sailorwolf sailorwolf
2279
BLOG

Hiszpania - Afryka Zachodnia

sailorwolf sailorwolf Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Private Loobook

 Marine Rickmers 

Apr.16th 2007-Aug.15th30 2006

18 kwietnia 2007, Algeciras (1/678)

Zaokrętowałem 16 kwietnia 2007, na redzie Algeciras. Zawieźli mnie pilotówką, musiałem włazić po sztormtrapie, a walizki podali na rzutce.

-Kumusta ka!-przywitałem Filipińczyków na pokładzie w ich rodzinnym tagalog.

-Ajos lang, ajos lang, sir!-odpowiedzieli chórem

Kapitan poprzedni wydawał się dość OK, choć trudno coś powiedzieć po jednym dniu na statku.

Była tu grupa jednej narodowości oficerów, więc sami dobrzy kumple. Nie wiem na razie czy zajmowali się tylko umacnianiem wzajemnej przyjaźni, czy też zostało im trochę czasu na właściwą eksploatację statku.

Sprawdziłem trochę chiefa z pokładu jest OK. Siedzi tu już 6 miesięcy i nie miał problemów jak dotychczas, tyle, że za dwa tygodnie schodzi i przychodzi nowy chief. Mają poza tym założyć nowy komputer statecznościowy z programem ”Belco”. Ale to nic, starego nie ma co demontować, to zawsze będzie można porównać wyniki.

Jest 1533 załadunek skończony, zaraz o ile pamiętam, mam zawołać pilota na kanale 13 i w drogę do Gibraltar Strait.

Port przeznaczenia w Mauretanii - Nouakchott. Podobno tam mówią po francusku. W takiej dziurze jeszcze nie byłem, a mają tam wszystkie możliwe atrakcje dla kapitana-płytko, prądy, wiatry i brak holowników. Generator nr 2 nie działa, nie mogę więc użyć steru strumieniowego. To znaczy był technik - Niemiec mieszkający w Sidney i coś tam zrobił, ale będziemy mogli wypróbować dopiero w morzu za parę dni.

Nouakchott to wyjątkowy port, zresztą jak i cała reszta. Jest cholernie płytko, mam 8.85m a tam jest podobno 9.5 m na wysokiej wodzie. Boje pozrywane, nic nie świeci, trzeba iść na nabieżnik, którego nie ma. Na dokładkę tylko jeden holownik.

No więc ostatni kapitan miał mnóstwo szczęścia, że w ogóle udało mu się zrobić całe kółeczko bez mielizny. Ten thruster nawalił dopiero w ostatnim kółeczku.

Jak cumować na prądzie rzeki Gambia bez holownika i steru strumieniowego?

Dziś dowiedziałem się od żony, że Janusz Samborski dowodzi “Alexandrą Rickmers”. Zaraz wysłałem mail i dostałem odpowiedź , że zaraz zawija do Singapuru, a potem Australia, Nowa Zelandia. Statek podobny do mojego. Kurde wolałbym jego linię niż moją. Przynajmniej cywilizacja- piloci i holowniki bez problemów.

Z Januszem mieszkałem w 1969 do chyba 1971 w jednym pokoju w SDM2.

Pamiętam, że był bardzo schludny i lubił wafle. Mieszkał jeszcze z nami Sławek Ryfa i Rumik (tak na niego mówiliśmy,bo mieszkał w Rumii). Rumika wyrzucił ze szkoły Rumik nie umiał pływać.

To już 38 lat temu, a jakbym ich wszystkich widział.

Fajnie mieć starego kumpla w tej samej firmie, człowiek nie jest taki sam. A z naszego roku jeszcze jest Maciek Eckert i Andrzej Murkowski. I tyle.

21 kwietnia

Agent z NLU czyli Noaukchott zadzwonił, że dostanę pilota wieczorem jak przyjdę. Stara załoga mówi, że to niezwykłe, bo nigdy nocą nie wchodzili. Ale sprawdziłem wody pływowe w Tide Tables i komputerze – wysoka woda ma być o 2350 więc bym wchodził prawie na wysokiej wodzie, czyli plus 1.3 m wody pod kilem.

Nouakchott (2/679) 22 kwietnia 2007

Zapewnienia obu chiefów, że statek nigdy nie wchodzi do Noukchott w nocy okazały się nieprawdą. Wszedłem o 12 w nocy na najwyższej wodzie. Podejście na nabieżniku dość paskudne przy dość silnym północnym wietrze.

Z lewej czerwone światło jetty z prawej pomarańczowe bojki limitowe, ale paskudnie bo trzeba bardzo wolno. Holownik nie robi nawet 4 węzłów.

Wyjście z Nouakchott – Przy północnym wietrze odsunąć się od kei na około 40 metrów, kręcić w prawo thrustererm, ale gdy na decku mało kontenerów wiatr pcha nadbudowkę i thruster nie obraca wystarczająco, żeby się zmieścić przed boją mieliźnianą. Trzeba wtedy albo tug (holownik), albo iść wolno wstecz - dziób idzie w prawo. Po minięciu breakwatera przy zanurzeniu 8 m można jechać dowolnym kursem.

UWAGA!

Holownik bardzo słaby – pilota też się bierze z holownika. Trzeba podchodzić poniżej 4 węzłów, ale wtedy trudno utrzymać się w nabieżniku (2s green)

Banjul stolica Gambii (3/680) 24 kwietnia 2007

Podejść trzeba koło 20 mil od Sea Buoy, która zresztą jest tylko na mapie, bo na morzu jej nie ma w górę rzeki Gambia. Boje pozrywane, a te co są, stoją poprzestawiane, więc najlepiej polegać na GPSie.

Po przejściu tych 20 mil podchodzi się do jetty na 2 kable i wtedy z łódki robiącej maximum 3 węzły wsiada pilot. Oczywiście o holownikach mowy nie ma.

Na drugi dzień w Banjul

Przyszli rybacy-takich schrimpsów czyli krewetek jeszcze w życiu nie widziałem. Po 30 cm.

Byłem też w mieście. Od bramy dostałem dwóch przewodników, od których się nie mogłem odczepić. Chciałem kupić wodę kolońska i może tytoń do fajki.

Zleźliśmy z moimi przewodnikami pół miasta i nie znaleźliśmy nic. Wszędzie afrykańska nędza i paru Arabów, co stanowią tu elitę i kontrolują handel.

Moi przewodnicy byli szczerze zmartwieni, że mi się nie przydali, ale na końcu dałem im po dolarze, więc przyrzekli mi dozgonną przyjaźń i wdzięczność choćby nie wiem co.

Cały kraj muzułmański.

W kraju dosłownie w drodze na lotnisko odebrałem parę egzemplarzy mojej świeżo wydanej książki “Opowieści z knajpy Zejman”.

Nawet przeczytałem- nie jest taka zła, w sam raz na podróż koleją. Najśmieszniejsze, że w Google znalazłem swoje nazwisko jako autora Rapu o Gdyni. No może w takich internetowych encyklopediach będę istniał.

Zauważam jednak u siebie jakąś permanentną irytację, to chyba skutki nerwowego życia na statku.

Chyba tak, pływam już 32 lata po szkole i rok w szkole. Jakbym był górnikiem, to już dawno byłbym na emeryturze, a tak nie jestem i muszę dalej pływać. Na prawdę mam już dość. Tym bardziej, że mam gdzie mieszkać, chociaż moja emerytura jest bardzo wątpliwa. Powinienem dostać za 11 lat w polskiej flocie i za pływanie w Danii.

Jeśli chodzi o Polskę, to nie jestem pewien czy ZUS będzie jeszcze istniał w 2015 roku jak skończę 65 lat.

26 kwietnia 2007

Wyszedłem z Banjul bez problemów .Najbardziej przydatny jest w tym wypadku dobry GPS. Idzie się jak po sznurku miedzy mieliznami, ale oczywiście officer robił także często pozycje z GPS i z namiarów.

Jutro rano przede mną jeszcze jeden port bez holowników i z pilotem 200 m od kei. To Nouadhibu.

Wszystko co trzeba by uprzyjemnić życie kapitanom – mielizny, prądy wiatry, mnóstwo wraków i niepewne znaki nawigacyjne.

Charter Maersk kazał być przy pilocie na 1400. Podjadę i walnę kotwicę

To będzie koło 0300 w nocy – to się jeszcze trochę wyśpię.

Nouadhibou (4/681) 28 kwietnia 2007

Wejście do Nouadhibou (co za nazwa!) jest paskudne.

Najpierw z kotwicowiska trzeba przejść między dwoma bojkami, które nie mają świateł i ledwo je widać, bo tej czerwonej jest tylko pół i skręcić na północ w stronę Cap Blanc, gdzie trzeba się zmieścić w czterokablowym przejściu między Cap Blanc, a mielizną oznaczoną zieloną bojką. Jest tam zawsze bardzo silny północny wiatr spychający na mieliznę.

A w plażę wmontowany jest wrak jakiegoś wielkiego statku. Potem jedzie się jeszcze trzy mile i dostaje pilota na przeciw dwóch berthów do załadunku rudy żelaza. Potem jeszcze parę mil do kei. Keja jest króciutka - dziobowa i rufowa podane na dalby.

Na moim miejscu stał jakiś masowiec. Czekałem aż wyjdzie 3 godziny i pośród sterczących wszędzie wraków próbowałem rzucić kotwicę. Kotwicę próbowałem rzucić 5 razy po 5 szakli i nie trzymała!!! W końcu tamten zamknął klapy i poszedł, a ja zacumowałem.

Pilot powiedział, że tamten podpłacił Port Authority i dlatego stał do końca swojego załadunku, a ja musiałem czekać.

W każdym razie to port pełen adrenaliny.

Ale największa niespodzianka czekała mnie przy odprawie

Czarny officer w mundurze z czterema paskami odezwał się do mnie po polsku.

Okazało się, że kończył wydział administracyjny w Gdyni w 1983 roku.

No i oczywiście jako, że gość prawie w moim wieku więc ma w domu stare przeboje Czerwonych Gitar i Niemena i w ogóle wspomina Polskę z wielką sympatią. Dałem mu flachę, a on mi przyniósł owoców.

Kurde w nocy była awaria dźwigu nr 2. Zreperowali go dopiero o 7 rano.

Oczywiście Maersk od razu zrobił aferę, że od 22 do 7 rano, co jest wierutnym kłamstwem.

Muszę przygotować “Statement of Facts “ i wysłać do kompanii. Bałem się, że chcą wyjście robić po nocy, czego bym odmówił. Rzuciłbym kotwicę na wewnętrznej redzie i czekał do rana.

To przez to czterokablowe przejście między mieliznami (jednej boi nie ma w ogóle a druga nie świeci), ale agent powiedział, że w nocy ruch tutaj i tak jest zabroniony. Dzięki Bogu!

29 kwietnia 2007

Ponieważ jednej boi wyjściowej nie ma w ogóle, a druga jest przesunięta, uznałem, że najpewniejszym znakiem nawigacyjnym będzie ów wrak na plaży, powinienem przejść 2 kable od niego.

1500 wyszedłem, należy przechodzić około 1 kabel od zielonej boi nr 3 choć trzeba uważać bardzo na prąd pływowy. U dołu wrak na końcu Cap Blanc.


image


Jest to wrak mv” Mallouka”, który “strandował”, czyli wszedł na plażę

1 sierpnia 2004. Bandera Liberii, załoga marokańska, właściciel z USA.

Właściciel trzyma na burcie watchmana, żeby ludność statku nie rozkradła.

image

11 maja 2007

Minęliśmy w nocy Lanzarotte, byliśmy w zasięgu wiec wykonałem telefony.

Jak na razie jestem na czas z papierami na koniec kwietnia, a najgorszy jest pierwszy miesiąc na nowym statku, gdyż muszę się zorientować w burdelu poprzednika i zrobić swój własny burdel.

Ale forsa się zgadza, a to najważniejsze.

3 maja 2007

I po Algeciras (5/682)

Na wyjściu z Algeciras przełączam telegraf maszynowy ze skrzydła na mostek, a tu nagle telegraf mostkowy idzie sam to tylu i ustawia się na „Full astern”. Zgasiłem maszynę “emergency” przyciskiem i dawaj reperować z elektrykiem. Uporaliśmy się dopiero w połowie cieśniny gibraltarskiej, przełączając z powrotem na prawe skrzydło i z powrotem na mostek. Byłem trochę w strachu. Ale dobrze się skończyło.

Wysłałem prośbę o serwis do Algeciras 16, ale jak znam życie, to ten cały servis jest bezradny, jeśli chodzi o sprzęt, wyprodukowany zresztą przez siebie.

5 maja 2007

Jak na razie nie jest źle. Zainstałowałem przypadkowo rozinstalowany „digitrace”, czyli system przekazujący poprawki map i wydawnictw nawigacyjnych przez satelitę. Po tygodniu udało mi się go znów zainstalować poprawnie tym bardziej ze w Algeciras dostałem CD z ulepszona wersja 5.1.7.

Obecnie mam poprawione do 18 tego tygodnia wszystkie mapy i wydawnictwa czyli jestem na bieżąco. Poprawki przychodzą co czwartek przez e-mail – są drukowane na drukarce – jestem pełen podziwu jak sobie przypomnę za moich czasów, kiedy byłem drugim oficerem- przychodziły zeszyciki “Notices to mariners” spóźnione o miesiące .Teraz płaci się tylko za licencje i odbiera wszystko droga elektroniczną. Takie czasy przyszły wspaniałe. Strach pomyśleć co to będzie jak się będzie elektronika w takim tempie rozwijać.

Jak wspominałem w dzień wyjazdu na statek odebrałem moją wydaną świeżo książeczkę “Opowieści z knajpy “Zejman”. Jak się to czyta w formie książkowej jest niezła do pociągu, czy inną nudę. Natomiast została już dawno napisana “Legenda o Kamiennej Górze.”

Jest to praca domowa Kacpra, którą napisałem 10 maja 2005 na Południowym Pacyfiku , na “CSAV Manzanillo” na wyraźną jego e-mailowa prośbę.

Wyszła fajnie, ale pani nie sprawdziła nawet prac domowych, więc postanowiłem ją wydać.

Problem w tym, że chce ją sam zilustrować, a ręka niewprawna, bo kiedyś nieźle rysowałem, ale brak treningu itp.

Więc najpierw muszę sobie przypomnieć jakie rysunki lubiłem jako dziecko i postarać się coś takiego narysować.

Pamiętam na Budownictwie Lądowym kazali nam rysować godzinami same kreski, albo kółka, więc zacznę od tego.

W Noaukchott (6/683) 6 maja 2007

Niech to psy….

Podszedłem pod pilota, wchodzimy, mam 5 warstw kontenerów na pokładzie

Piździ z N jak cholera . Pod dnem pół metra, naokoło mielizny, bo najniższa woda dokładnie 1840, pilot dupa.

Podchodzę do kei na 20 metrów dziobem, a wiatr taki, że nie mogą podać pod wiatr rzutki. Raz, drugi, trzeci, piąty, wiatr mnie obraca dziobem do kei, holowniczek nie daje rady, w końcu mnie obróciło i podchodzę prawą burtą. W końcu podali rzutkę, szpring i 2 cumy i z wielkim trudem zacumowałem.

image

                                Prawą burtą tym razem 

 tak wyglada Nouakchott,czyli port stolicy Mauretanii.To znaczy stolica jest 25 kilometrów stąd. Niemniej podobno według mojego czarnego kolegi ze szkoły, Mauretania jest teraz krajem demokratycznym, rozwija gospodarkę rynkową, znaleźli tam ropę, eksportują rudę żelaza a nawet mają kopalnię złota.

                       

image

Druga strona falochronu w Nouakchott

7 maja po południu

woła mnie chief, że jest problem w dwójce. Okazało się, że na FP grodzi przy tanktopie byla listwa koło 30 cm szeroka. Robotnicy wygięli ją do tylu tak, że nie dało rady położyć ani jednego kontenera i to na szerokości trzech kontenerów 02,04,08.czyli nie moglibyśmy załadować około12 kontenerów, co skończyłoby się problemami od Maerska i ze statecznością.

Zadzwoniłem do superintendenta i powiedziałem, że jedyna droga to obciąć listwę.

Zgodził się więc zawołałem chiefa z maszyny i fitter w pół godziny załatwił problem. Należy jednak dodać, że gródź była ścianą zbiornika paliwa, a w ładowni był jeden kontener z Dangerous Cargo klasy 4.1.

I tak to jest.

Spawaliśmy na ścianie z której drugiej strony było paliwo, a w ładowni kontener z ładunkiem niebezpiecznym.

Nie wolno mi było tego robić, ale wtedy ryzykowałbym “off hire”, więc zrobiłem to wbrew przepisom.

Polewaliśmy podczas spawania ścianę zbiornika paliwa wodą.

image

                                    tę właśnie listwę obcinaliśmy palnikiem

2000 rzuciłem kotwicę u ujścia rzeki Gambia. Mam trzy godziny stąd między mieliznami do portu. Na moim miejscu stoi jakiś samochodowiec. O szóstej ruszymy, będzie już widno. Trzymam wachty antypirackie, Afryka to Afryka, ale może się wyśpię.

Kurde, mam już dość pływania i tych wszystkich przygód. Chciałbym się zająć wychowywaniem syna.

Niestety ZUS przyznał mi po 11 i pół roku pływania na najgorszych polskich statkach 301 zł emerytury. Lepiej w ogóle by nic nie przyznawał, to bym się czuł całkowicie oszukany, a tak to niby coś tam dali. Ciekawe na podstawie jakich przepisów. Według mnie powinno być po 11 latach pracy na polskich statkach (oczywiście najgorszych) co najmniej 40% normalnej emerytury, którą się dostaje po 25 latach pracy. Chyba dalej u nich czysty socjalizm i należy okraść kogo się da.

Rano podniosłem kotwicę i podjechałem rzeką Gambią pod port Banjul. Przy kei samochodowiec Grimaldiego, rampa opuszczona, rzuciłem więc kotwicę na rzece i czekam na rozwój wypadków. Grimaldi miał wyjść o ósmej rano, już jest jedenasta, a ten stoi w najlepsze. Trochę jestem zmęczony, początek miesiąca, więc sobie chętnie podyndam na kotwicy.


image

                                  Samochodowiec na moim miejscu w Banjul

No mają mi skończyć dziś wieczór i parę dni spokojnej żeglugi do Algeciras.

Nawet niezła ta linia, jak wszystko działa.

Ten Banjul (7/684) to można zaliczyć na niskiej wodzie z 8 metrami zanurzenia i tak celowałem bo niska woda wychodziła o 2030, na szczęście keja była zajęta, rzuciłem kotwicę i wchodziłem 3 godziny przed wysoka wodą, mając 60 cm pod kilem więcej.

A za godzinę, po dwóch dniach postoju wychodzę z Banjul i jadę prosto do Algeciras.

No, wygrzebałem się z mielizn Gambii i jadę prosto do Europy, choć jeśli chodzi o Hiszpanię, to sprawa dyskusyjna, czy to w ogóle Europa..

12 maja

Dobra pogoda i spokojna żegluga. Będę w Algeciras 15 więc chyba rzucę kotwicę na parę godzin. W zasięgu telefonów komórkowych, więc się można nagadać. Za 5 euro 2 godziny. Dzisiaj zrobię alarmy, bo pod banderą Luxemburga wystarczy raz na miesiąc, a nie jak pod banderą Marshall Islands, czy Liberii co tydzień. Choć szczerze mówiąc, bezpieczeństwa nigdy za wiele.

15 maja

Podchodzę dziś do Gibraltaru. Z tym ze mam ETA na 1700, a mam być o 2 nocy 16, więc jak się gdzieś morze uspokoi muszę zatrzymać maszynę i parę godzin podryfować. Tutaj trochę wieje-wczoraj ósemka, ale jak tak będzie dalej przejadę Gibraltar i zatrzymam na Śródziemnym po drugiej stronie.

Dziś rano chieff mechanik powiadomił mnie, że gdzieś nam ucieka słodka woda-ostatnią dobę 30 ton. Nie wiadomo gdzie, wiec muszę zamówić 50 ton słodkiej wody w Algeciras.

Po Algeciras (8/685) 17 maja 2007

No i żeby mi nie było za dobrze , na podejściu pod pilota w Algeciras 15th 1945, zadzwonili do mnie ze messy, że znaleźli stowawaya.

Wściekłem się, ale co mogłem zrobić? Immigration i policja hiszpańska odmówiła wzięcia go do Hiszpanii, więc go wiozę do Mauretanii, Nouakchott, gdzie podobno niezauważony wsiadł.

Nie ma żadnych dokumentów, mówi, że jest obywatelem Liberii, co się częściowo zgadza, bo na zachodnim wybrzeżu Afryki po angielsku mówią w Nigerii, Ghanie, Liberii i Sierra Leone zdaje się. Reszta po francusku, Angola po portugalsku, a w Nanibii nie wiem ale może po niemiecku?

Kazałem go skuć i zamknąć i dobrze zrobiłem. To byłby bal, jakby uciekł w Hiszpanii.

18 maja

Dziś rano mówię do mojego filipińskiego cooka - Weźmiesz czerwone buraczki, ugotujesz, połączysz z rosołem, zetrzesz buraczki na tarce, doprawisz i dolejesz śmietany….-

A cook mówi:- Captain to może lepiej zrobię po prostu barszcz?-

Jadę z duszą na ramieniu z moim stowawayem, jest liberyjczykiem i Mauretania może się nie zgodzić, żeby go przyjąć. Podobno konsul liberyjski w Madrycie, obiecał przesłać tymczasowy paszport, dzięki któremu mógłby dotrzeć do Liberii, problem polega na tym, czy wysłany kurierem list dotrze do Nouakchott na czas, bo będę tam w niedzielę rano. Jak nie pozwolą mu zejść to będę go wiózł do Nouadhibou, bo to tez Mauretania.

Ciekawa jest semantyka slowa “stowaway”. jeśli podzielimy to na dwie części to nam wyjdzie “stow away”.

Słowo “stow”, a raczej “to stowe”jest znane każdemu nawigatorowi i znaczy po prostu “ształować”, czyli pakować, mocować na statku. Słowo “away” jest znane.

Wiec znaczy to ostatecznie “Zaształowany na ucieczkę”

Mądrzy inaczej występowali wszędzie i zawsze w przytłaczającej większości

Część jest po prostu tępa z urodzenia, duża większość jest za leniwa by myśleć i się uczyć.

Myślenie wprawdzie nie boli, ale jest męczące.

Dużo łatwiej jest się zmusić do wysiłku fizycznego niż umysłowego, szczególnie jeśli jesteśmy zmuszeni do nauczenia się czegoś nowego.

Wystarczyło im jednak logicznego myślenia by wymyślić tak zwaną “demokrację”, w której nie liczy się jakość, tylko ilość, w czym tzw. demokraci są najmocniejsi.

Wystarczyło poprzeć “demokrację” ogromną, przytłaczającą większością głosów (większość podobno ma rację) i już mogli czuć się bezpieczni.

Wystarczy nauczyć się sterować tą większością, żeby mieć każde wybory w kieszeni.

Jak?

Od tego są specjaliści.

Nouakchott (9/686) 20 maja 2007

W Nouakchott nie chcą nawet słyszeć, żeby zabrać mojego stowawaya. Zadzwoniłem do jakiegoś korespondenta P&I a właściwie TCI Africa Capt. Sarr z Dakaru, a on mówi, że z Banjul bez problemów go odeślą.

Kurde, wszystko jest “bez problemów”, tylko, że zawsze w następnym porcie.

Banjul (10/687) 22 maja 2007

Oj, chyba już niedługo z tych portów będę pisał. Dziś wypowiedziałem pracę. Napisałem, że postawa superintendenta jest nie do przyjęcia i w związku z tym odchodzę z kompanii. Za dwie godziny był telefon od szefa kadr, że ma nadzieje, że żartowałem i nie ma się o co pieklić, bo żadnych problemów nie było.

No i mnie przekonał, zostaję, choć się serio bałem, że rezygnacje przyjmie i co wtedy byłoby ze mną? W wieku 57 lat niełatwo znaleźć pracę kapitanowi.

A ja potrzebuję 200 tysięcy euro, żeby się nie martwić o przyszłość. Chyba dłużej niż 85 nie pożyję. Instystucje ubezpieczeniowe typu ZUS łudzą ludzi, że będą nieśmiertelni, tymczasem średnia życia mężczyzny jest w Polsce 67 lat. Czyli całe życie zabierają mu pół pensji, żeby mógł dostawać emeryturę przez dwa lata. I to stanowczo niższą, niż by wynikało ze składek bo:

1.Kobiety dostają tyle samo, chociaż dłużej żyją i 5 lat wcześniej przechodzą na emeryturę

2.Górnicy przechodzą po 25 latach, bez względu na wiek (18+25=43 lata górnik może być emerytem)

3.Wszystkie służby mundurowe i specjalne mają niewyobrażalnie wyższe

  i wcześniejsze emerytury, niż wynikałoby to z ich składek.

4.Rolnicy są w KRUS –więc również żerują na biednych średnich męskich emerytach

5.ZUS – jego personel i wspaniałe, nowe gmachy na pewno będą ostatnimi dla których zabraknie emerytur.

Ogólnie gdzieś czytałem, że średni męski emeryt powinien w Polsce dostawać wynikającą z matematyki i logiki emeryturę ponad 4300 złotych.

Dostaje 1200 zł, co woła o pomstę do nieba, bo ziemska sprawiedliwość w tzw. demokratycznym państwie nie istnieje.

Ale, ale oto na obiad dzisiaj były lokalne krewetki, których 8 kilo kupiłem od rybaka za 80 dolarów amerykańskich.

Trzeba przyznać, że rzeczywiście takich wielkich nie widziałem nigdy nigdzie.

Mówią na nie “King Prawns”.

image

   Oto krewetki z Gambii, dla porównania dłoń dużych rozmiarów .

1445 przyszło 4 oficerów Immigration ( w tym dwie kobiety), P&I, Agent i dwóch policjantów i mnie zawołali, że chcą iść do stowawaya.

Wpuściłem ich do tiurmy, a oni na niego. Jakby mnie tam nie było to by dostał na pewno w dziób.

Po tym krótkim przesłuchaniu okazało się, że mój stowaway jest gambijczykiem i zaraz go zabierają na ląd, czyli do domu.

Tak się ucieszyłem, że mu dałem 10 paczek papierosów i 10 dolców kieszonkowego.

I mam go z głowy.

Po Nouakchott (11/688) 26 maja 2007

Więc zawinąłem tu po ładunek jeszcze raz. Podejście tu zawsze paskudne. Na niskiej wodzie mogę wchodzić z maksymalnym zanurzeniem 9 metrów, naokoło mielizny. na dokładkę wieje tu zawsze silny północny wiatr. Natomiast holownik podający pilota jest bardzo wolny i za każdym razem przy braniu pilota muszę dawać ”maszyna stop”. Nie mam więc prędkości i dryfuje mnie na piach, szczególnie jeśli mam na pokładzie 5 wartsw kontenerów.

Wyszedłem i jadę spokojnie do Algeciras, załadowany maksymalnie.

Charter mówi, że będę bunkrował nie co 4, tylko co dwa tygodnie i 400 ton fuelu zamiast 800 i w ten sposób będę mógł wziąć na maxymalne zanurzenie 400 ton kontenerów więcej niż przedtem, co pozwoli czarterowi zarobić 34 tysiące dolarów więcej co dwa tygodnie.

27 maj

Jadę do Algeciras ecospeed i kończę miesiąc, wiec miliony papierów do wypełnienia, tym bardziej, że miałem stowawaya. Pogoda na razie dobra, choć wiaterku można się, jak zwykle spodziewać na północ od Kanarów.

Pogoda wspaniała, dziś (29) powinienem być na redzie Algeciras, dokładnie w zatoce Gibraltaru i rzucić kotwicę do jutra. Spokojnie można będzie podzwonić komórą do domu.

W Algeciras (12/689) 1 czerwca Dzien Dziecka

Dwa dni dyndałem na kotwicy-port miał spóźnienie - podobno kontener się

urwał z dźwigu i zabił kogoś. Jak wyładowali trzecią ładownię, to się okazało, że taka sama listwa jak wtedy w Afryce, na tanktopie się wygięła i nie można ładować.

Dzwonię do Hamburga-captain obciąć. Ale Hiszpania to nie Mauretania, trzeba

prosić o zezwolenie na użycie palnika. Dzwonię do agenta, a on mówi, że na zezwolenie trzeba czekać 2 dni, captain rób na własne ryzyko, bez zezwolenia.

Tyle ze płyta jest przyspawana do zbiornika paliwa, więc tak jak wtedy, bosman polewał ścianę zbiornika wodą , a fitter ciął. Na dokładkę wypompowywali sludge.( –resztki paliwa i wody z zenz, popłuczyny)

W pół godziny było obcięte, wszyscy odetchnęli, że kapitanowi znów się udało.

I taki ten mój job.

2 czerwca 2007

No, w nocy wyszedłem szczęśliwie z Algeciras i rozpocząłem nową, dwutygodniową podróż znaną trasą.

Nouakchott (13/690) 5 czerwiec 2007

Podjechałem o 5 rano 5 kabli do bojki pilotowej, a ponieważ Port Control nie odpowiadał, rzuciłem kotwicę.

Poszedłem do biura i patrzę, a tu ni stąd ni zowąd widzialność się zrobiła 50 m.

Wołam ich, a oni, że holownik nie ma radaru i dostanę pilota jeśli sam wjadę do portu i pilot mnie zobaczy czyli na 50 metrów do holownika.

Kazałem drugiemu wpisać dodatkowy “way point” w GPSie w samym porcie i ruszyłem.

Jak widać, to trzyma się człowiek między mieliznami patrząc na nabieżnik, ale jak nic nie widać to mi został tylko ten GPS.

Wiatr i prąd mnie spychał w lewo, co chwila musiałem stawać, żeby się za bardzo nie rozpędzić, bo jak pamiętamy pilot może mnie dogonić tylko, jak stoję.

W końcu patrzę w radar –jestem w porcie kabel od kei i holownika, a nic nie widać.

W końcu zamajaczył się holownik i rozpoczęła się zwykła “porocedura” cumowania w Nouakchott. Mówię “procedura”, bo tak się cumuje w Nouakchott.

Holownik słabiutki i pomaga nieudolnie, jakby nie rozumiał francuskiego, tak że właściwie polegać trzeba na własnej maszynie.

Na dokładkę nie ma nawet “mooring boat”, czyli łódki, która zawiozłaby cumę na ląd.

Jeszcze tylko kilka Nouakchottów i jadę do domu i oby nigdy więcej tu nie trafić.

Wiec wstałem rano

(piłem niewiele)

I patrzę w lustro

Co to za szkielet?


Cóż to za smukły

Chart czy doberman

Gdzie jest ten stary

I tłusty zejman?


Gdzie grube brzucho

I tłuszczu zwały

Morda jak słońce

Gdzie się podziały?


Byłem w połowie

Jak przedtem byłem

Macam się, szczypię

Cholera, śniłem……….


Nouakchott Mauretania June 6th 2007

Banjul (14/691) 8 czerwca 2007

No i jestem w Banjul. najpierw przyszedł mój stały dostawca ryb ze świeżymi krewetami i rybami “red snapper”. Kupiłem 25 kg za 120 dolarów.


image

                                  Ważenie krewet ( to te duże) na mojej wadze

image

Zdjęcie z moim dostawcą- jakbym go zapomniał to by dopiero było!!!


image

Dziś rano chief z pokładu zrobił te zdjęcia. Ach, któż to, ach któż? To nasz stary znajomy stowaway poluje na nowy statek do lepszego życia.

 Mam nadzieję, że moja załoga i sześciu!!! gambijskich policjantów pilnujących statku go nie wpuszczą na mój statek.

9 czerwca 2007

O północy przyszedł agent i powiedział, że za godzinę wychodzę, ale bez pilota, bo pilot nie będzie wstawał dla jakiegoś tam głupiego statku po nocy. Wyszedłem wiec sam, na szczęście była “slack water” .Jednak GPS to wspaniały wynalazek.

W Banjulu poszedłem na bazar. Kupiłem 4 za małe T-shirty, spodnie od dresu

 ( właściwy rozmiar), wodę kolońską o strasznym zapachu Afryki, ale za to w butelce z napisem “Cobra Titanic Original” i okulary słoneczne, które dopiero na statku zauważyłem, że były wysadzane cudnej urody maleńkimi brylantami.

Po Nouadhibou (15/692) 11 czerwca 2007

Szybki postój - załadowałem 61 kontenerów tylko, z czego 27 czterdziestostopowych reeferów z mrożoną rybą i już po zachodzie słońca (1942) opuściłem port.

Ten zachód słońca jest bardzo ważny, bo po ciemku nie wolno wchodzić i wychodzić, ze względu na niebezpieczne podejście pełne płycizn i wraków. Wyszedłem bez pilota, ale jechałem “cala naprzód”, żeby zdążyć przed ciemnotą.

I zdążyłem.

Po Algeciras (16/693) 17 czerwca 2007

Właściwie załadowali mnie nie do końca i wysłali na kotwicowisko- jeszcze raz mam zawinąć do Algeciras i załadować ostatnie 49 kontenerów.

Ostatecznie do Algeciras drugi raz nie wszedłem. Przywieźli tylko motorówką zaopatrzenie i w morze. Dzięki Bogu!

W Noakchott (17/694) 21 czerwca 2007

Wszedłem prawie o dwunastej w nocy i obecnie kończą załadunek.

22 czerwca 2007 nareszcie daleko od lądu. Koło 1200 będę mijał Dakar, a potem koło 2000 cumuje w Banjul. Tym razem nie kupuję żadnych krewetek, ani ryb, starczy tego co mam, za to ta bielizna z bazaru okazała się fajna-dobry rozmiar I czysta bawełna. Bawełna czysta, ale przedtem uprałem.

I z tego Banjula jadę do Hiszpanii, na północ.

I w związku z tym Banjulem napisałem wierszyk

Oto on:

Zadzwonię ja Kwiatuszku

Zadzwonię ci z Banjula

Z tobą w słuchawce w łóżku

Tak miło mi się lula


Wyśle ci maila z morza

Niech frunie, moja mała

Ten mail cię ucałuje

Żebyś spokojnie spała


Śnij słodkie sny – motylki

Kwiatki, łąkę i rzeczkę

To może ci się przyśnię

I ja, choć przez chwileczkę


  mv Marine Rickmers

Na dojściu do Noauakchott June 20 2007

I tak to mam dziś jedenasty tydzień od wyjazdu z domu. Czyli już z górki.

Banjul (18/695) 23 czerwca 2007

Ładuję kontenery z orzeszkami-nerkowcami. 250 dwudziestostopowych kontenerów po 20 ton każdy, czyli 5 tysięcy ton orzeszków. Kurde, kto to zje?

Ale jak wyjdę z Banjul 24 kolo południa to będę w Nouadhibou 25 po południu, więc za dnia przejdę tę mieliznę koło wraka, rzucę kotwicę na wewnętrznej redzie i do ósmej rano spanie, jak Bóg przykazał.

Natomiast jak przyjadę po nocy, to będę musiał rzucać kotwę na zewnątrz i podnosić o świcie, bo jak uważny czytelnik pamięta, wchodzić i wychodzić tam wolno tylko przy świetle dziennym z powodu bardzo złego oznakowania. Znowu będą chłodzone kontenery z rybami.

Nouadhibou (19/696) 26 czerwca 2007

Zacumowałem po przespanej nocy na kotwicy na redzie wewnętrznej-wszedłem wieczorem omal nie przejechałem jakiegoś trawlera, który wepchnął mi się z prawej przed dziób, kabel przed tą boją mieliźnianą koło wraku. O boję się otarłem prawą burtą, ale nie wyrwałem jej na szczęście.

Jak się człowiek uprze, to nawet w Mauretanii zobaczy coś ciekawego. Dziś widziałem pociąg o 180 wagonach, zaprzężonych w 4 lokomotywy. Pilot mówił, że zdarzają “zaprzęgi” i po 300 wagonów i 6 lokomotyw.

Jutro wieczorem Lanzarotte i Fuerteventura, będę dzwonił. Mam być w sobotę rano w Algeciras.

Wychodząc z Nouadhibou parę mil od Cap Blanc patrzę i oczom nie wierzę

Pływający wrak dużego statku i to do góry nogami.

Powiadomiłem o pozycji wraku digitrace, oni Biuro Hydrograficzne Zjednoczonego Królestwa i zaraz wysłano na świat ostrzeżenie o dryfującym wraku -nazywał się “Derelict”.

Po Algeciras (20/697) 1 lipca 2007

Algeciras jak Algeciras. ETA Nouakchott 4/1200.

4 lipca 2007

Niestety ETA na 1200 okazała się niemożliwa do utrzymania i będę przy sea buoy koło 1500. Z tego co wiem od agenta, to będę musiał rzucić kotwicę i stać przez noc.

Po Nouakchocie (21/698) 5 czerwca 2007

Jadę na luzie ecospeed do Banjulu. ETA na GPSie wychodzi 0530, ale uważny czytelnik pamięta, że ostatnie 3 godziny jedzie między mieliznami z przysłowiową stopą wody pod kilem, więc dead slow ahead.

W Banjulu (22/699), 6 czerwca 2007

Więc tym razem nie obyło się bez przygód. Podałem cumę dziobową , a tu mi meldują, że wszystkie windy na rufie padły. Kazałem podać szybko na dziobie dwa szpringi, łódką rufowe i szpringi na rufie, ale jest rufa 50 metrów od kei. Cumowałem prawą burtą, więc ster lewo na burt i dead slow ahead , rufa się trochę zbliżyła, więc kazałem wybrać luz rękami i po pięciu takich manewrach byłem w końcu alongside.

A teraz idę kupić karty telefoniczne.

Dziś ósmy lipca, a ja dalej w Banjulu. Kupiłem w ramach pomocy dla Afryki

dwie narodowe koszulki gambijskiej drużyny futbolowej i torbę z motywami afrykańskimi. Na statku okazało się wszystko Made in Indsonesia.

W Algeciras (23/700) 13(piątek) lipca 2007

Myślałem, że już się nic w tym kontrakcie nowego nie wydarzy, ale mój los o mnie nie zapomniał - mam otwierać nową linię do Bissau w Gwinea Bissau. Nigdy tam nie byłem, nie mam map- dopiero mają przywieźć i z tego co wyczytałem w locjach pilota bierze się własną łodzią statkową.

Wczoraj w nocy holownik tak szarpnął, że pękła stalowa lina i złamała reling, dobrze, że nikt tam nie stał, bo by go uszkodziła.

W drodze do Noualchott 15 lipca 2007

Skontaktowałem się z agentem z Bissau. Więc jedzie się w górę rzeki bez pilota 81 mil. Znaków nawigacyjnych i świateł po prostu nie ma. Dockmastera dostanę dopiero przy kei i to na dokładkę nie mówiącego po angielsku.

Taka to Afryka.

W Nouakchott (24/701) 18 lipca 2007

Tym razem zrobiłem wspaniale zakupy u handlarza na statku. 20 kilo makreli za 30 dolarów i jeszcze dorzucił nóż sprężynowy- nie byle jaki z latarką i zegarkiem.

Na mapie to podejście rzeką Geba do Bissau wygląda nieźle-problem tylko czy nie ma niespodzianek pod wodą.

20 lipca kotwicowisko 1 mila na południe od kei w Bissau.

Przejście rzeką Geba było nie takie złe. Wchodziłem w kanał na niskiej wodzie, do Bissau dotarłem na wysokiej. Używałem map Admiralicji Brytyjskiej i GPSu.

Żadnej z boi podanych na mapach nie było, ale woda głęboka -pod kilem miałem od 5 do 25 metrów. Na pewnych odcinkach szedłem cała naprzód. W połowie drogi dostałem telefon od operation, że oni nic nie wiedzę, że idę bez pilota do Bissau. Załączyłem kopie wszystkich moich raportów z ostatnich 2 tygodni. Żadnej odpowiedzi.

Jak przyjemnie w radiu usłyszeć normalną muzykę (teraz leci Aria na strunie G J. S. Bacha).

Tu kraj chyba katolicki była kolonia portugalska-więc może nawet pójdę jutro czyli w niedzielę do kościoła.

To takie przyjemne, że na końcu świata jest coś, co znam i do czego od urodzenia należę. Jak to przyjemnie, że mogę iść w niedzielę do kościoła, jak u siebie na Grabówku.

 E. Wedel ( dawniej 22 lipca) 2007

O drugiej w nocy drugi zawołał mnie na mostek. Statek nie wiadomo dlaczego nagle zaczął dragować w kierunku 070, pomimo sześciu szakli w wodzie. W ciągu 15 minut zdragował pół mili. Bałem się że urwała się kotwica. Postawiłem maszynę na “stand by” wybrałem kotwicę, podszedłem z powrotem i rzuciłem prawą 7 szakli do wody. Na razie trzyma.

Dlaczego po dwóch dniach zaczął nagle dragować nie mam pojęcia. Za to wieczorem byłem niespokojny i poszedłem spać na wszelki wypadek w ubraniu.

I dobrze zrobiłem - jeszcze 2 kable i siedzielibyśmy na mieliźnie.

23 lipca więc dragowało mnie jeszcze dwa razy, w końcu znalazłem spokojniejsze miejsce. Ale jeszcze cały czas jestem na kotwicy. Na kanale 16 port control w ogóle nie odpowiada, tylko oni nas wołają raz dziennie i kłamią, że już dostajemy pilota.

Bissau (25/702) 24 lipca 2007

Wczoraj się w końcu odezwali, więc podniosłem kotwicę i jadę. Trzeba jechać kursem 330 i 500 metrów od brzegu skręcić na kurs 030. Pod kilem 4 metry naokoło mielizny - podjeżdżam więc, widzę canou pilota, a tu nagle odzywa się Port Control - Captain zawracaj z powrotem na kotwicę.

Kurwa, zawracaj jak naokoło płytko. Ale zawróciłem i rzuciłem kotwice w tym samym miejscu.

I ledwo rzuciłem, a oni znów –Captain podchodź, pilot czeka.

Pilot wdrapał się 500 metrów od brzegu i to było wszystko czego dokonał bezbłędnie. Widać było po nim, że się boi i traci kontrolę. Obróciłem statek i podchodzę do kei. przy której cumował inny statek. Keja była za krótka, ale podchodziłem pod trzywęzłowy prąd –zacumowałem 5 metrów od tamtego statku prawą burtą, przy czym rufa wystaje 60 metrów poza keję - keja jest za krótka. Kombinacja cum okropna - mam dwa szpringi z rufy przewleczone pod słupem na którym stoi pirs, wyciągnięte na keje i założone na poler. Dwie rufowe trzeba było przeciągnąć na midszip i zamocować na polerze przed nadbudówką.

Aluminiową kładkę o wadze kilkuset kilo ręcznie przenieść na midszip i podać na ląd z relingu. Patrzy pod kątem 60 stopni, zleźć po niej to wyczyn.

Na odprawę przyszło 20 osób, każdy wymachiwał jakimś “niesłychanie ważnym” papierem do podpisania, ale widać było, że najważniejszym celem jest otrzymanie kartona papierosów.

Dałem im te papierosy i sobie poszli. Jeden z immigration officerów zaczął mówić po rosyjsku- okazało się, że kończył szkołę mechaniczną w Murmańsku.

Po odprawie poszedłem z nim do miasta.

Miasto było wyłożone czerwonym błotem i pachniało afrykańską nędzą. Poszedłem do kościoła, a potem zaprosiłem oficera portowego na piwo.

Wypił dwa piwa i zaczął mi oferować wszystkie przechodzące dziewczyny, chwytając każdą za ramię i zachwalając jej zalety. Nie miały nic przeciwko temu.

Wróciłem na statek. Więcej się nie ruszam.

Nie musiałem się ruszać. Dzwonią z dołu, że przyszedł Port State Control.

-Słucham - pytam

-No abla engleze-

-You are not PSC -

I było po kontroli. Jak ja mam już dość Afryki.

image

Z mostku tak wygląda Bissau i sznur ciężarówek ładunku dla mnie .


image

25 rano dostałem pilota, wyszliśmy, jesteśmy pięć kabli od kei, pilot woła pilotówkę, a tu nic. Czekam i czekam, prąd mnie zaczyna znosić, rzuciłem kotwicę, a pilot mówi, że łódź jest, ale nie mają benzyny. Kazałem przygotować rescue boat, ale dzwonię do agenta -nie podnosi.

Wkurzyłem się zadzwoniłem do szefa czarteru MAersk  do Londynu. Mówię mu, że marnuję czas czarterującego, bo nie mogę zdać pilota. Chyba gdzieś tam wysoko zadzwonił, bo za 20 minut przypłynęła łódź Marynarki Wojennej i zabrała pilota. Mam takie skromne marzenie - nigdy więcej Bissau.

30 lipca 2007

W Gibraltarze wieje. wiatr wyje, prądy, a tu rzucam kotwę w namiarze 20 stopni i odległości 7 kabli od czerwonego światła falochronu o 0412, wstaje o ósmej, a tu raj.

Słońce, temperatura umiarkowana, ludzie na plażach, kotwica trzyma. Wpadłem w taki radosny nastrój, że o 10 rano wypiłem 2 piwa i zjadłem zupę pomidorową z grzankami.

Po Algeciras (25/703) 31 lipca 2007

Nawet nie dotknąłem lądu. Germanischer Lloyd mnie sprawdzał, reperowali sat C i szczęśliwy jestem, ze wyszedłem na szerokie morze.

3 sierpnia 2007

No, zmiennik ma przyjechać do Algeciras i mnie zmienić 12 sierpnia.

Żeby mi nie było za dobrze, po wyjściu z Hiszpanii w nocy dzwoni do mnie kucharz, żebym ratował, bo go mordują.

Poleciałem na dół, oiler pijany czepia się cooka, a ten w podartej koszuli się drze.

Do dobycia noży nie doszło. Kazałem oilerowi iść natychmiast do łóżka, a jutro do mnie na dywan.

Dałem mu “verbal warning”, przysięgał, że nie tknie więcej alkoholu. Powiedziałem załodze całej (Europie też), że zakładam szlaban nawet na piwo. Tylko soft drinki mogą kupować.

Po Nouakchott (26/704), ale w Banjulu (27/705) 8 sierpnia 2007

Podejście do Banjulu miałem fatalne - pilotów dwóch, ale obaj do kitu. Podchodzę na prądzie, więc obróciłem statek pod prąd i próbuję cumować lewą burtą. jestem kabel od kei, wiatr odpychający, holowników nie ma, i za cholerę nie mogę podejść bliżej. Pilot zaczął tracić głowę. Odszedłem jeszcze raz do tyłu, podszedłem na 150 metrów i mówię- „pilot wołaj łódkę, żeby zawiozła cumy na lad”

Podałem w ten sposób dziobową, rufową i szpring rufowy i dociągnąłem się na windach. A obecnie zaliczam trzeci dzień w Banjulu. Jest pora deszczowa, orzeszki ładują do kontenerów na terminalu. Zostało do załadowania tylko 96 dwudziestek, ale to może potrwać. Oficjalnie mam wyjść o 2 w nocy.

Oczywiście mój urlop się w związku z tym opóźni.

9 sierpnia (Rocznica bomby A na Hiroszimę albo Nagasaki)

Q...wa!!!

Przedarłem się przez mielizny rzeki Gambia, o 3 rano wyszedłem na pełne morze, więc szklaneczkę whisky i do koi, a tu do mnie chief engineer dzwoni o 6 rano -“znaleźliśmy w maszynie stowawaya”.

Tylko znaleźli, zaraz maszyna dała d... i musiałem stanąć.

Jestem 32 mile od Dakaru, na kotwicy i zawiadomiłem armatora o sytuacji podając moją genialaną myśl, żeby się aramator skontaktował z P&I w Dakarze i zabrali mojego stowawaya jakąś łódką na ląd, tym bardziej, że blinda wyraził takie życzenie. Jest to 18 letni dzieciak, zasłużył na klapsa, żal mi go, ale co mam zrobić?

10 sierpnia wcześnie rano…………

No więc odbyło się wszystko jak zaplanowałem. Podszedłem na redę Dakaru 8 kabli od boi nr 12, rzuciłem kotwicę i w ciągu dwóch godzin przyjechali z Immigration, wypełniliśmy formularze i stowaway pojechał do domciu, a ja podniosłem kotwę i ruszyłem do Algeciras. Obecnie biję się o dobrą ETA-miałem być 13tego , o drugiej w nocy a będę koło 13/1100, co nie jest źle zważywszy dewiację.

Oby tylko…..

Ale jakby to Algeciras (28/706) jak planuję, to przejechałem koło 28 tysięcy mil, ale w kość dostałem, jak na 100 tysiącach. I to by było na tyle.

10 sierpnia A.D.2007

God be good to me, Thy Sea is so large and my ship is so sma


sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości