echo24 echo24
3137
BLOG

Tę wigilijną opowieść dedykuję Oldze Tokarczuk

echo24 echo24 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 88

Motto: Olga Tokarczuk odkryła ponownie POLON, jako kulturowy pierwiastek promieniotwórczy na zło tego świata (komentator piszący pod nickiem @Żywica)

Ilustracja muzyczna -  https://www.youtube.com/watch?v=tWM8-j5N7Q0&feature=youtu.be (słowa: Szymon Mucha; muzyka: Zbigniew Preisner; wykonanie: Beata Rybotycka)

Olga Tokarczuk rozpoczęła swój noblowski wykład od wspomnienia swojej mamy, więc postanowiłem Jej coś opowiedzieć.

Przed kilku laty, w południowej porze, zmęczony niemiłosiernym lipcowym upałem przycupnąłem przy statuetce Piotra Skrzyneckiego, u wejścia do ażurowo przeszklonej kawiarenki Vis-à-vis w Krakowie. Chciałem, jak zwykle pogadać chwilę z kolegami o niczym, co się jeszcze zdarza jedynie w Stołecznym Królewskim Mieście Krakowie, gdzie pośpiech poniża. Chcąc ugasić pragnienie zamówiłem zamaszyście duże piwo, a gdy dopijałem duszkiem ostatni łyk poczułem, że świat się dziwnie kołysze. Chyba się trochę wstawiłem – oznajmiłem kumplom, a oni mi poradzili, żebym poszedł pod Ratusz, bo tam jest ludowy kiermasz, gdzie stary góral za darmo częstuje kwaśnicą.

Gdy odnalazłem góralskiego dobroczyńcę i spytałem o kwaśnicę, mocno nagrzany gazda mruknął: „zupy juz nimom, ale kupcie se panie sopke” i zaczął grzebać w parcianym worku. „Paccie ino panie jako pikna, som jom wystrugołem z lipowego klocka” – zachwalał gazda. „No, co pan? Przecież nie będę w lipcu szopki kupował” – powiedziałem na odczepkę, ale gazda nie odpuszczał: „Nie załujcie panie dutków, bo to je sopka zacarowana”. A ile za nią chcecie gazdo? – spytałem dla hecy. „Trzy stowki za niom kciołem, dyć dlo wos kwaśnicy nie było, to wom na dwie stowki spusce” – kusił gazda. Dzień był piękny, piwo szumiało w głowie, obudziła się we mnie polska ułańska natura, więc pomyślałem, że żyje się raz i kupiłem szopkę, którą gazda zawinął w gazetę i związał konopnym sznurkiem.

W drodze do domu piwo mi z głowy wywietrzało, a ja mruczałem do siebie pod nosem: „Oj! Głupi stary capie! Nie dość, że ci się w taki skwar piwa zachciało to jeszcze dałeś się cwanemu góralowi na dwie stówy wyrolować”. Zaś po powrocie do domu upchnąłem nierozpakowaną szopkę w pawlaczu, by mi nie przypominała mojego frajerstwa.

Aż nadeszło Boże Narodzenie i jak co roku choinkę kupiłem. Pora ubrać to drzewko - pomyślałem i przystawiłem krzesło do pawlacza, skąd wyjąłem przedwojenne pudło po butach od Baty przewiązane wstążką. Usiadłem w fotelu, rozwiązałem kokardkę i delikatnie uniosłem tekturowe wieczko. Czegóż tam nie było?! Na wierzchu leżał szpic, który Tata, co roku uroczyście nabijał na czubek jodłowej choinki. Był też kolorowy łańcuch, który kiedyś własnoręcznie babcia posklejała. Ozdobny krzyżyk ze szklanych paciorków nanizanych na jedwabną nitkę przechowany w rodzinie od kilku pokoleń. Porcelanowe krasnale w czerwonych czapeczkach, koszyczki z poziomkami i kiście winogron. A także niezdarnie sklejone aniołki, które przed laty wycięliśmy z bratem z celofanu, i pająki, srebrzysto-złote warkocze anielskich włosów, wyleniały pajac od wuja, co zginął w Katyniu, i kilka barwnych bombek polukrowanych obficie błyszczącym brokatem...  Długo się wpatrywałem w rodzinne pamiątki biorąc każdą z osobna do ręki delikatnie, jak ksiądz hostię w czasie podniesienia, bo sobie uświadomiłem, że największym moim skarbem jest to pożółkłe pudełko, w którym zamknęło się moje dzieciństwo, ów szczęsny czas, kiedy byliśmy szczęśliwi, jak już nigdy potem, gdy w roku 1952 tatę za AK wykończyła ubecja.

Kiedy kończyłem ubierać choinkę przypomniałem sobie o szopce, którą w lecie kupiłem od starego gazdy. Wygrzebałem ją tedy z pawlacza, rozpakowałem i postawiłem pod choinką po omacku, bo w międzyczasie zapadł ciemny grudniowy wieczór. A jak zapaliłem choinkowe lampki stał się cud grudniowej nocy przedświątecznej, bowiem w blasku kolorowych kinkiecików zobaczyłem, jakie cacko kupiłem od góralskiego Artysty. Toż to bożonarodzeniowe szczęście wystrugane z lipowego klocka! - pomyślałem z zachwytem. Od rozświetlonej szopki biło ciepło, jakie zapamiętałem z dzieciństwa, gdy w naszym starym domu, co rano, Mama rozpalała piec. I zdało mi się, że Ją widzę, jak rano zagląda w ciemnawą czeluść paleniska, gdzie pod warstwą popiołu tli się jeszcze kilka blado pomarańczowych węgielków, a ona wygrzebuje z dna wiadra wyszczerbioną szuflą bryłki węgla układając je ostrożnie na wystygłym ruszcie i przymyka żeliwne żebrowane drzwiczki dmuchając wprawnie w palenisko, aż wygasłe ogarki ożyją i rozbłyśnie pierwszy nieśmiały płomyk. I raptem piec złapał cug i jęzory złotawych płomieni wystrzeliły w górę oblizując szamotowe cegły. Zdało mi się, że znów się przytulam do fajansowych kafli wsłuchując się w melodię buzującego ognia. Uwielbiałem ten odgłos, bo dawał mi poczucie bezpiecznego domu i beztroskiego dzieciństwa. Zdało mi się, że znów czuję atłasowe ciepło kaflowego pieca.

Porzuciwszy wspomnienia przyjrzałem się baczniej wyrzeźbionej przez starego gazdę szopce i dopiero wtedy zrozumiałem, że ten góral mówił prawdę, iż to szopka zaczarowana. Taka była piękna! W żłobku wymoszczonym sianem spał na boczku Juzusik przykryty wykrochmaloną pierzynką w błękitne bławatki, pyzaty, rumiany, widać, że szczęśliwy i bezpieczny. Spał z zamkniętymi oczkami tak smacznie, iż mi się zdawało, że słyszę jego cichy oddech. Przy żłobku czuwali Józef i Maryja. On, zafrasowany o los rodziny wspierał o brzeg kołyski spracowane dłonie, zaś Ona, chabrooka, odziana w karminową suknię ze złotymi lamówkami pochylała się czule nad synkiem osłaniając Go od grudniowego chłodu ażurowym welonem ze śnieżnobiałej koronki. Gdy tak siedziałem wpatrzony w czarodziejką szopkę zdało mi się, że słyszę dobiegające z Nieba słowa staropolskiej kolędy: „Pójdźmy wszyscy do stajenki, do Jezusa i Panienki, powitajmy Maleńkiego i Maryję Matkę Jego…”. I wtedy dostrzegłem wyrzeźbione przez starego gazdę zwierzątka, które przydreptały do jezusowego żłobka. Uszatego osiołka, łaciate cielątko, wełnianą owieczkę, burka merdającego ogonkiem i śnieżnobiałą gąskę. I tylko pomyśleć, że te wszystkie cuda gazda wyczarował z kawałka lipowego drewna, w idealnej harmonii i porządku, bez jednego zbędnego ruchu dłuta. I znów, wpatrując się w góralskie arcydzieło znalazłem się w naszym rodzinnym domu, w którym przed Bożym Narodzeniem pachniało cynamonem i rodzinnym szczęściem, a przed Wigilią na rozgrzanej do czerwoności blasze kuchennego pieca dochodził postny barszcz na suszonych borowikach, w szabaśniku smażył się świąteczny indor, starszy brat mielił mak, Tata w ucierał masę na tort, którą mu ukradkiem podkradałem paluchem z makutry, a Mama skrobała w pośpiechu karpie dając każdemu z domowników po łusce na szczęście.

Znów powrócił rok 1951, gdy po wigilijnej kolacji Mama z Tatą wstali od świątecznego stołu, zasiedli do naszego Steinwaya i podgrywając cichutko na cztery ręce zaintonowali kolędę, która mi się wryła w duszę: „Lulajże Jezuniu, moja Perełko, lulaj ulubione me Pieścidełko. Lulajże Jezuniu, lulaj, że lulaj, a ty go matulu w płaczu utulaj”. Nie wiedzieliśmy jeszcze, iż była to nasza ostatnia Wigilia z Tatą. Mama odeszła kilka tak później, bo pękło jest serce. Tak Kochała Tatę.

Tej góralskiej szopki nie oddałbym za żadne skarby świata, bo ilekroć na nią patrzę znów jestem z Mamą i Tatą w naszym starym domu wypełnionym magiczną aurą czułości i dobroduszności, - czego pani Oldze oraz wszystkim bez wyjątku Gościom mojego blogu na te Święta życzę.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Najlepszy komentarz - ŻYWICA10 grudnia 2019, 23:58
@Autor Zacarowana sopka robi swoje. Przywołała swoim ciepłem i blaskiem odbitym od wspomnień z dzieciństwa i twarzy ukochanych nam najbliższych, którzy już od nas odeszli ciałem ale żyją w nas nadal; ludzi dobrej woli, którzy przyszli tutaj, ażeby się ogrzać i powspominać o najpiękniejszych dniach swojego życia. Okazuje się, że dobrem można jednak przezwyciężać zło.
Te przepiękne antynomie zawarte w jednej z najcudowniejszych polskich kolęd...potwierdzają, że kiedy:
Bóg się rodzi....moc truchleje
Ogień...... krzepnie
Blask...... ciemnieje
Wzgardzony....okrywa się chwałą
A SŁOWO ....staje się CIAŁEM
I......znowu ZAMIESZKUJE MIĘDZY NAMI.
Taka jest bowiem POTĘGA SŁOWA, gdyż było NA POCZĄTKU i wypowiedziane przez BOGA....ma MOC TWORZENIA.
Nienawistnicy też tu przyszli, zajrzeli jak przysłowiowy diabeł do Bethleem....i poszli sobie.
Stwierdzili, że nie mają TUTAJ czegokolwiek szukać, gdyż NAS jest po prostu WIĘCEJ I CORAZ WIĘCEJ. TAK TRZYMAĆ Panie Doktorze. Pozdrawiam, życząc Dobrej i Spokojnej Nocy. PS. Dziękuję za MOTTO do Pańskiej notki....ale jestem prawdę mówiąc bardzo tym wyróżnieniem zażenowany i cieszę się zarazem.

A oto moja na ten komentarz odpowiedź:

echo24 11 grudnia 2019, 00:40
@ŻYWICA --- Dziękuję Panu za przepiękny i mądry komentarz wieńczący przekaz notki, a co ważne wyrażony językiem, którego nie powstydziłaby się nasza nowa Noblistka. Tak. Tak. Słusznie Pan napisał, że taka jest potęga słowa, gdyż było na początku i wypowiedziane przez Boga... ma moc twórczą. Moc, która literackiemu twórcy przydaje charyzmy, przyjaznego ludziom sposobu bycia i magnetycznej osobowości, która pozytywnie wpływa na innych, poprawia im samopoczucie, poszerza wyobraźnię, a co najważniejsze budzi ochotę do życia i działania. Ale do tego potrzebny jest dany przez Boga jedynie wybranym talent literacki, odwaga głoszenia prawdy, polot, wrodzony instynkt aktorski, odrobina malarskiej fantazji i cały ocean dobroduszności. Nie wiem, czy nasza nowa Noblistka jest osobą wierzącą i nawet nie śmiałbym o to pytać. Ale po wysłuchaniu jej noblowskiego wykładu zaryzykuję tezę, że się na mnie z pewnością nie obrazi, jak powiem, iż jest Bożą wybranką. Niech się Jej po tych wszystkich noblowskich emocjach dziś w nocy Anioły przyśnią.

Czytaj Także: K. Pasierbiewicz, „Piękni dwudziestoletni” kontra pokolenie Króla Ćwieczka" - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1005005,piekni-dwudziestoletni-kontra-mentalnie-skisle-pokolenie-samolubnych-zgredow-krola-cwieczka

Zobacz galerię zdjęć:

Rok1945. Nasz stary dom. Autor u taty na rękach. Mama w białej sukni
Rok1945. Nasz stary dom. Autor u taty na rękach. Mama w białej sukni
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości