratowej kanapce na mostku, ale zaraz przyśniło mi się, że jadę w kanał Brestu, a tu przede mną utkwiła na skałach olbrzymia ciężarówka, zagrodziła mi drogę i nie zjeżdżała co uniemożliwiło mi żeglugę.

Wieczorem w Breście poszedłem do miasta zadzwonić z budki. Było ciemno i przechodząc przez ulicę, nie zauważyłem cienkich, zardzewiałych łańcuszków między słupkami i się wywaliłem. Z bólem w ręce i kolanie wróciłem na statek i poszedłem do koi, ale rano mnie bolało dalej, więc wziąłem taksówkę i pojechałem do szpitala. Tam zrobili zdjęcie-ręka złamana.

Znam tylko jedno słowo po francusku „ quatre-vingt dix” co się wymawia „katrwędis” i znaczy „dziewięćdziesiąt” i to jedno słowo w szpitalu mi się przydało. Podczas gipsowania doktor kazał trzymać rękę pod kątem „katrwędis”, czyli 90 stopni. Słowo to zapamiętałem, bo w języku francuskim, tak jak w duńskim podstawą liczebników głównych jest 20 a nie 10 jak w polskim czy angielskim.

„Quatre-vingt dix” znaczy więc „cztery-dwadzieścia dziesięć”

Po Montoir (60/329) 10 luty 2002

Bujam się w tym kontrakcie już piąty miesiąc. Codziennie rano zbieram z podłogi papiery, okulary, piloty butelki. Ale dziś, a najdalej jutro mijam po raz ostatni potężny falochron Bilbao, cumuję i jadę do domu. Najpierw do Hamburga na „debriefing” a dopiero potem przez kochaną Wraszawę lotnisko Chopina, gdzie trzydniowy, śmierdzący hamburger kosztuje 20 zł , a po drodze z dworca międzynarodowego na krajowy trzeba się odpędzać od taksówkarzy-oszustów, jak w Kalkucie od żebraków.

Zmarnowałem na tym statku ponad 4 miesiące życia, przejechałem 20 tysiecy mil zawinąłem z Bilbao (61/330) 61 razy i zarobiłem koło 25 tysięcy dolarów.

God be good to me, thy Sea is so wide and my ship so small.

image


sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości